Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2008, 18:30   #123
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Levin, Kejsi, Barbak;
Toczycie rozpaczliwą walkę; walkę ze swymi myślami, i walkę z Valgaavem, która przybiera dramatyczny obrót. Nie ma póki co ofiar śmiertelnych, ale czym są rany odniesione w bitwie w porównaniu ze złamaną duszą?

Barbak traktuje starożytnego smoka górnolotnymi przemowami. Valgaav skupia na nim całą swoją uwagę, jak się wam zdaje. Verion ma chwilkę czasu na złapanie oddechu, choć po kaszląco-charczących odgłosach jakie wydaje sądząc, nie jest z nim za dobrze. Nie próbuje nawet wstać, leży na brzuchu, wgnieciony w popękaną podłogę.

Levin również zagaduje do smoka, próbując odwrócić jego uwagę i wezwać na pomoc Almanakh.
- Owszem jest ranny i osłabiony. Jak się zranił? Łukiem Almanahk.
Valgaav prychnął pogardliwie.
- Wy nic nie rozumiecie – pokręcił z politowaniem głową. – „Łuk” Almanakh, to JEST Almanakh. Oko Światła, Almanakh, to jedno i to samo jestestwo Bieli. Jej łuk jest częścią niej, jest manifestacją jej energii, tak samo, jak jej włosy, jej ręce, nogi, oczy, usta.
- A co zrobi Ona gdy się dowie, że go zabiłeś?

- Nie dowie się – mruknął dobitnie Valgaav.
Znikł! TAM!...
Pojawił się obok Barbaka i nim ork zdążył drgnąć, porwał jego łuk, jego Maleństwo, z kołczanu wyciągnął jedną strzałę. Zajęło mu to ułamek sekundy, i już był z powrotem, znów stał ponad nieruchomym Verionem leżącym na spękanej, umorusanej czerwienią podłodze.
- Dowie się, że to wy go zabiliście – ogłosił dobitnie smok. – Szczęśliwie, zostały tu nawet ślady energii Ast i Arotha, gdyby miała wątpliwości!
- Przyjdzie się mścić i to razem z innymi wojownikami światła.
- Co z tego – bąknął obłąkańczo. – I tak jestem ostatnim z mojej rasy. Moja egzystencja była pasmem cierpień i porażek. Pragnę odejść, śmierć z jej ręki byłaby wybawieniem. Chciałem tylko zemścić się na zabójcy moich bliskich, nim odejdę.
- Misstres też nie będzie zadowolona. Czy warto?
- Zabił... moją... rodzinę...! – wywarczał. – Połowę... mojej... rasy...!!!
Cięciwa Maleństwa trzeszczała głucho, naciągnięta do granic możliwości.
"Pani, jesteśmy w ciężkiej sytuacji, czarny smok chce....”
- ZAMILCZ!!! – ryknął Valgaav i wypuścił strzałę.
Zanim to robił, uniósł łuk. Wycelował w pierś Levina.
Mężczyzna z jękiem padł na plecy. Kruk, kracząc przeraźliwie, krążył ponad nieruchomym ciałem.

Jasny błysk zalał wszystko. Valgaav zmrużył oczy, osłonił twarz dłonią.
- NIE!!! – potrząsnął wściekle głową. – Nie zrobię tego...!
No nieźle. Znów gada sam do siebie, i chyba ma zwidy. Zapatrzył się w piórko Almanakh, które pokazała mu Kejsi.
- A co zrobi Ona gdy się dowie, że go zabiłeś? – spytał Levin.
Valgaav zerknął na niego niemal z przestrachem. Spojrzał na swoje dłonie, na Barbaka, na jego łuk.

