Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2008, 19:53   #7
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Thimoty Payton

Rangers zamarł w oczekiwaniu, przed sekundę posłał swojego towarzysza wprost do ognistego piekła. Był pewien, że nikt, absolutnie nikt nie byłby wstanie tego przeżyć. Uczucie strachu, jakie wkradło się do jego serca żołnierza mimo to nie ustępowało pola. Zupełnie jak w złym śnie, po prostu wiedział, że zaraz za rogu wyjdzie zły potwór chcący go zjeść a on nic nie będzie mógł na to poradzić. Dreszcze niczym stadko małych mrówek, przeszły wzdłuż kręgosłupa Paytona.

Kurz z pogorzeliska opadł całkowicie ukazując zrujnowane miejsce. Oczywiście nikogo tam nie było…nie mogło być. Dopiero teraz Rangers odetchnął z ulgą i odwrócił się w stronę małej dziewczynki, która ukryła się za jednym z betonowych głazów. Ta z niedowierzaniem wpatrywała się na Thimotiego i cała trzęsąc się w końcu postanowiła ostrożnie wyjść ze swojego schronienia. Pomachała nerwowo malutką rączką, w której trzymała kurczowo parasolkę i krzyknęła do swojego wybawcy.

- Udało się panu! Jest pan wspaniały! Teraz chodźmy stąd szyb… - rumowisko za plecami Paytona poruszyły się i Mała zamilkła robiąc przerażoną minę. Rangers z trudem przełknął ślinę i odwrócił się najszybciej jak tylko mógł. Mimo świetnego refleksu chwila ta zdawała się ciągnąć minutami…


W miejscu gdzie trafił pocisk stało COŚ. Iście groteskowa postać otrzepała się z resztek gruzów i spojrzała na Thimotiego. Rangers stał w osłupieniu przyglądając się robotowi i ku własnemu przerażeniu nie był w stanie się poruszyć.

„Czy TO było Gerogem?”

Potwór prosto z koszmarów uderzył. Był szalenie szybki, już po chwili znalazł się tuż przy wciąż oszołomionym żołnierzu mierząc metalową pięścią prosto w głowę człowieka. To już koniec…


Malutka rączka szarpnęła żołnierza w ostatnim momencie do tyłu, ratując go od niechybnej śmierci. Ciepły dotyk dziecka wyrwał Rangers z oszołomienia.

-A masz! – Zapiszczała przez łzy Mała i machnęła parasolką parę razy a dziwne monstrum raz zarazem coraz bardziej zaczęło tracić równowagę. Dziewczynka zrobiła się cała czerwona z wysiłki i zebrawszy siły przyłożyła się do uderzenia. Ostatnie machnięcie posłało robota kilkanaście metrów dalej gdzie z ogromną siłą wbił się we wrak autobusu miejskiego.

Thimoty stał jak ogłuszony patrząc na przedziwny obrazek. Mała dziewczynka, spotkana zaledwie przed kilkoma uderzeniami serca w środku miasta zniszczonego Megatonami Zagłady uratowała mu życie. „Co to kurwa było?” – Myślał gorączkowo, wpatrując się w groteskowy, powykrzywiany niczym palce starego reumatyka kształt zwalony pod resztkami czegoś, co kilka tygodni wcześniej było środkiem komunikacji miejskiej. Nieznana mu istota, która udawała towarzysza z oddziału, niemrawo ruszała się między gruzami.


- Możemy już teraz stąd iść? – Zapytała cała zapłakana i umorusana w kurzu. – On zaraz tu wróci, a ja nie mogę w tym miejscu nas stąd wydostać. Musimy uciekać do środka miasta…


„Mała ma rację trzeba uciekać” – złapał ją na ręce i pobiegł najszybciej jak potrafił w stronę swojego stanowiska snajperskiego. Kluczył między zwałami śmieci, resztkami samochodów i zwalonymi dookoła gruzami, oddalając się od miejsca walki. Gorączkowo odszukał sprzęt, wrzucił niedbale graty na pakę sześciokołowca, - Wskakuj dziecko i trzymaj się mocno.

Solidny, japoński silnik quada zamruczał po załączeniu startera… i zgasł. – Co do ciężkiej kurwy? – Zaklął szpetnie, zapominając, że ma za towarzyszkę małe dziecko. Naciskał raz za razem przycisk startera, by wreszcie za entym razem motor rozbrzmiał warkotem gotowości do pracy. Dla Tima był to w tej chwili, najprzyjemniejszy bodajże dźwięk, jaki w życiu słyszał. Pewnie poprowadził maszynę między majestatyczne ruiny posągów ludzkiej pychy – wieżowców… co rusz spoglądając w lusterko, czy owo monstrum nie podąża za nimi.


