Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2008, 11:08   #3
Keth
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Biegł. Cały czas biegł. Wciąż słyszał za sobą głosy ludzi. Nie było czasu wspierać się o laskę, z którą zwykł podróżować. Nie było czasu odwrócić się i nawoływać do pokoju czy pojednania. Nie było czasu paść na kolana i się modlić. To i tak nie miałoby sensu. God is dead – wszem i wobec głosił nasmarowany czerwoną farbą napis na bazylice św. Piotra w Rzymie. Umarł Bóg, umarła wiara, umarł kościół. W tej właśnie kolejności. Ta cholerna koloratka miała zapewnić bezpieczeństwo, a tylko sprowadziła mu na głowę wściekły tłum. Wciąż biegł. Na szczęście lubił kiedyś sporty i wciąż trzymał formę. Zaczynało brakować mu tchu. Chyba ich zgubił. Nadal biegł. Stanął dopiero, gdy zabrakło mu sił na postąpienie kolejnego kroku. Dopiero wtedy przekonał się, że nikt nie dyszał mu nad karkiem od ładnych kilku kilometrów. Oddalił się od głównej drogi i swojego celu. Lecz cóż z tego? Jego cel był ulotny. Mógł sobie znaleźć inny. Zresztą bał się tam wrócić. To nie Filipiny, gdzie nikt nie podniósłby ręki na katolickiego księdza, a nawet jeśli, to groziłoby mu tylko pobicie. Ci tutaj byli jak wściekłe, wygłodniałe wilki. Rozszarpaliby go żywcem. Największą ironią było to, że te same osoby jeszcze niedawno rozszarpałyby każdego, kto powiedziałby złe słowo na kościół, czy w jakikolwiek inny sposób wyróżniał się z tłumu, na przykład swoją orientacją seksualną.

Watykan polecił mu kiedyś zapoznać się z jedną z książek Ericha von Danikena. Kościół chciał ustosunkować się do tez w niej zawartych, a raczej wytknąć ich kłamliwość. Teraz nie trzeba by nawet jej otwierać, żeby to zrobić. Wszystko z powodu tytułu, jaki autor jej nadał w tamtych pięknych i spokojnych czasach: „Dzień sądu ostatecznego trwa od dawna”. Dobre sobie. Powinien zobaczyć to co się teraz dzieje. Natychmiast zweryfikowałby swoje poglądy co do przeszłości.

Ksiądz Giovanni wsparł się o swój podróżny kij i ruszył dalej. Tylko to mu zostało: imię które przybrał w Watykanie, filipińska escrima, która służyła mu jako laska – pamiątka ze starych, dobrych czasów prowadzenia misji w tamtym kraju i iść dalej. Te trzy rzeczy i nic więcej. Miał też talię kart, coś do jedzenia, sportowy plecak alpinusa i parę innych pierdółek, ale to się nie liczy. Dotarł do jakiegoś zajazdu. Był tak zmęczony, że przestało go obchodzić, czy na miejscu jest ktoś, kto będzie chciał go zlinczować. Chciał tylko odpocząć. Odpocząć, albo położyć się i umrzeć. Coraz częściej myślał o śmierci. Jakiś czas temu przestał nawet bać się grzechu samobójstwa. W końcu jakiego do cholery grzechu? I tak był już żywym trupem. Od razu skierował się do największego budynku.
- Pochwalony – Burknął pod nosem, gdy przekraczał próg. Nie baczył czy ktoś jest w środku. Po prostu odezwał się w nim stary nawyk. Doszedł do jakiegoś powyginanego krzesła przy zwęglonym stoliku i opadł na nie bez sił.
 

Ostatnio edytowane przez Keth : 24-06-2008 o 13:35.
Keth jest offline