Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2008, 11:08   #7
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Leżał. Po prostu leżał. Po rozmaitych badaniach, które dały mu w kość, miał dosyć wszystkiego. No, oprócz niej, ale właśnie o niej nie chcieli mu nic powiedzieć.
- Jest pan krewnym? – Pytali.
- Nie, kolegą ... ze szkoły – zgadywał.
- No to, proszę wybaczyć, nie możemy udzielać żadnych informacji. Nawet kolegom ze szkoły – dodawali znacząco mrugając.
- Ale nas razem ... porwali i więzili.
- Tak, wiem – odparł mu wreszcie młody Murzyn w kitlu i ze stetoskopem na szyi. „Dr Kanes”, jak zdołał przeczytać na plakietce. – Ale rozumiesz, chłopcze, takie są przepisy. Teraz mogę tylko powiedzieć, że twoja przyjaciółka leży piętro niżej.
- Jest tutaj?! – Prawie wykrzyknął.
- Tak, ciszej proszę – dodał rozkazującym tonem. – Jest, ale ją jeszcze badają. Sam rozumiesz, musimy być pewni, że nic wam nie zrobili.
- Szlag trafił! – Vince pokręcił głową na wspomnienie Murzynów, Fishera i całego dziwnie odzianego bossa kultystów. Zaczął błagać w myślach, by badanie Amber niczego nie wykazało.
- Nie myśl o tym teraz – lekarz, jakby znał jego myśli. – Tutaj jesteś bezpieczny. Ona też. Nie martw się. Najlepiej zaśnij. Porozmawiam z jej lekarzem prowadzącym. Jeżeli coś będzie ważnego, postaram dać ci jakąś informację.
- Czy mogę ją odwiedzić? – Zapytał udając spokój.
- Nie, raczej nie teraz. Jak wspomniałem, jeszcze robią jej badania, a przynajmniej kwadrans temu robili. Potem zaś, naprawdę ważne, żebyście odpoczęli. Gwarantuję, że jej lekarz powie to samo co ja: spać, najlepiej spać. Potem zaś ...
- Potem? Panie doktorze, ja teraz ledwo mogę wysiedzieć. Przepraszam, ale nie chcę leżeć w łóżku. Czuję się dobrze. Sam pan wspomniał, że badaliście mnie. Czy coś wyszło?
- No, zasadniczo to nie – zaczął lekarz, - ale nieczęsto mamy takie przypadki, jak wasze. Amnezja, szok, a jednocześnie pełna zdolność kontroli swoich poczynań. Dlatego chcemy was jeszcze trochę zatrzymać na obserwacji. Sam rozumiesz. Dlatego bardzo proszę, żebyś zostawił nam szansę na przeanalizowanie wszystkiego. Przecież wy nawet nie pamiętacie swoich imion, nazwisk, szkoły ...
- Doktorze, ja to rozumiem i nie planuję stąd uciekać, ale ta dziewczyna, to ktoś dla mnie bardzo ważny.
- Przypominasz coś sobie? – Natychmiast spytał go Dr Kanes.
Sprytny skubaniec, oceniał go Vince postanawiając się mieć na baczności:
- Przykro mi, ale to się przecież czuje, co nie? Tak, jak mówiłem. Pamiętam ten okres, kiedy przebywaliśmy razem w elewatorze. Nie jestem w stanie określić, jak długo to trwało. Widząc ja tam wiedziałem, że jest dla mnie kimś wyjątkowym, ale proszę nie pytać mnie o szczegóły. Nie pamiętam


