Dwie postaci szły powoli po czarnej nitce autostrady. Obojętnie mijali kolejne wraki samochodów- w końcu widzieli ich już tyle. Obaj z plecakami na plecach, obaj zarośnięci, obaj wlokący swoje skurzane kurtki za sobą. Zbyt gorąco było na nie.
Na początku tej wyprawy, a zdawało im się, że minęły już tygodnie, chcieli dotrzeć do Strasburga, do swoich rodzin. Teraz nie wierzyli już w to, że trafią na właściwą drogę, ani w to, że spotkają tam swoich bliskich. Ale szli nadal. Siłą inercji.
Chris, wysoki brunet, kiedyś dość przystojny, teraz ciężko by to było osądzić z powodu zarostu, szedł trochę bardziej z przodu.
-No i system upadł. Chyba o to walczyliśmy, nie?- po raz tysięczny w ciągu tych dni rozważał ten sam dylemat- I co dalej? Chciało by się, jak stary Augusto, powiedzieć, że prawdziwa anarchia to nie "fuck the system", tylko "get up, stand up". Ale przecież tu nie ma kto powstawać!
-Easy rider, co nie?- z tych smutnych myśli wyrwał go głos przyjaciela, Leona. Trochę niższy, lepiej zbudowany, w odróżnieniu od Chrisa próbował w miarę możliwości walczyć z zarostem. W tej chwili, trzymanym kałasznikowem wskazywał ciągnącą się po horyzont drogę.
- Ta, tylko czemu zasuwamy z buta? Trzeba było zabrać te motory, które Ci pokazywałem.
-To nie były motory, to były harleye.
-A czyje to były harleye?- Chris czuł, dokąd zmierza ten dialog. Kontynuował. Siłą inercji.
-Zeda.
-A kto to jest Zed?
-Zed's dead baby, Zed's dead.- po tych słowach obaj zaczęli się śmiać na całe gardło. Prawdopodobnie taki dźwięk nie rozległ się w okolicy od miesięcy. Po chwili śmiech zaczął przechodzić w wycie, a oni padli na rozgrzany asfalt. Dzika radość szybko zniknęła, za to wreszcie dogoniła ich rozpacz, której nie dopuszczali do siebie już tyle czasu.
-Mam to gdzieś, może połóżmy się tu i poczekajmy, aż zdechniemy?- Chris pierwszy wyrzucił z siebie to, co obaj myśleli. Leon nie odpowiedział. Przez kilka minut leżeli bez ruchu, jakby faktycznie chcieli wcielić ten plan w życie. Nagle Chris syknął - Hej, chyba coś widziałem. Kogoś wręcz.
-Co? Gdzie?- jego towarzysz nagle się ożywił. Czyżby ślad cywilizacji? To byłby pierwszy od Paryża. Tylko czy to dobrze?
-Tam, ktoś chyba wszedł w tamtą uliczkę. Wstawaj, nie możemy go zgubić z oczu.
Nagle jakiś przypadkowy przechodzić wydał im się znakiem z Nieba, obietnicą zbawienia. Ruszyli w tamtą stronę. Człowiek, którego ponoć widział Chris, szybko zniknął im z oczu, zobaczyli tylko tabliczkę: "Motel 1 km".
Jakiś czas później dotarli do dwóch domków, które musiał być obiecanym motelem. O dziwo, zgodnie z oczekiwaniami, na progu zobaczyli grupę ludzi. Tubylcy nie wyglądali na groźnych, więc ruszyli szybko w ich stronę.
-Witajcie, dobrzy ludzie!- krzyknął Chris, po francusku oczywiście, a Leon pomachał do nich ręką, nie myśląc, jakie wrażenie może wywrzeć dwóch brodatych typów, w tym jeden machający karabinem.
Ostatnio edytowane przez Wojnar : 25-06-2008 o 14:16.
|