Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2008, 01:03   #13
MigdaelETher
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
All ( Y )

ROZDZIAŁ I – Dom na wzgórzu




Księżyc czaił się za chmurami, które ciemne i postrzępione pędziły po czarnym, nocnym niebie. Od czasu do czasu ukazywał swą bladą tarczę. Przez moment, nie trwający dłużej niż uderzenie serca, zimny, błękitno zielony blask oświetlił dom na jednym ze wzgórz. Duży, piętrowy budynek, stał tak, niczym stary zaniedbany człowiek, chylący się ku swojej mogile. Łuszcząca się farba
przywodziła na myśl odpadające płaty skóry lub gnijącego ciała. Matowe szyby lśniły chłodnym księżycowym blaskiem. W oknach wisiały zakurzone aksamitne kotary i resztki pożółkłych ze starości firan. Całość posępnej budowli wieńczyły omszałe dachówki. Kiedy księżyc ukrył się z powrotem za zasłoną z chmur, dom w swym przytłaczającym smutku objawił się jako jeszcze mroczniejszy i smutniejszy.




Kiedy nastał dzień i światło księżyca zastąpiły ciepłe słoneczne promienie, dom wcale nie stał się przyjemniejszy.

- Kochanie czy to na pewno tu? – korpulentna blondynka otarła pot z czoła – Jak twoje ciotki mogą mieszkać w tak paskudnym miejscu? Czy na pewno postępujemy dobrze zostawiając Karin pod ich opieką?

- Ależ oczywiście Gerdo, co prawda zapamiętałem ten dom odrobinę inaczej… ale to było jeszcze za czasów mojego dzieciństw – szpakowaty jegomość z brzuszkiem cmoknął żonę uspokajająco w pucołowaty policzek - To było… ho, ho… dobre dwadzieścia lat temu. Cioteczki Gertruda i Hilda już wtedy były stare, a co dopiero teraz! Pewnie nie mają dość siły by odnowić dom.

- No właśnie Edmundzie, czy dwie leciwe panie będą w stanie zająć się naszą małą, rozbrykaną Karin?- kobieta nie dawała za wygraną.

- Na pewno! Przestań się martwić, małej nigdzie nie będzie lepiej niż u rodziny. Popatrz tylko na te łąki i strumień za domem, dobrze jej zrobi tydzień na wsi. A my wreszcie spędzimy trochę czasu we dwoje – mężczyzna uśmiechnął się filuternie.

- Mamo, tato, proszę czy naprawdę nie mogę jechać z wami?! Proszę?! – uczepiona matczynej sukienki, płowowłosa dziewczynka pisnęła żałośnie.

- Już o tym rozmawialiśmy kochanie. Tatuś i mamusia też zasłużyli na wakacje i odrobinę odpoczynku. To raptem tylko tydzień, zobaczysz jak szybko ci minie, księżniczko – Edmund uśmiechnął się czule do córki, wspinając się po drewnianych, zbutwiałych schodach na werandę.

Podest przed domem zdobiły poobijane donice z uschniętymi kwiatami. Między omszałymi kolumienkami podtrzymującymi taras przechadzał się tłusty, wyliniały, czarny kocur. Edmund pociągnął za sznurek przy drzwiach, w głębi domu rozległ się nieprzyjemny dźwięk pękniętego dzwonka. Po chwili drzwi otworzyły się o cal, z wąskiej szpary łypało na przybyłych przekrwione czarne oko.

- Dzień dobry – mężczyzna nie stracił animuszu – To my ciociu, przywieźliśmy Karin.

Drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem by po chwili otworzyć się ponownie. W frontowym wejściu stały dwie starsze kobiety, jedna będąca przeciwieństwem drugiej. Pierwsza niezwykle wysoka jak na kobietę, przeraźliwie chuda i żylasta. Z tego co Edmund zapamiętał z dzieciństwa musiała to być ciotka Gertruda. Z kolei niska, nalana, lekko zezująca dama musiała być ciotką Hildą. Dziewczynka na widok tych dziwnych indywiduów mocniej ścisnęła matczyna dłoń i schowała się za fałdami jej obszernej spódnicy.

- Dzień dobry, ciociu… - powtórzył już mniej entuzjastycznie.

- Wejdźcie - bezceremonialnie zakomunikowała Gertruda, nieznoszącym sprzeciwu głosem – Późno przyjeżdżacie.

Ciemny, przytłaczający przedpokój pełen był czarnych masywnych mebli, poważnie nadgryzionych zębem czasu.

