Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-06-2008, 22:16   #61
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Barbak; Chłop uśmiechnął się do ciebie jak do swego.
- Panie, poślijcie bestyję do piochu! – ucieszył się.
Sięgnął czegoś z wozu, rzucił ci. Złapałeś. Piersiówka.
- Na rozgrzewkę, ponie, sługo Lavendera! – chłop był wielce dumny z siebie. – Som pędziłem.
Otwierasz, węszysz. Ożesz. Nie chcesz wiedzieć z czego on to robił, ale pachnie przyjemnie. Sądząc po woni, w smaku jest jak lawa.
Ruszasz dalej, do miasta. Wrzawa. Wilk. Warg!

Z DROGI KMIOTKOWIE!!! – przybrałeś formę zielonego tarana i rozpędzonego nosorożca w jednym.
Kobiety z piskiem czmychają do chat i sklepów, mężczyźni usuwają się z drogi. Początkowo są przekonani, że pędzisz dwóm wieśniakom i jego zmaltretowanym psom na ratunek.

JEŚLI KTOŚ WAŻY MI SIĘ TKNĄC TO STWORZENIE KAŻE KOŃMI WŁUCZYĆ PO GOŚCIŃCU!

- Żartujesz?! – jęknął ktoś.
Łowca jakiś. Amator skór sądząc po jego stroju. Ściągnął łuk z pleców, wycelował...
Biegnąc ku zagrodzie, stanąłeś mu na linii strzału.


Podbiegasz do kotłujących się wściekle zwierząt. Niesamowity jazgot. Potworne ujadanie. Stargane, zakrwawione klaki fruwają wszędzie wokół. Jedna wielka, rozwrzeszczana, rozwarczana kula kłaków, tocząca się w ferworze dzikiej walki po zakrwawionej ziemi. Zrozpaczeni chłopi biegają ja nią, drąc się i wymachując widłami.
- PÓJDZIESZ TY!!!
- IDŹ MI, IDŹ!!! BIERZ GO!!!

Zerkają ku tobie z nadzieją i... zastygają na moment w bezruchu, kiedy kopniakiem posyłasz w krótki lot jednego z psów.
- A ty co sukinkotu?! – wydarł się jeden wieśniak, skacząc na ciebie.
Odbił się od ciebie jak od skały i padł na tyłek na ziemię. Wpadasz w jazgoczącą kulę sierści, krwi i stalowych mięśni, rozdając kolejne kopniaki. Psom nie szczególnie podoba się to, że je kopiesz. Piski, kwiki, ale już po chwili miażdżące kły zaciskają się na twojej stopie, inna szczęka szarpie za łydkę. Raz za razem, gryzą, puszczają, kąsają warga, znów ciebie. Wszystko dzieje się błyskawicznie.
Początkowo nawet nie boli. Potem czujesz ciepłe strużki krwi spływające ci po prawej stopie i łydce łydce. Potem zaczyna szczypać, a rozdawanie kopniaków staje się boleśniejsze dla ciebie niż dla psów. Wiedzą już. Uskakują. Szczęśliwie rozwścieczony warg zajmuje częściowo ich uwagę.
A niech cię...!!! Któryś pies skoczył, z rozbiegu, od tyłu, wbijając zęby w twoje lewe przedramię, wieszając się na nim, wytrącając cię z równowagi swoją masą. Nogami ugrzęzłeś w kłębowisku walczących psów, czułeś, jak nadeptujesz któremuś łapę, a potem upadłeś, na któreś zwierze, które sapnęło tylko i zadudniło gromko warczeniem.
Strząsasz psa ze swego pogryzionego ramienia, oż dziadu jeden, ale cię pożarł! Psy, pogryzione, poszarpane, szybko postanawiają się wycofać. Z podkulonymi ogonami, ze schylonymi łbami, kuśtykając, piszcząc, czmychają.

Dźwigasz się. Szlag, nie tylko psy kuleją. Prawa noga ma się źle. Lewe ramię dziurawe od zębów, zażarty pies!
Warg nadal tu jest. Stajesz przed ogromnym wilkiem i łapiesz jego spojrzenie.



Głośne warczenie dudni w jego piersiach. Chłopi z drżącymi kolanami cofają się.
Rozkładasz ręce jakbyś chciał przytulić stworzenie i zaczął bardzo pomału, bardzo małymi kroczkami zbliżać się. Szlag by. Noga boli. Kuśtykasz. Źrenice wargi rozszerzyły się nieznacznie. Krew. Słabość. Ofiara.
- Już dobrze. Nic Ci nie grozi. Nie skrzywdzą Cię. Spokojnie. Tylko spokojnie.
Tylko ciszej. Warcz ciszej na miłość Paladine`a!
Napiął mięśnie, schylił nieco głowę. Ruszy. Szlag by jasny, ruszy na ciebie!

Warg wyrwał z miejsca z głośnym szczeknięciem, ale w zwodzie nie rzucił się na ciebie, odbił w bok, i w dalekim skoku przesadził wysokie drewniane ogrodzenie zagrody, po czym zniknął między chatami na zachodzie. Łowca z łukiem pogonił jego śladem, lecz wątpiłeś, aby dogonił to stworzenie, gnało jak diabli.
Cóż, jeden zero dla wilka. Nie zaatakował cię przynajmniej, a to już o czymś świadczy.

Pogryziony i obolały kuśtykasz z Waldorffem do świątyni. Ktoś musi opatrzyć twoją stopę i rękę. Ludzie na ulicy są tak zdumieni twoimi wyczynami, że porozchodzili się asekuracyjnie, udając, że nie widzą ciebie i dwarfa.

Barbak, Waldorff;

St George's Cathedral 2 by *ridethespiral1 on deviantART

Docieracie do świątyni. Jest zupełnie opustoszała.

Wchodzicie do świątyni. Ładna, zadbana, robi wrażenie. W wielu wazonach pod kolumnami stoją świeże kwiaty.

Zielony. Hę...? On...jest... zielony!
Ze zdumieniem zerknęliście na postać stojącą samotnie przy ołtarzu. Dosyć wysoki, szczupły, ze zgniło pomarańczowymi włosami zaplecionymi w dziesiątki warkoczyków. Nosi on dosyć specyficzną – żeby nie powiedzieć dziwaczną – szatę z kapturem, koloru rzecz jasna zgniło zielonego. Szata w całości pokryta jest nieco wytartymi już runami dziwnego alfabetu, w kolorze, który pierwotnie najprawdopodobniej był złoty, jednak czas obszedł się z nim niezbyt litościwie. Na nogach ma stosunkowo ciężkie skórzane buty wzmacniane metalem, po wyglądzie sądząc starsze od samego posiadacza. Gość wygląda... nietutejsza w mieście ludzi. Odwraca się ku wam, Kolejną osobliwą rzeczą w jego wyglądzie są oczy - mające kolor zazwyczaj kojarzony z odpadami radioaktywnymi. Na szyi widnieje mu mały szmaragdowy amulet w kształcie liścia, który co jakiś czas w dziwny sposób podryguje.

Przez dłuższą chwilę podejrzanie się wam przygląda, zwłaszcza dwarfowi, jakby pilnie nad czymś myślał.

Astaroth; Odwiedzasz kolejnych zielarzy i alchemików. Czyli jeszcze dwóch.
- Porządna dziewczyna.
- Cicha i zamknięta w sobie. Miła nawet. Za mąż czas by jej już iść.
- Talent ma, robi dobre mikstury, ale ja mam rzadsze! O, na przykład ta...!
- Świętobliwa. Modli się i do Khemetry i do Almanakh i do Lavendera, co dzień jest w świątyni, składa kwiaty w ofierze, znicze pali przed domem i sklepem...

Trafiasz do karczmy. Pierwsza lepsza karczma. Karczma jak karczma.
Uchylasz drzwi...
- DAWAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaJjjjjj jjjjjjjjjjjjjjjj!!! – gdy tylko przekroczyłeś próg, ktoś próbował rzucić się na ciebie i uwiesić ci się na szyi, lesz cofnąłeś się zwinnie, przez co przyjazny komitet powitalny pod postacią zapitego pana zwalił się z hukiem na podłogę po tym raz rozbił sobie nos o drzwi.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=xlULgi92zK8[/media]

- Dawaj stary śpiewaaaaaj! – otoczyli cię przyjaźni w stanie wskazującym.
- LA LA LAAAA!!!
- SING IT!!! Znaczy HEEEEp burp S-iiiiiinnngaaaapur!
Oho. Ktoś tu skosztował fioletu…
Wypytujesz więc go o Kirennę.
- A ona wiesz no tego spotkałem ją kiedyś BUUUURP sory ten tego panie kolego [pierd!] ja ja ssssspotkałem w lesie, w wozie takim, znaczy ją widziałem znaczy słyszałem [pierd!] bo się darła. A potem była w burdelu tylko nie jako laska tylko nawet nie wiem co bo chyba BUUUEEEEk zmywała podłogi albo co bo nikt z chłopaków jej w łóżku nie widział no i teraz ona suszy coś tam zielonego nie? Ma fajny tyłek [PIERD!].