- Szybciej, szybciej! – Ponaglała dziewczynka kurczowo trzymając się rangersa. – Jest za nami!

Rzeczywiście, nadciągający potwór rósł w tylnym lusterku z każdą sekundą, sprawnie pokonując kolejne przeszkody. Żołnierz jeździł zygzakiem wśród ruin próbując zgubić napastnika, ten jednak jak wciąż nieprzerwanie siedział im na ogonie.

-Tam, przed nami, szybciej, szybciej! – Mała dziewczynka wrzasnęła, skupiając tym samym uwagę Tima na małym czarnym punkcie na ich drodze. – „Co to?”. Nie było jednak czasu na myślenie. Liczyła się tylko droga, cel i pędząca maszyna.

Długie ramie robota świsnęło w powietrzu, lecz gwałtowny manewr, który o mały włos nie doprowadził do wywrotki, uratował ich przed ciosem. Jeszcze trochę, jeszcze troszeczkę…

Oślepiony pędem, dopiero teraz Rangers zauważył, ze przed nimi stała czarna jak smoła ściana, która jeszcze przed momentem była malutki punkcikiem. Automatycznie Pyton skręcił w ostatnim momencie quadem próbując wyminąć przeszkodę…za późno.


Wszystko przysłoniła lepka i gęsta ciemność…




Dagata


-To nie jest mój przyjaciel, siostrzyczko –powiedziała Dagata patrząc jej prosto w twarz. –Powiedz ile czasu nam zostało? Jak blisko są potwory?

Dziewczynka na to pytanie oswobodziła jedną rączkę z uścisku i zwilżywszy uprzednio paluszek wskazujący podniosła go do góry, po czym rozglądnąwszy się we wszystkich kierunkach stwierdziła poważnie. – Spokojnie, zanim potwory się tu zjawią mamy jeszcze troszkę czasu…siostrzyczko.

Jej ostatnie słowo z powrotem wprawiło ją w dobry nastrój. Uśmiechnięta od ucha do ucha i zaczęła znów swoje trajkotanie– Wiesz zawszę chciałam mieć starszą siostrzyczkę, taką, która będzie mi rozczesywała włoski, opiekowała się mną i…i opowiadała bajki na dobranoc. Ha! Może ty będziesz moją starszą siostrzyczką?! – Mała aż podskoczyła z radości zachwycona własnym pomysłem. O mało co nie rzuciła się na szyję Wiedźmy, lecz nagle znieruchomiała i złapała się na główkę.

- Niebezpieczeństwo, płacz, ucieczka…- Mamrotała pod nosem jak w transie nie zwracając uwagi na otoczenie. Wiedźma zaskoczona nieoczekiwaną zmianą zachowania nieznajomej czułym dotykiem spróbowała uspokoić dziewczynkę i wtedy niespodziewanie spłynęła na nią wizja, brutalnie przełamując wszelkie bariery do jej świadomości.

Okropna prędkość…martwy świat przepływający przed oczami niczym wartki strumień rzeki…bliskość mężczyzny dająca poczucie bezpieczeństwa…zimna ręka oznaczająca tylko jedno. Śmierć absolutną…czarne wrota...brama…świat śmierdzący rybami..

Dagata zachłysnęła się powietrzem, kiedy jej świadomość wróciła na właściwe miejsce. Dziewczynka wpatrywała się w nią już spokojna, po jej policzku spłynęła jedynie pojedyncza łezka. Mała pociągnęła noskiem i szepnęła jednocześnie trzymając kurczowo dłoń kobiety.

- Przepraszam Cię, musiałaś zobaczyć to co ja, ale niczym się nie przejmuj już wszystko jest chyba w porządku. A teraz siostrzyczko musisz iść ze mną. Jestem tu, żeby zabrać Cię do pana Kapelusznika, tak jak pozostałych. Pan K powiedział, że tylko Wy jesteście w stanie posprzątać cały ten bur…bajzel znaczy się. –Skinęła główką na wciąż nieprzytomnego mężczyznę. - Tamto słówko jest brzydkie i nie wolno mi go używać.