- Mamusiu czy mogę zostać na dworze i pobawić się z kiciusiem – Karin błagalnie spojrzała na matkę, nie miała najmniejszej ochoty wchodzić do tego ponurego, dziwacznie pachnącego domu.

- Oczywiście kochanie, idź pobaw się trochę a my porozmawiamy z cioteczkami – Gerda miała coraz więcej wątpliwości co do pozostawienia swojej ukochanej jedynaczki, pod opieką ciotecznych babek męża.

Dorośli przeszli do salonu. Karin rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu kota. Nigdzie nie było go widać. Zniechęcona przysiadła na omszałym stopniu werandy. Słońce stało wysoko na niebie, upał dawał się coraz bardzie we znaki. Dziewczynka postanowiła się troszkę orzeźwić mocząc nogi w strumyku. Zbiegła po piaszczystej skarpie nad brzeg rzeki. Nurt był dość wartki i zdradliwy, uważny obserwator mógł dostrzec wiry tworzące się z dala od brzegu, czyhające tylko na lekkomyślnego pływaka. Karin zdjęła sandałki i zaczęła brodzić po płyciźnie. Chłodna woda omywała jej drobne stopki dając ukojenie w ten upalny czerwcowy dzień. Nagle coś błysnęło między kamieniami. Dziewczynka przystanęła, migoczący kusząco przedmiot znajdował się dość daleko, poza zasięgiem jej wątłych ramion. Niewiele myśląc blondyneczka wybiegła na brzeg. Nieopodal rosły rozłożyste krzewy dzikiego bzu. Dziewczynka siłowała się chwilę z wiotką gałązką. Białe, wonne kwiaty posypały się na jej małą główkę. W końcu drewno ustąpiło. Zaopatrzona w prowizoryczną wędkę, Karin weszła tryumfalnie po same kolana do rwącego potoku. Po kilku nieudanych próbach coś w końcówkę zahaczyło się o wiotką końcówkę badyla. Powoli, ostrożnie dziewczynka wyciągnęła na brzeg swoją zdobycz. W blasku słońca mienił się mały metalowy pieniążek, pokryty jakimiś dziwnymi znakami.




Uradowana z poczynionego znaleziska dziewczynka schowała go głęboko w kieszonce sweterka.

W tym samym czasie w domu toczyły się twarde negocjacje.

- Pieniądze na stół Edmundzie! Twój ojciec zawsze był utracjuszem, najlepiej więc będzie, jeśli od razu otrzymamy zapłatę za opiekę nad dziewczynką. Po wakacjach wrócisz na pewno bez grosza. Dowiadywałyśmy się ile obecnie kosztuje utrzymanie i wykarmienie małego dziecka. No i należy do tego doliczyć rekompensatę za szkody jakie na pewno mała zrobi, wszyscy wiemy jaka obecnie rozbrykana i nieposłuszna jest młodzież i nie zapominajmy o stawce za godzinę opieki nad nią. Dwadzieścia marek to chyba uczciwa suma?
– Gertruda przedstawiła sprawę rzeczowo.

- Dwadzieścia marek!? – Edmund sapnął zszokowany, była to połowa ich wakacyjnego budżetu – Za niecały tydzień? Czy to aby nie za wiele?

- Jak coś się nie podoba, to zabierajcie małą ze sobą na wakacje – zaskrzeczała Hilda, po raz perszy zabierając głos.

- Nie , nie niech będzie – skapitulował Edmund – Gerdo zawołaj małą. Musimy się pośpieszyć za niecałe dwie godziny odjeżdża nasz pociąg a następny mamy dopiero jutro rano. Pożegnamy się tylko z Karin i ruszamy w drogę.

- Karin! Karin! – przysadzista blondyneczka wyszła na werandę, słońce nie świeciło już tak jasno.

Niebo spowiły ołowiane chmury i zerwał się nieprzyjemny wiatr. Dziewczynka z trudem wspięła się po piaszczystej skarpie i czym prędzej pobiegła do matki majaczącej na werandzie.

- Gdzie ty byłaś młoda damo! Nie powinnaś odchodzić tak daleko, jeszcze wpadła byś do wody i utonęła – kobieta strofowała córkę, otrzepując jej sukienkę z piasku.

Po chwili pozostali dołączyli do nich na werandzie.

- Kochanie spisuj się dzielnie, bądź grzeczna i słuchaj cioteczek – Edmund przytulił córkę czule.

Kiedy Gerda kucnęła koło Karin by ucałować małą na pożegnanie spadły pierwsze krople deszczu. Błyskawica rozpruła ołowiane niebo na pół. Po okolicy przetoczył się głuchy odgłos gromu. Rozpadało się na dobre.