Lepiej być sklerotykiem niż wariatem, a Vince nie wątpił, ze ich historia doprowadziłaby jego i Amber prosto do zakładu dla pacjentów cierpiących na psychiczne zaburzenia.
- Dziewczyną? Siostrą? – Próbował sondować lekarz.
- Żoną – odparł poważnie.
- Chłopcze, bez żartów. Zrozum, że my naprawdę próbujemy wam pomóc. Twoje niestosowne uwagi nie ułatwiają pracy. Rozumiem, że przeżyliście szok, że amnezja, że to, co się dzieje nie jest dla was łatwe, ale właśnie my jesteśmy po to, żeby wam pomóc?
- Pani doktorze, przepraszam – prawda, której nikt nie uwierzy, bywa czasem najlepszą zmyłką. - To ... to dlatego, że po prostu naprawdę poczułem się znacznie lepiej i trafia mnie coś, kiedy leżę w łóżku. Wie pan, byłem uwięziony i chcę choć troszkę swobody. Po prostu przechadzki. Chciałbym tylko się przejść, po prostu przejść. Po korytarzu. Może pójść na świetlicę, albo do sali komputerowej. Czy szpital ma może coś takiego.
- Nie, ale komputery są w świetlicy. Ponadto jest kawiarenka internetowa w pomieszczeniu wynajmowanym przez ajenta. Aż tak cię nosi?
- Tak, przepraszam, ale proszę mi pozwolić na spacer. Po prostu spacer. Ewentualnie właśnie wizytę w świetlicy czy kawiarence. Wie pan, ja byłem jakiś czas nie sobą i nie wiem, co się dzieje na świecie.
- Wiesz ... – lekarz wyraźnie się wahał. Widocznie nie należał do klasy restrykcyjnych doktorów, którzy zabraniają wszystkiego, tak na wszelki wypadek. – No, dobrze, ale nie planujesz nigdzie uciec? – Jakby się upewniał.
- Panie doktorze, w pidżamie i szlafroku? – Wskazał na swoje ubranie w niebiesko – zielone pasy, w które odziali go zaraz po przywiezieniu. - Przepraszam, ale musiałbym być wariatem. Nie, naprawdę nie planuje nigdzie uciekać i sam chcę się dowiedzieć o sobie jak najwięcej. Może mi pan wierzyć, że nie narobię specjalnych kłopotów.
- Noooo dobrze – wreszcie doktor podjął decyzję. – Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś trochę pochodził. Wprawdzie ... po prostu uważaj. Jakby coś, natychmiast zawiadom najbliższą osobę z personelu. Kiedy zaś wrócisz, zadzwoń po pielęgniarkę. Może wtedy zechcesz się przespać. Przyniesie ci coś do picia i tabletkę nasenną. A może jednak chciałbyś teraz? Odpoczniesz kilka godzin.
- Wole nie brać tabletek. Dziękuję, panie doktorze, naprawdę dziękuję. Nawet nie wie pan, jakie to cudowne uczcie móc się przechadzać, jeśli wcześniej było się związanym oraz trzymanym w jakimś zakazanym miejscu.

Postąpił trochę nieładnie grając na uczuciach lekarza, który pragnął mu pomóc. Jednak któż zabroni pacjentowi wcześniej uwięzionemu, by mógł zakosztować odrobiny swobody? Lekarz nie był inny. Pod naciskiem Vince’a poddał się wreszcie.
- A, jeszcze jedno – dorzucił. – Wiem, ze będą się chciały z wami spotkać miejscowe władze.
- Policja?
- Tak. W zasadzie, to chcieli od razu, ale ordynator wydał stanowczy zakaz. Najpierw psycholog, potem policja, rodziny, a dopiero wtedy cała reszta.
- To jeszcze ktoś oprócz policji?
- Cóż – dodał niechętnie doktor, - przypuszczam, że dziennikarze. Zaginięcia młodych ludzi opisywano w prasie. Ponoć każdą ucieczkę z domu podciągano pod tajemnicze porwanie. Tak przynajmniej wspomniał inspektor, z którym rozmawiałem przez telefon. Bardzo się zmartwił, kiedy wspomniałem, ze obydwoje macie amnezję i liczy, ze jednak może jutro sobie coś przypomnicie. No, ale to innym razem. Póki co, nie będzie się wam narzucał. Ponadto, oczywiście, rodziny. Mimo amnezji wasze mundurki pozwolą bez problemu ustalić szkołę, ponadto policja posiada zdjęcia osób zaginionych. Toteż nie będzie żadnego kłopotu z ustaleniem, kim jesteście. Zresztą, może do tego czasu sobie coś przypomnicie. Tak często bywa, no, a nawet gdyby nie, to na pewno już w gronie rodzinnym. Tak, iż nie musicie się martwić. Doskonale wiem z doświadczenia, że takie rzeczy przechodzą ... dobra, dobra, chłopcze, idź, jak cię tak nosi, ale nie szarżuj młody człowieku, nie szarżuj. Trochę spaceru może nie zaszkodzi, ale nic więcej – dr Kanes chyba przypuszczał, że amnezja stanowi dla nich największy problem. Cóż, częściowo miał rację, ale z zupełnie innej perspektywy, niż się domyślał.
- Jeszcze raz dziękuję –Vince już zsuwał się z łóżka zakładając papucie i dopinając paskowany szlafrok. – Jest pan super.

Jakoś łatwo wdrażał się w rolę nastolatka. Cóż, całe zawodowe życie udawał kogoś innego, więc teraz nie sprawiało mu to specjalnego problemu. Łatwo zaakceptował swą inność. Zbyt łatwo? A może dalej nie wierzył w to, co się działo? A może po prostu była to forma obrony psychiki: udawać nawet przed samym sobą, że nic się nie stało. Ale co z Amber? Myślał o niej i bał się? Najpierw o dziewczynę, a potem ... o ich relacje. Kim teraz byli dla siebie? Małżeństwem? Kolegami, których łączy wspólny sekret? I czym było to, co się stało? Pogrzebem ich małżeństwa, czy wręcz odwrotnie, kolejną szansą na rozpoczęcie od nowa?

Szedł rozmyślając przez szpitalny, sterylnie wyglądający korytarz w biało – seledynowych barwach. Mijał rozmawiających lekarzy, śpieszące się wiecznie pielęgniarki, jakichś nieznajomych gości, którzy zapewne przyszli odwiedzić pacjentów. Było jasno, słonecznie. Za oknem rozciągał się park. Spacerowało tam wielu ludzi ubranych podobnie, jak on, w pidżamy i szlafroki.
- Wyjść tam? – Zastanowił się. – Byłoby przyjemniej z Amber razem.
Ponadto miał coś do załatwienia. Żwawym krokiem skierował się do kawiarenki.

Pod marabutem” – taką nazwę nosił lokal internetowy dla osób znajdujących się na terenie szpitala. Komputery były za darmo ze stałym dostępem do internetu, natomiast właściciel zarabiał na sprzedaży drinków i słodyczy gościom. Większość ludzi bowiem siedziała przed ekranami pijąc kawkę, czy herbatkę oraz pożerając całymi tonami słodycze. Interesem zawiadywał Gruby Joe. Właściwie to nazywał się Joe Huang i był chyba najgrubszym Chińczykiem, jakiego Vince kiedykolwiek zobaczył, mimo wielu wizyt w tym kraju. Nie wiadomo, czy było go więcej wzdłuż, czy w szerz. Należał do potomków chińskich emigrantów z XIX wieku i teraz nawet nie mówił językiem swoich przodków. Nie obrażał się, kiedy mówili na niego Gruby Joe, ale słono kazał płacić za to co serwuje. Rzecz jasna, konsumpcja nie była obowiązkowa, ale mile widziana. Te informacje przekazali Vince’owi spotykani pracownicy szpitala, których pytał, jak dojść do położonej w piwnicach kawiarenki.

Schodząc kilkoma stopniami dotarł do metalowych, pomalowanych jakąś brunatną farbą drzwi, na których ktoś nieudolnie nabazgrał coś przypominającego ptaka. Zapewne miał być to ten marabut, ale to już go nie obchodziło. Otworzył drzwi i wkroczył do szarego świata półmroku. Słońce tu docierało z rzadka przez niewielkie okienka pod sufitem. Ogólnie, panowała szarówka rozświetlona światłem z owych małych okienek oraz kilkunastoma słabymi świetlówkami. W kilku pomieszczeniach przedzielonych drewnianymi przepierzeniami stały pod ścianami komputery, a w jednym rogu funkcjonował bar – królestwo Joego. Zazwyczaj wszyscy najpierw kierowali się właśnie tam zamawiając coś, a Chińczyk łaskawym skinieniem głowy pozwalał delikwentowi siąść do sprzętu. Vince jednak nie miał pieniędzy. Nie przejmując się więc złym spojrzeniem właściciela lokalu po prostu usiadł przed monitorem i zaczął przeglądać newsy. Kampania prezydencka, wizyta premiera Hondurasu, rekord świata na 100 metrów delfinem – newsy były „zajmujące”, lecz chłopak nie tego szukał. Przerzucał przeglądarki i najważniejsze portale. O, zatrzymał się nagle czytając doniesienie America Inter-Media Group:

Wielki wybuch zniszczył znajdującą się na przedmieściach miasta Countyland dawna fabrykę maszyn do szycia. Opuszczony od lat i pozbawiony opieki właściciela zakład stał się miejsce spotkań okolicznych gangów. Zajmowały się między innymi porwaniami dla okupu oraz handlem bronią. Jak wspomniał anonimowy informator z zarządu miasta władze organizowały akcję przeciwko tym grupom przestępczym. W jej wyniku kilku zdesperowanych gangsterów wysadziło w powietrze siebie oraz znaczną część zabudowań. Niestety, przy tej okazji poległo kilku agentów federalnych. Wśród nich był komisarz N. Fisher, człowiek o nieskazitelnej opinii oraz całkowicie oddany zwalczaniu wrogów Stanów Zjednoczonych. Jego zmasakrowane ciało odnaleziono nieopodal epicentrum. Natomiast nie odnaleziono ciał dwójki pozostałych agentów, którzy, jak wynika z dochodzenia, towarzyszyli komisarzowi. Wiadomo także o szeregu ofiar wśród gangsterów. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, gang parał się także porwaniami dzieci, które od kilku miesięcy nękały społeczność Kalifornii. Wiadomo, że niektóre przeżyły i zostały uratowane przez służby przybyłe na miejsce zaraz po wybuchu. Mamy nadzieje, ze ocaleni młodzi ludzie dojdą szybko do siebie i wrócą do swoich rodzin. Obecnie przebywają na terenie jednego ze szpitali pod opieką specjalistów, także z dziedziny psychologii. Wszyscy liczymy na to, że młodzi ludzie wyjdą z traumy spowodowanej strasznymi przeżyciami ...

Dalej artykuł mówił o ogólnym problemie gangów i handlu bronią. Chłopak przejrzał go mimochodem.
- Sporo wiedzą – pomyślał. – Muszę mieć swoje wtyki. Szkoda tylko, ze nie napisali, skąd pochodziły owe zaginione dzieci. Przynajmniej bym wiedział, z jakiego miasta jestem. Znaczy nie ja, ale ten chłopak. No, cóż, zabierzmy się do roboty – popędził sam siebie.

Tak, internet! Tutaj dalej był sobą, agentem! Anonimowość sieci wiązała się z twarzami, osobami, identyfikacja zaś polegała na nickach, hasłach, loginach. Jeśli znałeś te wejścia, co Vince, dla internetu byłeś Vincem. Szczęśliwie, gdyż pierwszą rzeczą, którą zrobił po przeglądnięciu newsów było wejście na stronę Sigmundo Banco of Bahama i założenie tam konta. To był fajny bank. Vince znał go z jednej z poprzednich akcji, lecz nigdy nie miał w nim konta, traktując go, jako rezerwę na wszelki wypadek. Jak widać, ostrożność się przydała i teraz znał doskonale wszelkie procedury otwarcia rachunku. Wszystko potrwało pół godziny, wypisywanie poszczególnych haseł, numerów, wielokrotne logowanie, wreszcie potwierdzenie założenia konta. Następnie wstukał hasło ich małżeńskiego konta w Maryland Capital Bank Corp. Nie miał prywatnego rachunku. Nigdy nie wydawał wiele, a na misjach i tak płacił pieniędzmi agencji. Z tego, co się orientował, Amber również, a przynajmniej jej pensja miesiąc w miesiąc wpływała na konto. Teraz znajdowało się na min 517.889 dolarów i 89 centów. Kilkoma kliknięciami przelał cała kwotę na Bahama. A potem na konto Grand Virgin Bank położony na Wyspach Dziewiczych, likwidując jednocześnie konto w Sigmundo Banco. Wszystko to zajęło kolejne parę chwil, ale po całej operacji był już pewny, że przynajmniej ich pieniądze są bezpieczne. Kim bowiem są teraz? Dziećmi ludzi bogatych, czy biednych, takich którzy mogą zapewnić im jakie takie życie oraz start, czy też nie? Te pół miliona dolarów stanowiło ich polisę. Wszystko na kontach hasłowych, które można było otwierać i obciążać rachunkami przez internet.

Cóż, reszta była drobnym zatarciem śladów. Wprawdzie szansa nikła, że ktokolwiek mógłby poszukiwać agentów tutaj, ale Vince lubił się zabezpieczać na wszelki wypadek. Szczęśliwie komputer nie był w sieci, więc wystarczyło tylko zniszczyć jego twardy dysk. Odpowiedni zestaw wirusów ściągnięty z kilku znajomych stron należących do maniakalnych hackerów, którzy ślęczą całymi dniami nad wymyślaniem metod rozwalających rozmaite drobiazgi na komputerze. Wprowadzone do systemu wirusy nie tylko praktycznie uniemożliwiały odczytanie zapisanych na nich danych, ale zmieniały je tak sprytnie, że, nawet gdyby ktoś je wydobył, niezwykle ciężko byłoby mu odzyskać pełen komplet. Szczególnie, że wirus haczył się na bardzo długo i należał do tych niewykrywalnych bestii, które kombinują szmat czasu z danymi na dysku, a po jakimś czasie automatycznie wysyłają się w kosmos. Dla użytkownika to niezauważalne, chyba, ze jest wyjątkowym specem. Tutaj takich komputeromaniaków jednak raczej nie było. Ot, sprzęt będzie działać OK., więc nawet nie będzie powodu do niego zaglądać.

Uśmiechnął się do Joego wychodząc:
- Chcesz coś kupić? - Zapytał niechętnie Chińczyk kładąc nacisk na słowo „kupić”. – Nie prowadzimy tutaj lokalu charytatywnego.
- Jestem bez forsy. Staruszkowie mają przywieść jakiś szmal wieczorem, to postaram się zajrzeć do pana i coś kupić.
- Tylko żebyś pamiętał – kiwnął głową Joe. – Chcesz następnym razem coś porobić, nie ma sprawy, ale wtedy kupujesz przynajmniej za kilka dolców. A nie masz ich, to idź na świetlicę. Tu przychodzą ludzie z forsą. Jesteś pierwszy raz, więc potraktuj to jako gratis, ale tylko teraz.
- Przepraszam – wydukał Vince udając speszonego. – Mówiono mi, ze to lokal darmowy, a ja , wie Pan, nie wiedziałem, że tak nie można.
- Nie tyle nie można, co nie wypada – wyjaśnił mu twardo Joe. – Kultura musi być, pieniądze też. Jeśli ktoś tego nie rozumie, wynocha stąd.
Cóż, najwidoczniej Joe ustalał własne zasady traktując umowę z placówka nie tyle jako wymóg, co sugestię, kompletnie nieobowiazującą oraz zależną tylko od jego prywatnego widzimisię. Vince się nie chciał kłócić. Swoje zrobił i teraz tylko przytakiwał pochylając głowę, gdy ajent robił mu wykład z podstawowych zasad ekonomii.

Chińczyk był chyba gadułą, bowiem jak się nakręcił, tak ciężko było go zatrzymać. Wreszcie chłopakowi udało się wpaść mu pomiędzy słowa z przeprosinami za całą sytuację i wyjaśnieniem, ze musi iść na rozmowę z psychologiem. Nim Joe coś odrzekł sensownego, Vince zabrał się czym prędzej podążając szybkim krokiem do budynku szpitala, bowiem „Marabut” wprawdzie został zaadoptowany z piwnic szpitalnych, to by do niego wejść, trzeba było przejść ścieżkami ogrodowymi, którymi tak się wcześniej zachwycał. Dzionek należał do owych pięknych kwietniowych dni, w których pogoda nie tylko zapominała o zimie, ale na gwałt pragnęła przeistoczyć się w cieplutkie lato. Dlatego wielu pacjentów korzystało ze spaceru wygrzewając się w ciepłych promieniach słońca i obserwując budzącą się przyrodę. Zieleń trawy, pąki na drzewach, liście oraz niektóre kwiaty zaczęły tworzyć świeżą, piękną mozaikę, która zaczynała wydzielać coraz silniejszy aromat wiosny.

Odetchnął. Nagle uświadomił sobie, ze stał się kimś innym. Oczywiście, nie była to odkrywcza myśl, ale wcześniej, jakby nie dopuszczał jej do siebie traktując to jak jakieś wymyślne przebranie. Ale to nie było przebranie. To był on. Nowy on. On mający wiedzę oraz umysł i uczucia Vince’a, lecz ciało, zmysły, reakcje, zdolności owego chłopaka, którego nazwiska nawet nie znał. Zdawał sobie sprawę, ze nikt nie uwierzy w taką przemianę. Wszyscy będą go nazywać nowym imieniem, wspominać stare dzieje, które stanowiły przeszłość chłopaka. A Amber? Ma te same problemy?
- Muszę jej jakoś pomóc. Przecież ma tylko mnie – zadecydował umacniając się w stanowisku, ze będzie próbował ratować ich małżeństwo. Małżeństwo! Czy są nim dalej? Wprawdzie byli jeszcze zbyt młodzi, chyba, na ślub, ale ona zapewne miała chłopaka, a on może dziewczynę? Ludzi kompletnie nieznanych, którzy będą traktować ich, jak kogoś bliskiego, wyjątkowego. A rodzina? Ci, którzy tak bardzo nas kochają? A może właśnie odwrotnie? Któż to wie? A jakimi byli uczniami? Byli? Nie! Są! Oni teraz znowu są uczniami.
- No i doktorat z orientalistyki poleciał na Marsa – stwierdził z przekąsem niemal na głos. Znowu szkoła, ławki, nudy. Znowu trzeba się będzie uczyć o wszystkim i o niczym. Przecież nie powie panu od chemii, że nie cierpi tego przedmiotu. A wychowanie fizyczne? Owszem, nie był tak silny, jak wtedy, ale czuł się nieźle. Młodzieniec musiał wcześniej sporo ćwiczyć. Dla kontroli spróbował kilku pompek, przysiadów, szpagatu oraz innych ćwiczeń. Przechodzący obok ludzie przypatrywali mu się jakoś dziwnie, ale nie zwracał na to uwagi.
- Tak, jest nieźle – ocenił. – Wprawdzie nie rewelacyjnie, ale nieźle. Mięśnie chodzą gładko, są dosyć wyrobione, ciało zaś rozciągliwe. Przynajmniej jest od czego zaczynać. Jasne, trzeba się będzie zapisać na jakiś porządny trening. Zobaczymy, co mają do zaproponowania. Szkoda stracić posiadane umiejętności.

Odszedł nieco w bok i spróbował zrobić jedną z form kata. Umysł pamiętał wszystko i nakręcał mięśnie wymuszając na nich precyzyjne ruchy, ale szybkość, którą można wyrobić tylko przez praktykę oraz siła i dokładność spadły. Ale Vince nawet tego nie oceniał negatywnie. Młode ciało okazało się całkiem wysportowane, chociaż nie była to moc człowieka, który od lat poświęcał dwie godziny dziennie treningowi karate.

Znowu szedł ścieżką.
- Jak wyglądam? – Nagle zastanowił się. Na dobra sprawę w całym zamieszaniu jeszcze nie zdążył się sobie przyjrzeć. Nowemu wcieleniu Amber i owszem, ale sobie nie. Blondwłosa dziewczyna, którą teraz była, z pewnością należała do najładniejszych lasek szkoły, jak oceniał. O sympatycznej, regularnej twarzy i proporcjonalnej budowie z pewnością stanowiła element zbioru dziewczyn, które są rzeczywistym ucieleśnieniem nocnych marzeń chłopaków. Oprócz urody, także wydawała się silna, kiedy w elewatorze nagle zaskoczyła go przewracając. Jakże wydawała się inna, niż jego, także wszak niebrzydka, Amber! Tymczasem, mimo owej różnicy, całym tym młodym, dziewczęcym ciałem nierozdzielnie połączonym z duchem i umysłem to była ona. Amber stała się, tak jak on, nową osobą i obydwoje musieli to zaakceptować ucząc się nowego wcielenia. Ale gdzie się podziały ich dawne ciała? Komunikat podawał, ze jeszcze ich nie odnaleziono. Vince przypuszczał, ze uległy zniszczeniu podczas obrzędu kultystów. Dobrze tylko, ze Fisher padł, bo Vince nie darowałby mu. To tak z jednej strony, ale też ich dawny szef znałby wizerunki osób, którymi się stali. Byłby szalenie niebezpieczny. Zresztą, w ogóle niebezpieczny byłby każdy człowiek znający ich sekret. Wybuch wprawdzie może wszystkich zabił, ale któż wie, ilu ludzi było tam zaangażowanych.
- Cóż – westchnął. – Póki co tego się i tak nie rozwiąże – tak rozmyślając skierował się do głównego budynku.

Jego łóżko było na 3 piętrze, a więc Amber musiała być na 2. Była cała, więc na specjalistyczne oddziały jej nie wrzucili. Prawdopodobnie leżała na jednej z sal, pewnie równie zmęczona i wstrząśnięta tym wszystkim, jak on. Szczęśliwie na portierni były rozrysowane dokładnie wszystkie oddziały oraz drogi dojścia do nich. Wspaniała rzecz, przydatna dla odwiedzających, ale także użyteczna dla niego. Obydwoje leżeli na internie, tylko ona na części żeńskiej, on zaś męskiej.

Szpital należał do tych wielkich molochów, które, zbudowane niedawno, miały stać się wzorcowymi miejscami opieki, którymi władze stanowe mogłyby się chlubić przed wyborcami. Duże, świetnie wyposażone, stanowiły niemal labirynt dla niewtajemniczonego w ich zawiłe ścieżki. Dla Vince’a pewnie też, gdyby nie dokładne przestudiowanie wiszącego w portierni planu.




Szedł sterylnym korytarzem mijając kolejne, śpieszące się w wiadomych sobie sprawach, osoby. Nie starał się ukrywać, czy unikać lekarzy. Ludzi było zbyt wielu, by szpital zdołał panować nad przechadzającymi się pacjentami oraz odwiedzającymi. Wprawdzie w części dla pań było trochę spokojniej, ale dalej był jednym z wielu poruszających się ludzi.

- Przepraszam panią - zagadnął jakąś rudowłosą pacjentkę w słusznym wieku i o jeszcze słuszniejszej tuszy, - szukam mojej koleżanki. Zostaliśmy tu przewiezieni dzisiaj rano. Wiem, iż jest tu na oddziale, ale niestety nie znam sali. Czy orientuje się pani, kto mógłby mi pomóc?
- Najlepiej zapytaj pielęgniarki. Nie wpadłeś na taki pomysł, młody człowieku?
- Dziękuję, nie pomyślałem o tym – uśmiechnął się przepraszająco.
- Rzecz jasna - pomyślał, tyle, że wiedział, iż pielęgniarka nie dopuściłaby go do niej, albo zapytałaby lekarza, co przyniosłoby taki sam rezultat. Doktor Kanes wspominał, ze Amber jeszcze jest badana, a potem położą ją spać. Niby rzeczywiście powinien teraz dąć jej spokój, pozwolić odpocząć, ale nie potrafił, po prostu nie potrafił zostawić żony.

Skoro pacjenci nie mogli mu pomóc, a personelu nie chciał się pytać, pozostawała tylko żmudna i czasochłonna wędrówka po wszystkich salach i zerkanie, czy na którymś łóżku nie dojrzy pięknej blond – czupryny okalającą delikatną twarz nowej Amber. Kilka pierwszy podejść było nietrafnych, a raz niechcący wlazł do laboratorium. Wreszcie sukces. Zerknął przez otwarte drzwi i ... Amber leżała na wznak na drugim w kolejności łóżku pod lewą ścianą. Poznał ją od razu, mimo, że po raz pierwszy widział ją czystą, wytartą i wymytą z tych wszystkich pyłów i brudów, które zgromadziły się na nich w elewatorze. Jej delikatne usta drgały, a pierś unosiła w regularnym oddechu. W pierwszej chwili wydawało się, że śpi, a Vince nie chciał przeszkadzać w odpoczynku. Nie mógł się jednak powstrzymać, żeby chwilę nie popatrzyć na twarz swej żony, niezwykle regularną, ozdobioną lekkim uśmiechem. Wyglądała obco, a jednocześnie znajomo. Przyciągała go swoim magnetyzmem, jakby pokazując, że pomimo wymiany ciał, nic tak naprawdę istotnego się nie zmieniło. A może właśnie chodziło o tą zmianę? O to, że była Amber, ale również kimś innym? Starzy Cullenowie odpłynęli w jakiejś części, zabierając może ze sobą wzajemne niechęci narosłe przez lata, ale czy wraz z nimi odeszła także wiążąca ich miłość? Wierzył, miał nadzieję, że nie, ale ... sam już nie wiedział, co sądzić o tym wszystkim.

- Kocham cię – wyszeptał bezgłośnie na do widzenia. Pragnął z nią rzeczywiście porozmawiać i po prostu pobyć, ale ... chyba naprawdę zasnęła, a on chciał, by odpoczęła. Ponadto ... bał się tej rozmowy, bo wiedział, że będzie to dla nich obojga ważny moment. Będzie to początek odkrywania kim są, ale także: kim chcą być? Obawiał się bardzo, że Amber, że ona ... albo że on zdenerwowany powie kilka słów, których chwila potem będzie żałował, tak, jak wiele razy podczas kłótni. Zdawał sobie sprawę, ze swoje relacje muszą napisać na nowo, przynajmniej w jakiejś części, ale ta otwarta karta trochę go przerażała. Dlatego powolutku wycofując się postanowił jeszcze dać jej chwilę spokoju. Zapamiętał tylko salę. Stał moment w drzwiach i już się odwrócił, gdy usłyszał jasnej barwy, choć nieco podniesiony głos:
- Poczekaj!
- Nie spisz?
- A wyglądam, jakbym spała? – Odparła dziewczyna wstając gwałtownie z łóżka i okręcając się, identycznym jak jego, szlafrokiem. – Ale zasnęłam na chwilę, rzeczywiście, lecz obudziłam się 10 minut temu. Czekałam na ciebie – dodała. – Ale nie spieszyłeś się, choć z drugiej strony dzięki temu miałam czas na zastanowienie się nad tym wszystkim.
- I do jakich wniosków doszłaś? Dzień dobry – to ostatnie skierowane było do innych osób przebywających w sali. Odpowiedziało mu kilka „...bry”. Miał nadzieję, że formalnościom kulturalnym stało się zadość. - A w ogóle, skąd wiedziałaś, iż przyjdę?
- Skąd? Jakby nie było, jesteśmy małżeństwem już całkiem długo, wprawdzie ... no tak – dodała po cichu spuszczając głowę, - wprawdzie średnio nam wyszło, ale mimo wszystko trochę się poznaliśmy. Wiedziałam, że się zjawisz. Prędzej czy później, zawsze to robiłeś.
- Jak się czujesz? – Zapytał po chwili milczenia.
- Już lepiej, dzięki, a ty?
- Też jako tako. Nie wygląda na to, żebym miał coś połamane, ty chyba także nie? – Dodał obserwując ją bacznie.
- Nie, nie. Wygląda na to, że jest całkiem nieźle, ale mają nas ponoć poddać jeszcze jakiemuś badaniu, które poprowadzi psycholog. Nawet w N.S.A. się o nas tak nie troszczyli. Nie było psychologa nawet po tym, jak wystrzelali większość personelu na placówce w Gujanie.
- Tak, agenci muszą radzić sobie sami, ale my, jesteśmy jeszcze niedorośli, więc psycholog musi być – uśmiechnął się szelmowsko, - a potem policja ustalająca miejsce zamieszkania, nazwisko, potem zaś rodziny. Wiesz, tego się najbardziej boję – szepnął jej o ucha.
- Ja chyba też. Och, Vince, co z nami będzie? Co się dzieje? Jak to wytrzymamy?

Nie wiedział, jak jej dodać otuchy. Po prostu objął ją mocno, a ona przez chwilę poddała się czułej sile oddając mu uścisk.
- Vince – po chwili usłyszał jej głos wyrywający go z chwili bliskości. – Patrzą na nas.
Nie całowali się, po prostu mocno przez chwilkę obejmowali, ale nawet to wzbudziło ciekawość kilku pacjentów i gości, którzy przerwali rozmowę. Przez chwilę poczuł się troszkę zażenowany i, co ciekawe, Amber jakby się nieco zaczerwieniła. Czyżby wpływ nowych ciał? Może, a może to raczej sytuacji? Gdyby byli dorośli, pewnie nikt nie przejmowałby się małżeństwem, które chce sobie w szpitalu dodać ducha po prostu przez moment się obejmując. Zresztą było widać na korytarzu wiele takich osób, które robiły to choćby podczas przywitania. Jednak dwójka nastolatków, obydwoje w szlafrokach. To było ciekawe. Zbyt ciekawe, żeby nie zerknąć. Chłopakowi zrobiło się trochę głupio. Miał nadzieję, ze nie będą z tego powodu dokuczali Amber, bo przecież przebywali w jej pokoju i jeśli i gdzieś będzie plotkowanie na ich temat, to właśnie tutaj.
- Idźmy stąd – stwierdził, a może zapytał, jednak jego niepewna twarz wyraźnie wskazywała, że to propozycja.
- Właściwie ... nie, masz rację – zawahała się w pierwszej chwili, ale potem zgodziła z jego opinią. - Chyba rzeczywiście lepiej nie przeszkadzajmy innym i pójdźmy na korytarz, albo tam, gdzie będziemy mogli swobodnie porozmawiać – zaproponowała kierując się do drzwi, a on kiwnął głową. – Czy przechodząc przez korytarz widziałeś jakieś odpowiednie miejsce?
- Na tym piętrze nadziałem się tylko na zespół laborantów. Jednak niżej, na parterze za portiernią, wydaje mi się, iż jest kilka pomieszczeń gospodarczych. Może tam nikogo nie ma i będziemy mogli porozmawiać – kontynuowali już na korytarzu. – Bardzo się cieszę, że nic ci nie jest – trzymał jej dłoń w ręku. - Chociaż powiedzieć „nic”, to trochę dwuznaczne w naszej sytuacji.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 09-06-2008 o 21:33.
Kelly jest offline