Wyjaśniła skrupulatnie i wlepiła swoje oczka w rozmówczynie. Wiedźma była jednak zbyt rozdygotana by dobrze zrozumieć słowa Karolinki. Nie mogła wciąż pojąć jak ta niewinnie wyglądająca istotka mogła dotrzeć do jej świadomości mimo licznych blokad. W środku mieszały się w niej różne uczucia: nieufność, gniew i współczucie na widok spływającej łezki nieznajomej.
- Kim…kim Ty jesteś? O czym Ty mówisz, gdzie mnie chcesz zabrać?

- Ja?Karolinka spojrzała na swoje rączki, nóżki, obróciła się kilka razy dookoła i troszkę zdezorientowana odpowiedziała – Ja to ja, Karolinka. Za to Ty jesteś ważną osobą siostrzyczko, Pan Kapelusznik znaczy się mój przyjaciel chce się z Tobą spotkać i wszystko wyjaśnić. Powie jak naprawić zepsuty świat, ups! Oj miałam chyba tego nie mówić, nic nie słyszałaś!

Teraz Dagata wydawała się zdezorientowana, kimkolwiek była ta głupiutka dziewczynka na pewno posiadała ogromną moc, jednak niekoniecznie wiedziała o czy mówiła.
-Czy mam jakiś wybór?
– Zapytała wprost wiedźma – I co z nim, nie zostawię go samego. Wyglądacie podobnie czyżbyście byli z tego samego…świata?

-Aaaa dużo siostrzyczko zadajesz pytanek. – Mała przeczesała czuprynkę paluszkami starając się coś wymyślić, następnie wyjęła malutki notatnik i stwierdziła zadowolona.– Twojego przyjaciela niema go co prawda na liście wybrańców, ale kto powiedział, że nie można go tam dopisać. Pan Kapelusznik nawet nie zwróci na to uwagi.

Karolinka pogrzebała w kieszonce i wyjęła woskową, różową kredkę, po czym skrupulatnie dziecięcym pismem dopisała nazwisko nieprzytomnego do listy.
- O teraz możemy już wyruszać, ale najpierw musimy przejść kawałeczek o w tamtym kierunku. – Paluszkiem wskazała kierunek, z którego Dagata tu przybyła. Gdzieś tam czekała na nią Maa.

- To jak gotowa?





Lorelei Lodowa Róża

W surowym, zakutym lodem świecie, gdzie magia była czynnikiem niezbędnym do przetrwania, członkowie rady Lykeonu dzierżący najwyższą władze w uniwersum właśnie mieli przekonać się jak jeszcze wiele musieli się nauczyć.


W ciepłej komnacie oczy wszystkich zebranych skupiły się na dwóch postaciach, legendarnej bohaterce Lodowych Pustkowi i małej dziewczynce siedzącej przed nią na krześle i wymachującej radośnie nóżkami.

- Nazywam się Lorelei Lodowa Róża - uśmiechnęła się ciepło i szczerze - A Ty?

Dziewczynka odwzajemniła uśmiech i wyciągnęła przed siebie malutką dłoń w geście powitania. – Ja mam na imię Karolinka. Proszę powiedzieć dziadziusiowi w okularkach żeby się tak nie denerwował, bo nie jest to dobre dla jego serduszka.

Alabaster słysząc te bezczelne słowa zrobił się cały purpurowy ze złości, ale ostatkiem silnej woli trzymał swoje nerwy na wodzy. Nawet on przy swoim wiecznie oportunistycznym nastawieniu zdał sobie sprawę, że nie mają do czynienia ze zwykłą istotą ludzką.


- Bardzo miło mi Cię poznać. Wybacz nam to niemiłe powitanie. Jak widzisz mamy tu dużo problemów, z którymi nie umiemy sobie na razie poradzić. Ale co Cię do nas sprowadza? Dlaczego pytałaś o mnie? Masz jakieś kłopoty i potrzebujesz pomocy? Zwykle wszyscy zwracają się do mnie, gdy nie mogą sobie z czymś poradzić - dodała wyjaśniając swoje przypuszczenia i uśmiechnęła się porozumiewawczo.

Mała pokręciła przecząco główką. – Tym razem to pani potrzebuje pomocy…pani i cały ten świat. A ja przyszłam ją zaoferować. – Karolinka zdecydowanie zadowolona z własnego wystąpienia i uwagi, z jaką wszyscy jej słuchali poprawiła się na krzesełku i kontynuowała wyjaśnienia. – To wszystko co dzieje się obecnie z waszym światem będzie się nasilało coraz bardziej i bardziej, aż dojdzie do, dooo…oj miałam to słówko na końcu języka. Pan Kapelusznik je często ostatnio używał. A! Dojdzie do przesilenia, granice waszego świata pękną i może być nieciekawie.

„Pan K zabronił mi mówić zbyt wiele, ale on ostatnio w ogóle się mnie nie interesuje, więc ja też nie będę go słuchać o!” – Mała usprawiedliwiła się szybko w myślach i już miała coś powiedzieć, kiedy Alabaster zakrzyknął.



-Hahaha chyba nie wierzycie w paplaninę tej smarkuli?! – Nie wytrzymał starszy mag. – Ona nawet nie wie, o czym mówi, bredzi od rzeczy i tyle. Mamy na głowie poważne problemy i nie mamy czasu zajmować się dziecięcym bajdurzeniem. Zje…- czarodziej nie dokończył, złapał się za klatkę piersiową i próbując złapać oddech osunął się na posadzkę.

- A nie mówiłam, żeby uważał na swoje serduszko. – Podkreśliła Karolinka i na chwilę przerwała poruszona tym jak bardzo pozostali magowie starali się ocalić życie zrzędliwego starca. Po kilku minutach ciemnowłosa kobieta z gniewną miną stwierdziła.

-Eh będzie żył stary głupiec. Czy to…czy to twoja sprawka?! – W oczach czarodziejki złowrogo odbijały się płomienie z kominka.

To oskarżenie zdecydowanie oburzyło Małą, która zrobiła obrażoną minkę i zwróciła się wprost do Lodowej Róży nie zwracając uwagi na pytanie drugiej kobiety.
-Jeżeli pójdziesz ze mną będziesz mogła uratować swój świat. Pan Kapelusznik zaprasza Cię na herbatkę. On wszystko pięknie wytłumaczy… - Powiedziała urażona i chcąc to podkreślić zadarła jeszcze buńczucznie główkę do góry.





Niaa

Jeszcze przez krótką chwile na arenie panowała niesamowita niczym niezmącona cisza. Wszyscy z zapartym tchem wpatrywali się w zwyciężczynię a ich niewielkie móżdżki powoli analizowały cały przebieg wydarzeń nie mogąc uwierzyć w to co się przed chwilą stało. Dopiero okrzyk radości, jaki wydobył się z gardła anonimowej osoby przerwał marazm i wszyscy jak jeden mąż zaczęli ponownie skandować:
-Niaa, Niaa, Niaa!

Po raz pierwszy w historii tytuł Wojownika Wszechczasów zdobyła samica, co więcej zrobiła to w porażającym stylu.

Jednak uwaga kocicy skupiona już była wyłącznie na małej osóbce podskakującej z radości. Dziewczynka nie myśląc wiele zeskoczyła z trybun i rozłożywszy w locie parasolkę opadła swobodnie na arenę. Przebierając małymi jak serdelki nóżkami chwile później była już przy Niaa.

-Koteczek! Ja jestem Karolinka!– Dziewczynka była wręcz oczarowana osobą pięknej kocicy, lecz najwyraźniej zbyt nieśmiała żeby pogłaskać nieznajomą, ograniczyła się do wyciągnięcia dłoni oczekując na reakcję drugiej strony.

Samica trąciła delikatnie wyciągniętą dłoń noskiem i zamruczała przyjaźnie, to wystarczyło żeby mała już odważniej podrapała za uszkiem Niaa.

- Koteczku przybyłam tu po ciebie w bardzo ważnej misji. Jesteś potrzebna do uratowania całego świata, wiesz o tym? – Mimo tego ze kocica kiwnęła głową to wyraz twarzy Karolinki nie wskazywał na to, żeby jej uwierzyła. Mała zrobiła zatroskaną minkę pogrążając się we własnych myślach.

- Ech i co ja z tobą Niaa zrobię? Pewnie nie zdajesz sobie sprawy z tego, o czym mówię, ale jeśli ze mną pójdziesz czeka Cię wiele… zabawy, będziesz wolna i…i. – Dziewczynce zdecydowanie brakowało argumentów, przygryzła wargi próbując wymyślić coś, co trafiłoby do świadomości półdzikiej kobiety. Z tarapatów niespodziewanie wybawiła ją jej rozmówczyni.

- Niaa będzie grzeczna, Niaa chce iść! Tu jest już nuuudno.


Karolinka przyklasnęła ze szczęścia zaskoczona takim obrotem sprawy. Poszło jej nadzwyczaj szybko, czym jednak nie zamierzała się specjalnie przejmować. W jej główce już kłębiły się rozmaite sceny, w których bawiła się z nową futrzastą przyjaciółką. – Ha! Załatwione, trzymaj się zaraz nas stąd zabiorę!


Pogrążone w rozmowie dwie postacie nie zauważyły, kiedy wrzawa na trybunach ustała, a niebo zaczęły przykrywać ciemne kłębiące się chmury burzowe. Nieoczekiwanie wszyscy na arenie usłyszeli złowrogi głos ich gospodarza dochodzący zewsząd. Głos Ancjusza pana tego zamku.

-MOGŁAŚ ZAMIENIC DWÓCH MAGÓW W PROSIAKI MAŁA WIEDŹMO, LECZ ZAPOMNIAŁAŚ O NAJWAŻNIEJSZEJ I PODSTAWOWE ZASADZIE! CZARODZIEJ W SWOJEJ TWIERDZY JEST NIEZWYCIĘŻONY. TERAZ ZAPŁACISZ ZA SWOJĄ BEZCZELNOŚĆ! TY RÓWNIEŻ NIAA SŁUŻYŁAŚ MI BARDZO DOBRZE, ALE ZDRADY JA ANCJUSZ WSZECHMOCNY NIE ZAPOMINAM!

- Oj czemu zawsze musi to tak samo wyglądać. – Dziewczynka miała już się zamachnąć parasolką, gdy wszystkie wejścia na arenę otworzył się gwałtownie a z korytarzy zaczęły dobiegać dziwne odgłosy. Zbliżały się bardzo szybko i kiedy przerażające bestie wyskoczyły zebrani na trybunach zawyli z przerażenia.


- POZNAJCIE MOJE ZABAWECZKI NAD, KTÓRYMI PRACOWAŁEM CAŁYMI LATAMI! DZISIAJ PRZETESTUJE ICH MOŻLIWOŚCI!

Dziesięć okropnie poskręcanych potworów szybko otoczyło swoją zwierzynę. Musiały być wynikiem niezwykle okrutnych eksperymentów przeprowadzanych na kotołakach, o jakich chodziły słuchy wśród kociego ludu.


- Niaa trzymaj się blisko mnie! –Zawołała Karolinka wpatrując się w dziwnych przeciwników z wyjątkowo zaciętą minką. - Chodźcie śmierdziele!


To co stało się parę sekund później stanowiło najgorszy nocny koszmar panujących w tym świecie magów. Początek nowego ładu rozpoczął się wraz z rzuconym kamieniem, który trafił w łeb potwora.

- Nie damy skrzywdzić naszej Niaa! – Grupy uzbrojonych kotołaków wtargnęły na scenę rozpoczynając nierówną walkę ze strasznymi bestiami.

- To nasza szansa. – Parasolka rozorała powietrze czyniąc dziwną czarną wyrwę, która powolutku powiększała się. Dziewczynka wyciągnęła rękę w kierunku kocicy – Chodź ze mną!

Czy Wojowniczka Wszechczasów zostawi jednak swoich pobratymców, którzy przelewają za nią krew?




Acheont



Ciągle gdzieś we wszechświecie, parę przekleństw karczmarza później.


- Wiesz co, daruj, że ci to mówię, ale wolę żebyś uciekała w innym kierunki niż ja czerwony kapturku. No chyba, że masz koszyczek z konfiturami dla babci... Hmn To jak będzie?

-Panie Świetliku, to już przegięcie! – Dziewczynka pogroziła świecącej kulce palcem. – Ja tu do pana przybyłam z bardzo ważną misją, której tylko tak wielki heros mógłby się podjąć a pan w taki sposób się zachowuje. Proszę się wstydzić za siebie!

Acheont nie miał czasu odpowiedzieć, co było dla niego istnym ciosem, gdyż w tym momencie drzwi otwarły się z łoskotem i dwójka gospodarzy wyskoczyła szczerząc ostre jak brzytwa zębiska. – Jadźka, to ten świecący oszust, ta mała jest z nim. Bierzemy ich!

Karolinka zamachnęła się parasolką od niechcenia nie zwracając większej uwagi na rozgniewaną parę, jednakże nic się nie wydarzyło nie licząc prawie niezauważalnego ruchu powietrza, który przyjemnie omiótł Acheonta. Mała szeroko otwarła oczy ze zdumienia i w mgnieniu oka minęła w biegu Świetlistego wołając:
-Mam cały koszyczek konfitureeeek babciowych, dziadziusiowych i wujkowych a teraz zmykajmy!


