Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-05-2008, 18:37   #91
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Sierżant Christopher Lane

Lane brał udział w niejednym szturmie, w dżungli, mieście, czy górach. Warunki były ciężkie, a mimo to śmigał niczym gazela. Lata praktyki. A mimo to dziewczynka im zwiewała, że hej. Sierżant pomyślał absurdalnie, że wróg zna teren, a potem sam mało się nie roześmiał z tego skojarzenia. Dziecko, maleństwo, takie jak jego córeczka. Zaraz! Przez chwilę wydawało mu się, że faktycznie widzi delikatne oblicze Fiony, jej żywe oczka, rudawe włoski. Ciężko sapnął i przyspieszył. Na próżno, mała zniknęła wśród gałęzi a Straffey nie tylko przewrócił się, ale został jeszcze obsypany przez nieznanych napastników gradem szarlotek. Chwilę później pozostali komand ości ociekali truskawkową polewą i musem jabłkowym. Lane nie wiedział, jak zareagować. Jakieś dzieciaki obrzucały ich ciastkami, ten zakompleksiony Angol wyciągnął pistolet. Lane głośno wrzasnął: - Nie! – i skoczył w kierunku Straffeya. Całe szczęście broń nadal nie działała. Sierżant spadł na Anglika i szybko stoczył się na bok, przytrzymując chwytem nadgarstek z pistoletem. Był gotów na ostrzejsze starcie:

- To dzieci, kurwa!!! Tylko dzieci!!! Obrzuciły nas jebanymi ciastkami! Wyluzuj!

Ciastka wciąż sypały się na ich głowy. Wściekły Lane puścił rękę Straffeya i po prostu usiadł, zasłoniwszy wcześniej twarz przed lepkimi pociskami:

- Hej, dzieciaki! To honorowo strzelać do kogoś bez amunicji? Poddaję się!

I cholera wie, czy coś by się stało. Może maluchy przestałyby rzucać, a sierżant jednostki Delta dostałby się do niewoli przedszkolaków, ale to były tylko jałowe rozważania, bo właśnie eksplodował wulkan!

Lane wzniósł wzrok ponad korony palm i pokręcił z niedowierzaniem głową, a potem wyszeptał:

- Co tu się, kurwa, jeszcze wydarzy? Satelita spadnie na ziemię, a może nadleci Piotruś Pan i nas wszystkich uratuje przed piratami?

Straffey pogrążał się coraz bardziej. Najpierw zaczął chrzanić o wirusach w cieście, teraz o produkcji pary i tropieniu przedszkolaków. Lane pozwolił sobie na złe spojrzenie w jego kierunku:

- Kurwa, poruczniku, skończże wreszcie! Na chwilę zamilknij! Na chwilę chociaż!

Szybko się uspokoił i podbiegł do Scotta, który zaiste komicznie wyglądał umazany od stóp do głów w cieście jabłkowym:

- Sir, na takie ciacho jak pan poleciałyby wszystkie laski w NY. Szybko, co robimy? Może wracamy do naszych? Sytuacja zmieniła się diametralnie.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 01-06-2008, 10:38   #92
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Odkąd zobaczył dziewczynkę starał się wyglądać mniej groźnie co wcale amerykańska armia mu nie ułatwiała. Scott złapał maczetę za trzonek ostrzem w dół, tak by móc ją ukryć pod przedramieniem, ale by także w razie czego mógł ją szybko użyć w biegu na utrudniającej ruch roślinności, albo na innych utrudniających obiektach organicznych. Może się wydawać dziwne, że małą dziewczynka w dżungli zdołała uciec przed trzema żołnierzami, ale tak się właśnie stało. Z resztą gdyby był to jakiś zły, brzydki, przepocony, uzbrojony, a przede wszystkim dorosły wróg pewnie poszłoby znacznie łatwiej. Jake nawet starał sobie przypomnieć czy nie widział jakiegoś małego dzikiego mieszkańca plemienia pacyficznych pigmejów. Ale nie, wyraźnie widział ładnie ubraną małą dziewczynkę. To była zajebiście niespodziewana sytuacja, więc dziewczynka miała przewagę. Doświadczenie podpowiadało mu że niespodziewany atak jest tylko kwestią czasu.

Padnij! - Wydał zduszony przez ziemię i opaskę przeciw pyłową rozkaz.

"I faktycznie", pomyślał leżąc na ściółce. Nie podnosił głowy wyżej słysząc tylko dziwne plaski uderzające prawdopodobnie w Lene'a i Straffey'a. Przez krótką chwilę zastanawiał się czy jego kompani jeszcze żyją. Jednak zaraz i na nim wylądowała jakaś substancja o lepkiej konsystencji. Przetoczył się na plecy i ujrzał swoich podkomendnych ubabranych w cieście. Jake nie był sympatykiem żartów slapstickowych, ale Straffey wyglądał wprost zajebiście.

W każdym razie poczucie abstrakcyjnego zagrożenia zostało rozwiane, a dzieci, które były sprawcami zasadzki z nieprawdopodobną zwinnością uciekły gdzieś wgłąb dżungli śmiejąc się radośnie. Scotta zastanowiło to, że zostali obrzuceni nie patyczkami, nie kulkami z piasku, a nawet nie bombami wodnymi tylko ciastami, jakby te rosły na drzewach i cały trud w jego uzyskaniu na teoretycznie "bezludnej" wyspie polegałby na wyciągnięciu po nie ręki. Te dzieci wcale ich nie atakowały, ani nie czuły się zagrożone po prostu się z nimi bawiły.

