Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2008, 09:44   #4
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Vince ją zaskoczył. Wpatrywała się tępo w kawałek papieru i przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu. Czuła się jak zdrajczyni. On chciał zrezygnować ze służby, aby ratować ich małżeństwo, ona natomiast trzymała ukryte w szufladzie dokumenty rozwodowe.
- Gdyby Vince je znalazł – myślała - wpadłby najpewniej w szał. Ale czy faktycznie jest dla naszego związku nadzieja? – Zastanawiała się. – Cóż, przemyślę to później. Na razie mamy ważniejsze sprawy na głowie.

Samochody zostawili kilkaset metrów wcześniej. Kompleks magazynów wydawał się opuszczony. Na zewnątrz nie dostrzegli żadnego ruchu, ani jednego samochodu czy choćby strażnika. Okolica wyglądała na doszczętnie opustoszałą. Fisher, ich szef, był jednak doświadczonym agentem, zawsze skrupulatnie i wnikliwie przygotowywał się do każdej akcji. Skoro twierdził, że aktywność Łowcy Dusz została odnotowana na tym terenie, to tak z pewnością było. Możliwe jednak, że zdążyli się już ulotnić. Jaki jednak cel ich tu przywiódł? Wydawało się to bezsensowne. W ich miasteczku nie było niczego nadzwyczajnego, nic co mogłoby przyciągnąć czyjąkolwiek uwagę, poza, może, jej i Vinca obecnością. Czego ten podejrzany typ mógł od nich chcieć? I jeśli faktycznie jedynym rozsądnym wytłumaczeniem jego przybycia są oni sami, to dlaczego, cholera jasna, miałby się nagle wycofywać i zrezygnować z realizacji swoich celów? Coś jej się w tym wszystkim nie podobało, nie potrafiła jednak sprecyzować swoich podejrzeń.

Fisher wskazał boczne drzwi na tyłach magazynów. Jeszcze raz sprawdzili broń.
„Twój Glock, twoim największym przyjacielem” – przypomniała sobie powiedzenie, często cytowane przez męża. Dostrzegała jego zaciętą twarz, kiedy odbezpieczał pistolet, oczy miał jednak niespokojne. Wydawał się spięty lecz kiedy ich oczy się spotkały, na chwilę zgubił kamienne rysy twarzy:

- Uważaj na siebie – nagły powiew wiatru przyniósł jego szept.
-Ty także – odparła cicho wyjmując Smith&Wessona. Tak jak on miał słabość do austriackiej firmy, tak ona preferowała stare, dobre amerykańskie, klasyczne spluwy, może trochę cięższe niż ich europejskie odpowiedniki, ale niezwykle niezawodne i proste w użyciu.

Przemknęli pomiędzy kontenerami i hangarami ustawionymi gęsto na placu przy głównym budynku magazynowym. Wszystko aż tchnęło patyną. Pordzewiały kawałki maszyn, zniszczone fragmenty urządzeń, bezład, jaki zawsze powstaje w miejscu nie używanym od lat. Mocne, poranne słońce, które radośnie oświetlało każdą piędź okolicznej ziemi, jakby jeszcze bardziej podkreślało ponurą pustkę tego miejsca.

Szli ostrożnie starając się wtapiać w cienie rzucane przez baraki i porzuconą maszynerię. Podkradli się do wejścia. Na ziemi leżał porzucony gruby, metalowy łańcuch. Ktoś musiał go przeciąć, bo kłódka była nienaruszona i spinała wciąż jego dwa olbrzymie ogniwa. Ktoś z pewnością tu był. Ktoś, kto nie odznaczał się nadmierną finezją.

Szef nacisnął klamkę i drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Weszli w wąski zaciemniony korytarz. Poruszali się gęsiego. Na przedzie Fisher, potem Vince, szyk zamykała Amber. Korytarz gwałtownie zakręcił i przez moment brnęli prawie po omacku. Z pomieszczenia na jego przeciwnym krańcu sączyło się blade, migotliwe światło. Szef zbliżył się do rogu i dał im znać, by byli przygotowani. Po chwili jednak opuścił broń, wszedł spokojnie w krąg światła i powiedział półgłosem:

- Jest czysto. Możemy wejść, wygląda na to, że się spóźniliśmy. Już ich nie ma.

Weszli za nim posłusznie do wnętrza starego magazynu. Była tuż za Vincem. W ostatniej chwili poczuła, że mąż chce wepchnąć ją z powrotem w korytarz, ale było już na to za późno. Ktoś kopniakiem wytrącił jej broń, pochwycił za ramiona i boleśnie wykręcił ręce. Nagle. Z brutalną, nie znoszącą sprzeciwu siłą. Wiedziała, jak reagować w takich sytuacjach. Zadziałała instynktownie. Pad w przód z przewrotem i ciało napastnika momentalnie znalazło się w parterze. Leżało z mocno przekrzywioną głową. Kątem oka spostrzegła, że Vince także jest w zwarciu.
- Co się stało? Przecież Fisher dał znak, że jest bezpiecznie - przeleciało jej przez myśl.

Pierwszy wróg padł, ale na jego miejscu już wyrosło dwóch kolejnych przeciwników. Wielkie, prawie dwu metrowe draby o czarnej jak heban skórze. Tylko ich gałki oczne i białe zęby błyskały złowieszczo w półmroku. Zablokowała kilka pierwszych ciosów kopiąc wściekle.
- UŁŁ! – Jeden się zwinął trafiony w jądra, ale nie zdołała się w pełni zasłonić przed uderzeniem kolejnego. Murzyn uderzył w skroń. Zamroczyło ją nieco na moment, ale to wystarczyło przeciwnikowi żeby trafić znowu. Potem mocne ramiona zacisnęły się boleśnie, pozbawiając możliwości ruchu. Półprzytomna, osłabiona usłyszała jakiś strzał. Podniosła wzrok i próbowała rozejrzeć się po wnętrzu magazynu.

Podejrzani musieli przebywać tu dłużej niż kilka dni. Pomieszczenie wyglądało na starannie zaadaptowane do zamieszkania. Dywany, kilka łóżek, antyczne regały uginające się pod ciężarem starych ksiąg. Przy ścianie tkwił niski kamienny ołtarz, a wokół niego widniały nakreślone białą kredą tajemnicze znaki. Na meblach i podłodze stały misternie poustawiane dziesiątki grubych świec stanowiących jedyne źródło światła w ciemnym wnętrzu dawnego magazynu. Nacieki steryny świadczyły, że były używane od dość dawna. W powietrzu natomiast unosił się ostry gryzący zapach stęchlizny i zbutwiałego papieru.

Pokonując osłabienie i zawroty głowy próbowała się skupić. Naliczyła przed sobą siedmiu rosłych Murzynów. Ubrani dziwacznie, w sięgające ziemi czarne powłóczyste szaty. Uzbrojeni w krótkie karabiny i długie noże o szerokich ostrzach. Jeden wybitnie się pośród nich wyróżniał. Jego okrycie zdobiły złote kunsztowne hafty. W jednej ręce trzymał zwinięty w rulon pergamin, w drugiej długą laskę zwieńczoną demoniczną koźlą głową. Miał gładko ogoloną czaszkę i zapadnięte policzka, a jedno oko zarośnięte bielmem. Wykrzywił twarz w zwierzęcym grymasie i odezwał się niskim charczącym głosem:

- Bardzo dobrze. Związać ich, zaraz się nimi zajmę. - Oddalił się do stojącego nieopodal biurka, rozłożył na nim pergamin i studiował coś w skupieniu. Po chwili jednak zniknął za obdrapanymi metalowymi drzwiami starannie je za sobą zamykając.

Szef stał przed mini i uśmiechał się, jakby nieco zakłopotany. Wciąż trzymał w dłoni dymiący pistolet i mierzył w ich kierunku:
- Przykro mi, że to jesteście wy. Tylko, wiecie, ktoś musiał, a wy, no cóż, spójrzcie na swoje życie. Jesteście dobrymi agentami, ale jako ludzie, jesteście zerem, niczym. Nie wychodzi wam nic poza pracą. Więc tak naprawdę wyświadczam wszystkim przysługę, że wybrałem właśnie takich osobników, nie kogoś, kto mam rodziny, dzieci, kochające żony, mężów. Wy jesteście zbędni, więc potraktujcie to po prostu, jako poświęcenie.

- Fisher, co ty pieprzysz, zdrajco? Wystawiłeś nas, niech cię szlag! - Vince szarpał się, a raczej próbował szarpać, trzymany przez dwóch dryblasów o posturze niedźwiedzi. Raczej syczał niż mówił, a jego przestrzelona kurtka na ramieniu była nasiąknięta krwią. Widziała, ze gryzie wargi, żeby nie krzyczeć z bólu. - Dlaczego do cholery? Pracowaliśmy razem tyle lat. Na co się połasiłeś skurwysynu? Na pieniądze? Nie rozśmieszaj mnie!

- Głupcy... – wysyczał przez zęby szef. – Myślicie, że wiecie o co w tym wszystkim chodzi? Gówno wiecie, słyszycie! Łowca Dusz posiada prawdziwą moc. Coś o czym wam się nawet nie śniło! Jestem już stary, czas wreszcie pomyśleć o sobie. Zastanawialiście się kiedyś jak przeżylibyście swoje życie gdybyście otrzymali drugą szansę? Ja już to wiem, dokładnie sobie wszystko zaplanowałem. Przykro mi, że was rozczarowałem, ale za tak niską cenę jak wasze życie wydałbym was jeszcze raz, bez najmniejszego mrugnięcia okiem. Was i cały ten pieprzony wydział! Ale jak wspomniałem, jeżeli wystarczycie wy sami, to wolę tak. Nie jestem potworem.

Amber stała spokojnie. Przestała się szamotać zdając sobie sprawę, że nie ma szans wyrwać się z żelaznego uścisku. Przynajmniej na razie. Ale niech tylko te bydlęta stracą na moment koncentrację ... Była zdruzgotana. Ufała Fisherowi. A on okazał się nic nie wartą sprzedajną gnidą. Przyprowadził ich tutaj i podsunął tym sekciarzom pod nos niejako na srebrnej tacy. Więc to już koniec? Zabiją ich? Złożą w jakiejś rytualnej ofierze? Czego ten cholerny maniak może od nich chcieć?

- Nie muszę wam oczywiście tłumaczyć – kontynuował Fisher – że przebywacie obecnie na urlopie, więc ta akcja to wasze samowolne, indywidualne działanie. Agencja nie ma z tym nic wspólnego, tak samo zresztą jak ja - zaśmiał się paskudnie ukazując rząd pożółkłych od tytoniu zębów. - Aha, i oczywiście posiłki nie nadejdą, jak już się zapewne domyśliliście.

Vince zaklął siarczyście i kolejnym desperackim zrywem wyszarpnął się z uścisku zaskoczonego Murzyna. Przed nim stał Fisher, przez chwilę zaskoczony nie mniej niż trzymający jej męża Murzyn. Przez chwilę ich ciała sczepiły się ciasno i kotłowały zażarcie na podłodze. Kilku mężczyzn doskoczyło, aby ich rozdzielić, ale wtedy niespodziewanie padł kolejny strzał. Amber krzyknęła przerażona. Uścisk jej oprawcy zelżał i bezwładnie opadła na kolana. U jej stóp Vince wił się w konwulsjach. Jego koszula była zakrwawiona a na brzuchu Amber dostrzegła szybko powiększającą się czerwoną plamę. Ucisnęła ją dłonią i jęknęła oszołomiona.

- Trzymaj się kochanie, wszystko będzie dobrze - dygotała szarpana spazmatycznym szlochem. Łzy całkowicie zalały oczy, płuca kuły dotkliwie, nie mogła złapać oddechu. Zamarła w bezruchu wpatrzona w jego twarz.

Vince skierował na nią wzrok. Chciał chyba coś powiedzieć. ale zakrztusił się tylko, a z jego ust pociekła strużka jasnoczerwonej krwi.

Ogarnęła ją wściekłość. Wszystko w niej krzyczało, jedyne o czym teraz marzyła to rozszarpać Fishera na strzępy gołymi rękami. Zaśmiała się w jakimś niekontrolowanym ataku histerii, poderwała zwinnie ciało i rzuciła się na niego z dzikim okrzykiem. Nie myślała rozsądnie. W zasadzie w ogóle nie myślała. Targała nią ślepa furia, chciała tylko ukierunkować i rozładować swój gniew. Okładała go desperacko po twarzy aż zobaczyła kątem oka opadającą w jej kierunku kolbę karabinu. Zaskoczenie jej strażnika minęło szybko, zbyt szybko by zdążyła Fisherowi coś zrobić.

Czuła tępy, wibrujący ból w okolicy skroni. Zachwiała się na nogach dotykając dłonią pulsującego miejsca na głowie. Ciepła strużka krwi zalała jej ucho i skapywała na posadzkę. Oszołomiona zamrugała kilkakrotnie i poczuła, że osuwa się na podłogę. Oczy zasnuła ciemność. Usłyszała jeszcze wzburzone okrzyki ich przywódcy, który wrócił właśnie do hangaru.

- Idioci! Co się tutaj dzieje! Mówiłem przecież że są mi potrzebni żywi! – Wściekły ryk niósł się echem po przestronnej hali magazynu. - Ułóżcie ich przy ołtarzu i przynieście księgę, może jest jeszcze szansa...

Wszystko ucichło w jednym momencie. Odpłynęła w niebyt. Czy to już śmierć oplotła ją swoimi ramionami? Widziała tylko bezkresną czerń. Wygląda więc na to, że po drugiej stronie nic na nią nie czeka?

Nagle znikąd pojawiła się plama oślepiającego światła. W jej wnętrzu zamigotały kontury znajomej sylwetki. Vince. Stał naprzeciwko niej, z twarzą przyozdobioną łagodnym ciepłym uśmiechem. Strach opuścił ją nieoczekiwanie. Była gotowa do drogi. Ujęła jego rękę i ruszyli razem przed siebie, skąpani w kaskadzie jaskrawych promieni światła.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-05-2008 o 10:08.
liliel jest offline