[MEDIA]http://ketheme.googlepages.com/AElberethGilthoniel.mp3[/MEDIA]
W drzwiach gospody stanęła oblana blaskiem postać. Wysoki i smukły niczym młode drzewo jegomość spoglądał w głąb karczemnej sali jaśniejącymi mocą oczyma. Wszyscy zamarli na chwilę, wpatrując się w owe dziwo z szeroko otwartymi ustami. Elf, bo jak się wszystkim zdawało właśnie z elfem mieli tu do czynienia, pospiesznie zarzucił na siebie szary płaszcz z lekkiego materiału, który to przygasił jego wewnętrzny blask i przestąpił próg gospody.
Wszyscy zadawali sobie jedno pytanie, lecz nikt nie miał odwagi wypowiedzieć je głośno. Onieśmielała ich dostojna, pełna majestatu postawa eldara. Zdawało się wszystkim, że to król z dawno zapomnianych czasów wszedł do ich prostej gospody. W końcu Tedd Butterbur, który właśnie powrócił z pięterka, gdzie zaprowadził owego dziwaka wraz z poparzonym łachmytą zdobył się na odwagę:
- Najszlachetniejszy panie... - wydukał - Jakże to? Cóż to tam się stało w ciemności?
Dostojny gość jedynie na blady uśmiech sobie pozwolił i oczy zmrużył jakby niedawne zdarzenia z wielką siłą wróciły do niego...
Pieśń rozbrzmiała z wielką siłą i niczym fala rozpędziła upiorne zastępy. Miecz gorzał czerwienią, a oczy... Ach któż zdolny jest opisać gniewne spojrzenie dostojnego eldara. Pierzchały cienie, ostatnie opary mgły rozwiewał zachodni wiatr. Złowieszczy szept umarłych przerodził się w jęk zgrozy i zawodu.
Lecz ten który zastąpił mu drogę nie znikł wraz z innymi cieniami. Wciąż tam był, skurczony w bijącym od elfa gwiezdnym świetle. Coś nakazywało mu pozostać, choć tego nie pragnął. Skoczył ku eldarowi sycząc z wściekłością. Wyszczerbione ostrze pomknęło na spotkanie elfiej klingi by rozpaść się w pył.
Może przepędziłeś moje sługi... - ledwie słyszalny głos zdawał się dochodzić nie z upiora lecz zewsząd i znikąd zarazem -
To nie koniec, zapamiętaj, to początek!
Szkarłatne ostrze przeszyło upiora, który rozwiał się niczym opar mgły...
KONIEC PROLOGU