Angol chyba nie umiał się bawić bo ten cymbał już celował do nich z pistoletu i całe szczęście, że ten nie zadziałał. Już ścierał z czoła kawałek szarlotki kiedy, ziemia zadrżała. No tak wulkan był czynny. Pierwsza myśl - należy ratować dzieci, druga myśl - to raczej one prędzej uratują nas niż my ich.

- Te dzieci muszą gdzieś tu mieszkać i to w bardzo dobrych warunkach skoro z lekkim sercem pozbywają się żywności... i to całkiem niezłej. - Uśmiechnął się swoim zwyczajem. - Wracamy do naszych. Musimy się naradzić jak zabrać się do odkrywania tej zaginionej cywilizacji, no i im dalej tego jebanego komina tym lepiej.
 
Angrod jest offline  
Stary 10-06-2008, 18:33   #93
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
BUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUM
!!!!!!!!!!!!!



Potężny wybuch wulkanu wstrząsnął wyspą. Tym razem to już nie było ostrzeżenie, tym razem ogromny słup dymu wzbił się do góry i przysłoniwszy słońce, ogarnął swym parasolem całą krainę.

Nagle zapadł zmierzch, a wraz z nadchodzącą ciemnością do serc podróżników wkradał się strach, strach przed nieznanym.
Major zmrużył oczy i spod zmęczonych powiek wypatrywał ognia oraz pierwszych oznak lawy, którą – zdawałoby się – góra zaraz plunie w kierunku nieproszonych gości. Zamiast jednak jęzorów piekielnych, na twarzy poczuł coś chłodnego... Delikatną, przyjemną wilgoć kropli wody, po której spadła kolejna i kolejna.

To nie było naturalne. Nigdy obłoki dymu z wulkanu nie rodziły deszczu... Dotychczas. Po raz kolejny bowiem Kochi-Tichi udowodniła, że nie imają jej się prawa tego świata.

„Kim jesteś? Kim jesteś przeklęta wyspo?”



Grupa I

Szli ostrożnie, starając się nasłuchiwać i wypatrywać dzieci. Te jednak wraz z wybuchem wulkanu jakby rozpłynęły się w powietrzu. Czyżby mieli więc zwidy? Lane odruchowo przejechał językiem po spierzchniętych wargach. Jeszcze czuł lekki posmak truskawek.

Tymczasem snując swoje teorie masowego ataku terrorystycznego, Straffey raz po raz nerwowo oglądał się na dymiąca górę, jakby to od niej spodziewając się odpowiedzi.

- Milczy jak Czarodziejska Góra. – zagadnął doń Scott. Jako szef zespołu czuł się odpowiedzialny za stany emocjonalne swoich ludzi i pragnął rozluźnić nieco Angola... A może po prostu się oszukiwał? Może sam chciał w ten sposób rozładować swoje napięcie?

- I jeszcze ten deszcz! – poskarżył się tylko na to BrytyjczykTe amerykańskie mundury przepuszczają byle wilgoć! U nas...

Sierżant zmiął w ustach cisnące się przekleństwo i chęć zamknięcia Charlesa w pancernym sejfie, gdzie żadna wilgoć by się nie wdarła... No chyba, że sam podporucznik narobiłby w gacie.
Mimo jednak butnego nastroju, z każdym krokiem wściekłość uchodziła z ciała żołnierza, ustępując miejsca znużeniu. Ponadto stan ten udzielił się chyba marudnemu Anglikowi, który nagle przestał narzekać i ciężkim wzrokiem potoczył wokół.

- Ach!

Jake potknął się, omal nie upadając na ziemie. To wybiło go z dziwnej apatii, lecz tylko na moment. Przez chwilę miał bowiem wrażenie, że pnącza z drzewa zsuwają się ku niemu i utrudniają poruszanie nogami i rękami. To były jednak tylko zwidy, które zaraz minęły. Podporucznik uderzył się lekko w policzki dla pobudzenia. Na próżno.

Niewidzialne pnącza pełzały po ciałach mężczyzn, powodując senność. Jeden po drugim padali na ziemię...

"Czyżby to... koniec?"



Grupa II

- To nie jest normalne... Wracamy wszyscy.O’hrurg wreszcie otrząsnął się z otępienia – Sierżant Anderson w tym momencie powinna stanąć przed sądem wojskowym za zignorowanie rozkazu, musi więc radzić sobie sama. – mężczyzna spojrzał hardo na Wolfa To, że jest kobietą nie zwalnia jej z odpowiedzialności i karności. Wracamy, pełna gotowość... na miarę możliwości oczywiście.

Te słowa jednak nie przekonały Martiego. Po chwili zniknął w krzakach, goniąc za Kate. Jego przywódca tylko zmarszczył czoło, lecz postanowił trzymać się wydanego przez siebie rozkazu. Po chwili wahania, mrucząc gniewnie pod nosem, zawrócił.

Nie bacząc na deszcz, ani zarośla major poprawił maseczkę na twarzy i szedł zdecydowanym krokiem z powrotem do bazy, czasem tylko zerkając przez ramię na wulkan. Prócz wydobywających się z krateru kłębów nic się jednak nie działo, wstrząsy ustały i jedynie krople deszczu dźwięczały w uszach podróżników.

- To nie jest normalne... – powtórzył się O’hrurg, zerkając z ukosa na Kenta – James... ty znasz się na survivalu, widziałeś kiedyś coś takiego?