- I co teraz zrobimy, Edmundzie? – kobieta zwróciła się do męża.

- Ehhh… chyba będziemy musieli przeczekać burzę – mężczyzna spojrzał znacząco na krewne – ale tak czy siak, wydaje mi się, ze nie zdążymy na pociąg. Będziemy musieli tu przenocować i skoro świt ruszyć dalej w drogę.

- Ale wiesz Edmundzie, że to dla nas dodatkowy kłopot – Gertruda zwietrzyła możliwość dodatkowego zarobku – Nocleg, kolacja, pościel … to wszystko kosztuje.



***



Karin stała przy oknie. Burza już się uspokoiła, wiatr rozgonił chmury. Światło księżyca zaglądało do małego zagraconego pokoiku. Dziewczynka wróciła do łóżka i chlipiąc cicho skuliła się pod kołdrą.

- Jutro stąd ucieknę. Wszystko jedno dokąd, zobaczymy co wtedy zrobicie! – odgrażała się w myślach rodzicom.

Nagle Karin drgnęła i wysunęła głowę spod kołdry. W ciemności miała problem z rozróżnieniem znajdujących się w pokoju sprzętów. Cisza… Znowu… Coś jednak usłyszała, jakby szuranie. Kroki na piętrze, które podobno stało puste, odkąd zawaliły się schody, prowadzące na górę. Dziewczynka napięła się jak struna wyczekując kolejnych odgłosów. Jednak w koło panowała niezmącona cisza. Dzisiejszy dzień był bardzo męczący. Karin powoli opadały powieki, w końcu zmorzył ją sen. Dręczyły ja niespokojne koszmary. W koło stukało, dudniło i trzeszczało. Dziewczynka obudziła się, tak gwałtownie, ze przez całe ciało przebiegł jej skurcz. Usłyszała hałas, mocne uderzenie i stukot. Coś działo się w jej pokoju! Przerażona wystawiła czubek nosa z pod kołdry. Księżyc świecił jasno. Ku swemu przerażeniu Karin skonstatowała, że ktoś musiał być tu być. Ciężkie zdobione krzesło, które stało przy sekretarzyku, leżało teraz przewrócone bezwładnie na środku perskiego dywanu. Ale to nie wszystko. Gdzie podział się ten mały stoliczek, który stał pod ścianą? Teraz w jego miejscu leżała przewrócona hebanowa figurka. Jej wzrok zatrzymał się na olbrzymiej rustykalnej toaletce. Wielkie lustro osadzono w wyjątkowo szkaradnej ramie, zdobionej groteskowymi ornamentami. Karin zamknęła oczy, jednak zaraz powrotem je otworzyła. Coś ze zgrzytem przesunęło się po podłodze. W lustrze dostrzegła część pokoju, która do tej pory pozostawała poza zasięgiem jej wzroku. Zobaczyła, jak wysoka serwantka, pełna odpustowej porcelany, powoli przesuwa się po podłodze, ukosem sunąć w jej stronę. Karin z krzykiem wyskoczyła z łóżka. Zaalarmowani wołaniem córki do pokoju wpadli przerażeni rodzice a za nimi ciotki. Dorośli stanęli w progu przerażeni. Chaos jaki panował w pomieszczeniu trudno było opisać. Migotliwe płomienie lamp naftowych wydobywały z mroku porozrzucane meble i porozbijaną porcelanę.

- To niebywałe! Słono zapłacisz nam za szaleństwa tej smarkuli Edwardzie! – wysyczała ciotka Hilda, która pierwsza odzyskała mowę.

- Co!!! Jak sobie wyobrażacie, żeby pięcioletnia dziewczynka, tak porozrzucał i poprzestawiała, te ciężkie rupiecie – krzyknęła Gerda tuląc przerażoną dziewczynkę.

- Rupiecie! Moje drogocenne meble! Rodowa porcelana! – wrzeszczała jak oszalała ciotka Gertruda.

Kiedy tak stali przerzucając się argumentami, przez pokój przeleciał nagle ciężki, stary zegar kominkowy i z wielkim hukiem uderzył w ścianę. Wzrok zebranych powędrował ku miejscu w którym rozbił się zegar. Ktoś jęknął cicho… Ciotka Gertruda osunęła się bezwładnie na ziemię. Coś odcisnęło się z taką siłą, że zniekształcone zostało nawet drewno pod tapetą. Wszyscy wiedzieli, co to było. Odcisk olbrzymiej zwierzęcej łapy, zakończonej długimi pazurami.



