Kenzo, „Mały”
Wiek: 2,5 lata
Rasa: Shi-tzu
Opis: Kenzo to mały i energiczny piesek. Jak typowy shi-tzu niezwykle szybko zarasta sierścią, dlatego musi regularnie strzyc się u weterynarza, by nie wyglądać jak kłębek beżowej wełny. Nienawidzi kiedy grzywka zasłania mu oczy, zwykł więc biegać z fantazyjną kitką na głowie (często powta: to czysta praktyczność, nie ma w niej nic niemęskiego!). Elegancka obróżka i starannie wypielęgnowane paznokcie świadczą o tym, że pochodzi z dobrej rodziny. Wszędzie go pełno. Na bezdechu jest w stanie wyrzucić z siebie kilka nieskładnych ciągów zdań, wskoczyć na kanapę, wyszarpnąć człowiekowi jakiś smakowity kęs, zanurkować pod stół i czmychnąć za szafę. Oczywiście, w tym czasie kęs już dawno trawi się w żołądku. W ten sposób nie jednego potrafi zirytować. Jednak, mimo niewielkich gabarytów i młodego wieku, nie da sobie w kaszę dmuchać. To weteran ulicznych bójek, które na ogół sam prowokuje. On to po prostu lubi, nawet jeśli musi salwować się ucieczką. Zdawałoby się, że jego oczy będą małe i rozbiegane. Przeciwnie. Są duże, głębokie i niemal nieruchome. Idealny argument przy negocjacjach z dwunożnymi (ludźmi), zwłaszcza gdy obok stoi dziecko i piszczy: jaki on słoooooodki. Potrafi zrobić użytek z tej cechy.
Historia: Kenzo miał kumpla. Świetnego kumpla. Poznał go, kiedy pierwszy raz zerwał się ze smyczy swojej właścicielce i ruszył na obchód po osiedlu. Zaczął od znaczenia terenu. Osiedlem nie trząsł wtedy żaden gang. Jedynie Labrador Bob miał w kwestii dominacji coś do powiedzenia. Mieszkał w jakimś kartonie przy pobliskim skateparku. Mimo tak marnej sytuacji wszyscy go szanowali. Wywalczył to sobie, strzegąc Jeziornego przed zakusami różnych amstaffów czy innych pitbulli. A teraz widział jak jakiś młokos szcza na jego śmietnik.
- Nie zapędziłeś się, kolego? – warknął wściekle i skoczył na Kenza. Bez problemu przygniótł go łapą.
- Aj! Puszczaj! Chcesz się bić? To się bijmy! Puść mnie tylko a sprawię ci takie lanie, że popamiętasz! – Młody shi-tzu wyrzucił z siebie te kilka hardych słów, lecz nie udało mu się zamaskować paniki, aż nazbyt słyszalnej w jego cieniutkim popiskiwaniu.
- Ha ha ha! Ty mnie bić! Ha ha ha! – Bob zarechotał, puszczając młodego. To był błąd. Kenzo zerwał się z miejsca i bez ostrzeżenia capnął go w nos.
- Świnia! – Bob chwycił go za kark i uniósł do góry. Szamoczący się piesek nie wiele mógł zrobić. Labrador ustawił Kenza na klapie śmietnika i zlustrował go uważnym spojrzeniem. – Uspokój się. Widzę, że jesteś tu nowy, będziesz musiał nauczyć się kilku zasad. Wysłuchasz mnie, czy wolisz wrócić do domu i nigdy więcej nie pokazać się na ulicy?
- No mów, mów… - Burknął niechętnie i z rezygnacją.
- Po pierwsze nie znacz tego terenu. Tak robią gangi, a póki żyję na Jeziornej nie będzie gangu. Obejdziemy osiedle i wyjaśnię ci całą resztę.
Tak to wszystko się zaczęło. Od tej pory Kenzo nie odstępował Boba na krok. Znalazł swojego idola. Bob uczył Kenza praw ulicy i zasad przetrwania, natomiast Kenzo wprowadzał boba na swoje podwórko, częstował zwędzoną ze stołu lemoniadą lub przysmakami z grilla. Labrador znalazł przyjaciela i poznał jak to jest żyć z rodziną. Kenzo jako jego pomagier natychmiast awansował w oczach kolegów z sąsiedztwa. Sielanka trwała ponad rok. W tym czasie nasiliła się presja ze strony sąsiednich gangów. W końcu dopadły ich amstaffy. Bob wziął je na siebie i kazał Małemu zmykać. Nic z tego. Kenzo był przy nim do końca i poszczekiwaniem dodawał otuchy. Labrador przepędził trzech z czterech napastników. Ostatni wbił mu kły w kark. Kenzo rzucił się na niego i wskoczywszy na plecy, nadgryzł ucho. Zaskoczony amstaff zawył i uciekł nie oglądając się za siebie. Niestety było już za późno. Bob odszedł na zawsze, Jeziorne straciło swojego obrońcę, a Kenzo przewodnika i przyjaciela. Nie mógł tego tak zostawić. Postanowił skrzyknąć kilku znajomych i zająć jego miejsce. Nowo powstający gang wydawał się do tego idealny