Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2008, 19:34   #1
Terrapodian
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Ale to już gdzieś było...

Rok 993 po Wojnie Bogów, zapisał się w historii Draaskardu bardzo pomyślnie. Z czternastu ekip żeglarskich, które wyruszyły dwa lata wcześniej z Valentis i Akkatu na odkrycie wciąż tajemniczych krain południa, wróciła jedna - i to aż z czternastoma żeglarzami na pokładzie! Oczywiście po drodze napotkali na morskie potwory, statki-widma i wyspy nieumarłych, ale to nie było nic nowego. Najważniejsze, iż odkryto bardzo ciepłe krainy, gdzie mieszka czarnoskóra ludność. Ponadto tubylcy mówili, że im dalej na południe tym klimat zimniejszy i ziem więcej! Zapanowała prawdziwa euforia na wyprawy żeglarskie we wszystkie cztery strony świata. 994 to przełom, gdyż zaraza już przestała dziesiątkować ludność. Wojna Północna między krajami Orski, Taelu, Aisu i Taracahitianu o Mroźną Zatokę nie wygląda na zakończoną. Ludzie Draaskardu pukają się w czoło, gdyż zatoka i tak jest przez większą część roku skuta lodem, lub terroryzowana przez piratów. Protektorat Akkatu stoi na skraju zapaści gospodarczej, po tym jak ich złoża surowców zostały ogrodzone przez szamanów i druidów. Ich postulaty ochrony środowiska próbują wprowadzić za pomocą okupacji kopalń, oraz wycinek lasów. Z innych ciekawych informacji - Wielka Kapłanka Naboo wciąż wierzy, iż ich ojczyźnie zagraża Ciemna Siła. Jej zwolennicy twierdzą, że widzieli rogatego diabła, który biega po lasach ze świetlistym kijem. Uważa się za jego sprawkę suszę trapiącą pola uprawne, oraz skąpe ilości mleka od krów. W państwie Czy To Konieczne car zwołał radę, która ma zastanowić się nad zmianą niefortunnej nazwy kraju. Jak dotychczas nic nie ustalono.
Tymczasem w Gros Ventre, w księstwie Kreovalii...

Wanald
Zdarzyło się tak, że twój zakon wędrował akurat w ramach "pielgrzymki", czy "wycieczki naukowej". Tego dnia opat zwołał kilkunastu najdzielniejszych paladynów, w tym Wanalda;
- Słuchajcie moje owieczki - zaczął swoim łagodnym głosem. - Każdy z was zgłosił się dobrowolnie - tutaj spojrzał czujnym okiem w stronę kilku rycerzy - do tego szlachetnego zakonu Dnia Ostatecznego Kresch'Nei.
Tutaj zrobił artystyczną pauzę, przeszedł parę kroków przed wami, a następnie machnął ręką, kreśląc w powietrzu niby-znaki. Wydawał się pochodzić z niebios - niczym pradawny boski mag, czym bardzo wam zaimponował. Tak naprawdę cierpiał na nerwicę;
- Moje serduszka drogie, mam dla was zadanie, które wymagać będzie zmierzenia się z pradawnym złem...
Pośród rycerzy wybuchła wrzawa, którą uciszył gest opata, oraz widok ciężkiej dłoni jednego z generałów.
- Musicie pojechać do Gros Ventre, gdzie wciąż znajduje się grobowiec Sigurta Haresha - rzekł. - To miejsce, gdzie wciąż jego zwolennicy odprawiają plugawe i ohydne rytuały. Musicie odnaleźć grobowiec, a następnie zapobiec dalszym takim praktykom!
Mówił jeszcze wiele o ich honorze oraz symbolach zakonu. Potem kazał się rozejść. Przywołał do siebie jednego z generałów i zaczął do niego coś szeptać. Oboje wpatrywali się w ciebie, Wanaldzie...
Wyruszyliście karawaną tego samego dnia. W Gros Ventre znaleźliście się po dwóch tygodniach. Było tam gorąco, a mimo to wasz przełożony kazał nosić reprezentacyjnie ciężką zbroję zakonu. Łatwo sobie wyobrazić zapach, który wydobywał się od strony karawany. Wanald z lekką pogardą obserwował tych dziwnych, szybko mówiących ludzi o skórze koloru cynamonu. Żyli w miejscu starożytnego, heretyckiego kultu i nic sobie z tego nie robili. W którymś momencie karawana zatrzymała się, a w twoją stronę z wierzchowca zwrócił się generał;
- Wanaldzie, tam jest kartka z ogłoszeniem. Możesz podejść i zobaczyć co tam zostało napisane? To rozkaz! - ukończył brutalnie.
Chcąc, nie chcąc podszedłeś do ogłoszenia. Napisane było w dwóch alfabetach, ale czytanie trochę sprawiło ci trudności;

Tawerna pod Stalowym Zakapiorem informuje;
Poszukujemy chętnych do wykonania cholernie niebezpiecznej misji, z kategorii; "Wyszedł i tyle go widzieli". Będzie dużo walki, pułapek i balansowania na granicy życia oraz śmierci... Oczywiście niektórzy to lubią...
Pytać u barmana Ramanaresa

Gdy się odwróciłeś, spostrzegłeś, iż karawana odjechała. Z oddali zauważyłeś tył jednego z pędzących wozów, oraz krzyk; Szybciej, chyba nas zauważył! Z ziemi podnosili się potrąceni obywatele (bądź leżeli dalej). Pozostałeś sam w zbroi zakonnej, z dwuręcznym, żelaznym mieczem, bukłakiem wody oraz kilkudziesięcioma kunritami.

Argor i Sir Archibald Hammerhead
Gros Ventre. Argor nie był pewien, co zapędziło go w te strony. Być może obietnica zdobycia legendarnych artefaktów, a może naturalne związanie tego państwa z mocą magiczną. Wędrowałeś sobie uliczkami księstwa Kreovalii, obserwując życie codzienne obywateli. O tej prowincji wiedziałeś tylko tyle, że za księcia ma starego pijaka, który słynie z dziwnych pomysłów i zamian - np. wywieszenie bielizny zamiast flagi, czy "przypadkowe" ścięcie dwóch adwokatów zamiast dwóch seryjnych morderców. Mimo to Kreovalia słynie z bogatego muzeum. Niestety Argor nie zauważył jak znalazł się w wąskiej uliczce, otoczony przez sześciu zamaskowanych bandziorów ze sztyletami w dłoni.
- No to mieszańcu <cenzura>, masz problem! - zaśmiał się niczym hiena jeden ze złodziejaszków.
- Właśnie! Geju <cenzura>! Wyglądasz jak cholerny mag! - dodał drugi.
Wówczas do akcji wkroczył...

Sir Hammerhead został wezwany do burmistrza Tuluize. Szef leżał na sofie, dając swemu brzuchowi rozlać się po powierzchni mebla. Wskazał rycerzowi krzesło. Sięgał co chwilę do miski pełnej suszonych owoców, które starannie selekcjonował, a następnie zacięcie jadł mlaszcząc przy tym. Po chwili symfonii dźwięków towarzyszących jedzeniu, rzekł do ciebie;
- Mój drogi, kochany Archie *mlask* *mlask* - powiedział ciężko. - Mam dla ciebie misję, misję wagi ogromnej!
Chwycił w garść morelę i rozgniótł. Sok polał mu się po krótkich paluchach, a on sam strasznie się zasapał.
- Chcą mnie zabić, Archie. Te bydlaki chcą mnie zabić... Twego dobroczyńcę - po okrągłej twarzy burmistrza pociekły łzy. - Musisz coś dla mnie zrobić, aby tego nie zrobili!
Spróbował wstać, co udało mu się za czwartym razem, sięgnął po paczkę leżącą obok sofy. Była niewielka, lekka, owinięta w szary materiał. Podarował ci ją, a następnie z westchnieniem położył się na sofie.
- Zanieś ją do księstwa Kreovalii w Gros Ventre, do mistrza Ulryka. Zapamiętasz? - po chwili dodał. - I pamiętaj, aby jej nie otwierać. Nigdy! Teraz ruszaj, a ja muszę zająć się ważnymi sprawami miasta...
Po czym zasnął ze śliną spływającą z kącika ust.
Rumak gotowy był już następnego dnia. A sam wyruszyłeś z kopyta na wschód (a może zachód? Po prostu jeden z pachołków burmistrza wskazał drogę, którą miałeś jechać). W pełnym rynsztunku ruszyłeś do Gros Ventre. Odnalezienie księstwa trudne nie było - po drodze nie zaatakowała cię ani jedna mantykora, choć mogłeś przysiąc iż widziałeś smoka. Gorzej było z ustaleniem obecności Ulryka, gdyż niektórzy mieszkańcy nie mówili ani w draa, ani w valenta (herezja!). Konia zostawiłeś w pobliżu tawerny pod "Stalowym Zakapiorem". W końcu odnalazłeś uliczkę, w którą miałeś skręcić. Po drodze natknąłeś się na pół-elfa, otoczonego przez sześciu bandziorów. Gdy przybyłeś, odwrócili się w twoją stronę;
- Kolejny obcokrajowiec, <cenzura>! - krzyknął jeden z ubranych na czarno bandziorów. - Czego tu szukasz, kafarze? Wasza trójka niech się nim zajmie - wskazał na część swych towarzyszy.
Nie byli zadowoleni.
- Ale... spójrz na jego posturę... To rasowy morderca! - zajęczał jeden.
Nogi pod nim wyraźnie dygotały.
- Zamknij się! To my tu jesteśmy od zastraszania, <cenzura>! - odezwał się szef.