Ucieczka po krętych i ciasnych uliczkach podwodnego świata nie należała do najprostszych o drobnej przeszkodzie jak wiecznie wilgotne i śliskie podłoże nie wspominając. O ile Acheont przez lata dopracowawszy do perfekcji technikę uciekania nie miał z tym większych problemów(również sam sposób poruszania się miał zapewne tu wielkie znaczenie) tak mała potykała się i upadała co chwilę opóźniając ich. Świetlisty czuł się jednak odpowiedzialny za dziwną osóbkę…oczywiście konfiturki i tajemnicza misja też robiły swoje.


-Tutaj Mała, w prawo! – Zawołał Acheont i już po chwili dwójka uciekinierów siedziała cichutko w bocznej uliczce skrywając się za kontenerem ze śmieciami. Po paru sekundach dziewczynka odważyła się odezwać i szepnęła do trzęsącego się towarzysza.

-Panie Świetliku chyba ich zgubiliśmy. To jak będzie z NIEZWYKLE WAŻNĄ misją, którą mam dla pana? Musi Pan iść ze mną, jest pan zaproszony na herbatkę przez pana Kapelusznika…konfiturki też będą. – Dodała zważając ostrożnie na słowa. – Teraz otworze przejście, tylko proszę się nie bać.

Karolinka wstała poprawiając swoją pobrudzoną sukieneczkę i wyszła z ukrycia zbierając się do otwarcia portalu, lecz nagle zamarła usłyszawszy przerażający śmiech za sobą.
-Hahaha tu się nasza ptaszynka schowała. Chodź tu stary capie znalazłam ją! – Zawołała gruba kobieta szczerząc kilka rzędów zębów. Jej mizernej postury mąż zaraz stanął za nią w bezpiecznej odległości. – A teraz moja rybeńko schrupiemy Cię ze smakiem, chyba, że nam powiesz gdzie jest twój wspólnik, ten świecący złodziej i naciągacz.

Stworzenia zbliżyły się na niebezpieczną odległość do Karolinka, ta przestraszona stała jak kołek. Pierwszy raz w życiu spotkała się z istotami odpornymi na jej moce. Już tłuściutkie ręce wyciągały się w stronę szyi dziewczynki, kiedy…

Acheont i Thimoty Pyton

-Aaah – Ni stąd ni zowąd dziewczynka złapała się za głowę i upadła na kolana majacząc coś pod nosem. Odgięła gwałtownie główkę do góry i krzyknęła do rybowatej pary. – Uważajcie!

Za późno. Ściana za dziewczynką pociemniała raptownie tworząc dziwny czarny kwadrat z wnętrza, którego dało się słyszeć okropny warkot. Sekundę później wyleciało z niego warczące nieznane monstrum dosiadane przez dwie postacie. Stalowa maszyna idealnym łukiem opadła tuż za kucającą dziewczynką wpadając idealnie w napastników. Biedacy pofrunęli parę metrów dalej lądując jedno na drugim zaraz przed wylotem z bocznej uliczki.

Rangers jakimś cudem zdołał wyhamować rozpędzoną maszynę. Jeszcze przed chwilą wszystko przysłaniała gęsta ciemność a teraz…teraz w zasadzie nie wiedział gdzie się znalazł. Ogólnie nie czuł się najlepiej, w dodatku mógłby przysiąc, że przed chwilą potrącił dwie dziwacznie wyglądające osoby. Mała przerażona dziewczynka zdawała się być kluczem do wszystkiego.

-Uff uratowani. – Doleciał do Thimotiego znajomy głosik za pleców. Ale…ale on trzymał dziewczynkę tuz przed sobą, jak to możliwe? Odwrócił się i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Zaraz za quadem stała identyczna osóbka, różniąca się tylko tym, że zamiast zapłakanej buźki miała pobrudzone czerwone ubranko.

Mała ześlizgnęła się z motocykla i zbliżyła się do swojej bliźniaczki. Timy wraz z Acheontem byli świadkami dziwacznej scenki. Powoli dwie dziewczynki stając się przezroczyste zaczęły nasuwać się na siebie aż stały się jedną osobą.

-Panie Świetliku to pan Pay…Paye…pan Żołnierzyk, poznajcie się, od teraz jak to się mówi płyniecie na jednej łodzi. – Mała powiedziała wciąż lekko pochlipując. Teraz nie tylko była brudna, ale i zapłakana.

Ale co się tu u licha dzieje?
 
mataichi jest offline