Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2008, 23:27   #215
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Moje gratulacje, seniorita Ortega, choć przyznam, że nie wiem, czy to dobra posada w przeddzień wojny. Niewątpliwie w pani osobie rada zyska wreszcie osobę znającą miejscowe realia – nie dodał, że obok Karola będzie to druga osoba w radzie, do której ma jakie takie zaufanie i sympatię. Gangrel bowiem wydał mu się dziwny. Wydawało się na początku, ze zaczynają się lubić, gdy nagle ten zaczął się zachowywać, jakby się na archonta obraził. Z jakich powodów? Trudno dociec. Natomiast wrestlingowiec to kupa mięśni, ale czy coś więcej?

Jednak to było mało istotne w tym momencie. Naprawdę spoglądał na nią z niepokojem. Mercedes sama powiedziała, ze nie lubi wojny, ani się wydawała na tym znać, tymczasem właśnie awansowała na jednego z głównych organizatorów starcia. Oraz na jednego z głównych odpowiedzialnych. Szlag trafił. Gdyby nie to archont przybrałby zwykłą pozę bezstronnego obserwatora obserwując poczynania ludzi księcia, ewentualnie wspierając tylko w najbardziej problematycznych sytuacjach.

Nigdy by się oficjalnie do tego nie przyznał, ale wejście Mercedes do rady sprawiło, iż chcąc chronić ją musiał pomóc wygrać tę batalię. Z drugiej jednakże strony w razie przegranej wszyscy mogliby polecieć ze stołków, albo, co gorsza, mogli paść. Pozycja archonta, gdyby pozostał poza konfliktem, ochroniłaby go od większości konsekwencji przegranej. Mógł także uratować, gdyby zaszła taka konieczność, Ortegę. Wprawdzie był to plan awaryjny, ale Antoine miał ten miły, a przedłużający życie, zwyczaj, ze plany awaryjne nie traktował jako luksus, lecz standardową konieczność. Dzięki temu nie miał może spektakularnych sukcesów, ale także omijał co groźniejsze pułapki. Istotne było, żeby połączyć obydwa elementy: wsparcie ataku oraz absolutną, urzędniczą bezstronność związana ze spychologią podejmowania decyzji oraz odpowiedzialności. Miał na to nawet pewien pomysł. Chciał także włączyć się do narady. Czekał tylko jeszcze na nadchodzącego Karola, który, jak uważał, swoim zdrowym rozsądkiem oraz niebagatelnym zasobem informacji, mógłby wiele wnieść.

Wyszedł na chwilę wyciągając komórkę i po chwili już rozmawiał z de Gou. To dziwne, ale tamten wydawał się bardziej zainteresowany Postinim, niż cała wojną. Mimo, ze poprzedni książę wyleciał za łamanie maskarady, Bick obiecał tylko zafrasowany nieco, że przekaże sprawę Etriusowi, sam zaś wypytywał o dziadka archonta:
- Słuchaj Bick, oświadczam ci, i możesz sobie nawet włączyć maszynkę do wykrywania kłamstwa: nie wiem, gdzie jest teraz Postini, nie wiem, czy jest na Islandii, ale nie przypuszczam, bo pewnie miałbym z nim kontakt, nie wiem też, jak się z nim skontaktować i nie mam jakiejkolwiek możliwości przekazania mu czegokolwiek. Jednym słowem, kompletnie nie wiem, co, gdzie, kiedy. Jak będę coś wiedział, to może pogadamy. Przy czym, przypominam, to nasze prywatne sprawy, natomiast Rada Camarilli wysłała mnie tutaj tyleż na urlop, co po to, by mieć oko na tego księcia. Obecnie szykuje się duża rozróba, która niezbyt przypadła mi do gustu, co niniejszym raportuję. Co więcej, czyjeś uderzenie może nastąpić rychło, dlatego chcę mieć dokładne wytyczne szefa. Dokładne, bo nie mam ochoty płacić za czyjeś byki. Jak nie dostanę konkretnego polecenia od szefa, to się nie wtrącam, bo nie mój biznes. Rzecz jasna, podkreślę, jako dobry przedstawiciel Rady Camarilli, niebezpieczeństwa wynikające z planu księcia Roberta. Jednak to wszystko, co mogę zrobić. A, jeszcze jedno, gratulacje za wybór nowego członka rady miasta. Pani Ortega wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Zna tutejsze stosunki i potrafi rozmawiać zarówno z rodziną, jak i ze zwykłymi ludźmi. To cenna zaleta. No, ale to tyle z mojej strony. Trzymaj się Bick.
Przerwał połączenie ledwo słysząc „do widzenia” rzucone przez de Gou. Nie chciał więcej rozmawiać, nie chciał mówić o dziadku ani o Mercedes. Zrobił jej dobrą opinię, ale zbytnia wylewność w jej sprawie mogła tylko zaszkodzić. No, ponadto zwalił decyzję na Wiedeń w sprawie strategii wojennej. Zaraportował dokładnie, nikt więc nie mógł mu zarzucić niekompetencji, bo przecież inaczej sam Wiedeń przyznałby się do własnej pomyłki. Skoro bowiem znali plany, aprobowali, nic nie zrobili, to trudno będzie komukolwiek coś zarzucić bez przyznania się do byka przez Radę Camarilli. Jednak wiedział, ze te wampiry prędzej zaczną pić mleko, niż potwierdzą, ze zrobiły gdzieś pomyłkę.


