Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-06-2008, 00:45   #51
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Stół przy którym siedzieli dość prędko się zapełnił na tyle, że Haerthe znalazł się w bliskim towarzystwie czterech innych mężczyzn. Wzdrygnął się lekko na myśl o tym i poczuł dyskomfort. Ostatnie cztery miesiące spędzał na ogół samotnie jeśli już to wymieniając parę słów przy handlu dziczyzną.

Konsumując jajecznicę przyglądał się czwórce mężczyzny rzucając im co jakiś czas podejrzliwe spojrzenia znad kubka z miętą. Z początku wymienili między sobą parę słów w niezrozumiałym języku, ale wkrótce gdy Orendil zaczął mówić coś o wspólnym przepędzaniu tych zmor, które wczoraj widzieli, nie wytrzymał:

- Emmm... - zaczął, po czym zamilkł gdy spojrzenia reszty skupiły się na nim. W sumie nie miał ochoty na rozmowę o poprzednim wieczorze - Nie bardzo rozumiem o czym panowie mówią. Ale może zacznę od tego, że jestem Haerthe. Przybyłem do tego miasta, aby zarobić trochę grosza jako myśliwy i nie przypominam sobie, abym po drodze zalazł za skórę... czemukolwiek co tu wczoraj było. Dlaczegóż więc mielibyśmy pchać się do siedliszcza tych mar? - Dziwiło go, że ci mężczyźni tak spokojnie mówili o pokonaniu złych duchów, które jemu osobiście nie kojarzyły się z czymś co można zabić, a raczej z czymś co zabija. Miał tylko nadzieję, że pozostali dwaj go poprą w tej kwestii - Jeśli jednak prawdą jest co mówi Orendil, że nas uratowałeś Panie elfie od niechybnej zguby, masz moją najszczerszą wdzięczność i jeśli będziesz chciał uczynić jak mówi czarodziej, chciałbym móc wam pomóc.

Skończywszy odetchnął. Dawno już nie wypowiedział w tak krótkim czasie tylu słów, ale cieszył się, że to zrobił. Nie lubił nikomu niczego zawdzięczać i wolał wszystkie długi spłacać na bieżąco.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 19-06-2008, 11:24   #52
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Brwi Galdora uniosły się wysoko w zdziwieniu, gdy usłyszał wyznania Orendila. Jednak szybko opanował się i zaczął przyglądać zebranym przy stole i przysłuchiwać się rozmowie, a może raczej monologowi kapelusznika. Mówił on dużo i bez widocznego sensu, ale jego ostatnie zdanie było wyraźnym dowodem, że doskonale potrafił ocenić sytuację i nie jest tak roztrzepany, za jakiego chciałby najwyraźniej uchodzić.

Człowiek ze szramą przysiadł się niechętnie i nie odezwał ani jednym słowem tak samo, jak Valin. Mężczyzna, który został zawrócony ze ścieżki ku Ciemności wyglądał przez chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, ale szybko zrezygnował. Jedynie osoba, którą spotkał w stajni odważyła się coś powiedzieć, choć nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco. Najwyraźniej nie byli świadomi powagi zagrożenia, jednak z drugiej strony nie można ich było za to winić. Rzadko w tych czasach można było spotkać coś, czego zwykły oręż nie był w stanie pokonać, a jedynie silna wola.

- Przepraszam Haerthe, masz rację. Rozmowa w nieznanym dla was języku była niegrzeczna. Zapytałem się szanownego Orendila o imię, sam zaś nazywam się Galdor. Jak widać jestem elfem. Sądząc z tego, co tu zastałem, w szczególności w postaci rany pana Valina, - skinął głową w jego kierunku - raczej moglibyście mieć problem z pokonaniem zagrożenia samodzielnie. Udało się przepędzić te stwory, ale nie pokonać i to nie jest dobra wiadomość. - przeniósł spojrzenie na Orendila - Bez wątpienia musimy to zrobić. Wczoraj dość wyraźnie dano mi do zrozumienia, że zabawa dopiero się zaczyna. I nie ma znaczenia, czy komuś się zalazło za skórę, czy nie. Coś, co w nocy zaatakowało miasteczko nie potrzebuje powodu, żeby chcieć kogoś lub coś zniszczyć. A będzie chciało zniszczyć wszystko, co tylko może. Bez wątpienia wróci i spróbuje ponownie, ale tym razem lepiej się przygotuje i nie będzie już tak łatwo, jak teraz. Dlatego powinniśmy udać się do jego siedliska, o ile odgadniemy, gdzie może się mieścić, żeby nie narażać mieszkańców na ponowny atak. I bez wątpienia przyda się każda pomocna dłoń. Złe siły szybko gromadzą popleczników, więc można się spodziewać nie tylko upiorów.

