Ragnaak wolnym krokiem niczym niedźwiedź, który co dopiero obudził się ze snu zimowego wyszedł z karetki na zewnątrz. Poprawił cały swój sprzęt oraz mundur, który miał na sobie przy jednoczesnym badaniu otoczenia. Rozprostował kości wyciągając ręce do tyłu z jednoczesnym wypięciem klatki. Jazda nie była męcząca wbrew chyba większości - spojrzał w kierunku Killiana, który musiał przysiąść bo go lekko zamroczyło - jazda w transporterze opancerzonym jest męcząca -to jest dopiero masakra. A przejażdżka karetką ... to porostu przejażdżka. - No, to w stronę baru, moi drodzy podróżnicy! O gamble chyba nie musimy się martwić, w końcu z tego co mieliśmy przeznaczyć na prowiant wszystko wróciło: części, koka, kastet, jakieś inne pierdółki... Jeśli dobrze to rozegramy to starczy jeszcze na dalszą podróż. Do boju, panowie! Na podbój Sacramento! Ragnaak tylko pokiwał, że się zgadza z wypowiedzią Kristoffa, jeszcze raz zerknął na swoją broń pod kątem czystości oraz sprawności technicznej i ruszył przodem w kierunku baru mając się cały czas na baczności. Może jego postawa było nieco "zboczona zawodowo", ale nie znał ani ludzi, ani miasta ... ani panujących tu obyczajów. A jak wiadomo w każdym regionie, a nawet mieście obowiązywały nieco odmienne prawa.
__________________ Miarą sukcesu jest krew : twoja lub wroga !!! |