Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2008, 19:29   #178
Umbriel
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Strudzony towarzysz najemnika najwyraźniej miał mu coś ciekawego do powiedzenia.

- Widzę, że miewasz się dobrze - powiedział z nieukrywaną ironią. – Przez ciebie pijaczyno i twoje łażenie mieliśmy nie miłą przygodę. Ty się szlajasz, a my musimy cię szukać po całym tym zawszonym mieście. Pewnie żeś spał gdzieś w jakim rynsztoku i gdy się obudziłeś poszedłeś do magazynu. - Przerwał na chwilę by zaczerpnąć powietrza. – Mamy zadanie do wykonania i szukanie twojej zachlanej mordy jest tylko stratą czasu. Mam nadzieję, że drugi raz błędu takiego nie popełnisz. Jak wychodzisz w grupie to sie grupy trzymaj.

Następnie drugi, najwyraźniej zachęcony wypowiedzią kompana dał upust swej goryczy.

- To przez ciebie sukinkocie jeden czy czym ty tam byłeś popsuł mi się pistolet. Ale przynajmniej wiemy już co nieco o tym trucicielu… tak mi się zdaje.

Barry spokojnie przyjrzał się kipiącemu złością mężczyźnie. Zastanowił się chwilę, czy nie odpowiedzieć podobnie, po czym zdecydował się na odwrotne posunięcie. Był już całkowicie trzeźwy.

- Lepszym wyjściem byłoby, gdybyście na mnie zaczekali, miast wszczynać naprędce poszukiwania, które mogły wepchnąć was w kłopoty. Wasza szkoda nie jest moją winą, ale mam nadzieje, że uda mi się ją jakoś – tu zaciął się, starając sobie przypomnieć słowo, jakie kiedyś usłyszał z ust wysokiego wojskowego oficera – zakompensować. – Od mówienia spocił się lekko. Sprawiał teraz wrażenie nie zwykłego brudnego opoja, a raczej obieżyświata, który przeżył zbyt wiele, by chcieć to pamiętać.

Po tej wymianie zdań rozłożył się wygodniej. Parę godzin czuwał, w obawie, by któryś z bandytów-kompanów nie zaszedł go w nocy, lecz w końcu zmorzył go sen.

Rano zerwał się z bronią w ręku i dzikim wzrokiem, słysząc na zewnątrz łomot i ludzkie okrzyki. Cały czas niosąc swój toporek, wyszedł prędko na zewnątrz by zobaczyć co się dzieje. Widząc iż dwa wozy po prostu zderzyły się ze sobą, miał już wrócić do budynku, gdy usłyszał głos strażnika.


- To wy jesteście tą grupką pomagającą klasztorowi? - Macie się stawić, wszyscy, u kapitana straży dziś w południe. Chce z wami porozmawiać.

Wojownik nie odwracając się wysłuchał co strażnik ma do powiedzenia, po czym ruszył do magazynu. Wewnątrz odchrząknął głośno, gdyż kurz wdarł mu się do nozdrzy i gardła. Jedyną osobą jaka pozostała w budynku, był ranny kompan. Widać, nie było z nim dobrze, skoro nie mógł nawet ruszyć się z siennika.

„Zasłużyłeś sobie na to gnojku! I nie waż się patrzeć na mnie z winą” - powiedział sobie w myślach.

W końcu, gdy wszyscy weszli do środka, ranny towarzysz odezwał się:

- Do południa mamy jeszcze sporo czasu. Wczoraj rozdzieliliśmy się, czy dobrze czy źle, teraz to mało ważne. Chyba najlepszym wyjściem będzie, żeby każda z grup streściła, co ją spotkało, bo na przykład ja za cholerę nie wiem, co tu robi ta lampa uliczna, ale z kolei wy nie wiecie, czemu jestem w takim stanie. Ale lepiej będzie jak opowie wam to Louis lub Justicar, ja nie do końca pamiętam co się stało, no a przynajmniej pamiętam do pewnego momentu. Wiec jak? Kto zacznie?

Barry poszedł po swoją kuszę i zaczął czyścić ją na błysk lekko wyświechtanym kawałkiem materiału, po czym oparł się o wygodnie o ścianę. Także chciał posłuchać, co przydarzyło się reszcie.

- Wczoraj jak wiadomo – rzekł jeden z kompanów – udaliśmy się do karczmy. W pewnym momencie na chwilę wyszedł Barry - wymawiając imię towarzysza spojrzał na niego srogim wzrokiem. Wojownik odpowiedział mu wzrokiem który wskazywał że jego kusza do doskonałe mordercze narzędzie i dobrze nim włada.
- Myśleliśmy, że zaraz wróci, ale tak nie było. Ta pijaczyna gdzieś polazła, a my udaliśmy się go szukać. W jakimś zaułku napotkaliśmy podejrzanych typów i wywiązała się między nami walka. W tedy to Raziel został raniony zatrutym ostrzem. Już mieliśmy skończyć z tą podstępną hołotą, ale zjawili się strażnicy i tamci odeszli. Byli to jak się okazało szlachcic i jego słudzy. Zwał się...

