Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2008, 10:38   #92
Angrod
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Odkąd zobaczył dziewczynkę starał się wyglądać mniej groźnie co wcale amerykańska armia mu nie ułatwiała. Scott złapał maczetę za trzonek ostrzem w dół, tak by móc ją ukryć pod przedramieniem, ale by także w razie czego mógł ją szybko użyć w biegu na utrudniającej ruch roślinności, albo na innych utrudniających obiektach organicznych. Może się wydawać dziwne, że małą dziewczynka w dżungli zdołała uciec przed trzema żołnierzami, ale tak się właśnie stało. Z resztą gdyby był to jakiś zły, brzydki, przepocony, uzbrojony, a przede wszystkim dorosły wróg pewnie poszłoby znacznie łatwiej. Jake nawet starał sobie przypomnieć czy nie widział jakiegoś małego dzikiego mieszkańca plemienia pacyficznych pigmejów. Ale nie, wyraźnie widział ładnie ubraną małą dziewczynkę. To była zajebiście niespodziewana sytuacja, więc dziewczynka miała przewagę. Doświadczenie podpowiadało mu że niespodziewany atak jest tylko kwestią czasu.

Padnij! - Wydał zduszony przez ziemię i opaskę przeciw pyłową rozkaz.

"I faktycznie", pomyślał leżąc na ściółce. Nie podnosił głowy wyżej słysząc tylko dziwne plaski uderzające prawdopodobnie w Lene'a i Straffey'a. Przez krótką chwilę zastanawiał się czy jego kompani jeszcze żyją. Jednak zaraz i na nim wylądowała jakaś substancja o lepkiej konsystencji. Przetoczył się na plecy i ujrzał swoich podkomendnych ubabranych w cieście. Jake nie był sympatykiem żartów slapstickowych, ale Straffey wyglądał wprost zajebiście.

W każdym razie poczucie abstrakcyjnego zagrożenia zostało rozwiane, a dzieci, które były sprawcami zasadzki z nieprawdopodobną zwinnością uciekły gdzieś wgłąb dżungli śmiejąc się radośnie. Scotta zastanowiło to, że zostali obrzuceni nie patyczkami, nie kulkami z piasku, a nawet nie bombami wodnymi tylko ciastami, jakby te rosły na drzewach i cały trud w jego uzyskaniu na teoretycznie "bezludnej" wyspie polegałby na wyciągnięciu po nie ręki. Te dzieci wcale ich nie atakowały, ani nie czuły się zagrożone po prostu się z nimi bawiły.

Angol chyba nie umiał się bawić bo ten cymbał już celował do nich z pistoletu i całe szczęście, że ten nie zadziałał. Już ścierał z czoła kawałek szarlotki kiedy, ziemia zadrżała. No tak wulkan był czynny. Pierwsza myśl - należy ratować dzieci, druga myśl - to raczej one prędzej uratują nas niż my ich.

- Te dzieci muszą gdzieś tu mieszkać i to w bardzo dobrych warunkach skoro z lekkim sercem pozbywają się żywności... i to całkiem niezłej. - Uśmiechnął się swoim zwyczajem. - Wracamy do naszych. Musimy się naradzić jak zabrać się do odkrywania tej zaginionej cywilizacji, no i im dalej tego jebanego komina tym lepiej.
 
Angrod jest offline