* * *
- What the hell...?!
Uśmiechnęła się. Verion prychnął z niedowierzaniem.
- Oh my, I didn`t expect that, now did I, Mistress?;3
- You`re so funny and enjoyable when you`re surprised, Verion – zachichotała.
- Why you little…! – warknął przez zęby, zerkając w lustro z mgieł. – I`m sick of running around after him and doing his little magic job...!
- Dod you say something?
- N-hooooł! ^_^’
- Good – mrugnęła do niego. – Ymmm, he`s so cute!
* * *

Ray`gi; Przyjmujesz posadę drużynowego dzielnego rycerza na białym koniu i mężnego bohatera. Przynajmniej na te kilka chwil. Udaje ci się rozdzielić plątaninę złożoną z Kejsi, sieci, gałęzi i siana, na elementy składowe.

Kejsi; Twoim wybawcą jest... Ray`gi! Serio serio. Wyplątana z sieci, włazisz na jeden z zaostrzonych pali wbitych w ziemię i wyskakujesz z dołu.

Ray`gi, Kejsi, Tev, Revan, Levin, Estre;
Tev I Kejsi ogłaszają, że troll prawdopodobnie udał się do miasta. Idziecie więc w kierunku miasta polną drużką, śladami Astarotha, dwarfa i orka.
Coś....?!
Coś... wa...?!
Zboże szeleści. Ciche warczenie? Ocieranie się o siebie suchych kłosów? Hm...
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 03-06-2008, 11:13   #62
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Demon składający przysięgi. A to Ci dopiero. Istne jasełka. Gdyby nie fakt, że Barbak znał tego konkretnego demona, zaśmiał by mu się w twarz. Ast, sprawiał jednak wrażenie, że naprawdę można mu zaufać. Na ile było to wrażenie, na ile umiejętna gra pozorów w wykonaniu Siewcy Chaosu, Ork nie potrafił ocenić. Wiedział jednak, że tak długo jak długo ich interesy są zbieżne, może liczyć na pomoc dwóch ostrzy. Ostrzy tym cenniejszych, że zielonoskóry nie dysponował już własnymi. Pod wpływem impulsu, czy też pod wpływem jaki wywarł na niego Palladine (wszakże wszystko co na tym jak i każdym innym świecie dzieje się przy aprobacie Bogów) Ork zamienił szable na łuczysko. Teraz potrzebował pomocy wprawnego wojownika. Razem z dobrą bronią kontaktową, Maleństwo mogło tworzyć zabójczy duet. Duet uzupełniający się i wspierający w każdej, no może prawie każdej sytuacji. Wracając do rozważań na temat przysięgi przyjaciela, Barbak stwierdził że może uznać się za szczęśliwca. Nie dość, ze jego Pan przed kilkoma godzinami wyraźnie mu zaufał, to jeszcze jego przyjaciel, demon, zaczynał się zachowywać na iście nie demonią modłę. Ciekaw był nie niezmiernie co czas przyniesie i gdzie Bogowie skierują jego losy.
******

Ależ piękne było to zwierze! Mięśnie mu grały przy każdym ruchu, pokazywały jak wielki potencjał drzemie w ich właścicielu. Ostre kły, ociekające psią posoką, wskazywały nie tylko na to że są one szalenie groźną bronią, ale że ich właściciel potrafi ich wprawnie używać. Sierść długa i czarna jak sama noc. Piękne stworzenie, Panie pozwól mi cieszyć się jego przyjaźnią.

Nie było jednak czasu zachwycać się Wargiem. Ork szybko przekonał się, że pakując się w sam środek zwierzęcej zadymy popełnił błąd. O jego konsekwencjach niestety przekonywał się teraz boleśnie. Łydka rwała niemiłosiernym bólem, pazury przeorały mu ramie, wbiły się również w nie kły jakiegoś kundla, coś obiło mu się boleśnie o plecy. Coś? Nie. To był wieśniak. Teraz siedział już na ziemi na własnym siedzeniu. Zasady fizyki były nieubłagane. Ork co prawda ich nie znał, nie był to jednak powód aby nie być im wdzięcznym.

Psy po kilku bolesnych chwilach jednak odstąpiły. Ork mógł stanąć oko w oko z Wargiem. Ależ piękne było to stworzenie. Spiął się, pochylił głowę jak wprawny wojownik zamierzający za chwilę zadać cios. Ork stałby tak oczarowany i pewnie mógłby to nawet przypłacić życiem. Warg jednak powarczał na niego groźnie, i wykonując zgrabne uniki pozostawił go za sobą. Ork chciał zerwać się do biegu za zwierzęciem, jednak całe jego obolałe ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie stracił równowagi, nie przewrócił się, ale jedynym co mógł zrobić buło kuśtykanie. I musiał kuśtykać w bardzo konkretnym kierunku, w kierunku świątyni, jeśli chciał jeszcze spotkać tego Warga. A chciał i to bardzo.

- Do następnego razu!. Krzyknął Ork w kierunku oddalającego się zwierzęcia. Zobaczył jak Łowca, amator przesadzał właśnie płot w pogoni za Wargiem. A żebyś kostkę skręcił! . Krzyknął za nim. Wypadało wyjaśnić jeszcze jedną kwestię. Ktoś, kogo Barbak wyraźnie ostrzegał zachował się wyjątkowo nieroztropnie.

Ork obrócił się ciężko w kierunku chłopa, który przed kilkoma chwilami starał się zrobić z niego wierzchowca.
- Posłuchaj mnie! Posłuchaj uważnie! W głośnie nie było już totumfackiego zaciągania. Było on twardy, pewny i zimny. Tak zimny jak stal zagłębiająca się w trzewia swej ofiary.
- Zapamiętaj sobie raz na zawsze. Nigdy, ale to nigdy więcej nie wchodź w drogę komuś kto stoi oko w oko z czymś takim jak ten Warg. Nie znasz się na tym, nie wiesz po co, ani dlaczego nie miałem zamiaru go zabijać. Nie masz bladego pojęcia co ten wilk zrobił by Tobie i Twojemu stadu kundli gdyby tylko chciał. Był przestraszony i głodny, a to stan w który zwierzę jest najgroźniejsze. Nie sztuką jest go zabić. Sztuką natomiast jest go nakłonić do współpracy, a wierzaj mi Dobry Człowieku, że to zwierze może być chyba najlepszym przyjacielem jakiego można sobie wymarzyć. No może zaraz po krasnoludzkim Zabójcy. Niech światło Palladine’a przyświeca Tobie i Twojej rodzinie. Bądź pozdrowiony i do zobaczenia.

Ork nie czekał i nie liczył na miłe pożegnanie, wsparł się na ramieniu przyjaciela (czym może raczej próbował bowiem krasnolud dawał mu tyleż oparcia co daje dorosłemu człowiekowi za mała kula) i pokuśtykał w kierunku świątyni.

Ta okazała się być dokładnie taka jaka powinna być świątynia. Była duża, przejrzysta. Czuć w niej było wszechobecność światła. Serce w niej rosło i Ork czuł się w niej wyraźnie lepiej. Nie tak dobrze, jak w świątyniach poświęconych Palladine’owi, ale zdecydowanie lepiej niż na zwykłym trakcie. Uwagę orka przykuł jeden kapłan (przynajmniej wyglądał on na kapłana patrząc po szatach), przykuł głównie dlatego, ze był on jedyną postacią obecną w pomieszczeniu. Ork pokuśtykał do niego
- Pozdrowion bądź Szlachetny Panie! Niech światło nigdy Cię nie opuszcza, niech nigdy również nie nadejdą czarne dni dla tego miejsca. Jestem Barbak i służę Palladine’owi. Czy zaszczycił byś mnie chwilą rozmowy?
-
- Wraz z moimi przyjaciółmi, przybyliśmy niedawno w te okolice. Nieopodal na trakcie byliśmy świadkami niepokojącego zdarzenia, czy też może czegoś co było jego efektem. Złożyłem przysięgę umierającej i w tej chwili poszukuję dwóch chimer oraz Trolla. Możliwe iż znajdują się w niebezpieczeństwie. Czy wiesz coś może na ich temat? Troll jest raczej postacią rzucającą się w oczy w miejscu takim jak to. Może coś zauważyłeś Szlachetny Panie?
-
- Innym Ciekawym zdarzeniem, było napotkanie Warga na jednej z tutejszych farm. Piękne zwierze najwyraźniej jest zagubione i czyni pewne spustoszenie. Pierwsze nasze spotkanie skończyło się niestety kiepsko dla mnie.
Ork czuł jak pomału zaczyna słabnąć. [i] Czy mógłbym prosić o pomoc? Chciałbym jak najszybciej ruszyć jego śladem i zapobiec dalszym stratom tak w inwentarzu jak i innych dobrach.
-
- Powiedzcie mi Panie, czemu tu tak pusto? Czyż Świątynia nie powinna być wypełniona wiernymi?
-

Po zakończeniu rozmowy Barbak grzecznie się pożegnał i podziękował za udzieloną mu pomoc //bez względu na to czy ograniczy się jedynie do informacji czy też nie//. Ork wyszedł przed budynek świątyni. Chyba jestem teraz na rozdrożu. Troll, Warg, w którą stronę teraz? Za kim podążyć?

Panie zachowaj w dobrym zdrowiu tego Warga. Spraw proszę aby lego los przeciął jeszcze ścieżkę, którą mi wyznaczyłeś. Pomóż mi proszę w podjęciu decyzji co robić dalej?

Stojąc pogrążonym w kontemplacji, Barbaka doszły wesołe śpiewy z karczmy znajdującej się nieopodal. Jakiś człek właśnie wyszedł, czy może należało by stwierdzić wypadł przez drzwi. Zabawa musiała być na tyle dobra, że nawet tego nie zauważył. Zasnął chyba w progu karczemnym. Ork znał aż za dobrze taki rodzaj ludzi. Pracując w domu uciech w Ditrojd, aż za często musiał po takich sprzątać. Na ten widok przypomniał sobie stare czasy gdy był jeszcze wykidajłom. To było beztroskie życie. Od wieczora do wieczora, bez żadnych zmartwień i bez odpowiedzialności. Czasem, bardzo rzadko, ale jednak czasem brakowało mu tamtego życia. Jego nogi w zasadzie bez udziału umysłu zaprowadziły go pomału do karczmy. Spojrzał przez drzwi, aby poczuć znajomy zapach alkoholu, tytoniu i potu. I aby zobaczyć to co widział już nie raz.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 03-06-2008, 16:28   #63
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
**
Tuż nad głową Dwarfa przefrunęła chimerka. Zatoczyła kółka jakby sobie przypominając kształty krasnoluda. Przed ostatnie dni i tygodnie bardzo się zmienił. Porzucił swój dotychczasowy image i wybitnie poszedł w bok. Nie wiadomo, który ale na pewno odchył był i to kompletny.
- Jeżeli rozdzielilibyśmy się a potrzebowałbyś mojej pomocy przekaż to jej, a jeśli tylko to będzie możliwe zjawię się.
- Dzięki! I wice wersa

Fungrihmm przełożył księżycówę do drugiej dłoni a wolną ręką przeczesał grzywę kolorowych włosów.
- Co do dalszych rozmów w sprawie naszych planów to na pewno nie tu! – Spojrzał się wokół. Jego wzrok przez ulotną chwilę spoczął na drowie. Potem splunął soczyście. W miarę blisko miejsca w którym przebywał Ray’gi.
**

Krzyk, harmider i chaos potęgowały zamieszanie jakiego już dawno Fungrihmm nie widział. Na podgrodziu pojawił się wilk i teraz toczył walkę z psami. Krótki rzut oka i Krasnolud już wiedział z kim ma do czynienia. Worg. Ulubiony środek transportu zielonych odmieńców nie zależnie od ich gatunku.
- Tfu jaki wielki ale będę miał zabawę. – W jego oczach zabłysły iskierki emocji. Na pewno niezdrowych, ma się rozumieć dla tych, którzy znajdą się po drugiej stronie ogromnego topora.
- O nie!! Fungrimie to Warg!!
- No przecież widzę że nie smok. A co byś chciał i takiego?
- Muszę mieć go żywego!! Pomóż proszę!!
-I jeszcze się nastawić nim elficka dziewka. Zabijmy go! Uuuuaaaccchhhh, czuje już jego krew!
-Ale ja naprawdę tego chcę!
- Mam go zostawić by żył. To nie jest normalne. A może miałeś w swej rodzinie jakąś elfią babkę. Wszyscy wiedzą że to tylko lembasy mają ciągotki do podobnych zwierzątek
- Wyjaśnię ci później.
- Ale ja .... ach ty przerośnięta ropucho. Żebym nie był moim przyjacielem to tak bym cię kopnął w rzyć że poleciałbyś aż do Ditroid!


Dwarf zły jak osa obsobaczył jeszcze najbliższych ludzi. Przypominając że ze wszystkich ras to tylko oni chętnie się krzyżują z potomkami leśnych skrytobójców. Barbak w tym momencie pobiegł rozdzielać zwierzęta. Dwarf postanowił że w tym wypadku nie kiwnie nawet palcem na całe zamieszanie. Gdy Ork poczuł na sobie kły coś złamało się w dwarfie i postanowił że jednak mu pomoże. Przynajmniej tak by psy wilki i elfy nie pogryzły ramienia jego przyjacielowi. Ono wszakże mu się jeszcze przyda by coś wypić czy po siłować się na rękę z nim. Znalazł piękne i okrągłe kamienie na drodze. I zaczął nim ciskać w kocioł. Inna sprawa że żaden pocisk nie trafił celu. Albo trafił jeżeli się przyjmie że cel się dynamicznie zmienia. Potem tylko się zdziwił skąd jest tu tyle kamieni...

Gdy zakończył się pokaz a Worg uciekł. Krasnolud nie mógł się wprost nacieszyć z widoku upokorzonego Wojownika.
- Nie no ja przepraszam ale widzę że na rakarza terminujesz? Mówiłem ci że lepiej go zaciukać na miejscu. Tak miałbym przynajmniej jakąś rozrywkę bo na razie widzę że mój topór rdzewieje od tego powietrza.

Wokół ludzie i nieludzie usłyszeli głośne palnięcie. Niczym dzwon spadający na posadzkę.
- Wiem kogo zabiję dziś, ewentualnie jutro! Ewentualnie możesz go wcześniej zgwałcić ale ja proponuje wcześniej zabić! Gdzie on jest?
-Eeeee On czyli kto? Nazwałeś mnie ROPUCHĄ?
-Nie ważne skoro się nie domyślasz to nie. Tylko pamiętaj odpowiednio opisać jego śmierć. To kogo i jak zabijam będzie świadczyło za mną...
- Jasne opisze, jak jakąś księgę kupisz. Atrametn już o tu z łydki wycieka! Wiesz ja bym nie chciał się narzucać ale ranny jestem?
- No widzę, a ja jestem spragniony. Można by to jakoś połączyć? Oczywiście że tak! Chodźmy do karczmy.
- Ale ja jestem ranny. Nazwałeś mnie ROPUCHĄ?
- Marudzisz niczym elficka królewna. Bądź chłopem z krwi i kości
- No właśnie ja mam coraz mniej krwi, jak zaraz mnie nie zabierzesz do tej świątyni to nie będę miał CZYM NAPISAĆ CZEGOKOLWIEK!!!!. NAZWAŁEŚ MNIE ELFICKĄ KRÓLEWNĄ?
- Niech Ci będzie ale za to że tak długo to trwa ty stawiasz pierwszą kolejką.


**

Świątynia, zaskoczyła go swą budową. Podziwiał w jaki sposób był zbudowana jak poprowadzono odciążenia i przypory. Rozeta z trójkątami na swym miejscu. Kwiaty, ołtarz i On. Duży zielony o barwie włosów zbliżającej go pewnym sensie do krasnoluda.
Odwrócił się, Ork pierwszy go pozdrowił podczas gdy On patrzył na nich swymi oczami koloru żywego ognia zdolnego przeciwstawić się smoczemu zionięciu.
Cały czas milczał i sondował ich, może myślał nad czymś. Zaintrygował go widok zabójcy. Fungrihmm pojął że nie jest to pierwszy raz gdy ich adwersarz spotkał Zabójcę. Barbak w międzyczasie sprzedał Kapłanowi(?) całą swą historię a ten na razie nie odpowiadał. W końcu dzierżący Topór odezwał się;
- Jestem gościem więc się przedstawię choć wydaje mi się że już we mnie kogoś rozpoznałeś. Jestem Fungrihmm. Tak jestem Zabójcą Demonów. Ponieważ mój przyjaciel jest ranny przejdą od razu do rzeczy.
-Jeżeli twoje zachowanie nie jest początkiem KONFLIKTU to ulecz go. Jest rycerzem światła. Odwdzięczy się światłu w dwójnasób.

Krasnolud chciał cos powiedzieć ugryzł się w język. W końcu nie wytrzymał
-Stary skąd masz takie oczy. Dużo bym oddał za coś takiego! To istny obłęd.

Przysłuchiwał się temu co ma do powiedzenie Kapłan na pytania Barbaka. Sam chciał zadać jeszcze kilka pytań ale postanowił poczekać
 
Vireless jest offline  
Stary 03-06-2008, 19:28   #64
 
Kejsi2's Avatar
 
Reputacja: 1 Kejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputację
- Cóż widzę, że mam grubego zwierza w sidłach.
- Nazywasz mnie GRUBĄ!?!? – pisnęła z rozpaczą.

Kiedy drow oznajmił, że pomoc nadeszła, Kejsi nie do końca była przekonana o jego dobrych intencjach.
- Ostrzegam, GRYZĘ!!! – krzyknęła desperacko.
Nagle sieci poluzowały i Kejsi mogła wyciągnąć łapki! Była wolna, wolna, wolna! Szybko wbiła kocie pazurki w drewno pala i zwinnie wspięła się na górę. Odbiła się od tyczki, wykonała salto w powietrzu.



- Raygi, Raygi, RAYGI! – rzuciła się wesoło i przytuliła osłupiałego drowa. – Wiedziałam, że nas lubisz, lubisz, lubisz! – zaczęła biegać wesoło wokół niego. – Chodźmy do reszty, chodźmy za trollem! – załapała drowa za rękę i pociągnęła go za sobą przez zboże. – Teeev, resztaaaa, IDZIEMYYYY!!! – zawołała wesoło.

Usłyszała wrzawę i szczekanie psów, ale po chwili wszystko ucichło.
Wybiegła ze zboża na polną dróżkę i otrzepała się, poprawiła włosy i sukienkę.
- Muszę to w końcu wyprać!!!

Pomachała rolnikom na polu.
- Heja!!! Udanych... zbiorów... – jęknęła patrząc za zasuszone buraki na przyczepie.
Zauważyła nagle pełno krwi w jednej z zagród dla bydła! Pełno krwi i sierści, pełno, pełno!

Blood dog image by huskyhaulerphotos on Photobucket

Kulejący, skamlący pies usiadł w krzakach pod zagrodą.
- Biedny, biedny, biedny!!! – rozżaliła się Kejsi. – Co się stało!? Kto ci to zrobił, kto, kto!? Kto cię pogryzł!? Jeszcze jeden! Chodź, malutki, nie bój się! – Kejsi przełożyła ostrożnie rękę przez ogrodzenie i dala ją psu do powąchania, pogłaskała go po pysku.
- Ej, idź mi! Zostaw psy! – do płotu doskoczył czerwony na twarzy, zasapany i wciąż rozdygotany wieśniak z widłami.
- Chciałam im pomóc! Znam się na ziołach! – ogłosiła speszona Kejsi.
- Dam sobie radę! – odburknął i odszedł.
Z obory słychać, jak inny wieśniak klnie z powodu ranionej krowy.

Kejsi zawróciła i wskoczyła znów w zboże. Po chwili wyjrzała z niego zabawnie, przyczajona. Wieśniaka nie było. Chimerka czołgając się podkradła się pod płot i znów się rozejrzała. Wskoczyła do zagrody i starła w łapkach liście i kwiaty ziół.
- Nie martwcie się, po tym zagoi się lepiej! - dała psom do połknięcia kulki z mieszanek ziół.

Miała nadzieję, że będzie dobrze. Zajrzy jeszcze do psów, może poszuka opatrunków w mieście!
Przeskoczyła znów płot i wróciła na polną dróżkę.
- Barbak, Waldorff, Astaroth, czekajcie, nadchodzimy! – zawołała wesoło, gnając na przód na czterech łapkach. – Chodź, Levin! – podała mu swój koci ogon, i prowadziła go tak bezpieczną drogą bez wybojów i kamieni, żeby nie został w tyle.

Miasteczko było całkiem duże, duże, duże!
- Wiem, gdzie znajdziemy Barbaka i Waldorffa! – zachichotała do reszty. – Do karczmy, do karczmy! – pobiegła przodem.

Po drodze, biegała wokół każdego z przechodniów, czy nie widział trolla, albo Zena, Ike i Shaen. Pyta też gdzie pracowali Ike i Shaen, chce znaleźć pracownię architekta! Jeśli znajdzie w karczmie resztę, i drużyna się scali, Kejsi będzie chciała wyruszy c do pracowni architektów!
 
__________________
"Bóg stworzył świat. Szatan zobaczył, że świat jest dobry i zaniepokoił się trochę. Bóg stworzył człowieka. Szatan uśmiechnął się, machnał ręką i rzekł do siebie: eee spoko, będzie dobrze!" - Almena wyjaśnia drużynie stworzenie świata....:D
Kejsi2 jest offline  
Stary 03-06-2008, 23:11   #65
 
Vimes's Avatar
 
Reputacja: 1 Vimes nie jest za bardzo znanyVimes nie jest za bardzo znanyVimes nie jest za bardzo znanyVimes nie jest za bardzo znanyVimes nie jest za bardzo znanyVimes nie jest za bardzo znany
Życie jest pełne niespodzianek… Jednego dnia człowiek ucieka przed tłumem rasistowskich wieśnioków z widłami, wykrzykujących wzniosłe i światłe hasła pokroju: „Zenek łapaj za widły, na stos z zieloną poczwarą!”, tudzież krótkie ale za to jak treściwe: „ZA ZIEELOONYYM!”, następnego zaś jest czczony jako bóstwo przez niezbyt rozgarniętych buszmanów z zapomnianej przez Bogów wiosce. Trzeciego za to dla odmiany siedzi w świątyni Khemetry jako pretendent do szat kapłańskich bogini, o której wie w sumie tyle jak się nazywa, oraz to że wyznawany przez nią światopogląd dosyć radykalnie różni się od jego własnego.

Pewnie zapytacie po jakiego diabła w takim razie pakowałem się tej świątyni? Odpowiedź jest do bólu prosta – dal pieniędzy i spokoju. Przez lata podróżowania po świecie i spotykania kapłanów i wyznawców wszelkiej maści doszedłem do jednego wniosku – ostatnia rzeczą która jest potrzeba do bycia kapłanem jest wiara. Większość tych, których spotkałem do tej pory była zwykła bandą oszustów, która szukając wygodnego i spokojnego życia żerowała na ludzkiej głupocie i naiwności. Wystarczy zbudować (za pieniądze z datków rzecz jasna) odpowiednio pokaźną świątynię, oraz stwierdzić, że zna się jedyną prawdziwą i absolutnie niepodważalną odpowiedź na odwieczne pytania ludzkości takie jak: „Co będzie potem?”, tudzież „Co było przedtem?” oraz wszystkich o innych poglądach wsadzać na stos i człowiek ma zapewniony szacunek i poważanie. Potem wystarczy postraszyć że Ci-Na-Górze bardzo się będą gniewać jeśli nie złoży im się co najmniej raz w miesiącu ofiary wysokości powiedzmy... 10 sztuk złota i jest się ustawionym do końca życia.

Jak łatwo się domyślić taki rodzaj pracy mi i Ilafowi bardzo odpowiadał. Tak więc wylądowałem w świątyni – poniekąd bardzo ładnej i zadbanej, ale raczej niezbyt w moim guście – czekając na mającego zjawić się podobno niebawem (choć to słowo było już moim skromnym zdaniem rozciągane do granic możliwości....) inkwizytora.

-Jeeeeeeeeeeeeeeeeej... –rozległo się w mojej głowie – On ma w ogóle zamiar przyjść...?Ile my tu już czekamy?!

-Nie wieeem Ilaf... Wyglądam na zegarynkę? Chyba niezbyt, prawda? Przyjdzie jak przyjdzie, śpieszy Ci się..? – Odparłem naszyjnikowi w myślach.

-Śpieszy nie śpieszy, ale przyjść by mógł. Pół dnia tu sterczymy! –amulet ze zdenerwowania podskoczył mi na piersi – Chyba że tak lubisz robić za ciecia świątynnego...

-No odgadłeś moje najskrytsze marzenia Ilaf! Gratuluję! Od zawsze marzyłem żeby być cie... O patrz ktoś wchodzi, może to on...


Faktycznie ktoś wszedł do świątyni. Nie musiałem się nawet odwrócić żeby to stwierdzić, gdyż wrót tak ogromnych jak te, które znajdowały się w tej świątyni nie da się otworzyć nie powodując przy tym niezwykłego hałasu.

-Tyyyyyyy!!! On też jest zielony! On też jest zielony! – ilaf z wrażenia łomotał mi na piersi.

Zaintrygowany obróciłem się i mym oczom ukazał się dosyć niecodzienny widok. W świątyni stało dwóch przybyszy i jeden z nich niewątpliwie był zielony. Zieloność była jedną z zasadniczych cech, które odróżniały orki od reszty ras zamieszkujących ten świat. A przybysz jednoznacznie był orkiem, na co wskazywała na przykład budowa jego ciała. Miał grubo ponad dwa metry wzrostu oraz mięśnie, które wystarczyły by dla dziesięciu normalnie zbudowanych ludzi. Teraz nie wyglądał jednak jakby był w najlepszej formie o czym z kolei świadczyły świeże, głębokie rany na nodze oraz otaczająca go lekko czerwonawa aura z której biło tłumione co prawda z całych sił, ciągle jednak wyraźne cierpienie.

Jego towarzysz był postacią równie oryginalną, żeby nie powiedzieć że bardziej. Mimo że widziałem juz wcześniej legendarnych krasnoludzkich Zabójców, to za każdym razem widok któregoś z nich robił na mnie ogromne wrażenie...
Z chwili zamyślenia wyrwał mnie ork, przemawiając do mnie tymi słowami:

- Pozdrowion bądź Szlachetny Panie! Niech światło nigdy Cię nie opuszcza, niech nigdy również nie nadejdą czarne dni dla tego miejsca. Jestem Barbak i służę Palladine’owi. Czy zaszczycił byś mnie chwilą rozmowy?

-Również bądź pozdrowiony, niech Khemetra czuwa nad wami. Jestem Akrenthal. Oczywiście, pytajcie o co chcecie.

- Wraz z moimi przyjaciółmi, przybyliśmy niedawno w te okolice. Nieopodal na trakcie byliśmy świadkami niepokojącego zdarzenia, czy też może czegoś co było jego efektem. Złożyłem przysięgę umierającej i w tej chwili poszukuję dwóch chimer oraz Trolla. Możliwe iż znajdują się w niebezpieczeństwie. Czy wiesz coś może na ich temat? Troll jest raczej postacią rzucającą się w oczy w miejscu takim jak to. Może coś zauważyłeś Szlachetny Panie?

-Tak, faktycznie wiem cos na ten temat. Jakiś czas temu na jednej z moich przechadzek – lubię bowiem co jakiś czas przejść się po okolicy – trafiłem na dosyć niecodzienną scenę. Snułem się wtedy lasem w poszukiwaniu... grzybów...

-Dosyć specjalnych grzybów ja bym dodał... –
Rozległo się w mojej głowie ale zignorowałem złośliwą uwagę amuletu...

-...kiedy ze strony traktu dobiegły mnie dosyć dziwne odgłosy. Zaitrygoany podkradłem się w tamtym kierunku i ujrzałem trzech drabów pakujących do wozu gigantyczny wór z którego dobiegały odgłosy które w tej sytuacji spokojnie mogę określić jako... trollowate. Po zapakowaniu odjechali na... – kilka szybkich gestów reka pozwoliło mi się upewnić co do położenia konkretnych stron świata – wschód. Mam nadzieję że ta informacja wam pomoże...

-Innym Ciekawym zdarzeniem, było napotkanie Warga na jednej z tutejszych farm. Piękne zwierze najwyraźniej jest zagubione i czyni pewne spustoszenie. Pierwsze nasze spotkanie skończyło się niestety kiepsko dla mnie. Czy mógłbym prosić o pomoc? Chciałbym jak najszybciej ruszyć jego śladem i zapobiec dalszym stratom tak w inwentarzu jak i innych dobrach.

Jego prośbę poparł również krasnolud, wspominając cos jeszcze o jakimś konflikcie, jednocześnie potwierdzajac moje podejrzenia co do jego profesji.

-Tak, oczywiście nasza świątynia służy pomocą. Zaraz zawołam brata Kartenta, który opatrzy twoje rany.

Po tych słowach udałem się na tyły świątyni gdzie znajdowały się cele innych kapłanów. Była to swoją drogą chyba najbardziej nieodpowiednia nazwa, jaką mogły dostać pomieszczenia, w których dane było mieszkać tutejszym duchownym. Były to bowiem całkiem przestronne mieszkanka, bogato urządzone i właściwie z wszelkimi luksusami. No ale cóż, dzięki odpowiedniej nazwie ludzie myśleli przynajmniej że kapłani żyją w ubóstwie...

Po jakimś czasie powróciłem do dwóch wędrowców razem z bratem Karentem, który zajął się opatrywaniem orka w tym zaś czasie krasnolud, który wyraźnie od dłuższego czasu zbierał się z zadaniem tego pytania w końcu wypalił:

-Stary skąd masz takie oczy. Dużo bym oddał za coś takiego! To istny obłęd.

Cóż miałem powiedzieć... Moje oczy zawsze miały kolor dosyć dziwny jak na standardy obowiązujące na planie materialnym. Ale swój teraźniejszy wygląd zawdzięczają – a przynajmniej tak przypuszczałem Sherashie zażywanej przeze mnie niestety dosyć regularnie...

- Haha.. W miarę regularnie... jesteś ćpunem, stary spójrz prawdzie w oczy... – rozległ się w mojej głowie szyderczy głos Ilafa

-Dzięki za przyjacielskie wsparcie... naprawdę wielkie dzięki kolego... – odparłem mu w myślach na głos zaś powiedziałem:

-Nie wiem tego na pewno, ale przypuszczam że jest to efekt zbyt częstego zażywania przeze mnie pewnej substancji... A może jakiś wrodzone predyspozycje... Ale chyba jednak nie, ponieważ nie urodziłem się z takimi oczami. A może to efekt zgłębiania sztuk psioniki..?

W tym czasie brat Karent opatrzył już orka i udał się z powrotem do celi, Barbak za to spytał siemnie dlaczego w świątyni jest tak pusto. No i weź rozmawiaj z takimi ludźmi... Na wejściu do świątyni wisi gigantyczna kartka z wypisanym koślawymi runami wyższego kapłana z napisem: „Msze odprawiane są codziennie o godzinie 20, oraz w Dzień święty co godzina od 10 do 20” ale kto by się trudził czytaniem takich pierdół...

-Msze odbywają się dopiero w późnych godzinach wieczornych, dlatego na razie jest tu pusto. Jeśli chcesz możesz przyjść około ósmej wieczorem. Tymczasem może udalibyśmy się gdzieś porozmawiać? Czuję bowiem że macie więcej spraw do obgadania, a kto to widział gadać o suchej gębie? – Tutaj spojrzałem pytająco na dwójkę przybyszów.
 
Vimes jest offline  
Stary 04-06-2008, 16:11   #66
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
-Nie wiem tego na pewno, ale przypuszczam że jest to efekt zbyt częstego zażywania przeze mnie pewnej substancji... A może jakiś wrodzone predyspozycje... Ale chyba jednak nie, ponieważ nie urodziłem się z takimi oczami. A może to efekt zgłębiania sztuk psioniki..?
- Że ty też jesteś pszonikiem. Donneweterh, gdzie nie spojrzysz to albo elf albo pszonik. Więcej was nie było. Ale nic to co z moim Przyjacielem?
-Posłałem po brata Karenta, on go opatrzy.
-To co z Ciebie za kapłan że nie potrafisz uleczyć podstawowych ran. Zobacz że on udaje postaw mu kawałek butelczyny a ozdrowieje.
-


Gdy usłyszał odpowiedź na ostatnie pytanie dotyczące frekwencji w świątyni mało nie spadł z ławki na, której siedział czekając aż Ork zostanie opatrzony.
-Niech mnie kulawy elf wygwizda. To ładnie cię pojechał Barbaku. Ale nie będziemy dłużej tu mitrężyć masz rację Akrenthal nie ma co tu siedzieć o suchym pysku. Chodźmy do gospody. Choć ja nie wiem jak wy ale jestem spłukany. Może gdzieś tu można zarobić na ten przysłowiowy kieliszek chleba? A może byś wsparł biednych, zdrożonych i mega spragnionych podróżnych...
Widać że Dwarf nie pierwszy raz próbuje podobnej sztuczki. Nie wiadomo jaką miała skuteczność. Widok ok. 100 kilowego krasnoluda pokrytego bliznami oraz tatuażami z bardzo kolorową fryzurą i brodą musiała wywoływać różne skojarzenia. Na pewno nie więcej ale za to mocniejszych skojarzeń wywoływały ogromny topór bojowy w kształcie księżyca, który ze styliskiem był większy o jego właściciela.

Przed wejściem do karczmy leżał jakiś pijak i starał się wstać. Niezbyt mu się to udawało ale Fungrihmm nie przejął się tym. Omijał tylko wszelkie niespodzianki jakie leżały tu i ówdzie. Gdy wszedł do karczmy jako pierwszy z trójki rozejrzał się wokół i sprawdził czy nie ma kogoś znajomego.
Astaroth, właśnie z kimś rozmawiał. Dlatego Dwarf nie chciał mu przerywać. Nie zważając na wygodę i bezpieczeństwo innych przedarł się do jakiegoś stolika. Po chwili był wolny...
Odczekał chwil parę i dał znak Astarothowi że są tu i będą jeszcze przynajmniej przez kilka chwil.
- Akrenthal można powiedzieć że jesteś miejscowy... Co możesz powiedzieć o tutejszym zamtuzie. Wiem co chcesz powiedzieć że nie ludzi tam nie wpuszczają. Niech mi tylko któryś tak powie.... –Dwarf wrednie się uśmiechnął. – Jako kapłan masz na pewno pogląd na to co się tu dzieje?
-Wiem że Tacy Jak My nie wiele muszą cię obchodzić. Jak przyszlo tak pójdą ale z drugiej strony ilu masz może nie przyjaciół ale znajomych, którzy ze zdrowym rozsądkiem pogadają z Tobą. Gdzie to piwo! O czym to ja mówiłem acha. Pomóż nam a my pomożemy tobie. Jeszcze nie wiem jak i kiedy ale ja się klnę na wszystkie skarby świata że nie ma nic pewniejszego niż moje słowo. Żaden krasnolud nie łamie już raz danego słowa!

Zamachnął się i miochnął dłonią wielką niczym chleb w stolik. Rozbryzgi piwa i czegoś jeszcze uniosły się w powietrzu.
-Ta przygoda z wozu wyznaczyła nam cel. Obiecaliśmy znaleźć trolla. I co więcej wcale nie po to by go zabić!
Karzeł aż pokręcił głową gdy usłyszał co wygaduje.
-Czyli trolla ktoś wywiózł na wozie na wschód. Pamiętasz jakieś znaki szczególne tego wozu. Może barwy ludzi, powożących?
 

Ostatnio edytowane przez Vireless : 04-06-2008 o 16:11. Powód: tagi
Vireless jest offline  
Stary 04-06-2008, 16:32   #67
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Karczma trzymała standard takich jakie Barbak lubił najbardziej. Nie za ładna, nie za czysta. Można mieć było nadzieje również, że piwo nie będzie za drogie. Oczywiście należało się spodziewać, że będzie ono zawierało proporcje alkoholu i wody w stosunku przynajmniej 2:1.
Lokal pełen był ludzi i innych stworzeń wszelakiej wielkości i maści. Ork nie specjalnie starał się zwracać na siebie uwagę, nie wiedział na ile mu się to udało... szczególnie gdy po trzeciej próbie wejścia do pomieszczenia zdjął w końcu łuk z pleców i wszedł trzymając go w poziomie (przy okazji mało nie wybijając kilku oczy osobom postronnym). Nie czół się dziś specjalnie dobrze. Pogryziony przez kundle i z urażoną dumą Barbak zamierzał się napić. Chciał choć w małym stopniu zapomnieć o tym, jak nieroztropnie postąpił. Chciał też aby Fungrimm w końcu przestał się z niego śmiać. Nie liczył aby nastąpiło to wcześniej niż za jakieś trzy lata, ale nadzieje można było mieć zawsze.

Jak zawsze w takich przypadkach do przodu wysforował się krasnolud. Jego zasada działania w karczmach była odwrotnie proporcjonalna do zasad w czasie walki. Tu Fungrimm zawsze stał w pierwszej linii.