- Wolfgang von Grettman! - niemal wykrzyknął z zadowoleniem drugi. – takie było nazwisko herszta tej bandy. Podobno niezłe ziółko z niego, ale idźmy dalej... Udało się nam zanieść Raziela do medyka i tan go opatrzył. Zaproponował mam, byśmy przynieśli z lasu jakieś rzeczy dla niego. W zamian dostalibyśmy specyfik, który postawiłby Raziela na nogi. Początkowo uważałem, że to tylko strata czasu, ale patrząc na niego teraz wydaje mi się, że będzie trzeba z tej możliwości skorzystać. Wolę strażnikom nie dawać pretekstu by nas o morderstwo towarzysza mogli oskarżyć.

Następnie głos zabrał blondas

- Niewielu się rzeczy dowiedziałem. Po pierwsze doszedłem do karczmy jakiejś i tam wybadałem sprawe spalonego magazynu, który o dziwo należał do klasztoru. Podobno klech nie obchodzi za bardzo co tam się stało. Widać nie zadali sobie nawet trudy by nam o tym powiedzieć. Nieważne.- Barry słuchał go z uwagą. Może nie darzył go zbytnią sympatią, ale przez te parę godzin udało mu się go choć trochę poznać, a przez to traktował go w pełni jako kompana „w walce”.

-Kiedy tam byłem nie znalazłem niczego. Magazyn był przynajmniej dwu poziomowy i nie zostało tam już za wiele. Nie posprzątano tam nawet pomimo tego, że stało się to tydzień temu. Część kamieni i cegieł wykorzystano do naprawy uszkodzeń okolicznych budynków. Kiedy wróciłem tutaj do magazynu on-wskazał tu palcem Barryego-już tu był. Aby nie siedziało nam w ciemnościach skołowaliśmy jedną z lamp. Potem doszliście Wy.

Barry zerknął na innych i uznając iż jego kolej by coś powiedzieć, zaczął, co jakiś czas głaszcząc pieszczotliwie swoją kuszę.

- Uhm. Więc było tak. Po tym jak wyszedłem pijany z karczmy, ruszyłem za… - tu starał sobie przypomnieć za czym, toteż potarł parę razy czoło, marszcząc brwi – za kimś kto ruszył uliczką na plac targowy…. To był chyba jakiś staruszek, krzepki jak cholera, ledwom za nim biegł, a potem zniknął gdzieś i czorta więcej nie widziałem. Patrzę na plac, a tam tłum, gwar, drą się jakby ich ze skóry obdzierano, a na środku jakaś łysa świnia przemawia do tłumu. Strażnicy, choć ich dużo, spokojnie się gapią. Idem sobie w stronę tłumu, a tu bum! – podniósł głos dla lepszego efektu – Jakiś szczeniak potknął się o mnie. Nie wiele myśląc złapałem go, a wił się gnój jak węgorz. Przytrzymałem go i wypytałem dokładnie co się dzieje. Gadał że gówno wie, i bronił się jak mógł. Na jakiegoś szlachciurę albo kupca wyglądał, nie pamiętam dokładnie. Puściłem go i poszedłem w tłum. A tam łysy tłuścioch z obstawą jakichś zbirów zaczął gadać coś – że wszystko wina możnych, że mnisi są źli, że ludziom nie pomagają. I dalej rzucał wyzwiskami na klechów i zastanawiał się głośno co tam knują, że nigdy nie wychodzą z klasztoru...Podrzegacz jednym słowem. No i jakiś chłop się zdenerwował i ujął za mnichami. Gadał że leczą ludzi i tym podobne. Rozległ się gwar i zaczęła się burda. Strażnicy się zmyli, ja zresztą po odepchnięciu paru nerwowych suczych synów także. Wróciłem tu i zdobyłem lampę z Baliusem. Przy okazji pod naszym magazynem znalazłem nóż, który ktoś musiał zostawić – pokazał wszystkim ostrze – jest cholernie ostry, więc osoba która go miała musiała o niego dbać. A o swoją broń dbają tak tylko ludzie z pewnych fachów. –tu potarł rękami długa, brudną i splątaną brodę, wyglądając jakby nad czymś myślał bądź był świerzo upieczonym filozofiem i spojrzał się po nich, by wywrzeć większy efekt. Dzisiejszej nocy spędził parę godzin myśląc o tym nożu i był dumny z tego, co jego opity, ale czasem dobrze działający łeb wymyślił. Dziś sam siebie szokował, co utwierdzało go w zdaniu że warto być trzeźwym.

Wzmianka o wyprawie do lasu, wyraźnie poprawiła mu humor, który walczył jednak ze strachem. Zabobony miały zwykle jakieś źródło, ale to, że wreszcie ma jasny cel i będzie mógł być może coś zabić dawało mu satysfakcję.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"

Ostatnio edytowane przez Umbriel : 07-06-2008 o 19:33.
Umbriel jest offline