Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2008, 21:31   #7
Kraven
 
Kraven's Avatar
 
Reputacja: 1 Kraven jest godny podziwuKraven jest godny podziwuKraven jest godny podziwuKraven jest godny podziwuKraven jest godny podziwuKraven jest godny podziwuKraven jest godny podziwuKraven jest godny podziwuKraven jest godny podziwuKraven jest godny podziwuKraven jest godny podziwu
Las tego dnia był bardzo spokojny, w powietrzu unosił się tylko lekki wietrzyk, delikatnie kołysząc korony drzew. Między drzewami powoli przemieszczała się postać w czarnym płaszczu, bezszelestnie, stąpając delikatnie niczym elf, jednak w istocie nim nie był. Śpiew ptaków, uspokajał jego starganą dusze, wieczną udręką wewnętrznej walki. Jego przekleństwo, los sprawił że został związany na wieki z najgorszą istotą jaką znał świat, demonem z najgłębszych otchłani, Partheled`em. Jest wygnańcem, uważany za wyznawce chaosu, znienawidzony przez wszystkich którzy poznali jego mroczną tajemnice. Długo podróżował, i dawno nie odwiedził żadnego cywilizowanego miejsca, raczej unikał takich miejsc, wolał się zatrzymywać w niewielkich zajazdach przy drogach na jeden dzień, i nie zauważany odchodził następnego. Bał się, nie tego że ktoś pozna jego tajemnice, ale tego co się może zdarzyć gdy demon wyrwie się spod jego kontroli.

Błogą cisze przerwał odgłos galopując koni i krzyków woźnicy poganiających zwierzęta. Angarad zatrzymał się czekając spokojnie na reakcję podróżnych. Wóz nawet nie zwolnił zbliżając się do niego, pełnym pędem wyminą go pozostawiając po sobie podmuch wiatru i odgłosy oddalającego się wozu. Wojownik w tym krótkim czasie zdążył spożyjże w twarz woźnicy, widać był w niej strach...

- co tak przeraziło woźnicę?, a już tak ładnie się zapowiadało, niech to szlak, zawsze jakieś komplikacje...

Mężczyzna pewnym krokiem ruszył dalej przed siebie kierując się w stronę, skąd nadjechał wóz. Dawno nie walczył i cieszyła go myśl, że w końcu rozprostuje stare kości.

- Mam nadzieje że przeciwnik okaże się czymś więcej niż bandą rabusiów czyhającą na łatwy łup...

Po s pełna godzinie marszu, powoli zaczął tracić nadzieję, na jakie kol wiek oznaki zagrożenia, las znów był spokojny jak wcześniej, żadnych oznak przeciwnika. W oddali zauważył coś niepokojącego. Trzy martwe trupy na drodze wyostrzyły jego czujność, sięgnął ręką za siebie i powoli wyciągnął miecz, który dotychczas wisiał mu na plecach. Ostrożnie podszedł do ciał, byli to orkowie, wielkie plugawe bestie, nieźle załatwione. Jeden był całkowicie rozpłatany na pół, a drugiemu brakowało prawej kończyny, trzeci był już trochę w lepszym stanie, ale i tak w jak najlepszym jak dla niego. Zimnym i martwym.

- Widać ze ktoś mnie ubiegł, ale dobrze, ta grupka mogła wyrządzić więcej szkód... Ślady prowadzą dalej, jednak się różnią od orczych...

Przypomniawszy sobie nauki wuja, dokładnie zbadał teren próbując odtworzyć przebieg całej bitwy. Rozglądną się dookoła, szukając jakiś wskazówek i od razu je znalazł.

- Wóz nadjechał od południa, a orkowie od północy, ślady połamanych gałęzi i krzewów świadczą ze orkowie wyskoczyli z lasu od zachodniej stronie.

Był dobry w te klocki, wszak uczył się od jednego z najlepszych. Hagen Der Bregonie, bogowie czuwają nad jego duszą, starzec odwalił kawał dobrej roboty szkoląc go w tajnikach tej przydatnej sztuki tropienia.

