Kiedy tylko tłum wlewać się począł przez drzwi zbyt wąskie (na całe szczęście), aby przepuścić wszystkich naraz, złapał jakiś niezagospodarowany kufelek - który był się w czasie przedłużającego się śniadania pojawił na stole w towarzystwie kilku braciszków - i przezornie wyniósł się na schody. Rozsiadł się gdzieś tak w połowie, z widokiem na wszystko i o ile powietrzem może niezbyt świeżym, o tyle przynajmniej występującym w dostatecznej, czyli znacznie większej niż na dole, ilości. Patrzył na kłębiący się w dole tłum, pociągał z kufelka i raz po raz masował się po łydce, uśmiechając się do siebie samymi niemal oczami... Na co ci, hobbicie te nocniki w łąkę malowane... Ciesz się, kurduplu, że ciebie zamiast nich upiorzyska nie zabrały, żeby ci do łba szczać albo i gorzej... Kto wie, co takie upiory tam robią...
Aa zamknij się kwoko... by cię kto porządnie... tyle że ślepy chyba, głuchy, i durny jak kłoda...
Z dupy chyba największej... Ten to chyba upiory po pierścieniach całował, jak go zabierały... Po pierścieniach...
A kto tu w karty ciąć umie... Lekkich... One by cię, kwoko, obyczajów uczyć mogły... Wlazła na beczkę, jazgoce... A tamten jej pod halki żurawia zapuszcza... Heh, panie Carrot, żal po noc..., tfu, rodzinie niedłuższy niż pani Ligmentowej nogi... He he.
Lekkich... by tu kto jaką zobaczył kiedy... Akurat...
Z obcych, to tylko elf czasem jaki... Albo stary dziwak... O ten ciÄ™ zaraz za te fantazje... He, he... |