Nie bacząc na otoczenie, właściciel kolorowego grzebienia włosów przedarł się do stolika, który akurat przypadł mu do gustu. Fakt iż stolik ten był akurat zajęty nie był wcale argumentem dla Zabójcy. Rozsiadł się na jednym z krzeseł i obdarzył postronnych szczerym i bezzębnym uśmiechem. Barbak stojąc kilkanaście kroków dalej zastanawiał się co z tego wyniknie. Zastanawiał się również jak bardzo nieporęczną bronią było Maleństwo w przestrzeniach zamkniętych, jak ciężko było by z niego strzelać w takim tłumie oraz czy byłby w stanie z pobandażowanym ramieniem sprawnie władać bronią. Dość szybko doszedł do oczywistego wniosku.

Obserwując dalszy bieg wydarzeń Barbak oparł się na swym łuczysku zaczął nucić:

Cause Verion is a looser,
And he’s my…..

O Ataroth! Demon najwyraźniej, zdecydował się na zawitanie do tego samego miejsca co oni. Jak widać pozostały mu jeszcze jakieś normalne przyzwyczajenia. Dobrze, może będzie okazja napić się wspólnie. Może ma również jakąś gotówkę i będzie mógł za ten alkohol zapłacić.

Fungrimm najwyraźniej również dostrzegł przyjaciel, albowiem powszechnie rozumianym znakiem dał mu do zrozumienia, że pragnie tu pozostać. Jego otwarta dłoń uderzyła mało delikatnie i kilkukrotnie w potężne karczysto.

Krasnolud zagaił kapłana. Temat jednak był dość niecodzienny, szczególnie w kwestii poruszania go w obecności osoby duchownej. Fungrimm bowiem pytał o tutejszy zamtuz.
Doświadczenie Orka było dość potężne z zakresu bordeli. Przepracował w jednym z nich kilka lat swojego życia.
- Brodatego Dziadka jak widać coś wzięło. Ork Uśmiechnął się do Akrenthal’a. Fungrimm’ie, obserwuje w Tobie dość niepokojące przemiany.... Topór, grzebień włosów, błysk szaleństwa w oczach. Wszystko w porządku, ale bordel??? Po co Ci to... w twoim wieku możesz co najwyżej fajkę popykać. Szczery i szelmowski śmiech wydobył się z zielonego gardła.

Następnie Dwarf zaczął klnąć się na wszystkie świętości... i rozkręcać się w swych wywodach. Barbak słuchał.

Wieczór zapowiadał się obiecująco.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 04-06-2008, 19:38   #68
 
Pandemonicum's Avatar
 
Reputacja: 1 Pandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłość
Dochodził do siebie. Wiatr targający włosy w czasie lotu był niezwykle orzeźwiający. Na dole drow heroicznie rzucił się na ratunek Kejsi, która była pożerana przez złowieszczy dół. Nic ciekawego. Miasto prezentowało się znacznie lepiej, nawet zbytnio od niego nie jechało. Co prawda leciał tam ratować jakiegoś żałosnego trolla, ale podróż do miasta bez względu na cel była czymś przyjemnym. Nie popierał życia w dziczy, chociaż większość jego pobratymców to zwolennicy życia w dziupli i objadania się szyszkami, niczym długouche wąskodupce, czyli elfy. Miasto, tłoczne, pełne barów, burdeli i żałosnych ludzików, których można było wykorzystywać – to był żywioł krukoczłeka.

W czasie lotu zastanawiał się nad tym wszystkim, co go ostatnio spotkało. Został wciągnięty w wir wydarzeń, które go na dobrą sprawę nie dotyczyły. Umowy z demonami, walka pomiędzy Bielą a Fioletem, religie, które nie służą tylko do kontrolowania tłumów – to było coś nowego. I wybitnie niemiłego. Po kiego grzyba on tutaj?

Poszukiwania trwały. Revan latał, oglądał, starał się wypatrzeć czegoś, co mogło chociaż w jakiś sposób pomóc, jakiegoś znaku szczególnego, może woni, a może… Kurcze pieczone! Jakie to miasto nieprzejrzyste! Cóż, trzeba się kogoś zapytać. Revan zleciał i wypatrzył w tłumie człeka odpowiedniego, bezzębnego, ale nie biedaka. Podszedł, robiąc poirytowaną minę i zapytał:
- Panie, czy wy wogóle macie tu jakiś bordel?!
Facet uśmiecha się życzliwie swymi resztkami zębów i ogłasza:
- Ano, Heaven się zwie. [wskazał kirunek] Nu nu....- chichocze mierząc cię wzrokiem. - Gniazdko wijemy?
Revan zrobił skwaszoną minę - Ano, drogę długą przebyłem, to muszę się jakoś zregenerować! - wyszczerza do niego kły, czyli uśmiecham się - Dobrze słyszeć, że macie! Bo już myślałem, że to jakowaś podupadła mieścina, a jednak pomyliłem się. Dzięki wielkie! - uśmiecha się ponownie i udaje się w stronę, którą mężczyzna wskazał.

Stanął przed burdelem. Duży, ładny, powodzi im się najwyraźniej! To dobrze, czyste dziewczyny będą. Pojawił się jednak pewien problem… Brak pieniędzy. Oczywiście Krukoczłek mógłby skorzystać ze swoich wspaniałych zdolności perswazyjnych, ale jest gdzieś nie wiadomo gdzie, gdzie ta bajka zaczyna się… Nie, zaraz, to chyba nie ten tekst… W każdym razie za siedmioma górami i lasami, może nawet wymiarami. Czy ludzie tutaj są tak samo podatni? Czy po tych wszystkich wydarzeniach będzie wciąż tak zabójczo przekonujący? Trzeba to sprawdzić…

Na twarzy Revana pojawił się złowieszczy uśmieszek. "Niech Almanakh się boi, wkraczam do akcji!" Najpierw trza było zrobić rozeznanie, w tym celu powędrować sobie trochę po mieście. Oczywiście jest ono duże, o okazję do grzechu nie trudno. Parę kroków i już się ktoś nawinął.

Kowal kuje podkowę, ociera pot z czoła i znika we wnętrzu kuźni. nieopodal snuje się podejrzany nastolatek. Naraz z okna kuźni wylatuje drewniany kloc i z hukiem odbija się od głowa chłystka, który zataczając się wpada na mur. Kowal wybiega z prętem w dłoni.
- Mówiłem, nie szwendaj się tu więcej!!!
Chłopak, z rozbitą skronią zrywa się do biegu i umyka. zasapany kowal klnąc wraca do kuźni. Po chwili chłystek skradając się również powraca. Jakże żałosna scena… idealna. Revan spokojnym krokiem podchodzi z tyłu do chłopaka, kładzie mu rękę na ramieniu, reaguje nerwow, co jest zrozumiałe. Puszcza go natychmiast i uśmiecha się, chcąc zrobić wrażenie sojusznika (liczy na to, że jego wygląd wywoła w chłoptasiu silne emocje – jakie, nie jest istotny, tyle że adrenalina ma na niego szaleńczo oddziaływać). Mówi spokojnie, przekonującym głosem:
[Mowa płynąca z serca]
- Spokojnie, nie jestem żadnym wrogiem. Widziałem tylko, jak ta kupa próchna cię krzywdzi, a ja wiem, jak to jest być bez powodu skrzywdzonym. Nie wiem, jakie są twoje plany, ale ja mam plan zemsty, który jest najprostszy i najlepszy. Kowal owszem, jest silny, ale jest też stary, a ty – widzę to na pierwszy rzut oka – skradasz się doskonale. Wystarczy, że wejdziesz, weźmiesz jakiś pręt i się zemścisz. To nie jest trudne, kiedy zmieciesz tym prętem jego głowę i będzie lizał ci stopy. Będzie błagał, żebyś nie zrobił z niego kupki gnoju. Możesz go pobić, możesz zabić, co ci szkodzi? Możesz też coś ukraść, zarobić, ale i tak najważniejsza jest twoja satysfakcja i siła. Tak robią najsilniejsi, ci, który w życiu zachodzą naprawdę wysoko… – Krukoczłek uśmiecha się przy tym, mówi spokojnie, cicho (żeby kowal nie usłyszał) i możliwie przekonująco.
- Coś za jeden?! – jęknął chłopak. - Hm... W sumie masz trochę racji, wiesz? Od dawna gnój prosi się o kopa w zad! Ale nie będę brudził sobie rąk. Szybko, przynieś mi oliwę, naftę, cokolwiek! Szybko, no rusz się! Będzie zabawa! - zapewnił - zaraz wracam!