She's a creation…
made by evil hands…

- Sło...ymkhhh...
Valgaav natychmiast zerknął na Veriona, który kaszląc, obrócił się z trudem na plecy. Smok gwałtownie drgnął, na jego twarz wstąpił wyraz zgrozy i zdumienia, złote oczy zabłysły jaśniej, źrenice zwęziły się do wąziutkich kresek. Verion, poobijany, zakrwawiony, charczący nierównomiernie i z trudem, leżał nieruchomo, z zaciśniętymi mocno powiekami. Na poharatanych policzkach błyszczały dwie kryształowo mokre smużki.
- Ty... płaczesz...?! – wyjąkał osłupiały Valgaav, cofając się, jakby zobaczył ducha.

"Pani, jesteśmy w ciężkiej sytuacji, czarny smok chce....”

Valgaav złapał się za głowę, zasłonił twarz, i zawył przeraźliwym, bolesnym rykiem. Głośno uderzył kolanami o podłogę, klękając obok Veriona, wciąż zasłaniając twarz. Wstrzymaliście oddechy, krew w waszych żyłach zamarzła. To był okropny widok.

Valgaav, sapiąc głośno, odjął jedną dłoń od twarzy, na tyle, iż widać było jego złote, smocze ślepię, spoglądające na Veriona. Prosto w fioletowo oko demona, który z trudem uchylił rozciętą powiekę.
Zrobiło się bardzo cicho. Patrzyli na siebie całą wieczność.
Valgaav nie poruszył się, trwał klęcząc, z opuszczoną głową. Jedynie zamknął ślepię. Verion poruszył nieznacznie zakrwawionymi ustami. Nie dosłyszeliście, co szepnął.
Valgaav rozpłynął się w powietrzu.

Upuszczony koszyk głucho upadł na podłogę. Pachnące mocno zioła wypadły na zakrwawioną ziemię.
Almanakh stała moment jak zahipnotyzowana, zapatrzona w Veriona. Spojrzała każdemu z was w oczy, i bez słowa przypadła do demona, ze łzami w oczach.
* * *
Barbak; Zgodnie z twoją prośbą, wracasz. Burdel wzywa!
Zjawiasz się znów w przybytku rozkoszy. Nic się nie zmieniło, odkąd go opuściłeś, a bywalcy najwyraźniej nie zauważyli nawet twojego zniknięcia, jakby nigdy nie miało miejsca. Amaer zniknął. Na próżno szukasz go w okolicy, wybył widocznie.

Kejsi, Levin;
Zostaliście. Byliście tak ogłuszeni, tak oślepieni, tak znieczuleni bólem Almanakh, jej rozpaczą i żalem, że nie pamiętacie dokładnie, co się działo po tym, jak Valgaav wybył.
Verion zemdlał, tyle wiecie. Znaleźliście się w przytulnym pokoju, gdzie stało jedynie łóżko i kilka taboretów.



Położyła go na łóżku, pamiętacie. Przyniosła zioła, pachniały strasznie mocno, kwiecistymi łąkami. Robiła z nich opatrunki, lub papkę, którą posypywała bandaże. Rzuciła jakieś zaklęcie. Verion krwawił. Jak zwykły człowiek. Długo był nieprzytomny.

