Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2008, 19:38   #68
Pandemonicum
 
Pandemonicum's Avatar
 
Reputacja: 1 Pandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłość
Dochodził do siebie. Wiatr targający włosy w czasie lotu był niezwykle orzeźwiający. Na dole drow heroicznie rzucił się na ratunek Kejsi, która była pożerana przez złowieszczy dół. Nic ciekawego. Miasto prezentowało się znacznie lepiej, nawet zbytnio od niego nie jechało. Co prawda leciał tam ratować jakiegoś żałosnego trolla, ale podróż do miasta bez względu na cel była czymś przyjemnym. Nie popierał życia w dziczy, chociaż większość jego pobratymców to zwolennicy życia w dziupli i objadania się szyszkami, niczym długouche wąskodupce, czyli elfy. Miasto, tłoczne, pełne barów, burdeli i żałosnych ludzików, których można było wykorzystywać – to był żywioł krukoczłeka.

W czasie lotu zastanawiał się nad tym wszystkim, co go ostatnio spotkało. Został wciągnięty w wir wydarzeń, które go na dobrą sprawę nie dotyczyły. Umowy z demonami, walka pomiędzy Bielą a Fioletem, religie, które nie służą tylko do kontrolowania tłumów – to było coś nowego. I wybitnie niemiłego. Po kiego grzyba on tutaj?

Poszukiwania trwały. Revan latał, oglądał, starał się wypatrzeć czegoś, co mogło chociaż w jakiś sposób pomóc, jakiegoś znaku szczególnego, może woni, a może… Kurcze pieczone! Jakie to miasto nieprzejrzyste! Cóż, trzeba się kogoś zapytać. Revan zleciał i wypatrzył w tłumie człeka odpowiedniego, bezzębnego, ale nie biedaka. Podszedł, robiąc poirytowaną minę i zapytał:
- Panie, czy wy wogóle macie tu jakiś bordel?!
Facet uśmiecha się życzliwie swymi resztkami zębów i ogłasza:
- Ano, Heaven się zwie. [wskazał kirunek] Nu nu....- chichocze mierząc cię wzrokiem. - Gniazdko wijemy?
Revan zrobił skwaszoną minę - Ano, drogę długą przebyłem, to muszę się jakoś zregenerować! - wyszczerza do niego kły, czyli uśmiecham się - Dobrze słyszeć, że macie! Bo już myślałem, że to jakowaś podupadła mieścina, a jednak pomyliłem się. Dzięki wielkie! - uśmiecha się ponownie i udaje się w stronę, którą mężczyzna wskazał.

Stanął przed burdelem. Duży, ładny, powodzi im się najwyraźniej! To dobrze, czyste dziewczyny będą. Pojawił się jednak pewien problem… Brak pieniędzy. Oczywiście Krukoczłek mógłby skorzystać ze swoich wspaniałych zdolności perswazyjnych, ale jest gdzieś nie wiadomo gdzie, gdzie ta bajka zaczyna się… Nie, zaraz, to chyba nie ten tekst… W każdym razie za siedmioma górami i lasami, może nawet wymiarami. Czy ludzie tutaj są tak samo podatni? Czy po tych wszystkich wydarzeniach będzie wciąż tak zabójczo przekonujący? Trzeba to sprawdzić…

Na twarzy Revana pojawił się złowieszczy uśmieszek. "Niech Almanakh się boi, wkraczam do akcji!" Najpierw trza było zrobić rozeznanie, w tym celu powędrować sobie trochę po mieście. Oczywiście jest ono duże, o okazję do grzechu nie trudno. Parę kroków i już się ktoś nawinął.

Kowal kuje podkowę, ociera pot z czoła i znika we wnętrzu kuźni. nieopodal snuje się podejrzany nastolatek. Naraz z okna kuźni wylatuje drewniany kloc i z hukiem odbija się od głowa chłystka, który zataczając się wpada na mur. Kowal wybiega z prętem w dłoni.
- Mówiłem, nie szwendaj się tu więcej!!!
Chłopak, z rozbitą skronią zrywa się do biegu i umyka. zasapany kowal klnąc wraca do kuźni. Po chwili chłystek skradając się również powraca. Jakże żałosna scena… idealna. Revan spokojnym krokiem podchodzi z tyłu do chłopaka, kładzie mu rękę na ramieniu, reaguje nerwow, co jest zrozumiałe. Puszcza go natychmiast i uśmiecha się, chcąc zrobić wrażenie sojusznika (liczy na to, że jego wygląd wywoła w chłoptasiu silne emocje – jakie, nie jest istotny, tyle że adrenalina ma na niego szaleńczo oddziaływać). Mówi spokojnie, przekonującym głosem:
[Mowa płynąca z serca]
- Spokojnie, nie jestem żadnym wrogiem. Widziałem tylko, jak ta kupa próchna cię krzywdzi, a ja wiem, jak to jest być bez powodu skrzywdzonym. Nie wiem, jakie są twoje plany, ale ja mam plan zemsty, który jest najprostszy i najlepszy. Kowal owszem, jest silny, ale jest też stary, a ty – widzę to na pierwszy rzut oka – skradasz się doskonale. Wystarczy, że wejdziesz, weźmiesz jakiś pręt i się zemścisz. To nie jest trudne, kiedy zmieciesz tym prętem jego głowę i będzie lizał ci stopy. Będzie błagał, żebyś nie zrobił z niego kupki gnoju. Możesz go pobić, możesz zabić, co ci szkodzi? Możesz też coś ukraść, zarobić, ale i tak najważniejsza jest twoja satysfakcja i siła. Tak robią najsilniejsi, ci, który w życiu zachodzą naprawdę wysoko… – Krukoczłek uśmiecha się przy tym, mówi spokojnie, cicho (żeby kowal nie usłyszał) i możliwie przekonująco.
- Coś za jeden?! – jęknął chłopak. - Hm... W sumie masz trochę racji, wiesz? Od dawna gnój prosi się o kopa w zad! Ale nie będę brudził sobie rąk. Szybko, przynieś mi oliwę, naftę, cokolwiek! Szybko, no rusz się! Będzie zabawa! - zapewnił - zaraz wracam!

Eeeeh, co za głupek! Nie dosyć, że tak łatwo daje sobą zamanipulować, to jeszcze samemu się boi. A co tam, nie zaszkodzi wywołać trochę zamieszania. Trzeba zdobyć oliwę. Odnalezienie sklepu z oliwą nie było specjalnie trudne. Gorzej, że to również łączy się z potrzebami materialnymi. Butelki z płynem są ładnie poustawiane na zewnątrz, pogodny sprzedawca stoi przy nich, nieopodal uliczką chadzają ludzie. Kradzież nie wchodzi w grę, zbyt ryzykowne. Zresztą mało finezyjne. „Ja, Revan Sinua - bóg oszustwa wkraczam do akcji!”. Chwila zastanowienia, krok w bok w ciemną uliczkę. A tam…

Revan zdejmuje płaszcz i kładzie w jakimś trudnym do zauważenia miejscu, żeby nikt mu go nie zabrał przez te parę chwil. Rozdziera swoją koszulę, pozostawiając na sobie jej strzępy (i tak jest już brudna i zniszczona po walce z wilkiem), prezentując „bojowe” blizny. Włosy rozczochruje, by pozostały w artystycznym nieładzie. Przygarbia się, lekko przekrzywia, starając się wyglądać możliwie żałośnie. Minę przybiera, jakbym odczuwał ból, był zdesperowany. Skrzydła składa, by wyglądały raczej jak utrapienie. Wychodzi powoli zza rogu, lekko kuśtykając. Idzie ulicą, przechodzi zamknięty w sobie obok sklepu. Nagle jednak, jakby dotarło do niego, co znajduje się obok, przygląda się skrzyneczce z butelkami z niedowierzaniem, fascynacją. Nagle wykrzywia się, jakbym cierpiał, mówi do siebie cicho, ale tak, by sklepikarz usłyszał:
- Oliwa… miałem ją ostatni raz pięć… pięć lat temu… siedziałem z moją żoną… żoną - w jego oczach pojawiają się łzy - w świetle… ostatnie raz, ostat …- zaczyna spazmatycznie kaszleć, uspokaja się powoli, wciąż fanatycznie wpatrując się w oliwę - tak dawno nie widziałem takiego światła, tak dawno - płacze coraz bardziej, szepcze do siebie, coraz ciszej, by sklepikarz przez chwilę go nie słyszał, wnet spogląda na niego, rozpłakany na dobre, ręce zaczynają mu drżeć, brudne pazury potęgują wygląd żałości - Panie…. Panie, jedna skrzyneczka… błagam, błagam… światło, światło - znowu szepcze cicho do siebie, jakbym zwariował.
- Idźże stąd! - wyjąkał sklepikarz. - No idź! Gah...! Dobrze, weź sobie jedną! I idź już, no!
„Dziękuję, Boże, Revanie Sinua!”

