Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2008, 21:19   #30
Qumi
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Na piętrze, w swoim pokoju, leżała kobieta o blond, niemal złotych, włosach i srebrnych oczach. Miała lekko spiczaste uszy sugerujące elfie pochodzenie, lecz rysy jej twarzy, mimo, że urodziwej, zupełnie nie przypominały elfich, ani nawet pół-elfich. Ot taka zagadka można by rzec. Miała dość długie włosy, które tworzyły aureolę wokół jej głowy, która właśnie wypoczywała na jednej z mniej miękkich poduszek jakie znała, lepsze to oczywiście jednak niż ziemia. Nie przeszkadzało jej sypianie w polowych warunkach, lecz od czasu do czasu lubiła zaznać nieco luksusu czy chociażby wyspać się bez kamieni czy gałęzi pod posłaniem.

Leżała z otwartymi oczami i przyglądała się swojej ręce. Dziwny znak, którym została obdarzona w nieznanej świątyni był dla niej zagadką, z jednej strony fascynującą, gdyż uwielbiała wyzwania intelektualnie, z innej przerażającą, bo nie wiedziała jaki wpływ będzie on miał na jej życie. Obracała dłoniom, starając się sprawdzić czy znak nie pozostanie w miejscu, czy nie zniknie kiedy spuści z niego wzrok. Nie znikał. Po chwili usłyszała swój własny głęboki wdech oraz ziewnięcie. Była zmęczona podróżą, chciała się zanurzyć w pościeli móc spać cały dzień rozkoszując się jej miękkością i ciepłem. Jej rzeczy leżały obok łóżka, miecz, łuk, zbroja, szata, która zakrywała kolczugę oraz parę innych drobiazgów. Były dla niej ważnie, były częścią jej dziedzictwa i pamiątkami rodzinnymi. Nie były może zbyt potężne, ale się przydawały i jak na razie nie znalazła niczego co mogłoby je zastąpić.

Jej rodzina nosiła miano Wisewind, podobno jej założyciele pochodzili z planu powietrza i mieli w sobie baśniową krew, tłumaczyło to jej uszy, włosy, oczy i urodę, lecz poza nimi wyglądała jak człowiek. Ród ten osiedlił się w Vaasie wiele wieków temu. Byli wyznawcami Shaundakula i jej rodzina miała spore tradycje i obowiązki związane z ich religią. Nietypowym się wydaje, że wyznawcy Shaundakula osiedlili się, lecz prawda była nieco inna. Potrzebowali oni miejsca, gdzie mogli by wrócić ze swoich wędrówek i podzielić się z innymi swoimi odkryciami, potrzebowali domu. Większość jej rodziny była w podróży, tylko starszyzna pozostała, składały się na nią jeszcze inne rody oprócz Wisewind. Nie było też w Darmshallu dużej świątyni, była ona raczej skromna, a pieniądze które mogły pójść na jej rozbudowanie szły na krucjatę o odzyskanie wielkiej świątyni w Myth Drannor. Jako członkini rodu Wisewind celem Luny było zostanie Kroczącym z wiatrem. Swojego rodzaju wybrakiem Pomocnej Dłoni i jednym z najwierniejszych sług. Wymagało to od niej ćwiczeń, w tym fizycznych, które niezbyt lubiła i niechętnie wypełniała, lecz perspektywa zostania Kroczącym z Wiatrem była dla niej bardzo kusząca i stanowiła długą tradycję i dumę jej rodziny.

Nagle usłyszała jakiś krzyk dochodzący z dołu, krzyk bólu i przerażenia, odgłosy rozmów, może walki? Nie była pewna co się dzieje i bardzo żałowała, że nie może położyć się spać, lecz nie mogła ryzykować. Wstała z łóżka, założyła swoje okulary, były one w kształcie kół oplecionych srebrną ramką, bardzo je lubiła i były kolejną pamiątką rodzinną. Następnie związała włosy w kok, zmieniając wygląd z czarującej, rozkosznej kobiety w uczoną, lekko sztywną babę. Nie była rzecz jasna wcale taka sztywna, lecz za to nieśmiała, trochę niezdarna i chaotyczna. Typ naukowca dziwaka rzec można. Przypięła miecz do pasa, założyła kolczugę i szatę oraz całą resztę jej sprzętów i skierowała się do drzwi. Wolała mieć zawsze wszystko przy sobie, dzięki magicznej torbie nie było to aż takie trudne, a za to bardzo praktyczne gdy się ciągle podróżuje. Coś się zapomni, ktoś wkradnie do pokoju, wolała uniknąć takiego scenariusza.

Drzwi otworzyły się skrzypiąc lekko, właściciel musiał je naoliwić z 3 miesiące temu, nie było to jakoś nad wyraz drażniące, lecz bywała w lepszych gospodach. Skierowała się powoli do schodów i zerknęła, nie schodząc na dół, pochylając głowę w dół, co się tam dzieje. Scena, którą ujrzała przeraziła ją, nie wyglądało to dobrze, ktoś krwawił, jakiś dziwny kot osaczał człowieka niby ofiarę, ludzie w panice lub nastawieni agresywnie. Nie znała ich… ale Pomocna Dłoń nie nazywał się tak tylko dlatego, że patrzył jak inni pomagają, nie on sam pomagał innym, szczególnie podróżnym, a wszyscy tu byli podróżnymi. Wzięła więc głęboki wdech i zaczęła powoli schodzić na dół, przykuwając na chwilę przy tym oczywiście uwagę zgromadzonych na parterze. Szła spokojnie, opierając się o poręcz przy schodach. Wzięła kolejny wdech i podeszła do rannego mężczyzny, krwawiącego mężczyzny.

- Nie martw się, pomogę ci – powiedziała spokojnym melodyjnym głosem i zaczęła rzucać zaklęcie, jedno z prostszych leczących zaklęć, zwanym leczeniem lekkich ran, ale powinno ono zatamować krwotok i zasklepić poważniejsze rany. Przyjemne ciepło popłynęło z rąk Luny a jasne niebieskie iskierki tańczyły magicznie na ranach.

- Przepraszam, ale… - powiedziała nieśmiało widząc wzburzenie i atmosferę panującą w gospodzie – czy ktoś może mi powiedzieć co się tutaj dzieje? Leżałam u góry, w swoim pokoju, gdy usłyszałam krzyki i jakieś odgłosy… Czemu ten człowiek jest ranny…?

Spojrzała po wszystkich w Sali szukając odpowiedzi na ich twarzach czy pyskach, nie chcą urazić małego stworka, ale nie widziała w nich zbyt wiele poza przerażeniem i agresją, czy może gotowością do odpowiedzi na atak.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 07-06-2008 o 21:24.
Qumi jest offline