Kiedy dotknęła jego zimnej dłoni, uśmiechnął się. Poznał ją od razu. Postawiła kubek z wywarem na stoliku. Schyliła się i lekko podniosła głowę Veriona. Ten odetchnął i otworzył zamglone oczy. Nadal cały drżał. W głowie miał jeden wielki zamęt. Serce kołatało mu nienaturalnie szybko.
- Słonko? – szepnął.
- Tak, to ja.
- Masz taką ciepłą rękę... – uśmiechnął się nieprzytomnie.
- Jak się czujesz? – spytała troskliwie.
On zakaszlał chrapliwie i odparł smutnie:
- Zimno mi.
Znów poczuł zimny dreszcz paraliżujący jego kręgosłup.
- Napij się ziół. Poczujesz się lepiej.
Wypił całe lekarstwo, które powoli wlała mu do ust. Ciężko było mu przełknąć, gdyż czuł drażniący ból w gardle. Potem Słonko przetarła mu czoło i położyła jego ciężką głowę na miękkiej poduszce. Poczuł wewnątrz przyjemne ciepło i zamknął zmęczone oczy.
- Lepiej?
- Yhym...
Zerknęła na niego z wielką obawą. Czuła, że dzieje się z nim coś bardzo niedobrego. Było jej tak strasznie przykro. A jednocześnie była wściekła, ze nie potrafiła mu pomóc. To największe cierpienie jakiego może doznać wojownik. Wiedzieć, że jego ukochana osoba się męczy, i że jest bezradny wobec tego co sprawia jej ból.
Czuł, że miał gorączkę, że coraz ciężej mu się oddychało, że był cały spocony. Przerażająco trudno było mu wykonać tak banalny ruch jak podniesienie ręki. Znów drgnął lekko, pod wpływem nagłego zimnego dreszczu. Syknął ze złością przez zęby.
- Cśśśś, wiem, że boli... - przetarła mu twarz mokrą tkaniną.
- Yes... it does...
Spojrzała na Levina.
- Proszę, dotknij go. Weź od niego Biel! – poprosiła błagalnie. – Nie bój się.
Miałeś wrażenie, że łoże Veriona otacza ciemna mgła, w której majaczy jeszcze inna, kobieca postać.
- Ivjidia-hapsen-haps... – cichutki, melodyjny głos, ucichł.

http://fc03.deviantart.com/fs13/f/20...berPalette.jpg

- Miss…
- Wszystko będzie dobrze. Wytrzymaj jeszcze troszkę. Wypij więcej.
Przyłożyła mu kubek do ust, ale skrzywił się, trochę napoju ściekło mu po brodzie.
- I don`t... feel… so good…
Zacisnął mocno powieki. Był przerażony i bezradny. Po raz pierwszy od wielu, wielu lat był zupełnie bezbronny. Poczuł nagle dotyk dłoni Słonka na swym policzku. Słyszał, że ona coś mówi, ale nie skupił się na tyle, by to zrozumieć.

She's a creation made by evil hands
She slept in her grave for thousand years
But in this night of violet tears
he brought her back to life again

He created an angel just for himself
He gave her beauty he gave her life
But she couldn't live without a soul
So she faded away again

- …no…! No, n-no…! – wystękał boleśnie.
- Co ci jest? Verion, słyszysz...?!
Z bijącym sercem przyłożyła dłoń do jego czoła. Było rozpalone jak ogień.

In this dark and rainy night
he cames out of the shadows
He wants to finish what he began
a thousand years ago

He looks into her broken eyes
and he seals it with a kiss Angel

Where am I?
What's happening to me?
Everything so cold
Everything so dark
What is this pain I feel?
Why does it hurt?
Please NO-
LET ME DIE!

She's a creation made by evil hands
She slept in her grave for thousand years
But in this night of violet tears
he brought her back to life again

He created an angel just for himself
He gave her beauty he gave her life
But she couldn't live without a soul
So she faded away again

He's so facinated
by her pale white skin
He starts to kiss her body
all over again

They belong together
That's what he has in mind
She kills him with a kiss
Forever joined in death

She's a creation made by evil hands
She slept in her grave for thousand years Angel
But in this night of violet tears
he brought her back to life again

My power is my mind. Mistress zawsze to powtarza. Now I understand. Her power is her mind. Almanakh`s power is her love.
You can`t have them both!

- Słon…
- Cśśś. Jestem tutaj – pogłaskała go po głowie.
- Don`t... die... please... don`t... – wyszeptał nieprzytomnie. – don`t... fade... away... please...
- Cśśśś, już dobrze - przytuliła głowę do jego policzka, czule i delikatnie przecierając mu czoło i szyję mokrą tkaniną.
Chwyciła go za przegub ręki. Dosłownie czuła, jak krew rwącym potokiem przeciska się przez jego żyły.
- Hang on – szepnęła.
- I`m… all right… Mistress… - uśmiechnął się słabo, majacząc. – I`m… so scared…
- Don`t be. It`s all right…
- It hurts… so badly, Mo…ther…! - wydyszał.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline