Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2008, 22:16   #61
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Barbak; Chłop uśmiechnął się do ciebie jak do swego.
- Panie, poślijcie bestyję do piochu! – ucieszył się.
Sięgnął czegoś z wozu, rzucił ci. Złapałeś. Piersiówka.
- Na rozgrzewkę, ponie, sługo Lavendera! – chłop był wielce dumny z siebie. – Som pędziłem.
Otwierasz, węszysz. Ożesz. Nie chcesz wiedzieć z czego on to robił, ale pachnie przyjemnie. Sądząc po woni, w smaku jest jak lawa.
Ruszasz dalej, do miasta. Wrzawa. Wilk. Warg!

Z DROGI KMIOTKOWIE!!! – przybrałeś formę zielonego tarana i rozpędzonego nosorożca w jednym.
Kobiety z piskiem czmychają do chat i sklepów, mężczyźni usuwają się z drogi. Początkowo są przekonani, że pędzisz dwóm wieśniakom i jego zmaltretowanym psom na ratunek.

JEŚLI KTOŚ WAŻY MI SIĘ TKNĄC TO STWORZENIE KAŻE KOŃMI WŁUCZYĆ PO GOŚCIŃCU!

- Żartujesz?! – jęknął ktoś.
Łowca jakiś. Amator skór sądząc po jego stroju. Ściągnął łuk z pleców, wycelował...
Biegnąc ku zagrodzie, stanąłeś mu na linii strzału.


Podbiegasz do kotłujących się wściekle zwierząt. Niesamowity jazgot. Potworne ujadanie. Stargane, zakrwawione klaki fruwają wszędzie wokół. Jedna wielka, rozwrzeszczana, rozwarczana kula kłaków, tocząca się w ferworze dzikiej walki po zakrwawionej ziemi. Zrozpaczeni chłopi biegają ja nią, drąc się i wymachując widłami.
- PÓJDZIESZ TY!!!
- IDŹ MI, IDŹ!!! BIERZ GO!!!

Zerkają ku tobie z nadzieją i... zastygają na moment w bezruchu, kiedy kopniakiem posyłasz w krótki lot jednego z psów.
- A ty co sukinkotu?! – wydarł się jeden wieśniak, skacząc na ciebie.
Odbił się od ciebie jak od skały i padł na tyłek na ziemię. Wpadasz w jazgoczącą kulę sierści, krwi i stalowych mięśni, rozdając kolejne kopniaki. Psom nie szczególnie podoba się to, że je kopiesz. Piski, kwiki, ale już po chwili miażdżące kły zaciskają się na twojej stopie, inna szczęka szarpie za łydkę. Raz za razem, gryzą, puszczają, kąsają warga, znów ciebie. Wszystko dzieje się błyskawicznie.
Początkowo nawet nie boli. Potem czujesz ciepłe strużki krwi spływające ci po prawej stopie i łydce łydce. Potem zaczyna szczypać, a rozdawanie kopniaków staje się boleśniejsze dla ciebie niż dla psów. Wiedzą już. Uskakują. Szczęśliwie rozwścieczony warg zajmuje częściowo ich uwagę.
A niech cię...!!! Któryś pies skoczył, z rozbiegu, od tyłu, wbijając zęby w twoje lewe przedramię, wieszając się na nim, wytrącając cię z równowagi swoją masą. Nogami ugrzęzłeś w kłębowisku walczących psów, czułeś, jak nadeptujesz któremuś łapę, a potem upadłeś, na któreś zwierze, które sapnęło tylko i zadudniło gromko warczeniem.
Strząsasz psa ze swego pogryzionego ramienia, oż dziadu jeden, ale cię pożarł! Psy, pogryzione, poszarpane, szybko postanawiają się wycofać. Z podkulonymi ogonami, ze schylonymi łbami, kuśtykając, piszcząc, czmychają.

Dźwigasz się. Szlag, nie tylko psy kuleją. Prawa noga ma się źle. Lewe ramię dziurawe od zębów, zażarty pies!
Warg nadal tu jest. Stajesz przed ogromnym wilkiem i łapiesz jego spojrzenie.



Głośne warczenie dudni w jego piersiach. Chłopi z drżącymi kolanami cofają się.
Rozkładasz ręce jakbyś chciał przytulić stworzenie i zaczął bardzo pomału, bardzo małymi kroczkami zbliżać się. Szlag by. Noga boli. Kuśtykasz. Źrenice wargi rozszerzyły się nieznacznie. Krew. Słabość. Ofiara.
- Już dobrze. Nic Ci nie grozi. Nie skrzywdzą Cię. Spokojnie. Tylko spokojnie.
Tylko ciszej. Warcz ciszej na miłość Paladine`a!
Napiął mięśnie, schylił nieco głowę. Ruszy. Szlag by jasny, ruszy na ciebie!

Warg wyrwał z miejsca z głośnym szczeknięciem, ale w zwodzie nie rzucił się na ciebie, odbił w bok, i w dalekim skoku przesadził wysokie drewniane ogrodzenie zagrody, po czym zniknął między chatami na zachodzie. Łowca z łukiem pogonił jego śladem, lecz wątpiłeś, aby dogonił to stworzenie, gnało jak diabli.
Cóż, jeden zero dla wilka. Nie zaatakował cię przynajmniej, a to już o czymś świadczy.

Pogryziony i obolały kuśtykasz z Waldorffem do świątyni. Ktoś musi opatrzyć twoją stopę i rękę. Ludzie na ulicy są tak zdumieni twoimi wyczynami, że porozchodzili się asekuracyjnie, udając, że nie widzą ciebie i dwarfa.

Barbak, Waldorff;

St George's Cathedral 2 by *ridethespiral1 on deviantART

Docieracie do świątyni. Jest zupełnie opustoszała.

Wchodzicie do świątyni. Ładna, zadbana, robi wrażenie. W wielu wazonach pod kolumnami stoją świeże kwiaty.

Zielony. Hę...? On...jest... zielony!
Ze zdumieniem zerknęliście na postać stojącą samotnie przy ołtarzu. Dosyć wysoki, szczupły, ze zgniło pomarańczowymi włosami zaplecionymi w dziesiątki warkoczyków. Nosi on dosyć specyficzną – żeby nie powiedzieć dziwaczną – szatę z kapturem, koloru rzecz jasna zgniło zielonego. Szata w całości pokryta jest nieco wytartymi już runami dziwnego alfabetu, w kolorze, który pierwotnie najprawdopodobniej był złoty, jednak czas obszedł się z nim niezbyt litościwie. Na nogach ma stosunkowo ciężkie skórzane buty wzmacniane metalem, po wyglądzie sądząc starsze od samego posiadacza. Gość wygląda... nietutejsza w mieście ludzi. Odwraca się ku wam, Kolejną osobliwą rzeczą w jego wyglądzie są oczy - mające kolor zazwyczaj kojarzony z odpadami radioaktywnymi. Na szyi widnieje mu mały szmaragdowy amulet w kształcie liścia, który co jakiś czas w dziwny sposób podryguje.

Przez dłuższą chwilę podejrzanie się wam przygląda, zwłaszcza dwarfowi, jakby pilnie nad czymś myślał.

Astaroth; Odwiedzasz kolejnych zielarzy i alchemików. Czyli jeszcze dwóch.
- Porządna dziewczyna.
- Cicha i zamknięta w sobie. Miła nawet. Za mąż czas by jej już iść.
- Talent ma, robi dobre mikstury, ale ja mam rzadsze! O, na przykład ta...!
- Świętobliwa. Modli się i do Khemetry i do Almanakh i do Lavendera, co dzień jest w świątyni, składa kwiaty w ofierze, znicze pali przed domem i sklepem...

Trafiasz do karczmy. Pierwsza lepsza karczma. Karczma jak karczma.
Uchylasz drzwi...
- DAWAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaJjjjjj jjjjjjjjjjjjjjjj!!! – gdy tylko przekroczyłeś próg, ktoś próbował rzucić się na ciebie i uwiesić ci się na szyi, lesz cofnąłeś się zwinnie, przez co przyjazny komitet powitalny pod postacią zapitego pana zwalił się z hukiem na podłogę po tym raz rozbił sobie nos o drzwi.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=xlULgi92zK8[/media]

- Dawaj stary śpiewaaaaaj! – otoczyli cię przyjaźni w stanie wskazującym.
- LA LA LAAAA!!!
- SING IT!!! Znaczy HEEEEp burp S-iiiiiinnngaaaapur!
Oho. Ktoś tu skosztował fioletu…
Wypytujesz więc go o Kirennę.
- A ona wiesz no tego spotkałem ją kiedyś BUUUURP sory ten tego panie kolego [pierd!] ja ja ssssspotkałem w lesie, w wozie takim, znaczy ją widziałem znaczy słyszałem [pierd!] bo się darła. A potem była w burdelu tylko nie jako laska tylko nawet nie wiem co bo chyba BUUUEEEEk zmywała podłogi albo co bo nikt z chłopaków jej w łóżku nie widział no i teraz ona suszy coś tam zielonego nie? Ma fajny tyłek [PIERD!].

* * *
- What the hell...?!
Uśmiechnęła się. Verion prychnął z niedowierzaniem.
- Oh my, I didn`t expect that, now did I, Mistress?;3
- You`re so funny and enjoyable when you`re surprised, Verion – zachichotała.
- Why you little…! – warknął przez zęby, zerkając w lustro z mgieł. – I`m sick of running around after him and doing his little magic job...!
- Dod you say something?
- N-hooooł! ^_^’
- Good – mrugnęła do niego. – Ymmm, he`s so cute!
* * *

Ray`gi; Przyjmujesz posadę drużynowego dzielnego rycerza na białym koniu i mężnego bohatera. Przynajmniej na te kilka chwil. Udaje ci się rozdzielić plątaninę złożoną z Kejsi, sieci, gałęzi i siana, na elementy składowe.

Kejsi; Twoim wybawcą jest... Ray`gi! Serio serio. Wyplątana z sieci, włazisz na jeden z zaostrzonych pali wbitych w ziemię i wyskakujesz z dołu.

Ray`gi, Kejsi, Tev, Revan, Levin, Estre;
Tev I Kejsi ogłaszają, że troll prawdopodobnie udał się do miasta. Idziecie więc w kierunku miasta polną drużką, śladami Astarotha, dwarfa i orka.
Coś....?!
Coś... wa...?!
Zboże szeleści. Ciche warczenie? Ocieranie się o siebie suchych kłosów? Hm...
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline