Blajndo ledwo co dotarł na schody, wyjrzał w dół i już miał szczękę opadniętą w tym samym kierunku co spojrzenie:
- O w mordę! - tylko tyle był w stanie jego umysł w tej chwili wyprodukować. Spojrzał na leżącego w pobliżu mężczyznę, którego całkiem niedawno widział biegnącego do schodów, a teraz ledwo żywego w sporej plamie z pewnością własnej krwii, nad którym siedziała i wymawiała jakieś dziwne inkantacje czy zaklęcia nieznana mu dotąd dziewczyna. Z pewnością starała się go uleczyć:
- Pojawiła się w odpowiednim momencie. - kolejna krótka i równie prosta myśl zawitała mu w umyśle, po czym próbował się uśmiechnąć, lecz bezskutecznie. Pozostał mu w głowie tylko obraz tego uśmiechu, kiedy to uświadomił sobie co mogłoby się stać gdyby to akurat on pierwszy dobiegł do tych schodów... Przez kolejną chwilę obserwował w ciszy i otępieniu co się działo w głównej sali gospody, a widząc stojącego już na dole Johana i jego gadziego przyjaciela ulżyło mu lekko. Wyszukał wzrokiem trzech kolejnych towarzyszy, Milo jęczącego coś w swoim języku, maga siedzącego z zaciśniętymi pięściami i oniemiałego łucznika... odnalazł też w końcu swego włochatego przyjaciela - Wherkens, był już spokojny, żadnego warczenia, a wręcz odwrotnie, bo gdy ujrzał swego pół-elfiego "brata" jego zachowanie zbliżyło się do typowego zachowania psów, czyli ogon zaczął śmigać mu na lewo i prawo - był z pewnością zadowolony, że nic mu nie jest. Chłopak ponownie próbował się uśmiechnąć lecz gdy jego oczy powędrowąły w stronę okna, to zamiast uśmiechu powrócił tylko dziwny, pusty i przerażony wyraz twarzy, gdyż właśnie dostrzegł źródło wcześniejszych wrzasków:
- Elhan! - szepnął i bez zastanowienia zaczął zbiegać ze schodów, skacząc po dwa i trzy schodki, znalazł się na dole w trymiga, grzebiąc już w swej podróżnej torbie:
- Gdzie ten przeklęty Zestaw uzdrowiciela... O! jest! Miejmy nadzieję, że coś tym zdziałam...
Podbiegł do kompana pełen dobrych chęci, nie zwracając w ogóle uwagi na niezbyt normalne zachowanie pobliskiego kota, gdy już dojrzał jego pokaleczoną twarz wróciły mu wspomnienia, których nie spodziewał się w tym momencie:
- Cholerne trupy!... cholerne zombiaki!... Pamiętaj o zasadach... nie pozwalaj żadnemu przetrwać... - pokręcił szybko głową i opamiętał się w moment - głos ojca zniknął. Przyklęknął przy towarzyszu i najspokojniej jak to było możliwe w danej chwili, rzekł:
- Nie ruszaj się chwilę i pozwól mi obejrzeć tę ranę... - wyjął coś z małego pudełeczka i rozpoczął wycieranie krwii z poszarpanej twarzy kolegi.
__________________ <PEACE>
Ostatnio edytowane przez ŚLePoX : 09-06-2008 o 15:13.
|