Mufid gnał na swoim rumaku, Pustynnej Grzywie przez pustynię. Mimo chłodnego wiatru we włosach, piasku wokoło i malowniczych widoków, pustelnik nie czuł się szczególnie dobrze bądź źle. Kolejna wyprawa z miejskimi szczurami- nie pamiętał już kiedy przeżył prawdziwą przygodę. Choć początkowo wszystko wyglądało świetnie, teraz mężczyzna zaczął się zastanawiać, czy nie dał się wplątać w wycieczkę krajoznawczą.
Gdy dotarł na miejsce, pierwsze co zrobił, to kupił kawę. Kawa była podstawą. Nawet gorąca pustynia nie ukazywała swych wdzięków bez dopełnienia w postaci kawy. Czarny, mroczny wręcz płyn, wyciśnięty własnymi rękami z ziaren, budzący zmysły i cieszący duszę- oto, co Mufid sądził o małej czarnej.
Gdy pustelnik kupił, co miał kupić i wyszedł z sklepu, postanowił udać się do Srebrnej Żmiji. Nie miał niczego szczególnego do roboty w mieście. Kątem oka dostrzegł jednak grupkę podejrzanych szczurów. Nie takich zwykłych- duże, umięśnione, zapewne bez honoru i szacunku dla kogokolwiek. Trzeba było cos zrobić.
Nie chodziło o to, ze Mufid był wielkim zbawcą ludzkości jak niejeden kapłan Lanthandera- dobre, bezinteresowne uczynki i samopoświęcenie były dobrze dla słabeuszy. Pustelnik był niewrażliwy na jakikolwiek lament, płacz i krzyk. W każdym razie w tradycyjnym znaczeniu tego słowa.
Był lepszy, to fakt. Był lepszy od tych wszystkich napuszonych miejskich szczurów, które nigdy nie spojrzały pustyni w twarz i nie miały dość jaj, by nawet o tym pomyśleć. Ale w praktyce oznaczało to tylko tyle, że czuł się zobowiązany do ochrony szczurów. Choć sam nigdy by się do tego nie przyznał, w jego intencjach kryła się szczypta palatyńskiego światopoglądu. Szczypta w stylu Mufida.
Pewnie tylko dlatego zatrzymał się i z całą przynależną sobie pogardą dla mieszkańców miasta oparł się plecami o ścianę, obserwując. |