Szli coraz wolniej. Początkowo każdemu z nich wydawało się, że to jego własne zmęczenie ich spowalnia, wkrótce dało się jednak zauważyć, że zjawisko to miało wymiar zbiorowy. Dziwna -wcale niemiła - ociężałość ogarniała ich członki, spowalniając ruchy i zachęcając do odpoczynku.
Kent odruchowo ziewnął i przetarł pełne piasku oczy.

„Królestwo za pięć minut drzemki...”

Upadł.
Obaj upadli.

- To... jakaś... pułapka... – wymamrotał O’hrurg, po czym zasnął.




Kate / Marti

Krótki, urywany oddech za każdym razem rozdzierał jej płuca, szarpiąc je na małe, maleńkie kawałeczki. Mimo to biegła dalej. Teraz bowiem była już pewna... Odnalazła brata. Wszystko inne przestało mieć sens.

Wciąż widziała go przed sobą – drobną sylwetkę i rozwichrzoną czuprynę. Czasem odwracał się do niej, uśmiechając szeroko, jakby bawili się w ganianego.

Przez tropiki, przez pustynię
Toczył zając wielką dynię.
Toczył, toczył dynie w dół,
Pękła dynia mu na pół!

- Tommy, to ja! Tommy zaczekaj! Nie bój się! Tooommyyy!!!

Pestki z niej się wysypały,
Więc je zbierał przez dzień cały.
Raz, dwa, trzy! Ile pestek zbierzesz Ty!?

- Toooommmmyyy...

Upadła pod naporem czyjegoś ciała. Drugi pilot... Wolf! Oboje przewrócili się ziemię. Kątem oka Anderson widziała jeszcze jak sylwetka chłopca znika w cieniu dżungli. Jego głos umilkł, jedyne co docierało do jej uszu to pospieszny oddech Martiego i deszcz. Deszcz, który całkiem zmoczył jej ciało, mieszał się z potokiem łez. Była taka zmęczona, taka... przegrana. Miała ochotę uderzyć tego, który ja zatrzymał lecz nie potrafiła...

Dziwna senność opanowała ciało kobiety, a podłoże z liści paproci obiecywało ukojenie. Bo ile można walczyć? Może po prostu powinna odpuścić... zasnąć?
Silne ramiona pilota wydawały się takie... zachęcające. On zresztą też się nie podnosił. Cały świat powoli znikał, ustępując miejsca błogiemu snu...
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 16-06-2008 o 11:23. Powód: literówki
Mira jest offline  
Stary 11-06-2008, 23:21   #94
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
Podporucznik Marti Wolf

Marti czuł każdą gałązkę i listek uderzający w jego twarz. Z każdym oddechem biegło się coraz ciężej. Zdał sobie sprawę z sytuacji w jakiej się znaleźli. Oddzielili się od grupy na obcym terenie. Wiedział, że zaraz może dostać kulkę w łeb od jakiegoś pierdolonego Taliba, który z mózgiem mniejszym od przeciętnej wiewiórki najpierw strzeli, a później zapyta – tyle, że może być za późno. Zaczął się zastanawiać co w ogóle tu robi? Po co? Może to ta wyspa, jak w „Lost”… Może nie są tu z przypadku?
Co ty w ogóle pierdolisz Wolf! – skarcił się w myślach.
Bynajmniej nie wyobrażał sobie na początku takiej sytuacji, w której będzie biegał gdzieś w głąb nieznanej dżungli za Kate. Wszystko miało być takie proste.


Biegła nie zważając na nic, jakby goniła ją sama śmierć. Przez chwilę Wolf nie wiedział czy skoncentrować się na jej ciele, czy na gałęziach, które bardzo skutecznie ograniczały widoczność. Dopiero teraz zastanowił się, dlaczego za nią biegnie? Czy to militarny obowiązek? Czy po prostu osobiste pobudki? Dowie się jak dobiegnie.


- Andersoooonnnnn!


Nagły wybuch wulkanu był niepokojący i cholernie motywujący do szybszego biegu. Wolf zmusił do maksymalnego wysiłku swoje ciało, co i tak zaczynało nie wiele dawać. Już nie wiedział czy to zmęczenie, czy zwyczajny brak snu. Zaczynał zwalniać – czuł to. Rozglądał się oczekując obfitej ilości ognia wulkanicznego, tymczasem poczuł deszcz. Zwykły deszcz…


- Co z tą wyspą do cholery!?



Nagle usłyszał po raz kolejny wyliczankę i krzyk Kate - zorientował się, że chodzi o Tommy’ego. Nie dopuszczał do siebie nawet myśli o Georgu

Przez tropiki, przez pustynię
Toczył zając wielką dynię.
Toczył, toczył dynie w dół,
Pękła dynia mu na pół!

- Tommy, to ja! Tommy zaczekaj! Nie bój się! Tooommyyy!!!

Pestki z niej się wysypały,
Więc je zbierał przez dzień cały.
Raz, dwa, trzy! Ile pestek zbierzesz Ty!?


- Toooommmmyyy...


Wolf rzucił się do przodu pewny swojej „zdobyczy” niczym myśliwy. Uderzył ciężko ciałem w Kate powalając ją na ziemię. Poczuł jej bliskość - starał się w międzyczasie dostrzec za czym lub za kim biegła partnerka? Nic z tego. Czyżby oszalała? Nie wytrzymała presji? Nie możliwe. Do tej misji skrupulatnie dobrano żołnierzy.


- Kate! Co ty sobie wyobrażasz do kurwy nędzy! – zaczął ziewać. - Odłączyłaś się...


Marti poczuł się jakiś bezradny. Tyle miał jej do powiedzenia i nagle ktoś zabrał mu słowa. Patrzył tylko na jej wzrok – przeszywające spojrzenie. W końcu się odezwała.


- Wolf? Dlaczego w ogóle za mną pobiegłeś? - szepnęła półprzytomnie. - Nie warto pakować się w kłopoty z mojego powodu... Chyba, że O'hrurg ci... - urwała zdanie i chyba zasnęła na ułamek sekundy, ale zaraz znów podniosła głowę i potrząsnęła nią jakby chciała odegnać senność.

Zadała bardzo dobre pytanie, na które naprędce sam szukał odpowiedzi w głowie.
 

Ostatnio edytowane przez DrHyde : 11-06-2008 o 23:26.
DrHyde jest offline  
Stary 16-06-2008, 11:09   #95
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
James wzruszył ramionami, gdy Wolf z niezbyt pochlebnym okrzykiem na ustach rzucił się w pościg za Kate. Widać było wyraźnie, że podporucznikowi pseudo-mgła nie tylko odebrała słuch, ale i na szare komórki nie wpłynęła zbyt pozytywnie.
"I to ma być armia? Obrońcy ojczyzny?" - pomyślał, zadowolony, że do owej organizacji nie należy. - "To na nich idą nasze podatki?"
Na szczęście major zachował nieco zdrowego rozsądku i trochę zimnej krwi...

Gdy spadły pierwsze krople James wyciągnął z plecaka płaszcz przeciwdeszczowy. Nie chodziło o to, że bał się odrobiny wody, ale nigdy nie było wiadomo, co takiego nietypowy wulkan do owej wody dorzucił.

Ruszyli jak najszybciej w stronę obozu. Widoczność niezbyt się poprawiła. Jedyną pomyślną rzeczą było to, że wstrząsy ustały. Przynajmniej chwilowo.
Idąc w ślady majora James spojrzał w stronę wulkanu. Wydobywające się z krateru kłęby pary, przynajmniej sądził, że to była para, nie znikały...
- To jakieś dziwne zjawisko - odpowiedział na pytanie majora. - Jeśli to, co na nas leci, pochodzi z wulkanu... W końcu to nie jest fontanna, żeby miała nas polewać wodą...

Nie dokończył. Gazy wulkaniczne składały się rzecz jasna z pary wodnej, ale oprócz tego zawierały dużo innych substancji, a niektóre z nich miały charakterystyczny zapach... I chociaż skroplona para wodna miała czasami zwyczaj spadać w postaci deszczu, ale ogólnie biorąc wszystko powinno wyglądać w inny sposób...
A to, co leciało na nich i na całą okolicę wyglądało na najzwyklejszą na świecie wodę...

- Może to też jakaś tajna broń? Jak tamten promień? - spytał, ale major nie odpowiedział. Może nie usłyszał, a może Jamesowi tylko się zdawało, że zadał to pytanie. Czuł się dziwnie zmęczony...
Ziewnął...
Co prawda nie spał całą noc, ale przed chwilą miał jakby więcej sił.
"Deszczowa, senna pogoda" - przemknęło mu przez głowę - "ale żeby aż tak działała? Niczym" - ponownie ziewnął, nie mogąc się opanować - "narkoza."

Poczuł się jakby miał pełne oczy piasku.
"Królestwo za pięć minut drzemki..."

Zdążył jeszcze zobaczyć, jak major osuwa się na ziemię. Zanim zdążył dojść do O'hrurga poszedł w jego ślady...
Zasnął.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-06-2008, 20:45   #96
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wrzuta.pl - Akira yamaoka - Room of Angel


Kolejny wybuch zagrzmiał złowróżbnie nad całą wyspą. Mimo to nie zwolniła biegu. Tak bardzo chciała odszukać Toma. Od dawna nie czuła w sobie przypływu takiej determinacji. Nic innego się nie liczyło. Groźby O'hrurga, jej wojskowa kariera. Wszystko rozsypywało się przed jej oczami jak domek z kart. A ona potrafiła tylko stać obok i beznamiętnie się temu przyglądać.

Drobna chłopięca sylwetka znów zamigotała w oddali. Podążała za nią desperacko jak Alicja za swoim białym królikiem. Chcesz żebym poszła za tobą do króliczej nory Tommy? – przemknęła jej wariacka myśl – Chcesz wciągnąć mnie do swojej bajki? Poczęstować mnie dodatkową dawką obłędu, jakby dotychczas było mi mało? Dobrze Tommy. Idę. Tylko zwolnij odrobinę. Nie mam sił cię dogonić braciszku...

Przystanęła zdyszana. Zaczęło padać. Głowa nadal bolała dotkliwie. Dotknęła brwi i zobaczyła na palcach niewielką plamę krwi. Obraz jednak był zamglony i nieostry, jakby obserwowała świat zza grubej szyby z przydymionego szkła. Może to przez mgłę? Albo deszcz? A może raczej łzy pokryły jej oczy grubą warstwą wilgoci, sprawiały że dostrzegała jedynie rozmazane kontury?