***



Pewnego pięknego czerwcowego poranka stary Ulv wypłynął swoją małą łódeczką na jezioro, jak każdego ranka od pięćdziesięciu lat. Z radością w sercu wsłuchiwał się w koncert wodnego ptactwa, który niósł się wśród ciszy poranka. Wiosła miarowo uderzały o granatową taflę . Drobne krople wody unoszące się w powietrzu, przy każdym spotkaniu drewna z wodą, skrzyły się w rannym słońcu niczym najprawdziwsze diamenty. To była ulubiona pora dnie Ulva. Mógł odpocząć sam, w ciszy z dala od stale zrzędzącej Berty. Co też go pokusiło te czterdzieści pięć lat temu, żeby żenić się z tą sekutnica. Wzrok rybaka przyciągnęła para łabędzi, bijąca skrzydłami o tafle jeziora w szuwarach przy brzegu. Co… Rybak podpłyną nieco bliżej. Coś kołysało się w takt fali wywoływanych przez łódkę. Ulv poczuł nagły ucisk w dołku. Na powierzchni unosiło się bezwładne ludzkie ciało.






Komisarz Lind pochylił się nad topielcem.

- Leżał w wodzie od dawna – oznajmił rzeczowo do swojego młodego zastępcy – Od bardzo dawna. Widzisz to Olsen? Musiał o coś uderzyć.

Chłopak wpatrywał się, pozieleniały na twarzy w zmaltretowane, napuchnięte i obgryzione przez ryby zwłoki.

- Zobacz tu, ma ranę na szyi. Związano mu ręce i nogi. Wokół kostek i nadgarstków nadal ma ślady po ciasnych więzach – kontynuował komisarz, niezrażony wyrazem twarzy pomocnika – Najbardziej zadziwiające jest to co ma na plecach! Hmmm… Mam znajomego profesora z Salzburga, myślę, że musimy poprosić go o pomoc.


***



Profesor Knopff rozsiadł się wygodniej w fotelu. Uśmiechnął się szeroko do młodego Andreasa i pozostałych zebranych członków Kabały Otwartego Umysłu. "Dość nietypowe zbiorowisko" przemknęło przez myśl profesorowi. Postawna, impulsywna Verbena, dwóch młodziutkich Chórzystów, różniących się od siebie jak ogień i woda… oraz Syn Eteru, dziecko wybitnego naukowca, ofiary nazistowskiego reżimu. Co z tego wyniknie? Profesor, mimo ogromnej wiedzy i lat doświadczenia, nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Cóż okaże się, bo czas próby właśnie nadszedł.

- Moi drodzy, wczoraj dostałem telegram, od mojego przyjaciela komisarza Linda z Oberwink. W tej malowniczej wiosce, dokonano makabrycznego odkrycia. Pewnie rybak wyłowił, pokiereszowanego topielca. Pewnie nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie dziwaczne symbole wyryte na jego plecach. Mój drogi przyjaciel prosi mnie o pomoc w zbadaniu tego przerażającego morderstwa. Ponieważ, bez wątpienia było to morderstwo, denata przed wrzuceniem do wody skrępowano i poderżnięto mu gardło.

Po pomieszczeniu, przetoczył się cichy pomruk. Dziewczyna i jeden z chórzystów zdawali się wstrząśnięci. W oczach Andreasa profesor, przez chwilę mógł dostrzec bezbrzeżny smutek, za to niezdrowy wyraz fascynacji na twarzy drugiego z chórzystów, przyprawił Knopffa o ciarki na plecach, tylko twarz młodego Eteryty nie zmieniła wyrazu.

- Moi drodzy sami wiecie, zbliżają się wakacje… ehhh.. obiecałem mojej drogiej Kunegund, ze w końcu zabiorę ją do Baden Baden… cóż słowo się rzekło – profesor zaśmiał się zmieszany – dlatego proszę was o pomoc, pojedziecie w ramach „ praktyk wakacyjnych „ do Oberwink i przyjrzycie się tej sprawie z bliska. To dla was doskonała okazja, aby poszerzyć swoją wiedzę. Nauczyć się działać wspólnie i zacieśnić więzy między Tradycjami.

Knopff odchrząknął. Otworzył szufladę w swoim wielkim dębowym biurku i wyciągnął z niej gruba szarą kopertę.

- Proszę Andreasie, na twoje ręce składam skromny fundusz oraz bilety na jutrzejszy pociąg do Oberwink.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 07-06-2008 o 22:20.
MigdaelETher jest offline