W cieniu budynków doprowadza siebie do porządku, nakłada płaszcz. Teraz był już całkowicie pewny, że ludzie tutaj są takimi samymi idiotami jak gdziekolwiek. Teraz pozostała część rozrywkowa… Wrócił pod kuźnię, ale chłopaka nie było. Może stchórzył? No nic, wypada jeszcze trochę zaczekać.” Nie po to kreowałem się na idiotę, żeby teraz nie zobaczyć fajerwerków!”. Usiadł w cieniu, kładąc obok siebie zdobyczną skrzynkę. Nie trzeba było długo czekać.

Psssst! – usłyszał krukoczłek z dachu. Młody zlazł po rynnie, taszcząc małą beczułkę.
- Masz?! Dawaj! - podniósł obcęgi kowala i chwycił nimi płonący kawał drewna z paleniska. - na trzy.... czte.....
Symbol Światła ogarnął kuźnię, prawdopodobnie spalając kowala, który był wewnątrz, ale to nic pewnego. Revan oczywiście nie zostawała tam długo, pobiegł parę kroków w wąską uliczkę, skoczył, rozpiął skrzydła i wzniósł się na dach budynku, ukrywając się, by stamtąd obserwować zamieszanie. Ludzie, krzyki, akcja sprzątania świata poprzez wyeliminowanie szkodliwej substancji, jaką był ogień w kuźni. Po chwili skrzydlatemu znudziło się to, był w końcu mieszczuchem i wiele podobnych akcji już w swoim życiu widział. Wzleciał i wylądował kawałek dalej.

I pomyśleć, że całemu temu zamieszaniu przyświecał jeden cel – dostanie się do burdelu. Eksperyment dowiódł, że ludki jak były, tak i są żałosnymi, słabymi istotami, podatnymi na manipulację. Teraz pozostało już tylko tak zagmatwać we łbach dziewczynkom z przybytku rozkoszy, by nie potrzebowały finansowej motywacji. Revan wszedł do burdelu, najpierw jednak ułożył w głowie plan i przewiesił płaszcz na jedną stronę, by wyglądało to nieco dziwacznie, zrobił też miszmasz ze swoją fryzurą. Kiedy już stał się odpowiednio ekscentryczny, wkroczył… Przyciemniony, klimatycznie urządzony korytarz przynosił wrażenie, że panuje tutaj luksus. I bardzo dobrze. Nieporządanym elementem wystroju byli jedynie dwaj postawni panowie, którzy prawdopodobnie pobierali opłaty. Krukoczłek zauważył też, że gdzieś tam w ciemności stoi ładna dziewczyna, jego ofiara. Kolejna, trzecia już dzisiaj akcja rozpoczęła się, a ewidentny potomek Lokiego rzekł:
[Mowa płynąca z serca]
- Panowie, macie żądania, których nie jestem w stanie spełnić. Oczywiście przewidziałem to, zanim jednak mnie zechcecie wyrzucić, wysłuchajcie, co mam do powiedzenia. Pochodzę z dalekiej krainy i znam techniki, o jakich waszym dziewczętom się nawet nie śniło! Posiadam zdolności, które zwiększają rozkosz dziesięciokrotnie, co ja mówię, stukrotnie! Każda kobieta, która pozna te sekrety, będzie miała klientów ilości nieprzebrane! Moje sposoby, tajemne, sekretne pozycje dają iście anielską przyjemność. Mógłbym je przekazać, ale na to jest tylko jeden sposób, a jest to praktyka. Otóż to! A jednak wy żądacie opłat. Jesteście aż tak skąpi. No dobrze, ale tracicie na tym tylko wy. Wychodzę. – Odwrócił się, ale zanim zdążył zrobić krok usłyszał niepewne chrząknięcie mężczyzny i kroki kobiety za swoimi plecami… Na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Zwycięstwo.

[Część posta została ocenzurowana, przepraszamy za utrudnienia]

Revan doprowadził się do porządku i przeciągnął. Teraz czuł, że żyje. Szedł ulicami miasta jak młody bóg. Wreszcie odczuł trochę normalności. Tak żył zawsze – wciąż oszukiwał, robił wszystko dla przyjemności. Jeszcze tylko zamieszek nie wywołał. Ale na to potrzeba paru miesięcy, a tyle z resztą towarzyszy – narwańców w tym mieście z pewnością nie spędzi. A tak właściwie wypadałoby ich odszukać. Tak więc Revan począł przechadzać się w celu odnalezienia drużyny, zmierzając przez główne ulice w kierunku karczmy…
 

Ostatnio edytowane przez Pandemonicum : 04-06-2008 o 21:16.
Pandemonicum jest offline