Przerwał i rozejrzał się po obecnych z powagą w oczach.

- Chciałbym wiedzieć, co się tu wydarzyło ostatniej nocy. Wszelkie informacje są istotne, bo mogą zawierać wskazówkę, co jest źródłem tej wrogiej siły. Przypominam sobie, że walczyłem z wojownikiem uzbrojonym w oręż Arnoru. Może wy też dostrzegliście jakieś szczegóły, które pomogą nam zlokalizować źródło zagrożenia?

W tym momencie do stołu podszedł Butterbur, aby posprzątać po śniadaniu. Galdor przysunął następne krzesło do stołu.

- Szanowny karczmarzu, mógłbyś się przysiąść do nas na chwilę? Opowiedz, cóż się tu wydarzyło wczorajszej nocy?
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 20-06-2008 o 14:25.
Smoqu jest offline  
Stary 19-06-2008, 12:27   #53
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Orendil
- O. – Kapelusznik z trzaskiem odstawił dzbanek z mlekiem. Część zawartości popłynęło po stole, by ostatecznie skapnąć na podłogę. Nic takiego. – Niebezpiecznie tam się pchać. Kurhanów są setki. Ba, tysiące. Trzeba by przetrząsnąć je wszystkie. Ajj… Tak sobie myślę. Ta rzecz dotyczy mieszkańców miasta. Wszystkich. Najedli się strachu, potracili rodziny, przyjaciół, a to jeszcze nie koniec. Innymi słowy nie wolno nam radzić o nich, bez nich. – Wzruszył ramionami – Muszę to wszystko przemyśleć. Dajcie mi chwilę.

Czarodziej po prostu zignorował resztę pytań. Obrócił swoje krzesło o sto osiemdziesiąt stopni i przekrzywił się na nim tak, że balansował tylko na dwóch nóżkach. Pięty oparł na stojącym nieopodal zydlu. Tę konstrukcję zakończył zapierając oparcie o blat stołu. Splótł palce na brzuchu pełnym po posiłku, odchylił głowę w tył i przymknął powieki. Z gardła dobyło się coś brzmiącego jak: hrrrr… hrrrrr… Przypominało to Butterbura z zapałem zeskrobującego sadze z garnków.

- Hrrr…

- Hrrr…

- Hrrrrrrrrrrrrryhrrrrrrhh, hrrr…

Do połowy uchylił jedną powiekę i przekrzywiając głowę, łypnął spod niej na Galdora. – A tak, tak. Racja. Pytałeś o naszych przeciwników, prawda? Już to pozostałym tłumaczyłem. To upiory kurhanów, sprowadzone tu kiedyś przez złego czarnoksiężnika. Zajęły ciała dawnych władców i możnych Arnonu, których pochowano w okolicy. Pokazałbym tobie ich prawdziwą postać, jednak kończy mi się fajkowe ziele. Nie, nie. Absolutnie nie mam zamiaru cię nim odurzać. Nie to miałem na myśli. Do odurzania jest brandy, albo miejscowe piwo. Osiołek z niego słynie, prawda Barlim… Butterb… a nie, jak ty tam miałeś na imię karczmarzu… o, Tedd. Prawda Tedd?

- Ależ oczywiście panie Orendilu. Tylko, że ta karczma nosi miano kucyka a nie osiołka. – Nieśmiało zaoponował Butterbur.

- Tak? Widocznie miałem na myśli jakiegoś innego osiołka. Może ciebie? – Kapelusznik zachichotał, a jego brzuch zatrząsł się w ten rytm. Opanował się widząc, że nikt inny się nie śmieje. Obrócił się powrotem i na koniec, przymykając oko, chrząknął i powiedział - Erm… mniejsza z tym.
 

Ostatnio edytowane przez Keth : 15-07-2008 o 13:01.
Keth jest offline  
Stary 19-06-2008, 18:33   #54
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
W tym czasie gdy goście gospody "Pod Rozbrykanym Kucykiem" rozmawiali w miasteczku Bree, a także w okolicach wrzało już od plotek. Wieści o nocnych zdarzeniach rozniosła się lotem błyskawicy. Od chałupy do chałupy przemieszczały się pochody rządnych wiedzy i bardziej już ciekawych niźli przerażonych mieszkańców. Szczególną atencją cieszyły się domy tych, którzy podczas tej strasznej nocy potracili bliskich. Każdy chciał usłyszeć jak pani Ligment opowiada jak to ostatni raz widziała swojego zaginionego męża i jak złe w związku z tym miała przeczucia. Mało kto pamiętał o tym, że owe złe przeczucia pani Ligment miała każdego dnia gdy tylko stary Ligment wychodził do karczmy. A przekładały się one na krzyk, płacz i głośny trzask tłuczonych garnków, które to zawsze budziły sąsiadów...

Jak się rzekło całe Bree żyło zdarzeniami ostatniej nocy i każdy wpatrywał się w niebo, tylko czekając na wyznaczoną godzinę. Nim jeszcze słońce dotarło do połowy swej drogi po niebie pod gospodą zgromadził się już nielichy tłum.
- Powiadają, że elfi książę przybył ze swoją świtą nam na ratunek i całą gospodę dla siebie zajęli! - powiadał jeden - I szczerym złotem za wszelkie dobro płacą!
- A ten sknera Butterbur pod kluczem ich trzyma i dla siebie wszystek złoto chce zagarnąć! - Odpowiedział jakiś z hobbitów próbując zobaczyć coś więcej niźli mu pozwalał niewielki wzrost.
- A to nie wiecie jak to z elfim złotem jest? - Zawołał stary Ferny mocno już przepitym głosem - Z rana złoto jak się patrzy, a w nocy jeno piasek i słoma z takiego złota zostaje! Z torbami pójdzie Butterbur!

Im więcej się ludzi na niewielkim podwórzu kucyka zebrało tym bardziej wszyscy zdawali się poddenerwowani i zniecierpliwieni. Ten i ów zaczął się dobijać do świeżo naprawionych drzwi gospody. W końcu rozległ się zgrzyt rozsuwanych zasuw i przed zebranymi objawił się sam Butterbur. Odziany był lepiej niźli na co dzień. Na tą okazję przywdział bowiem szkarłatną koszulę z gładkiej materii, szerokie, błękitne pantalony, a żeby tego było mało przepasał się jasno połyskującym srebrnym pasem. W obu dłoniach ściskał swą wierną miotłę i w te oto słowa zwrócił się do zebranych:
- Szanowni mieszkańcy Bree! Znaczy się drodzy sąsiedzi i wy wszyscy z okolicy, którzyście przyszli na to zgromadzenie, które to weźmie się i wejdzie do historii naszego miasta o ile ktoś kiedyś raczy ją spisać. Z uwagi na moją funkcję prawie, że urzędową pod swoją pieczę biorę prowadzenie owego wiecu, to jest zgromadzenia i niniejszym je otwieram!
To powiedziawszy dwukrotnie o próg gospody trzonkiem miotły uderzył. A trzeba by nadmienić, że mimo pogodnego poranku z biegiem dnia zaczęło się chmurzyć. Jakby na znak dany przez szanownego pana Butterbura z zachmurzonego nieba lunęła struga deszczu i wszyscy zebrani jak jeden mąż rzucili się ku wejściu do gospody!

[MEDIA]http://ketheme.googlepages.com/Boreash-Crank.mp3[/MEDIA]

Nijak Butterbur nie mógł ich powstrzymać. Nie wiedzieć kiedy cała gospoda zapełniła się ludźmi i hobbitami. Ci co się do środka nie zmieścili pobiegli w te pędy do domu psiocząc na podły los i pogodę.

W panującym w środku ścisku panowało nieliche poruszenie. Ktoś chciał mówić ktoś znów mu przeszkadzał inni zaś kłócili się o to kto będzie mówił pierwszy choć nikt ich nie słuchał. W końcu gospodarz przyturlał z zaplecza wielgachną dębową beczkę w jakiej to zwykło się piwo trzymać. Postawił ją na środku i wskazał ją pierwszemu który z chciał przemówić. Traf chciał że był to niewysoki, płomieniście rudy hobbit z rodziny Carrotów. Rwał się do głosu przepychając między dużymi ludźmi, a podskakiwał przy tym niczym mała, czerwona piłeczka.

Jednym susem wskoczył na beczkę, która zakołysała się mocno, lecz szybko złapał równowagę i zaczął mówić podnieconym, piskliwym głosikiem:
- Rodzinę moich kuzynów od strony babki Anatemy z Underhillów wczoraj w nocy porwano! - Zawołał tak głośno, aż wszyscy się uciszyli. Widać tchu mu zabrakło bo czerwony się zrobił na twarzy nie mniej niźli jego własna czupryna. Lecz gdy tylko oddech złapał zaczął mówić dalej. - A jeszcze tydzień temu pożyczyli ode mnie zabytkową porcelanę w ręcznie malowane kwiaty, która to mieli oddać zaraz po wyprawieniu urodzin swojego najstarszego syna! A teraz ich nie ma! I jak niby mam odebrać swoją własność pytam się?!





Gdy tylko hobbit z rodziny Carrotów zlazł z beczki wdrapała się nań Pelagia Ligment, którą od tamtego ranka sąsiadki zdążyły przemianować na wdowę Ligment. Zapłakana, leciwa już niewiasta poczęła mówić łamiącym się głosem:
- Gdzie jest, ach gdzie jest mój kochany mąż?! Pytam się was gdzie jest ten dobry ojciec dzieci i gospodarz, którego co roku chwalono za największe dynie w Bree?! Zginął przepadł bez wieści! Jak kamień w wodę i krew w piach! Teddzie Butterbur to twoja wina! - Zagrzmiała pani Ligment, wskazując kościstą dłonią na przerażonego gospodarza. - To ty dobrych mężów i gospodarzy sprowadzasz na złą drogę! Hodujesz tu nienawistnego wroga każdej porządnej rodziny! A imię jego jest brandy i piwo! Zapamiętajcie moje słowa dziś alkohol i upiory, a jutro karty i kobiety lekkich obyczajów!
Na te słowa pobladły wszystkie zebrane w gospodzie dobre żony podejrzliwie poczęły spoglądać na pana Butterbura. Ten zaś mocno zaniepokojony tokiem rozmowy czym prędzej pomógł zejść pani Ligment z beczki, choć ta wcale z niej schodzić nie chciała.

Na to tylko czekał stary Ferny. Wgramolił się na beczkę, o mało co jej nie przewracając i z trudem łapiąc równowagę zaczął przemawiać:
- A ja wam mówię ludzie, że pani Ligment rację ma! - Po sali się śmiech począł nieść. Bo jakkolwiek stary Ferny może i miał Butterburowe piwo i brandy za wroga ale pewnikiem pani Ligment nie spodobały by się metody walki jakie zwykł stosować. - Wszelkie zło pochodzi z Butterbura gospody! Bo tu wszystkie obce złażą i siedzą. A to może myśmy sobie te upiory wymyślili? Może ktoś z naszych ludzi czarować zaczął i upiory przyzywać?! Od pamięci najstarszych zawsze były upiory w kurhanach i nikomu nie szkodziły póki się tam do nich nie lazło. To obcy jakiś przylazł w nasze strony i mącić zaczął. Kto wie może to i ten sam co u Butterbura teraz na kwaterze siedzi?! Powiadam wszystko co złe z obcych czarowników i chrzczonego piwa! A na dodatek...
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt

Ostatnio edytowane przez Avaron : 19-06-2008 o 20:46.
Avaron jest offline  
Stary 19-06-2008, 21:09   #55
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Orendil
W powietrzu świsnął trzonek drewnianej lagi i Ferny wylądował na posadzce wzbijając tuman pyłu i wywołując ogólny śmiech. W tym akompaniamencie Orendil wdrapał się na beczkę, wciąż wspierając się różdżką o podłogę. – Hympf. – Te parsknięcie zabrzmiało jakby wydmuchiwał sobie nos w chusteczkę, albo rękaw. - Wypraszam sobie. Nie mam nic wspólnego z chrzczeniem piwa. – Dodał rzeczowym tonem. W karczmie wciąż było słychać rozmowy, szmery i chichoty. Nie pomogło kilkukrotne stuknięcie laską o podłogę, ani ponowne zdzielenie nią, próbującego wrócić do beczki Fernego. Dopiero gdy poirytowany czarodziej roztrzaskał o podłogę jakiś flakonik huknęło, błysnęło i zaśmierdziało, zapał mieszkańców miasta jako tako się ostudził. – Tak… ten… no… chcecie wiedzieć w czym problem? To ja wam powiem.
- Upiory znacie…
- Znamy. – Odpowiedział ktoś z tłumu.
- Znacie. Wiecie, że zbliżać się tam nie wolno…
- Nie wolno, coby ich nie drzaźnić!
- Drażnić mój drogi, drażnić. Wiecie, że…
- Wiemy!
- Wiem, że wiecie! Nie przerywaj mi. No… Wiecie, że jak się je zdrzaźni… tfy! Zdrażni. To mogą wyleźć z leża. Tak się stało w czasie wielkiego moru, kiedyśtam. Nie ważne. Ważne jest co robią, jak już wylezą. Wiecie, że wasze rodziny poznikały. Dobra wiadomość jest taka, że pewnie żyją, a raczej mogą żyć, jeśli się ich znajdzie i uwolni. Tylko pamiętajcie! Słuchajcie uważnie i pamiętajcie, bo to ważne. Kurhanów są setki. Według moich badań tak koło tysiąca. – Kto wie, kiedy ten cudak znalazł czas, na tak szczegółowe badania. - Teraz zagrożenie pochodzi z jednego leża. Jeden możny z dawnych czasów i jego świta. Nim odkryjecie właściwe leże obudzicie ich znacznie więcej. Ktoś chce próbować szczęścia? A więc to głupi pomysł…
 