- Walka nie trwała długo, wydaje mi się że ich przeciwnikiem była jedna osoba, woźnica musiał spanikować i zawrócił zostawiając swojego w całym tym zamieszaniu, to się nazywa honor. Zwycięzca musiał być nie w humorze gdy to całe zamieszanie się skończyło. Ślady, jak i moja droga prowadzą w jednym kierunku, widać ze zapowiada się na małe towarzystwo, tylko abym się nie przeliczył...

Mężczyźnie nie zostało nic więcej jak ruszyć dalej, schował miecz i skierował drogą prze siebie. Dalsza część dnia, nie owocowała już w podobne niespodzianki. Dochodziło południe, a na horyzoncie ukazało się niewielkich rozmiarów miasto.

- Liczyłem na jakiś niewielki zajazd przy drodze, a nie wielkie skupisko ludzkie, nie nawiedzę takich miejsc, a zwłaszcza tamtejszych kapłanów, od razu chcą mnie spalić na stosie, albo ukrzyżować... I to tylko za to, że nosze w sobie najniebezpieczniejszą istotę, która niegdyś doprowadziła prawie do upadku całego Imperium... Ironiczny uśmiech zawitał na jego twarzy Przeznaczenia się nie wybiera...

Po kilku minutach marszu, Angarad przekraczał już bramy miasta, standardowe pytania w stylu skąd przybywasz?, co go sprowadza cię w te strony?, były dla niego chlebem powszednim. Miasto miało dziwną nazwę, wręcz komiczną, Wioska Alabastrowych Krów, jak i cała reszta w środku była dość mocno pokręcona jak na jego gust.

- Ten kto odpowiadał za całą architekturę miasta, musiał być nieźle naprany gdy przygotowywał plany... no cóż, dziwa nazwa, to też dziwne miasto, idealnie pasuje do tego miejsca...

Powoli przemieszczał, się główną aleją, można powiedzieć że podziwiając wszystkie budowle, a tak w istocie to zastanawiając się czy to nie jest aby na pewno jakiś żart. Budynki które stały obok siebie, w ogóle nie pasowały jeden do drugiego, miały różne kształty i kąty i kolory i jeszcze ich nazwy.

- Ja pierdole, gdzie ja utknąłem, co to za szalone miejsce, muszę znaleźć jakąś karczmę i porządnie się napić, to za wiele jak na moją psyche... Mijaj budynki jeden za drugim,"Tańcząca Szyneczka", "Wesoła Trumienka", o to tutaj wygląda na karczmę, mam nadzieję że się nie mylę...


Wojownik wszedł do budynku i się nie miał rację, była to karczma, ku jego zaskoczeniu nie bardzo różniła się od innych, jakie odwiedził, parę stołów i długa lada na wprost wejścia, za którą stał i wycierał kufle, otyły barman. W środku świeciło pustkami, było dopiero południe więc czego można było się spodziewać, zaledwie kilku klientów siedziało, choć niektórzy już poniekąd leżeli, przy stołach. Przy jednym z nich siedziała młoda, rudowłosa i w dodatku, nawet piękna dziewczyna, rozmawiając z jakimś chłystkiem. Angarad podszedł do barmana, zanurzył rękę w kieszeni spodni i wyciągnął prę srebrnych monet...

- Jedno piwo i coś do zjedzenia...

Tuż zaraz z nim do karczmy wszedł, barczysty krasnolud, wojownik tylko przelotnie na niego spojrzał, nie chcąc być zauważonym, szybko oceniając przybysza. Krasnolud podszedł do lady i od razu zamówił piwo. Nawet nie zwrócił uwagi na siedzącego obok, mężczyznę w ciemnym płaszczu, albo dobrze ukrył to przed jego wzrokiem. Po chwili podszedł do stołu przy którym siedziała owa piękna kobieta i młodzieniec. Angarad uważnie przysłuchiwał się rozmowie owej trojki, czekając na posiłek, popijając zimne piwo.
 
__________________
Wolałbym żyć życiem krótkim, ale w chwale, niż długim, ale w zapomnieniu... bo ulubieńcy bogów umierają młodo, lecz później, żyją wiecznie w ich towarzystwie...

Ostatnio edytowane przez Kraven : 04-06-2008 o 21:37.
Kraven jest offline