Niczego nie była już pewna. Rzeczywistość mieszała się z szaleństwem. Co jest prawdą, a co ułudą? Wyciągnęła przed siebie ręce i obserwowała jak deszcz spłukuje z nich ślady krwi. Gęste krople deszczu uderzały o skórę, gromadziły się we wnętrzu dłoni by zaraz zniknąć między palcami. Tak samo jak jej żałosne życie, nad którym chyba zupełnie traciła kontrolę. Przelatywało jej przez palce jak te strugi deszczu.

Postać Tommy'ego znów przemknęła za drzewami. A ona czuła, że na przekór siły ją opuszczają. Była tak potwornie zmęczona. Gdyby tylko mogła odpocząć, położyć się i po prostu zasnąć. Westchnęła i zacisnęła pięści. Paznokcie dotkliwie raniły skórę. Ból wyrwał ją na moment z letargu. Zrobiła krok przed siebie ignorując oznaki senności. Jeszcze jeden krok. I kolejny. Choć nogi miała zdrętwiałe a powieki zamykały się nie reagując na jej wewnętrzne protesty Kate nadal z niepojętą niezłomnością posuwała się na przód. Nagle opadła na kolana ale ponownie, jakimś nadludzkim wysiłkiem woli, uniosła się do pionu.

Nie! Nie będę spać! Nie teraz kiedy jestem tak blisko celu! - jej myśl zabrzmiała w głowie donośnym echem by znów na moment ją otrzeźwić. Lecz zaraz poczuła kojący dotyk deszczu na twarzy. Delikatna pieszczota przypomniała jej wieczory gdy była jeszcze dzieckiem a matka gładziła ją czule po włosach tuż przed snem.

Śpij Katie...Śpij... – jakiś wewnętrzny głos przekonywał by się poddać, by wreszcie ofiarować sobie zasłużoną chwilę wytchnienia.

Usłyszała kroki. Koś nadbiegał z przeciwnej strony. Wytężyła wzrok lecz nic nie dostrzegła z powodu zapłakanych oczu i gęstej mgły, która nadal spowijała całą okolicę. Nim zdążyła zareagować ten ktoś wpadł na nią z impetem i przewrócił na plecy, wprost na miękkie podłoże z liści i wysokiej trawy. Gdy ponownie otworzyła oczy ujrzała nad sobą niewyraźną twarz. Wolf. Wpatrywał się z nią z zacięciem. Ściągnięte brwi i zaciśnięte usta zdradzały wzburzenie.

- Kate! Co ty sobie wyobrażasz do kurwy nędzy! - wycedził gniewnie przez zęby lecz zaraz ziewnął ostentacyjnie - Odłączyłaś się...

Spojrzała mu w oczy a jej wzrok zdradzał jedynie bezgraniczny żal i jakąś nieokreśloną tęsknotę. Spostrzegła, że on także słaniał się w przypływie niewytłumaczalnej fali znużenia.

- Wolf? Dlaczego w ogóle za mną pobiegłeś? - szepnęła półprzytomnie - Nie warto pakować się w kłopoty z mojego powodu... Chyba, że O'hrurg ci... - Nie potrafiła dokończyć zdania. Czyżby straciła na moment przytomność? Zaraz jednak potrząsnęła energicznie głową w obronnym odruchu. Musi odegnać to natrętne zmęczenie, nie poddawać się.

-Do diabła Kate... - oparł dłonie na ziemi, utrzymując się nad nią ostatkiem sił. - Pobiegłem bo...lubię kłopoty z twoim ... udziałem...

Napięcie które wyczuwała między nimi od samego początku szukało teraz ujścia. Powietrze wibrowało od emocji. Słuchała jego głosu lecz sam sens słów jakby do niej nie docierał. Co dokładnie ma na myśli? Nie mówi chyba poważnie? Niemniej jest tutaj, przy niej. Czyżby miał ku temu głębsze powody? Tylko jakie? Ją? To absurdalne. Pakować się pod sąd wojskowy aby ratować ją z opresji? Chyba, że coś między nimi jednak... Nie – pomyślała – wybij sobie to z głowy. Jesteś wybrakowanym egzemplarzem Kate. Nie potrafisz wiązać się z ludźmi, nie potrafisz nic im ofiarować. Daj Wolfowi spokój...Facet zasługuje na więcej niż kiedykolwiek będziesz w stanie mu dać.

- Nie Wolf...Nie...Uwierz, nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego...Ja...Coś złego się ze mną dzieje... – nagle wybuchnęła szlochem, łzy znów zalewały jej oczy – Ja...widzę rzeczy...których nie ma, rozumiesz? Boję się że tracę zmysły...– pod koniec mowa zmieniła się w bełkot. Walczyła ze snem ale nie miała wątpliwości, że ostatecznie tą bitwę przegrywa.

Znów czuła się jak mała zagubiona dziewczynka. Drżała na całym ciele powodowana spazmatycznym płaczem. Coś w niej pękło. Cały żal, złość i bezsilność wylewały się z niej wraz z potokiem łez. I jeszcze Wolf. Niefortunnie stał się świadkiem jej słabości. Ale na wstyd przyjdzie czas później. Teraz nie obchodziło ją zupełnie jaki żałosny obraz musi sobą przedstawiać.

- Cicho Kate. Już... dobrze. Tylko...nie płacz... Wszystko będzie w porządku... obiecuję. - Wolf odgarnął z twarzy Kate kilka mokrych kosmyków i pogładził ją po policzku. Czule i łagodnie. Dotyk jego skóry zdawał się kojący. Przez chwilę rozkoszowała się bijącym od niego ciepłem a później nieporadnie uniosła się na łokciach i wtuliła w niego zapłakaną twarz. Wolf przytulił ją mocno do piersi a ona poczuła się nagle jakaś drobna i krucha. Zdawała się tonąć w jego ramionach. Chłonęła tylko jego zapach, który dawał jakieś irracjonalne poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Oddech zwolnił. Chyba zaczęła się uspokajać. A nawet więcej, zaczęła po prostu usypiać.

Siły opuściły ją bezpowrotnie. A w uszach znów zabrzmiał słodki kobiecy szept. Wspomnienie głosu jej matki:

Śpij Katie... Mój najsłodszy skarbie... Niech przyśni ci się coś pięknego.

Zasypiała. Wolf chyba również tracił świadomość.Bezwładnie opadł na ziemię tuż przy niej. Jego dłoń bezceremonialnie spoczęła na biodrze Kate. To było nawet miłe. Czuć jego policzek tuż przy swoim własnym. Nie miała teraz czasu się nad tym zastanawiać. Błyskawicznie odpłynęła w niebyt. Sen był błogostanem, który spłynął na nią wraz z nawałem deszczowej wody. To było niczym zimny okład na czole trawionego gorączką chorego. Tak. Musi odpocząć. Odpuścić.

Czas spać Katie... Czas spać...
 
liliel jest offline  
Stary 24-06-2008, 01:02   #97
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
"Coś jest nie tak" Intuicja ostrzegła go jak zawsze tymi samymi słowami. Mogła by sobie darować. Proste empiryczne spostrzeżenia wystarczały mózgowi, aby stwierdzić, że wulkan wybuchający deszczem i atakujące ciastkami owocowymi dzieci w dżungli na bermudach wskazują na to, że należy się spodziewać wszystkiego.

-Te amerykańskie mundury przepuszczają byle wilgoć! U nas...


Scott
ugryzł się w język by powstrzymać się od zgryźliwej uwagi, że to może jego zwieracze przepuszczają wilgoć, a na to on już mu nie poradzi, jednak nie może sobie pozwalać na psucie relatywnie partnerskich stosunków w zespole, a poza tym po prostu mu się nie chciało. Tak właśnie, nie chciało mu się nawet otworzyć ust. W ogóle nic mu się nie chciało, a w szczególności iść dalej. Nagle wszystko zaczęło przychodzić mu cholernie ciężko. Jakoś nie miał głowy do myślenia a, członki odmawiały posłuszeństwa. Jake rozejrzał się czy nie zaplątał się w jakieś rośliny, bo czuł jakby przemierzał bardzo gęste bagno. W jakimś filmie widział jak rośliny ożywają i oplatają ludzi. Za nic nie mógł i nie chciał nawet przypomnieć sobie, w jakich filmach tak było i jaki interes w takim akcie miały roślinki. Jednak to nie one. W miarę ustawania ruchu w ciele podchorążego rozlewało się falami uczucie odprężenia i jakieś nie uzasadnione przeświadczenie o jego bezwzględnej konieczności. "To musi być jakiś gaz usypiający" Ostatnia trzeźwa myśl nieco go ożywiła, ale i tak nie zdołała go rozbudzić. Strach wywołany tą perspektywą stał się jakiś odległy, jak odległe były wspomnienia kiedy wystraszył ostatnio kolejnego kretyńskiego chłopaka Laury. Nie mógł przecież pozwolić, żeby jego kochana siostrzyczka umawiała się z tępymi cwaniakami z drużyny footballowej. Ostatni posikał się w majtki kiedy gonił go w nocy hummerem i ostrzeliwał kulkami z farbą. W zasadzie jeśli sprawdzić policzkiem to ściółka leśna nie była tak mokra, można wręcz powiedzieć całkiem komfortowa. Skakał jak koty ciotki Meryl kiedy pochował do ich zabawek petardy. Przecież nic się żadnemu nie stało, tylko zestresowane zwierzaki obdrapały całą sofę.

-Pieprze to wszystko. Mamo nie idę dzisiaj do szkoły! Tak tu będę leżał i leżał. W zasadzie to kołysanki mnie irytują, może nie jak je Laura śpiewa. Bez słów. Najlepiej i tak zasyipa się przy dźwięku silnika. Brrrrum
 
Angrod jest offline  
Stary 25-06-2008, 19:26   #98
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/v/guJ25FxCwmY&hl=pl[/media]

A gdyby tak...
Móc zmyć z siebie codzienność?
Zetrzeć suchą gąbką kredę z tablicy życia
Nie chcesz?
No tak, są przecież więzi
Wicie przyjaźni, miłości, obowiązków
Długie pnącza upstrzone kwiatami bólu
Starczy jedno cięcie, by się wyswobodzić
Spójrz przed siebie
Tam na twą pokaleczoną pierś czeka pełen oddech
Czy odważysz się po niego sięgnąć?



Budzisz się. Czujesz suchość w ustach, a na karku pełzające niczym robaki gorące języki słońca. Podnosisz się z trudem, jakby sen trwał lata, mimo że dzień wciąż jest w rozkwicie.
Co się stało? W głowie huczy... Tak huczał wulkan!
Z lękiem spoglądasz w górę. Złociste promienie oślepiają przez moment nieprzywykłe oczy. Wycierasz je pospiesznie z napływających łez i podnosisz dłoń do powiek, by lepiej widzieć.

Skończyło się.
Z ogromnego krateru unosi się ponad wyspę chmura białych wyziewów, lecz nic nie świadczy o tym, by wulkan miał się przebudzić. Jest tak, jak przedtem... zupełnie tak, jak wtedy, gry po raz pierwszy zobaczyliście te przeklętą wyspę. Właśnie! Twoi towarzysze!

Odejmujesz dłoń od oczu, by rozejrzeć się wokół, lecz zamiast to uczynić zamierasz. Szeroko rozwartymi oczyma przyglądasz się swojej dłoni. Obracasz ją, zginasz palce, zaciskasz w pięść. Nic nie rozumiesz. Jak to możliwe, że twoja dłoń nagle stała się taka pulchna i pozbawiona zmarszczek czasu?


Niczego nierozumiejącym wzrokiem spoglądasz na ciało leżące obok... ciało śpiącego dziecka.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 27-06-2008, 18:51   #99
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Głowa bolała go niczym przy skutkach nadużycia trunków zawierających tak zwane procenty... Co było uczuciem znanym mu dotychczas jedynie z opowiadań.
Chwilę trwało, zanim uzmysłowił sobie, gdzie się znajduje...
Przypomniał sobie wybuch wulkanu, deszcz, dziwną senność... W zasadzie jeszcze teraz nie całkiem się obudził...
Potrząsnął głową i przetarł oczy.
Usiadł.
- Cholerne ciuchy... Skąd oni biorą te materiały? Pewnie jakaś chińska tandeta... trochę deszczu i wszystko się rozciągnęło...
Zaczął podwijać rękawy. Coś mu nie pasowało, ale niezbyt wiedział, co...
Rozejrzał się dokoła.
Dżungla wyglądała dokładnie tak, jak to zapamiętał. A z wulkanu unosiły się tradycyjne, mlecznobiałe kłęby dymu...

Widok leżącego niedaleko ciała uzmysłowił mu, że przecież nie był sam.
- Ma... - zaczął i głos zamarł mu w gardle.
Na ziemi leżał, ubrany w mundur majora, młody chłopak...
Zamrugał oczami, ale chłopak nie zniknął...
- Ale głupi kawał - powiedział, zastanawiając się, kto i kiedy zabrał O'hrurga, podrzucając mu jakiegoś chłopca.
Wstał i w ostatniej chwili złapał opadające spodnie.
Usiadł czym prędzej.
To już nie było zabawne. Żaden materiał nie rozciągał się w taki sposób... A już w żadnym wypadku nie mógł się rozciągnąć pasek i buty... Albo ktoś we śnie zamienił mu ubranie, co byłoby świetnym dowcipem, gdyby go spotkało kiedy indziej, a nie na tej przeklętej wyspie... Albo też skurczył sie we śnie... Co było raczej niezgodne z tym, co głosiła współczesna nauka...

W tym momencie uświadomił sobie, co mu nie pasowało w chwili, gdy podwijał rękawy... Jego dłonie niezbyt przypominały te, na które spoglądał przez ostatnich parę lat...
Z pewnością były to jego ręce... Nie było mowy o, znanych z filmów s-f, przenosinach do innego ciała. Problem polegał na tym, że były to ręce dziecka... Pewnie rówieśnika chłopaka leżącego nieopodal.

Nie wiedział, jak długo siedział bez ruchu, nie mogąc zebrać myśli...

- Peter - powiedział głośno.
W końcu nie powie do młodego chłopaczka "majorze".
Własny głos też mu się nie spodobał. To również nie był głos mężczyzny... Chociaż, mimo wszystko, brzmiał znajomo...

Peter O'hrurg, jeśli to faktycznie był on, nie zareagował.
"Może na mnie spadło mniej wody" - pomyślał James.
Jeśli dobrze pamiętał, to w ostatniej chwili starał się schować przed deszczem... Może to było powodem, że Peter spał dłużej, niż on.
Wstał, by podejść do leżącego i sprawdzić, czy czasem coś mu się nie stało. W tej samej chwili zaplątał się w zbyt długie spodnie, stwierdzając przy okazji, że w zbyt dużych butach bardzo źle się chodzi...

Ponownie usiadł. Bez względu na to, co stało się Peterowi, w tej chwili lepiej by było, żeby spał jak najdłużej. Nikt nie mógł wiedzieć, jak ex-major zareaguje na taki powrót do przeszłości.
A James miał chwilę czasu na zastanowienie...

Może to był jakiś sen... Ale tradycyjny sposób sprawdzenia, polegający na uszczypnięciu się, zadziałał nie tak, jakby sobie tego James życzył. Ból był zdecydowanie realny...

Reality-show czy ukryta kamera zdecydowanie odpadały.

Przeniesienie się do wnętrza gry komputerowej dobre było na filmach. Dla dzieci. I co prawda, jeśli wierzyć własnym oczom, był teraz w odpowiednim wieku, to jednak nie bardzo mógł w to uwierzyć. Ale nawet w takim przypadku należało zachować rozsądek. Być może w tym świecie Matrixa nikt mu nie włączył "nieśmiertelności".

Możliwe było, że James po prostu oszalał. Jeśli tak i znalazł się w krainie koszmarów, to nic nie mógł na to poradzić. Mógł mieć tylko nadzieję, że jakiś mądry lekarz wyciągnie go z tego stanu... I zachowywać sie tak, jakby wszystko działo się naprawdę... Nie był pewien, czy śmierć w tym "innym" świecie nie zaowocuje identycznym stanem w realu...