Eeeeh, co za głupek! Nie dosyć, że tak łatwo daje sobą zamanipulować, to jeszcze samemu się boi. A co tam, nie zaszkodzi wywołać trochę zamieszania. Trzeba zdobyć oliwę. Odnalezienie sklepu z oliwą nie było specjalnie trudne. Gorzej, że to również łączy się z potrzebami materialnymi. Butelki z płynem są ładnie poustawiane na zewnątrz, pogodny sprzedawca stoi przy nich, nieopodal uliczką chadzają ludzie. Kradzież nie wchodzi w grę, zbyt ryzykowne. Zresztą mało finezyjne. „Ja, Revan Sinua - bóg oszustwa wkraczam do akcji!”. Chwila zastanowienia, krok w bok w ciemną uliczkę. A tam…

Revan zdejmuje płaszcz i kładzie w jakimś trudnym do zauważenia miejscu, żeby nikt mu go nie zabrał przez te parę chwil. Rozdziera swoją koszulę, pozostawiając na sobie jej strzępy (i tak jest już brudna i zniszczona po walce z wilkiem), prezentując „bojowe” blizny. Włosy rozczochruje, by pozostały w artystycznym nieładzie. Przygarbia się, lekko przekrzywia, starając się wyglądać możliwie żałośnie. Minę przybiera, jakbym odczuwał ból, był zdesperowany. Skrzydła składa, by wyglądały raczej jak utrapienie. Wychodzi powoli zza rogu, lekko kuśtykając. Idzie ulicą, przechodzi zamknięty w sobie obok sklepu. Nagle jednak, jakby dotarło do niego, co znajduje się obok, przygląda się skrzyneczce z butelkami z niedowierzaniem, fascynacją. Nagle wykrzywia się, jakbym cierpiał, mówi do siebie cicho, ale tak, by sklepikarz usłyszał:
- Oliwa… miałem ją ostatni raz pięć… pięć lat temu… siedziałem z moją żoną… żoną - w jego oczach pojawiają się łzy - w świetle… ostatnie raz, ostat …- zaczyna spazmatycznie kaszleć, uspokaja się powoli, wciąż fanatycznie wpatrując się w oliwę - tak dawno nie widziałem takiego światła, tak dawno - płacze coraz bardziej, szepcze do siebie, coraz ciszej, by sklepikarz przez chwilę go nie słyszał, wnet spogląda na niego, rozpłakany na dobre, ręce zaczynają mu drżeć, brudne pazury potęgują wygląd żałości - Panie…. Panie, jedna skrzyneczka… błagam, błagam… światło, światło - znowu szepcze cicho do siebie, jakbym zwariował.
- Idźże stąd! - wyjąkał sklepikarz. - No idź! Gah...! Dobrze, weź sobie jedną! I idź już, no!
„Dziękuję, Boże, Revanie Sinua!”

W cieniu budynków doprowadza siebie do porządku, nakłada płaszcz. Teraz był już całkowicie pewny, że ludzie tutaj są takimi samymi idiotami jak gdziekolwiek. Teraz pozostała część rozrywkowa… Wrócił pod kuźnię, ale chłopaka nie było. Może stchórzył? No nic, wypada jeszcze trochę zaczekać.” Nie po to kreowałem się na idiotę, żeby teraz nie zobaczyć fajerwerków!”. Usiadł w cieniu, kładąc obok siebie zdobyczną skrzynkę. Nie trzeba było długo czekać.

Psssst! – usłyszał krukoczłek z dachu. Młody zlazł po rynnie, taszcząc małą beczułkę.
- Masz?! Dawaj! - podniósł obcęgi kowala i chwycił nimi płonący kawał drewna z paleniska. - na trzy.... czte.....
Symbol Światła ogarnął kuźnię, prawdopodobnie spalając kowala, który był wewnątrz, ale to nic pewnego. Revan oczywiście nie zostawała tam długo, pobiegł parę kroków w wąską uliczkę, skoczył, rozpiął skrzydła i wzniósł się na dach budynku, ukrywając się, by stamtąd obserwować zamieszanie. Ludzie, krzyki, akcja sprzątania świata poprzez wyeliminowanie szkodliwej substancji, jaką był ogień w kuźni. Po chwili skrzydlatemu znudziło się to, był w końcu mieszczuchem i wiele podobnych akcji już w swoim życiu widział. Wzleciał i wylądował kawałek dalej.

I pomyśleć, że całemu temu zamieszaniu przyświecał jeden cel – dostanie się do burdelu. Eksperyment dowiódł, że ludki jak były, tak i są żałosnymi, słabymi istotami, podatnymi na manipulację. Teraz pozostało już tylko tak zagmatwać we łbach dziewczynkom z przybytku rozkoszy, by nie potrzebowały finansowej motywacji. Revan wszedł do burdelu, najpierw jednak ułożył w głowie plan i przewiesił płaszcz na jedną stronę, by wyglądało to nieco dziwacznie, zrobił też miszmasz ze swoją fryzurą. Kiedy już stał się odpowiednio ekscentryczny, wkroczył… Przyciemniony, klimatycznie urządzony korytarz przynosił wrażenie, że panuje tutaj luksus. I bardzo dobrze. Nieporządanym elementem wystroju byli jedynie dwaj postawni panowie, którzy prawdopodobnie pobierali opłaty. Krukoczłek zauważył też, że gdzieś tam w ciemności stoi ładna dziewczyna, jego ofiara. Kolejna, trzecia już dzisiaj akcja rozpoczęła się, a ewidentny potomek Lokiego rzekł:
[Mowa płynąca z serca]
- Panowie, macie żądania, których nie jestem w stanie spełnić. Oczywiście przewidziałem to, zanim jednak mnie zechcecie wyrzucić, wysłuchajcie, co mam do powiedzenia. Pochodzę z dalekiej krainy i znam techniki, o jakich waszym dziewczętom się nawet nie śniło! Posiadam zdolności, które zwiększają rozkosz dziesięciokrotnie, co ja mówię, stukrotnie! Każda kobieta, która pozna te sekrety, będzie miała klientów ilości nieprzebrane! Moje sposoby, tajemne, sekretne pozycje dają iście anielską przyjemność. Mógłbym je przekazać, ale na to jest tylko jeden sposób, a jest to praktyka. Otóż to! A jednak wy żądacie opłat. Jesteście aż tak skąpi. No dobrze, ale tracicie na tym tylko wy. Wychodzę. – Odwrócił się, ale zanim zdążył zrobić krok usłyszał niepewne chrząknięcie mężczyzny i kroki kobiety za swoimi plecami… Na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Zwycięstwo.

[Część posta została ocenzurowana, przepraszamy za utrudnienia]

Revan doprowadził się do porządku i przeciągnął. Teraz czuł, że żyje. Szedł ulicami miasta jak młody bóg. Wreszcie odczuł trochę normalności. Tak żył zawsze – wciąż oszukiwał, robił wszystko dla przyjemności. Jeszcze tylko zamieszek nie wywołał. Ale na to potrzeba paru miesięcy, a tyle z resztą towarzyszy – narwańców w tym mieście z pewnością nie spędzi. A tak właściwie wypadałoby ich odszukać. Tak więc Revan począł przechadzać się w celu odnalezienia drużyny, zmierzając przez główne ulice w kierunku karczmy…
 

Ostatnio edytowane przez Pandemonicum : 04-06-2008 o 21:16.
Pandemonicum jest offline  
Stary 04-06-2008, 22:15   #69
 
Josonosimiti's Avatar
 
Reputacja: 1 Josonosimiti nie jest za bardzo znany
Smród, bród i ubóstwo. Susza... Połamane krzewy, stare drzewa. Tak... Obraz przed miasteczkiem nie zapowiadał niczego ciekawego. Piaszczysta droga poddawana torturom przez mgliste spojrzenie elfa, nie była uległa i utrudniała sprawny marsz.

Tam kępa trawy, tutaj jakieś kamienie. Obok Kejsi, gdzieś dalej reszta. Suche buraki...
"Suche buraki?!"
W oddali migoczące pomiędzy zbożem sylwetki rolników. Verion. Znowu kamienie. Nudy... Verion.
"Verion?!"

Estreiche zatrzymał prawą nogę, która miała właśnie dotknąć ziemi. Zachwiał się i staną wyprostowany. Reszta drużyny kontynuowała swoją podróż. Gdy oddalili się wystarczająco, Estre przemówił.

- Dlaczego twierdzisz, że mam talent? A raczej czemu twierdzi tak Mistress?
Jesteś pewien, że nie pomyliłeś osób?
Jestem wojownikiem światła, a nie sługą chaosu.
Ha! Myślisz, że jestem jednym z tych którzy nie śpią po nocach, myśląc o potędze?!
Ten świat wydaje się ułożony, pomimo panującego to fioletu. Co miałbym czynić, z mocą, której nie wykorzystam?
Zabijać, dążyć do władzy? To nie są moje aspiracje.
Moc przychodzi z doświadczeniem. Doświadczenie przychodzi z wiekiem. To tak jak dać, małemu dziecku łuk. Zacznie od zabijania królików, a skończy na morderstwie.
Czy naprawdę uważasz, że jestem na tyle naiwny aby stać się zabawką w rękach chaosu? Myślisz, że poczuje smak potęgi i mi odbije?
Jeśli Mistress chce mi podarować cokolwiek, myślę, że nie będę o to musiał prosić. Jeśli się mylę, nic nie zyskam, lecz również nic nie stracę.
Nie! Nie mów, że stracę jedyną szansę.
No, dobrze już dobrze.
Powiedz mi tylko jedno, na czym miałaby polegać owa pomoc ze strony Mistress?
Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że w tej okolicy nie znajdę żywego kwiatu, a co dopiero storczyk?
Zaraz zaraz... Wiem jak wygląda storczyk. Mógłbym go ...
Ale nie, to zbyteczne marnowanie siły.
Oczywiście, że mówię do siebie! -
Estre przestał mówić i ruszył w kierunku miasta, podrygując ręką i rozmyślając swoje położenie i możliwości.

Miasteczko sprawiało wrażenie nie dotkniętego przez suszę.
Z karczmy wypływały (dosłownie) dźwięki zabawy i zapach jedzenia, doprawiony odrobiną „żulowskiego” smrodu.

