Opat wydawał się dziwny Wanaldowi. Nie dlatego, że pieprzył bezsensu tylko, iż dziwnie gestykulował. Złudny widok dowódcy oddziału jako jakiegoś boga, sprawiał że rycerz początkowo chciał złożyć mu pobożny pokłon. W końcu był bogiem, a może to tylko nerwica? "Każdy z was zgłosił się dobrowolnie" te słowa opata jakby nie dotarły do Wanalda gdyż starał się ich nie słuchać i nie wypominać sobie swojego błędu młodości i dezorientacji.
Słowa o misji znów włączyły słuch rycerza. "Może w końcu powie coś nie od rzeczy" myślał Wanald. Na treść zadania oburzył się wyraźnie. Jak można odprawiać pogańskie rytuały w państwie boga?! Trzeba temu zapobiec!
- Za Dzień Ostateczny Kresch'Nei! - wykrzyczał po słowach opata.
Gdy on i generał wyraźnie rozmawiali o nim, Wanald zrobił minę debila i starał się nie zwracać na to uwagi.
Wreszcie na szlaku, po to aby głosić słowo Dnia Ostatecznego i powstrzymać wszelkich heretyków od niszczenia wszelkiego co święte. Karawana świętych rycerzy ruszających do walki ze złem i śmierdząca potem. Wyglądali nie nagannie lecz ten smród...
Wanald posłusznie wykonał polecenie generała. Podszedł i przeczytał o misji.
- Tu jest jakieś ogło... - mówił odwracając się i zobaczył uciekających przed nimi pobratymców. W pierwszej chwili ruszył w pościg, lecz po kilku upadkach przez ciężką zbroję zaniechał tej czynności.
Wrócił do kartki z napisem, przeczytał ją jeszcze raz i poszukał wzrokiem szyldu z napisem Tawerna pod Stalowym Zakapiorem. Gdy ją znalazł wszedł do środka.
__________________ I widzisz, Geralt, niekiedy bywa tak, że Bardzo Wielkie Zło chwyci cię za gardło i powie: "Wybieraj, bratku, albo ja, albo tamto, trochę mniejsze". |