Ostatnio edytowane przez Keth : 15-07-2008 o 13:01.
Keth jest offline  
Stary 19-06-2008, 23:35   #56
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kiedy tylko tłum wlewać się począł przez drzwi zbyt wąskie (na całe szczęście), aby przepuścić wszystkich naraz, złapał jakiś niezagospodarowany kufelek - który był się w czasie przedłużającego się śniadania pojawił na stole w towarzystwie kilku braciszków - i przezornie wyniósł się na schody. Rozsiadł się gdzieś tak w połowie, z widokiem na wszystko i o ile powietrzem może niezbyt świeżym, o tyle przynajmniej występującym w dostatecznej, czyli znacznie większej niż na dole, ilości. Patrzył na kłębiący się w dole tłum, pociągał z kufelka i raz po raz masował się po łydce, uśmiechając się do siebie samymi niemal oczami...

Na co ci, hobbicie te nocniki w łąkę malowane... Ciesz się, kurduplu, że ciebie zamiast nich upiorzyska nie zabrały, żeby ci do łba szczać albo i gorzej... Kto wie, co takie upiory tam robią...

Aa zamknij się kwoko... by cię kto porządnie... tyle że ślepy chyba, głuchy, i durny jak kłoda...
Z dupy chyba największej... Ten to chyba upiory po pierścieniach całował, jak go zabierały... Po pierścieniach...
A kto tu w karty ciąć umie... Lekkich... One by cię, kwoko, obyczajów uczyć mogły... Wlazła na beczkę, jazgoce... A tamten jej pod halki żurawia zapuszcza... Heh, panie Carrot, żal po noc..., tfu, rodzinie niedłuższy niż pani Ligmentowej nogi... He he.

Lekkich... by tu kto jaką zobaczył kiedy... Akurat...

Z obcych, to tylko elf czasem jaki... Albo stary dziwak... O ten cię zaraz za te fantazje... He, he...
 
Betterman jest offline  
Stary 23-06-2008, 11:22   #57
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Orendil
Orendil zrobił przerwę by dać innym szansę na wtrącenie swoich trzech groszy. Odpowiedziała mu cisza. Nawet hobbit Carrot, do tej pory rozgadany, teraz wpatrywał się w niego z rozdziawionymi ustami.

- Dobrze, skoro wspólnie doszliśmy do tego wniosku, czas zastanowić się co dalej. I tu zaczyna się moja rola. Potrafię przejść przez kurhany tak, by nie zbudzić upiorów. Więc powoli je przeszukam. Pagórek po pagórku, grobowiec po grobowcu. Znajdę waszych bliskich i wyznaczę bezpieczną ścieżkę do nich. Tyle mogę zrobić sam. Lecz ot tak wejść do środka nie zdołam ani ja, ani ktokolwiek inny. Nasz gość, Galdor – Orendil wskazał elfa szafirem swojej różdżki. Tymi słowy przypisał już sobie rolę gospodarza. Nikt nie protestował. - mógłby spróbować. Ale fajerwerki, które by wywołał obudziłyby pozostałe zmory i mielibyśmy kolejny Wielki Mór. Oj, chyba przestajecie rozumieć o czym mówię. Uproszczę to. U siebie upiory są tysiąc razy potężniejsze niż to co widzieliśmy w Bree. Tysiąc grobowców – tysiąc razy, to dość prosty rachunek.

Kapelusznik zeskoczył z beczki, lecz jego głos nadal bez problemów niósł się po sali. Żadne szepty, bzyczenia much i szuranie butami nie były w stanie go zagłuszyć. Mimo to odczekał, aż wszystko ucichnie. Dla lepszego efektu kilkakrotnie trzepnął laską o podłogę.

-Tak, tak. Już powzdychaliście, jękneliście, poszemraliście i tak dalej? Mogę mówić? W takim razie uwaga. Tak jak w każdej baśni, tak i tutaj jest jedno proste rozwiązanie, które wymaga od kilku osób ogromnego poświęcenia w imię dobra ogółu! Ruszą na wschód do miejsca z którego najpewniej przybył Galdor, do domu mistrza Elronda, by przynieść z jego biblioteki coś, co jest nam teraz niezbędne. Starożytny traktat, którego istoty i tak nie zrozumiecie. Ważne jest to, że przy jego pomocy jestem w stanie powstrzymać upiory na tyle długo, by wynieść z ich leża uprowadzonych. Kto wie? Może nawet ponownie uśpić? Cóż, przejdźmy do konkretów. Ja zostaję tutaj i poprowadzę poszukiwania, natomiast do Rivendell, bo tak zwie się te miejsce wyruszy kilku śmiałków. Nie ma innego rozwiązania tego problemu. Galdorze, czy staniesz na czele tej grupy, jako jej przewodnik?
 

Ostatnio edytowane przez Keth : 15-07-2008 o 13:03.
Keth jest offline  
Stary 23-06-2008, 11:58   #58
 
Ticket's Avatar
 
Reputacja: 1 Ticket nie jest za bardzo znany
Leon i Rajon Powe'owie


Bree znajdowało się już nieopodal i przed Leonem Powe postawiona została trudna decyzja.

-Ech, chodź żesz tu migiem Rajon! - warknął gniewnie i szarpnął konopny sznur którego drugi koniec przewiązany był na szyi jego brata, na podobieństwo smyczy.- Przecież nie mogę cię po prostu przywiązać do drzewa chłopcze, co to to nie. Jeszcze by cię dziki zwierz pożarł, albo gotowyś uciec i tyle bym cię widział..-powtarzał sam do siebie, mrucząc niewyraźnie pod nosem .

Rudowłosy hobbit marudził wcale nie dlatego że miał wyjątkowo paskudny dzień (choć owszem- miał), lecz z tego powodu że zadziorność, złośliwość i duma płynęły w jego krwi od urodzenia. Leon narzekać zwykł niemal bezwiednie, a do innych istot tego świata odnosił się niczym zażywna ciotka która źle życzy sąsiadom uważając ich za leniów, leserów i obiboków którzy podtruli jej psa. Każdy ma taką ciotkę.

Leon Powe....

Dumny mieszkaniec wschodniej ćwiartki Shire, a konkretniej posiadacz domku nad Brązową Baranduiną. Dumny, bowiem pochodzenie z najbardziej ludnych i żyznych okolic Shire uważa za zaszczyt i szczerze współczuje biedakom z ćwiartek północnych (szczególnie teraz, gdy sroga zima zabrała tylu jej mieszkańców), zachodniej (o wiele nazbyt pagórkowata, jeżeli jego o to spytać) czy południowej ("No przyznaję, też lubię czasem wypalić fajeczkę, czy dwie ale ci z południowej już przesadzają, jeżeli chcesz znać moje zdanie").

Leon wygląda na tyle przeciętnie że przykładowy człowiek zapomniałby jego twarz w piętnaście minut po skończonej rozmowie. Korpulentny, wyposażony w fizys dobitnie świadczącą o przynależności klasowej, z nieco zadartym nosem. Jedynym co może go wyróżniać w tłumie są ognistorude kudły które zwyczajowo określa się mianem włosów. Jedno spojrzenie na czubek głowy Powe'a każe podejrzewać ewentualność użycia szczotki i próby ich rozczesania, w razie gdyby słudzy Mordoru chcieli na nim poćwiczyć swe umiejętności torturowania maluczkich. Lubi nosić zieloną czapkę, z ułamanym piórem.

-Co ja z tobą zrobię Rajon? Będziesz potrafił się zachować?

Był i Rajon. Jego młodszy brat. Rajon... oszalał. Najzwyczajniej w świecie, z dnia na dzień, zdaje się że stracił rozum. Poszedł do lasu niziołkiem, a wrócił...Cóż fizycznie nie zmienił się na jotę, za to z umysłu wywiało niemal wszystko co czyniło go młodszym braciszkiem Leona. Od teraz codziennością były zachowania zwierzęce: wycie w nocy do księżyca, tarzanie się z psami w ulicznym pyle, niedopuszczalne maniery przy stole, powarkiwania i mruczenie coraz częściej zastępowały normalną mowę. Ostatnio nawet ugryzł Leona, gdy ten odwieść go od sikania pod drzewo sąsiadów.

Pewnego poranka decyzja została podjęta. Należy ruszyć w świat i szukać pomocy u lepszych od siebie. U ludzkich czarodziejów, prastarych mędrców którzy jak wieść niesie potrafią zdjąć z człowieka klątwę i zły urok, a w takiej właśnie potrzebie był teraz Rajon. Zostawiwszy za sobą przytulne ciepło domku nad Baranduiną, bracia Powe ruszyli bezdrożami ku Bree. Bezdrożami bowiem, do czego nikomu by się nie przyznał, Leon musiał momentami trzymać Rajona na uwięzi, niczym psa na smyczy. Czas naglił...

A teraz byli już niemal na miejscu. W Bree, mieście ludzi gdzie z pewnością znajdą pomoc lub dowiedzą się gdzie dalej należy jej szukać.

-Poczekaj braciszku, postawimy ci kołnierzyk, bo ślady po tym sznurze trochę za bardzo się odcisnęły... Dobra, gotowe! I co, możemy iść?- odpowiedziało mu bezmyślne spojrzenie i strużka śliny cieknąca swobodnie po brodzie Rajona.
 

Ostatnio edytowane przez Ticket : 23-06-2008 o 17:18.
Ticket jest offline  
Stary 23-06-2008, 17:18   #59
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Uśmiechnięty mężczyzna szedł spokojnie szlakiem, prowadzącym do Bree, miejsca, w którym można było spotkać kompanów do picia, miejsca na nocleg i innych rzeczy, których Manfennas w tym momencie potrzebował.
W końcu dotarł na pagórek, z którego doskonale widać było cel jego podróży.

-Nareszcie…- szepnął sam do siebie widząc bramy miasta, do którego szedł już kilka ładnych dni. W momencie, w którym to powiedział, na jego czoło spadło kilka kropel wody, a zaraz po nich następne i następne, aż w końcu strugi deszczu lunęły na niego obficie.
Mężczyzna uniósł głowę, widząc odlatującego, szarego sokoła, który towarzyszył mu od dawna.

-Niedługo się spotkamy…- pomyślał i zarzucił na głowę kaptur, aby schronić się przed deszczem.
Pomimo złej pogody, strażnicy przy bramie nie wpuścili go od razu. Widać było po nich zdenerwowanie, które potwierdziła z ich strony wzmianka o upiorach.
Po wejściu do miasta od razu ruszył do karczmy, o której słyszał w jednej z opowieści swojego mistrza „Pod Rozbrykanym Kucykiem”.
Gdy doszedł na miejsce, zdziwił go fakt, że budynek jest pełny, a wszyscy są zasłuchani w słowa mężczyzny w spiczastym kapeluszu.

-„[…] Ruszą na wschód do miejsca z którego najpewniej przybył Galdor, do domu mistrza Elronda, by przynieść z jego biblioteki coś, co jest nam teraz niezbędne. Starożytny traktat, którego istoty i tak nie zrozumiecie. Ważne jest to, że przy jego pomocy jestem w stanie powstrzymać upiory na tyle długo, by wynieść z ich leża uprowadzonych. […]”

Manfennas wysłuchał go do końca i od razu zabrał głos, nie patrząc czy wchodzi komuś w słowo.

-Tak więc, przyjacielu... Szukasz kogoś kto ruszy do pięknego domu elfów?- w momencie, gdy wypowiedział te słowa wszystkie oczy w karczmie skierowały się na niego, widząc wysokiego i postawnego mężczyznę, odzianego w skórzany płaszcz do połowy uda, z pod której widać było kolczugę, od którego nieśmiało odbijało się światło świec oraz szarą, poszarpaną pelerynę, sięgającą aż do ziemi. Kołczan ze strzałami i łuk świadczyły, że musi być poszukiwaczem przygód, co dobitnie potwierdzał miecz półtora ręczny przytroczony do lewego biodra. Spoglądający na jego twarz mogli dostrzec, że jego cera jest zaniedbana i poharatana, najprawdopodobniej przez gałęzie, ciernie itp. Pośród jego zarostu i ciemnych włosów, opadających na ramiona, można było dostrzec po dwie kreski wytatuowane na kościach policzkowych. Spoglądając mu w oczy, można było dostrzec iskierke lekkoducha. Głos miał niski i donośny, więc nikt nie miał większych trudności aby go usłyszeć.

-Jeżeli tylko dostanę tutaj ciepłą strawę i suchy kąt to gotów jestem wyruszyć z wami skoro świt!- powiedział i uśmiechnął się szeroko- myślę, że się wam przydam, przyjacielu- dodał, mówiąc do swojego przedmówcy.
-Zwą mnie Manfennas, ale niektórzy wolą nazywać mnie Sokolnikiem- powiedział, ciągle się uśmiechając- Więc z kim przyjdzie mi podróżować?

Czuł się bardzo dobrze. Nie minęła godzina odkąd zawitał do miasta, a już stawał się częścią jakiejś wyprawy. Co prawda zmartwiła go wzmianka o upiorach, lecz została ona stłumiona przez rządzę przygód, która kierowała nim od dawna.
 
Zak jest offline  
Stary 23-06-2008, 22:17   #60
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Teliamok "Telio" Brandybuck

Hobbit wstał, jak zdążył się zorientować, zdecydowanie za późno. Było już z pewnością dobrze po porze pierwszego śniadania, a i drugie właśnie przepadało. Młody Brandybuck jednak nie martwił się tym zbytnio, jako że nie takie trudności zdarzało mu się pokonywać. Nie przejmował się też zbytnio ani stanem swojej odzieży i włosów, które były brudne i gęsto upstrzone liśćmi, gałęziami i wszystkim, co znaleźć można w leśnym poszyciu. Hobbit zignorował też fakt, że bolały go niemal wszystkie mięśnie po nocy przespanej na gołej ziemi. Tym, co popędzało go do wznowienia wędrówki było wspomnienie minionej nocy. Nie wiedział, jak daleko zboczył ze Wschodniego Gościńca, którym podążał do Bree i chciał wrócić na niego jak najprędzej. Obrazy trupich książąt otaczających go we mgle nie pozwalały się tak szybko odegnać i Telio czuł, że musi dowiedzieć się, z czym się wczoraj spotkał.
Podniósłszy się zatem z ziemi i strząchnąwszy z grubsza liście z ubrania począł hobbit rozglądać się po okolicy. Pierwszym radosnym widokiem był jego kucyk, który w spokoju skubał niedaleko trawę. Kiedy Telio sprawdził, czy wszystkie jego bagaże znajdują się na swoich miejscach, z uśmiechem stwierdził, że od głównego traktu tak daleko nie odjechał i nie zostało mu więcej jak godzina jazdy. Pełen entuzjazmu siadł więc na swojego wierzchowca i raźno ruszył przed siebie. Jadąc wyobrażał sobie, coby powiedziała jego rodzina i znajomi, kiedy opowiedziałby im swoją wczorajszą przygodę. Z pewnością słuchaliby z zapartym tchem i, o ile mógłby potwierdzić prawdziwość swych słów, okrzyknęliby go bohaterem. Niewielu wszak nawet pośród dzielnych Brandybuck' ów wyszło cało ze spotkania oko w oko z pradawnymi upiorami.
Przebywszy, jak wspomniano, niezbyt długą drogę, dojechał Telio do Bree i bez żadnych utrudnień ze strony starego (choć zapewne nie tak starego, jak wskazywałaby jego biała czupryna) Erada, który wszakże mruknął pod nosem coś o "tłoku na drogach", wjechał do miasteczka. Jadąc wolno uliczkami postanowił nie zwracać uwagi na spojrzenia, jakie zapewne wywoła jego sfatygowany mocno strój, a jakie na pewno napotkałby w rodzinnym Shire. Nic jednak takiego nie nastąpiło. Wszyscy mieszkańcy byli wyraźnie zaaferowani czymś zupełnie innym. Młody hobbit pomyślał, że może mieć to związek z wczorajszymi wypadkami, które z pewnością nie ominęły i miasta. Kierując się za coraz gęstszym tłumem doszedł do "Rozbrykanego Kucyka" i, odprowadziwszy wierzchowca do stajni, postanowił, mimo tłoku, wejść do środka.
W ścisku, jaki panował w karczmie nikt nie zauważył młodego, może czterdziestoletniego hobbita w podróżnym płaszczu, kurtce, czerwonej kamizelce i zielonych spodniach. Jego śniada twarz, przykryta plątaniną czarnych loków, z dwoma czarnymi oczami pośrodku, miała wyraz lekkiego onieśmielenia na widok tylu ludzi, a szczególnie dziwnego starca w kapeluszu i szlachetnego młodzieńca, który, jak można było poznać, był elfem. Telio trafił na sam koniec przemowy kapelusznika, jednak od razu domyślił się, że narada zebrała się w celu wyjaśnienia zagadki mgielnych straszydeł.
-Jeżeli tylko dostanę tutaj ciepłą strawę i suchy kąt to gotów jestem wyruszyć z wami skoro świt!
Słowa mężczyzny nazywającego siebie Sokolnikiem nieco ośmieliły hobbita, który, przeciskając się z niemałym trudem przez tłum, wystąpił na środek.
-Nie wiem panie, czy mogę się wam na coś przydać, ale ja też zetknąłem się zeszłej nocy z potworami, o jakich mówicie. Z chęcią dowiem się więcej o nich, gdyż po to właśnie opuściłem dom, aby poznać niezwykłe historie. - Po tych słowach Telio zwrócił się w stronę Galdora. -Tobie zaś, jaśnie wielmożny elfie, zawdzięczam to, że mogę tu stać. Twoja to zapewne moc,, choć może o tym nie wiesz, powstrzymała upiory czyhające w lesie na moje życie. Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym towarzyszyć ci w podróży, i, jeśli się da, spłacić choć część mojego długu.
Tu hobbit skłonił się nisko i cofnął nieco, jakby zaskoczony śmiałością własnych słów wobec tak szlachetnej osoby. Nagle, uświadomiwszy sobie swój błąd, zrobił znowu krok do przodu i z ukłonem nie niższym niż poprzednio powiedział: -Wybaczcie mi moi panowie, Teliamok Brandybuck, do usług waszych i waszych przyjaciół.
 
Makuleke jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172