Trzech dobrze zbudowanych drabów doskoczyło do rycerza, a reszta pozostała przy magu.

Ghrazzan "Żżżżżż" Ghraz
Dopiero po chwili ochłonąłeś i doszedłeś do siebie. Wciąż stałeś na ścieżce nieopodal lasu, która prowadziła do największego miasta Kreovalii. Nie zmieniło to faktu, iż leżący przed tobą w kałuży krwi, pozbawiony głowy mężczyzna, był poborcą podatkowym, który kazał ci zejść z drogi. Zrozumiałeś coś innego, usłyszałeś zdanie w którym padły słowa "twoja stara". Jednak teraz to już nieważne. Poborca miał przy sobie sakiewkę z około setką złotych kurintów, nieboszczykowi już raczej nie potrzebna. Najciekawsza była kartka, którą trzymał w ręku. Usiłowałeś się z niej czegoś doczytać, ale zawierała same znaczki. W tym momencie z lasu wyszedł podpity, długowłosy bard. Oprócz lutni, dzierżył również szklaną butelkę. Lekko się zataczał, ale niezwykle mądrym wzrokiem spojrzał na ciebie i trupa. Rozdziawił usta, upuścił butelkę, po czym podbiegł i z euforią krzyknął;
- Na wszystkie ideały! Zabiłeś poborcę podatkowego!
Podbiegł szybko i wyrwał ci kartkę z ręki. Następnie z ogromną prędkością wyrzekł;
- Nie możesz się doczytać? Tutaj pisze, że potrzebują kogoś do niebezpiecznej misji, i że trzeba się zgłosić do barmana z karczmy pod Stalowym Zakapiorem. O! Tam w mieście! - wskazał palcem majaczące domy przed tobą
Odrzucił kartkę i z niedowierzaniem powtórzył;
- Zabiłeś poborcę... jesteś moim idolem... - następnie krzyknął. - ANARCHIAAA!!!
Pobiegł w stronę najbliższej wioski, w dół doliny wrzeszcząc; Ludzie radujcie się! Ten gość zabił poborcę podatkowego! Mamy bohatera!


أغلبية أسفار vel Abd Amd Amal Abdul

Plotki o Lodowym Berle Króla Liszy znajdującym się w grosventrańskim muzeum doszły również do twoich uszu. Berło posiadało ponoć ogromną magię, ale to nieistotne - można na nim zbić ogromną fortunę, a jednocześnie wśród swego fachu zyskać opinię mistrza złodziei.
Stałeś przed gmachem muzeum, co chwilę ocierając pot z czoła - ofiary gorącej pogody. Muzeum było dość majestatyczne - wchodziło się do niego przez drogę wyłożoną kamieniami i kryształowe wrota. Marmurowe kolumny podtrzymywały sklepienie dachu przed wejściem. Światło wpadało przez szklane okna, co było rozwiązaniem nowatorskim w ostatnich czasach. Nad muzeum górowała kopuła z iglicą. Wszystko w barwie bieli, biło w oczy od światła. Przy wejściu stało dwóch strażników z halabardami, a czterech innych przechadzało się wokół. W prawym rogu muzeum krzątały się niziołki, usiłujące zamalować białą farbą napis "Sarumianie to k***Y".
W twojej głowie zaczął tworzyć się plan wkradnięcia do środka, ale należało doczekać do nocy. Tymczasem w mieście była tylko jedna tawerna i to pewnie z ograniczoną liczbą miejsc na nocleg...
 
Terrapodian jest offline