Rozdział 1
W drodze ku Rivendell
Zdawało się, że ranek przyszedł o wiele za szybko. Zmęczeni goście na dobre nie zdążyli przymknąć oczu, a już promienie słońca zaczęły przebijać się przez ciężkie zasłony chmurnego nieba. Rozśpiewały się ptaki, rozrabiając niemiłosiernie w gałęziach wiekowej gruszy, które to zaglądały do okien gospody. Ale ani złocące się słońce, ani i wesołe trele ptaków nie obudziły zdrożonych gości.
Gdzieś z dołu dobiegał straszny harmider. Raz to ktoś krzyczał, za chwilę jakaś niewiasta lamentować zaczęła jakby ją żywcem z biżuterii obdzierano. Coś dziać się musiało i to coś niezwykłego.
Ci którzy mimo zmęczenia zeszli na dół dostrzegli iście niezwykły widok. Tedd Butterbur z trudem wstrzymywał spory tłumek przed wdarciem się na teren gospody!
-
W domu Slaybeerów pusto dzisiaj! - Krzyczał jakiś rozgorączkowany głos -
I u Watermanów też nikogo! Ani żywej duszy panie Butterbur! A ludzie powiadają, że u was magi jakieś elfy i inne czorty siedzą!
-
Pewnikiem to oni te upiorzyska sprowadzili! - Darł się jegomość o czerwonej twarzy i z lekka niekompletnym uśmiechu, który zwany był w okolicy jako Stary Ferny. -
Jak nic powiadam wam! Bo wszystko co złe to z magii i kiepskiego piwa się rodzi!
-
Ciszej ludzie! - Zawołał Butterbur łapiąc w swoje dłonie miotłę o tęgim trzonku, a jak wszystkie gałgany w okolicy wiedziały, gdy Tedd Butterbur chwyta za miotłę to znaczy, że żarty się skończyły. -
Mówię wam przecież, że i tu ludzie poginęli, i że to te upiory ich porwały co przed nimi szanowny pan Orendill ostrzegał i przed którymi nas bronił. Wielce po tym całym nieszczęściu znużony, ale jak tylko wstanie jak nic wszystko nam wyjaśni. Tedy zbierzcie się przed gospodą gdy słonko najwyżej na niebie stanie. I innych przyprowadźcie bo to rzecz dla całego miasta istotna. To będzie walne zebranie wszystkich mieszkańców Bree! W południe! A teraz idźcie!
To mówiąc z trudem wypchnął ludzi na zewnątrz i drzwi z trudem zatrzasnął. Pod ścianę odstawił miotłę, pot z czoła otarł i zawołał:
-
Jon nicponiu! Trzeba śniadania szykować dla gości! Jon...
Głos zamarł mu na chwilę gdy wspomnienia strasznej nocy doń wróciły. Jon znikł gdzieś w zamieszaniu i pewnikiem wśród żywych się nie odnajdzie. Westchnął ciężko pan Butterbur, oczy łzawiące (pewnikiem od krojenia cebuli) szmatką otarł i do kuchni w te pędy ruszył.