Coś było nie tak i Haen doskonale zdał sobie z tego sprawę, gdy skojarzył ze sobą fakty. Minęło już dużo ... zbyt dużo czasu od momentu, gdy delegacja wyruszyła do senatu. Do tej pory nie było od nich żadnej wiadomości, a to było niezwykłe. Niedawno chyba wszyscy wyczuli to dziwne zawirowanie mocy. Teraz zaś nad świątynię przyleciał niszczyciel i rozpoczął ... Właśnie, co rozpoczął? Atak?
Nawet podczas ataku Grievousa na Coruscant, podczas próby uprowadzenia kanclerza Palpatine, żaden z okrętów wojennych Wielkiej Floty Republiki nie został oddelegowany do ochrony świątyni, więc niby dlaczego ten miałby być. I te oddziały specjalne skierowane bez wątpienia do świątyni, gdyż stała ona samotnie na dużym, pustym placu.
To musiał być atak! Tylko dlaczego? I kto chciał zaatakować świątynię Jedi?
Korun poczuł narastający strach. Cień padł na jego duszę i umysł. Wyczuł coś, czego obawiał się najbardziej. Ciemną Stronę Mocy. Czuł, jak potężnieje i wzmacnia się przesycając swoim cieniem strumień mocy.
A może to były tylko urojenia spowodowane strachem? "Nie ma śmierci - jest Moc."
Przypomniał sobie ostatni z punktów kodeksu, po czym uspokoił oddech i rozejrzał się po jadalni. Byli tu mistrzowie, więc czekał cierpliwie na ich zdanie, choć sam był przekonany, że natychmiast należy przygotować się do obrony i ewentualnej ewakuacji świątyni. Było zbyt niewielu Jedi na miejscu (nawet wliczając starszych padawanów), aby odeprzeć atak gwiezdnego niszczyciela. A w tym wypadku nie mieli co liczyć na wsparcie klonów, gdyż najwyraźniej to one właśnie atakowały. |