W zasadzie pozostawało jedno... Potraktować to jak okrutną rzeczywistość... I zachowywać się tak, jakby od każdej czynności zależało życie...
"Jeśli to gra, to dostanę PD-ki za przedsiębiorczość" - pomyślał z wisielczym humorem.

Potrząsnął głową.
- Juan Ponce de Leon byłby zadowolony - powiedział z przekąsem, wspominając znanego hiszpańskiego konkwistadora. - Odmłodnieć... Istny cud...
Jedno było pewne - jeśli nie zamierzał zwariować to musiał zacząć coś robić. Przede wszystkim nie mógł dłużej siedzieć w tym stroju. Dość trudno było robić cokolwiek, trzymając w garści opadające spodnie.
Ściągnął buty i zabrał się za skracanie nogawek... Długość do pół łydki wydała mu się w sam raz. Przy okazji stwierdził, ze stara blizna po wypadku zniknęła. Coś pozytywnego, chociaż w zasadzie już się do niej przyzwyczaił.

Spodnie jakoś się trzymały, dzięki zrobieniu w pasku paru dodatkowych dziurek... I użyciu sznurka w charakterze drugiego paska. I chociaż z byle jak obciętych końcówek sterczały liczne nitki, to i tak było to lepsze, niż ciągnące się po ziemi nogawki.
Obcięte kawałki nogawek idealnie nadały się w charakterze onuc. Po założeniu skarpet można nawet było chodzić w butach... Na szczęście wiązanych...
- Ciekawe co z nami zrobią jak tylko wrócimy - pomyślał w przypływie czarnego humoru. - Dadzą nas do rodzin zastępczych?
Wrócić zawsze mogli... W końcu na plaży czekały pontony... I istniał cień szansy, że doktor Amanda nie uległa przemianie...
- Ciekawe, co powie Anne... - Prawdę mówiąc nawet nie potrafił sobie wyobrazić miny swojej sympatii... - Za to Kevin i Harry będą cali w skowronkach...

Wstał.
Aż żałował, że nie miał ze sobą lustra. Z pewnością wyglądał jak najgorszy włóczęga...
"Jak tylko znajdę trochę czasu..." - postanowił, że zabierze się za dokładniejsze dopasowanie stroju. W końcu miał w plecaku igły i nici...
Podszedł do Petera.
- Peter - powiedział, potrząsając go za ramię - obudź się wreszcie...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 05-07-2008 o 13:38.
Kerm jest offline  
Stary 30-06-2008, 01:22   #100
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Kurwa mać - Jake tradycyjnie powitał otaczający go świat niebędący jego przytulnym łóżkiem. Jednak coś zdawało się być nie tak jak zwykle i to nawet przed tym, jak otworzył oczy i rozejrzał się po udzielającej mu swej powierzchni tropikalnej ściółce leśnej. Scott przywykł do tego, że pierwsze słowa po przebudzeniu wypowiadane prawie bez użycia mięśni żuchwy. Przebijające się przez sklejone śliną wargi brzmiały niczym niedźwiedź ogłuszony spadającym kokosem, niski, przyjemny, wibrujący ton budzący skojarzenie z kawą. Tymczasem jego własne słowa przypominały raczej niecierpliwego skrzypka i jeśli przywodziły już na myśl jakiś napój to mocno gazowaną colę.

W pewien sposób niepokojące było także, to że obudził się dokładnie tam, gdzie zasnął. Wiedział przecież, że jego nagła senność nie była samoistna i pewnie miała jakiś związek z wybuchem wulkanu, dziwnym deszczem i dziećmi biegającymi po lesie. W zasadzie spodziewał się obudzić w jakiejś piwnicy, czy nawet starożytnej świątyni wisząc głową w dół skuty łańcuchami. Zamknął szybko oczy. Ta myśl tez była dosyć dziwna. Nauczony doświadczeniem powinien po przebudzeniu oczekiwać raczej, metalowego krzesła i kajdanek, albo tego że wcale ono nie nastąpi. Wyobraźnia go ponosi.

Z roztargnieniem podrapał się po głowie i znowu dostrzegł coś niepokojącego zamiast jego taktycznego nakrycia głowy miał na sobie... swoją szczęśliwą czapkę!

Nagle wydał okrzyk skomplikowany, zawierający chyba wszystkie samogłoski począwszy od "Y" a skończywszy na "O". A jego treść można było odczytać następująco: "kłopoty". Jego szczęśliwą czapkę trzymała jakaś mała ręka, co gorsza to była jego ręka. Jake podskoczył jak oparzony i po chwili zaczął energicznie się obmacywać. Nie wiadomo skąd, nagle ubrany był w jego ulubioną czerwoną bluzę i bajeranckie spodenki we wzór moro takie jakie noszą prawdziwi żołnierze, prawdziwi komandosi. Odczuł niemałą ulgę, kiedy sprawdził, że cały czas ma przy sobie swoje "zabawki".

Nieopodal leżeli jeszcze dwaj chłopcy jeden kręcił się nie wiadomo, czy to budząc się, czy zmieniając pozycję, a drugi sprawiał wrażenie, jakby nie chciał jeszcze wstawać.

-Lane? Straffey? To wy?

Za nic nie mógł przypomnieć sobie co mu się śniło. No i to uczucie jakby spadał do góry. Chyba był komandosem, leciał samolotem, a może płynął pontonem? Gdzieś daleko, daleko, gdzieś gdzie kończą się mapy i gdzie podróżują tylko najodważniejsi, gdzie czekają przygody.
 
Angrod jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172