Potrawy w istocie były godne pochwał pana Sosnowskiego, tedy syty i po szklanicy jednej czy dwóch wybornego węgrzyna zadowolony z życia wyciągnął sie na ławach w gościnnej.
Świt zbudził go wyspanego, tylko nieco głodnego. Żołnierskim obyczajem wstał i postanowił głowie nieco ciężkiej po wczorajszej podróży ulżyć z rana wiadrem wody ze studni.
Wcześniej jednak obejrzał rynsztunek na ścianach rozwieszony. Pominął rusznice i szable, bo swojej nic zarzucić nie mógł i wystarczała mu w zupełności.
Szabla pana Samuela
Nieco dłużej zatrzymał się przy łukach, ale i te odwiesił po chwili. Jednak widok sajdaków pięknie zdobionych i strzał wywołał u niego uśmiech ukontentowania.
Wyszedł jednak zaraz na podwórzec, by rannych ablucji dopełnić i tu natknął sie na chłopaka kilkunastoletniego.
-
Waszmościowie już wstali? Ja jaśnie panu powiem! - stajenny ukłonił się mnąc czapkę i wraz popędził do dworu.
-
Czekaj - zatrzymał go.
Naciągnął wody ze studni i pochylił nad cembrowiną.
-
Lej a śmiało ! No jeszcze jedno ! - prychał, gdy lodowata woda spływała po karku.
-
Teraz ganiaj i pana budz. Koniom podsypałeś ? - dorzucił mimochodem i widząc potakujące skinienie wygrzebał kilka drobnych monet.
-
Naści, a o srokacza dbaj dobrze, bo mocny ale delikatny jest.
Widząc ład panujący we dworze, straż na wieży i przypominając sobie porządek wśród broni na ścianach rozwieszonej poweselał, choć zaraz burczenie w żywocie przypomniało mu, że pora śniadać. Najlepiej polewki piwnej gdyby podali z serem, bo to żołnierska strawa, do której przywykł i co tu dużo mówić lubił wielce.
Przygładził mokre włosy i postanowił poczekać na mile grzejącym już słońcu na gospodarza i kompanionów.