- Cóż, George, masz zamiar skorzystać z wspaniałego pomysłu księcia?
Odpowiedziało mu średnio chętne spojrzenie, walnięcie pięścią w stół i głośne „Kurwa!”, które jednak w tym przypadku nie odnosiły się do osoby pytającego, ale raczej wskazywały na niepewną sytuację.
- Tak myślałem – odparł Toreador po chwili przerwy. Domyślał się tego, że Brujahy, cokolwiek by powiedzieć o ich zapalczywości, to nie idioci. Dowodziło zresztą tego zdanie wypowiedziane przez George’a „Trafił nam się książę-wygodniś, ale ja nie zamierzam przez to wysyłać moich braci na zatracenie”.
- Osobiście pozwolę sobie zgodzić się częściowo z koncepcją księcia, natomiast cała jego wizja ataku jest co najmniej wątpliwa. Sam pomysł zrobienia zamieszania, które pomogłoby coś zrobić, jest nawet niezły, ale nie w wersji księcia Roberta. Wcześniej jednak zadam pytanie, obiło mi się uszy, że wiedźma potrafi przewidywać przyszłość. Czy to prawda?
- Szlag trafił! Na początku nie chciałem w to wierzyć, ale zbyt wielu chłopaków zapłaciło za to niedowierzanie. Jeśli wiedźma nie ma tego daru, to jest cholernie cwanym babsztylem, który potrafi przewidywać ruchy swoich wrogów na odległość dla nich nieosiągalną. Czy więc to magia, czy nie, wychodzi na to samo. Ale, jeżeli byś mnie pytał, to postawiłbym na to pierwsze
– burknął George, z jednej strony niechętnie patrzący na eleganckiego Toreadora, z drugiej ucieszony, że ktoś chce bardziej aktywnie uczestniczyć w przedsięwzięciu niż książę, który konflikt rozpętał, ale jego przeprowadzenia zostawił innym. Brujah się pewnie teraz zastanawiał nad wartością sojuszu, skoro szef alianckiej strony wyraźnie kładł lagę na wszystko. Lasalle miał tylko nadzieję, że Aligarii zaraz jednak wróci i weźmie aktywny udział w naradzie, co powinno zachęcić wszystkich do większego wysiłku, scementować ich w walce, podnieść morale etc. Nawet bowiem nie chciał myśleć, co się stanie, jeżeli w ich szeregi wkradną się niesnaski.
- Więcej niż plotki, niestety,
Strzec się trzeba tej kobiety,
Jestem pewny, że ta baba
Prekognicją dobrze włada
– włączył się w dyskusję Malkavianin, który nagle wszedł do pokoju z nie wiadomo jakiego powodu. Któż zresztą pojąłby powody Malkaian? Lasalle nawet nie miał zamiaru próbować, zaś przybysz kontynuował –
Wielu naszych zapłaciło,
Że jej tam nie doceniło.
- Dziękujemy za uwagę, niestety, mało pocieszającą, ale George, ja to widzę tak. Jeżeli wiedźma ma jakiekolwiek zdolności to mamy dwa wyjścia: albo uderzyć tak, żeby mimo zdolności po prostu nic nie mogła poradzić przytłoczona siłą oraz gwałtownością naszego uderzenia, albo znaleźć sposób na sparaliżowanie jej zdolności. Jeżeli wybieramy punkt pierwszy to nie ma co się wygłupiać, tylko trzeba uderzyć teraz i w tej chwili, kiedy może ona jeszcze nie jest przygotowana do starcia, nawet, jeżeli je przewidziała. Może nie ma przy sobie wszystkich sił, bo przecież do chwili załatwienia jej pachołka mogła jeszcze liczyć na rozejm. To pierwsza opcja, dość ryzykowna, ale w razie powodzenia dająca spore szanse błyskawicznego wygrania wojny. Zaskoczenie bywa czasem najlepszą bronią. Druga możliwość to obrona permanentna dopóki nie zdołamy sparaliżować jej daru, a jeszcze lepiej, gdyby się udało sprawić, że będzie podawał jej nieprawdziwe wiadomości. Inaczej to nie ma sensu. Uderzenie na wiedźmę jutro czy pojutrze nawet z podburzeniem całej ludności Rykiawiku będzie bezsensowne, bo ona będzie zawsze krok przed nami wręcz wykorzystując nasze pomysły. Teraz wracając do pomysłu księcia, jeżeli przyjęlibyśmy opcję drugą strategii, to rzeczywiście można zrobić jakieś działania maskujące, jakąś demonstrację, czy cokolwiek. Ale należy absolutnie się wystrzegać wspomnianej przez księcia „masakry”, chyba, ze idąc tutaj się przesłyszałem na korytarzu. Po pierwsze bowiem, nawet, jeżeli normalni ludzie przyjmą jakieś wyjaśnienia, które zdołalibyśmy im podsunąć, to nie inni nadnaturalni, nie przepadający za nami, po kolejne, przede wszystkim jednak łowcy, nam tego nie darują. Nie czarujmy się, jeżeli w Reykiawiku podczas wojen wampirzych będzie masakra ludności, zapłacimy za to straszliwą cenę. Nie mówiąc o drobiazgu, że wzrosłoby wtedy gwałtownie prawdopodobieństwo złamania maskarady. To szaleństwo po prostu. Dlatego wszelkie wykorzystanie ludzi tak, ale zrobienie jakiejś masakry, co miałoby nam być może ułatwić zadanie, stanowczo nie.

- Dla mnie na obecną chwilę podstawową decyzją jest: ryzykujemy atak teraz mając nadzieję, ze jest jeszcze nieprzygotowana do wojny, czy skupiamy się na obronie? Jeżeli natychmiastowy atak, to dajcie mapę obiektu, mamy chwilę na dyskusję, ustalenie strategii i jedziemy. Jeśli nie, to możemy pogadać nad neutralizacją mocy czarownicy. Co wy na to
? - Spojrzał na obecnych, zatrzymując dłużej wzrok na twarzach Mercedes, Karola i George’a.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 22-05-2008 o 09:16.
Kelly jest offline