| Uśmiechnięty mężczyzna szedł spokojnie szlakiem, prowadzącym do Bree, miejsca, w którym można było spotkać kompanów do picia, miejsca na nocleg i innych rzeczy, których Manfennas w tym momencie potrzebował.
W końcu dotarł na pagórek, z którego doskonale widać było cel jego podróży. -Nareszcie…- szepnął sam do siebie widząc bramy miasta, do którego szedł już kilka ładnych dni. W momencie, w którym to powiedział, na jego czoło spadło kilka kropel wody, a zaraz po nich następne i następne, aż w końcu strugi deszczu lunęły na niego obficie.
Mężczyzna uniósł głowę, widząc odlatującego, szarego sokoła, który towarzyszył mu od dawna. -Niedługo się spotkamy…- pomyślał i zarzucił na głowę kaptur, aby schronić się przed deszczem.
Pomimo złej pogody, strażnicy przy bramie nie wpuścili go od razu. Widać było po nich zdenerwowanie, które potwierdziła z ich strony wzmianka o upiorach.
Po wejściu do miasta od razu ruszył do karczmy, o której słyszał w jednej z opowieści swojego mistrza „Pod Rozbrykanym Kucykiem”.
Gdy doszedł na miejsce, zdziwił go fakt, że budynek jest pełny, a wszyscy są zasłuchani w słowa mężczyzny w spiczastym kapeluszu. -„[…] Ruszą na wschód do miejsca z którego najpewniej przybył Galdor, do domu mistrza Elronda, by przynieść z jego biblioteki coś, co jest nam teraz niezbędne. Starożytny traktat, którego istoty i tak nie zrozumiecie. Ważne jest to, że przy jego pomocy jestem w stanie powstrzymać upiory na tyle długo, by wynieść z ich leża uprowadzonych. […]”
Manfennas wysłuchał go do końca i od razu zabrał głos, nie patrząc czy wchodzi komuś w słowo. -Tak więc, przyjacielu... Szukasz kogoś kto ruszy do pięknego domu elfów?- w momencie, gdy wypowiedział te słowa wszystkie oczy w karczmie skierowały się na niego, widząc wysokiego i postawnego mężczyznę, odzianego w skórzany płaszcz do połowy uda, z pod której widać było kolczugę, od którego nieśmiało odbijało się światło świec oraz szarą, poszarpaną pelerynę, sięgającą aż do ziemi. Kołczan ze strzałami i łuk świadczyły, że musi być poszukiwaczem przygód, co dobitnie potwierdzał miecz półtora ręczny przytroczony do lewego biodra. Spoglądający na jego twarz mogli dostrzec, że jego cera jest zaniedbana i poharatana, najprawdopodobniej przez gałęzie, ciernie itp. Pośród jego zarostu i ciemnych włosów, opadających na ramiona, można było dostrzec po dwie kreski wytatuowane na kościach policzkowych. Spoglądając mu w oczy, można było dostrzec iskierke lekkoducha. Głos miał niski i donośny, więc nikt nie miał większych trudności aby go usłyszeć. -Jeżeli tylko dostanę tutaj ciepłą strawę i suchy kąt to gotów jestem wyruszyć z wami skoro świt!- powiedział i uśmiechnął się szeroko- myślę, że się wam przydam, przyjacielu- dodał, mówiąc do swojego przedmówcy.
-Zwą mnie Manfennas, ale niektórzy wolą nazywać mnie Sokolnikiem- powiedział, ciągle się uśmiechając- Więc z kim przyjdzie mi podróżować?
Czuł się bardzo dobrze. Nie minęła godzina odkąd zawitał do miasta, a już stawał się częścią jakiejś wyprawy. Co prawda zmartwiła go wzmianka o upiorach, lecz została ona stłumiona przez rządzę przygód, która kierowała nim od dawna. |