"Na polach pustka, a oni jednak coś jedzą. Znaczy, że w okolicy jest jakaś wioska, która nieźle prosperuje i dostarcza pożywienie."

Niepewność działania sprawiała, że Estre stał na środku jakiejś ulicy i zastanawiał się co ma robić. Nie miał pieniędzy. Nie miał nic. Postanowił znaleźć dorywcze zajęcie, w zamian za jedzenie i nocleg.

Szwędając się po mieście, natrafił na warsztat stolarski. Postanowił spróbować szczęścia.

- Witam mistrzu! Jestem Estreiche i poszukuje pracy, w zamian za nocleg i jedzenie. Zapewne nie zawitam w tym mieście za długo. Mogę robić cokolwiek i zacząć od zaraz. - Witając się Estre kiwnął nieznacznie głową. Starał się być miły. Mówił wolno i z szacunkiem. W sercu liczył, na dobroć człowieka.
 
Josonosimiti jest offline  
Stary 04-06-2008, 22:26   #70
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
By zdobyć więcej informacji, koniecznych by opracować sensowny plan działania ruszył do kolejnych sklepów z ziołami. Nie dowiedział się tam nic nowego, czego sam nie zauważył wcześniej. Nie był to jednak czas stracony, gdyż dzięki temu upewnił się, że nie zmyliło go pierwsze wrażenie. Drugim miejscem, po sklepach kolegów po fachu, gdzie mógł dowiedzieć się czegoś interesującego była karczma. Oczywiście, dużo plotek zdobywanych w miejscach takich jak to należy całkiem odrzucić, a pozostałe przesiewać przez bardzo gęste sito, jednak czasami można trafić na informacje prawdziwe, lub przynajmniej niewiele przesadzone.

Sama karczma zaskoczyła go. W świecie, z którego pochodził karczmy były miejscem spotkań okolicznych oprychów, gdzie trzeba było uważać na swoją sakiewkę, przelatujące noże i krzesła oraz chętnych do obicia kogoś bandziorów. Tutaj już na progu został powitany radośnie przez nietrzeźwego mężczyznę, który najwyraźniej chciał uwiesić się mu na szyi. Nieprzyzwyczajony do tego rodzaju poufałości odsunął się więc, powodując upadek mężczyzny. Samo wnętrze karczmy również było dla niego nowością. Rozśpiewani ludzie radośnie spędzający czas, ba! Nawet całe rodziny we wspólnym gronie siedzące przy stolikach.

Astaroth wkroczył niepewnie do wnętrza, starając się zignorować nakłaniających go do śpiewu pijaczków. Co jak co, ale śpiewać to nie miał zamiaru. Jednak pytanie o Kirennę przyniosło rezultat, gdy z nieco bełkotliwej wypowiedzi rozmówcy wyłowił to co najważniejsze, a mianowicie potwierdzenie swojego wcześniejszego wniosku - zielarka wcześniej pracowała w burdelu miejskim. Już miał zbierać się do wyjścia, gdy do karczmy zawitało trzech nowych gości, Fungrihmm, Barbak i najwyraźniej ich nowy znajomy. Gdy Fungrihmm dał znak, że zostaną w karczmie jeszcze trochę, Astaroth przeprosił rozmówcę i dosiadł się do ich stolika. Z ciekawości spojrzał na trzecią osobę i aż zmrużył oczy.

Można zapomnieć wiele. Ludzie przemijają a pamięć o nich wygasa. Osobiście miał słabą pamięć do ludzi, do których nie przywiązywał większej uwagi, jednak zdarzają się tacy, których nigdy się nie zapomina. Mogą to być osoby, z którymi ramie w ramie walczyło się z najgorszym wrogiem. Nie zapomina się również zapamiętałych wrogów, mimo że już nie żyją. Nie da się zapomnieć także kogoś, w czyim ciele spędziło się pewien czas, a właśnie taką osobę dane mu było ponownie spotkać

- Czy mnie oczy mylą, czy to Akrenthal? To ja, Astaroth... Spotkaliśmy się na tropikalnej wyspie, w świecie fioletu

Po czym zwrócił się do Barbaka i Funghrimma

- Wybaczcie, ale nie napiję się z wami. Nie wynika to bynajmniej z braku kultury lub braku szacunku do was, tylko z przyczyn, że tak powiem technicznych. Alkochol na mnie nie działa, nie czuję również smaku. Nie będę wam również towarzyszył, gdyż mam pewną sprawę do załatwienia, więc wybaczcie...

Skierował się do wyjścia, starając się omijać nietrzeźwych gości. Dopiero na zewnątrz podsumował posiadane przez siebie informacje.

Zielarka znała jego imię, lecz wstydziła się powiedzieć skąd. Przemawiało to za tezą, że pracowała w tutejszym burdelu. To raz
Była spokojną i wyjątkowo religijną dziewczyną, co mogło świadczyć o czymś czego wstydziła się w przeszłości. Skoro w burdelu tylko sprzątała to mogło być coś innego. To dwa
Pozwalało to wyciągnąć wniosek trzeci, a mianowicie, że to Azmaer najpewniej może posiadać interesujące go informacje

Jak zwykle nie zawiódł się na swoim przyjacielu. Azmaer przekazał mu, że zielarka ,,Przybyła do miasta jako biedaczka napadnięta po drodze przez zbójów. Dorabiała w burdelu, sprzatajac, zmywając. Pewnego dnia została tam zgwałcona, przez co jej wiera w Biel załamala się . Kienna została nałożnicą bogatego kupca, tego, który ją zgwałcił, nie miała wyjścia. Pewnej nocy otruła go, uznano to za zawal serca. Odzyskała spokój, przygarnął ją ciut obląkany ojciec zmarłego kupca. Odzyskala spokój i wiarę w Światło, klątwa z niej spadła, ale nadal panicznie boi się "niewyjaśnionych sil które ja krzywdzą"."

To dawało do myślenia. Dziewczyna, najpierw napadnięta przez zbójów, zaczyna pracować w burdelu, zostaje zgwałcona, staje się nałożnicą i dokonuje morderstwa. Czego może więc chceć taka osoba, co teraz nią kieruje?

Jest morderczynią, choć z przymusu to jednak dręczą ją wyrzuty sumienia, przez co staje się bardzo religijna. Cicha, zamknięta w sobie szuka spokoju prowadząc sklep zielarski. Sprzedaje swoje zioła bardzo tanio, najpewniej by zarobić tylko tyle ile wystarczy by przeżyć. Nie ma niczego, czego mogłaby pragnąć poza świętym spokojem. Obawia się, że znowu zostanie skrzywdzona, choć nie ma żadnego realnego zagrożenia.

Co dawało mu zdobycie tych informacji? Bardzo dużo. Mógł teraz śmiało określić co powoduje tą osobą i uderzyć w najczulsze punkty. Teoretycznie do wykonania zadania wystarczyłoby ujawnienie informacji o morderstwie, jednak mógł upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Przecież chaos mógł gwarantować spokój i bezpieczeństwo... Jednocześnie rozwiązując problem niskich cen w mieście

Astaroth wrócił do sklepu zielarskiego, prowadzonego przez staruszka i Kirennę. Dziewczyny nigdzie nie było widać, więc najpewniej znajdowała się na zapleczu. Podszedł więc do staruszka i zagadnął

- Witaj ponownie! Zastanawiałem się nad zbieżnością imion, moją ze znajomym zielarzem Kirreny i doszedłem do wniosku, że to mógł być brat mojego dziadka, zaginiony wiele lat temu. Czy mógłbym wejść na zaplecze i porozmawiać z nią chwilę w cztery oczy?
- A to ciekawe! Kirenna, wrócil Astaroth, chce z tobą pogadac, zdaje się, że...!
- JESTEM ZAJĘTA!!!
- Zapytaj ją, czy zna imię Azmaera (mojego dziadka, zesztą totalnego hulaki i czarnej owcy w rodzinie), tego który ponoć zmarł na zawał

Staruszek wyszedł na zaplecze, zaraz wrocił, zakłopotany.
- Mówi, ze to pomyłka, panie. Nie zna żadnego Azmaera.
- Ah, to naprawdę szkoda... Ale mogła zapomnieć, to naturalne. Wiem, co może jej przypomnieć! Powiedz jej, że to ten który zwykle znał całą prawdę o wszelakich morderstwach i uwielbiał ją rozpowiadać! To była jego charakterystyczna cecha, która ponoć jest dziedziczna
- O co ci właściwie chodzi, Panie? - spytał zniecierpliwiony staruszek.
- Przekaż jej to. Być może to przypomni jej kim był Azmaer albo Astaroth... Obydwaj, zarówno dziadek jak i ojciec często podawali fałszywe imiona, lecz ta cecha była u obydwu stała
- Dziwne to panie, ale przekażę jej - podrapal się po głowie.

Astaroth wyszedł na zewnątrz. Nie śpieszyło mu się, choć spotkanie z zielarką byłoby bardzo przydatne. Jego wzrok przykuła jednak przezroczysta piramidka, którą ktoś najwyraźniej właśnie wystawił na parapet. Najwyraźniej ktoś obawia się sił nieczystych lub nie życzy sobie jego obecności... Najwyraźniej zasiał jednak niepokój u zielarki, co było mu wybitnie na rękę. Teraz pozostawało mu tylko czekać, czy zielarka lub staruszek nie opuszczą sklepu
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172