Oparła Folkena o najbliższe drzewo. Przykucnęła obok niego, cały czas sprawdzając jego stan Majaczył coś nieustannie i oddychał ciężko. Francesca pogładziła jego włosy i szepnęła do ucha , ze wszystko będzie dobrze. Sama chciała w to wierzyć, lecz koszmarna noc i pogarszający się stan człowieka, uniemożliwiało jej to.
Zebrawszy siły ponownie pomogła mu wstać i ruszyli dalej. Droga była coraz gorsza, a krzaki gęstsze i paskudniejsze. Odnalazłszy nieduży pagórek porośnięty gęsto mchem, kobieta ponownie ułożyła mężczyznę, aby dać trochę mu odpocząć. Folken zapadł się w miękkim poszyciu i stracił przytomność. Francesca przeklęła paskudnie, to nie miały tak być. Jednak w dalszym ciągu dopisywało im szczęście, okazało się, ze droga jest niedaleko. Kobieta jeszcze raz przykucnęła przy mężczyźnie, przyglądała mu się chwilę i ruszyła w stronę drogi.
Ukryta czekała na odpowiednich ludzi, miała ochotę zaczepić kogokolwiek, lecz nie mogła się aż tak narażać, przyjeżdżający z Aldesbergu mogą znać ich rysopis.
Czekała zniecierpliwiona, spoglądała w miejsce gdzie leżał mężczyzna.
W końcu ujrzała idealnych ludzi, zapewne para...
Wstała raptownie, nie przejmując się już czy wygląda reprezentacyjnie, a nie wyglądała ani trochę. Miała we krwi i błocie cały płaszcz, jedynie kaftanik miała w miarę czysty. Nie mogła zdjąć płaszcza gdyż widać byłoby kawałek bełtu, który w dalszym ciągu tkwił jej między żebrami.
- Przepraszam potrzebuje pomocy!! – krzyknęła i podbiegła do jeźdźców, rzucając urok bez wahania, nie mogła sobie pozwolić na jakikolwiek błąd.
- Mój towarzysz jest ciężko ranny! Pilnie potrzebuje pomocy! Jest niedaleko...Proszę o pomoc...– tylko czekała aż oboje zejdą z koni i pójdą za nią, aż się sama sobie zdziwiła, ze nie musiała grać.
__________________ Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia... |