Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2008, 17:20   #6
sante
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Philippe Cotillard stanął na środku asfaltowej, pustej drogi. Drobne kropelki deszczu spływały mu po ciemnych okularach. Nie było zimno, ale dłuższe przebywanie w odsłoniętym od deszczu miejscu nie było wesołe. Chłopak spojrzał za siebie, zobaczył pustą drogę, przed sobą ujrzał to samo. Nie było sensu wracać, ruszył dalej. Żółte pasma na asfalcie przewijały się pod stopami Francuza w niezwykle wolnym tempie.
- Muszę załatwić sobie rower – zrobił zamyśloną minę by po chwili stwierdzić z niezadowoleniem, ze właściwie ma inne priorytety – zanim poszukam roweru, muszę znaleźć sobie jakąś panienkę. Jak ja dawno się z żądną nie zabawiałeeeem! – wydarł się na cały głos, żaląc się światu, Bogu czy jakiejkolwiek inne istocie, które mogła go usłyszeć.

W niezbyt ciekawym humorze ruszył w dalszą drogę. Aby chociaż trochę zabić czas, wyciągnął paczkę z papierosami, włożył do ust jedną sztukę i odpalił ją od ledwo płonącej zapałki. Jaskrawo czerwony żar zaświecił się, czego natychmiastowym efektem był obłoczek trującego dymu, który zawsze przynosił palącemu dawkę ulgi i ukojenia dla zmęczonego ciała.

Szedł może jeszcze parę dobrych godzin, gdy natknął się na znak przy drodze. Znak niósł radosną nowinę, w pobliżu znajdował się motel. Niewiele się zastanawiając ruszył dalej, tym razem jednak szybszym tempem, licząc, że do owego motelu zajdzie w dość krótkim czasie.

Piętnaście minut później dotarł przed dwa zniszczone budynki. Niestety zastany widok nie był tym czego oczekiwał.
- Cholera, pewnie nawet nikogo w środku nie ma – podrażniony ruszył do większego budynku, który zapewne był owym motelem. W środku ku jego zaskoczeniu było już pięc osób. Dwóch zarośnięty gości, w tym jeden z kałaszem, ksiądz oraz jakiś dwóch innych facetów.
- Eeee bez panienek. – podsumował przed samym sobą obecny stan rzeczy
- Witam! – zawołał do obecnych w taki sposób by mu papieros nie wypadł z buzi, jednocześnie podniósł rękę w geście przywitania – Ktoś z was jest z obsługi tego uroczego miejsca? – z lekko ironicznym uśmieszkiem zapytał obecnych i powoli rozejrzał się po pomieszczeniu, przenosząc wzrok z jednej osoby na drugą. – Philippe jestem, no i oczywiście mam nadzieję, że rozumiecie po angielsku, ewentualnie mogę mówić po francusku, ale coś mi się widzi, że tym językiem wielu z was nie mówi.

Cotillard podszedł do lady, za którą pewnie kiedyś stał ktoś z recepcji. Wszedł za nią, położył futerał na ladzie, a samemu rozejrzał się po pułkach.
- Co my tu mamy… - szeptem skitował start swoich poszukiwań czegokolwiek.
Szperając po starych, zakurzonych pułkach znalazł jedynie książkę telefoniczną sprzed trzech lat, dziesięć euro centów i jedną dziurawą skarpetę, która zapewne służyła za ścierkę ostatniemu mieszkańcowi tego zrujnowanego budynku.
- Panowie to tak długo tu siedzą? – zwrócił się do obecnych jednocześnie bawiąc się znaleziona monetą – wiecie może coś na temat pokoi w tym uroczym miejscu? Jak coś rezerwacje robię na ten z widokiem na parking. Potłuczone szyby w oknach mogą wpuszczać noca trochę ziąbu do pomieszczenia, ale nie ma to jak świeże, nocne powietrze, co nie? Zresztą zauważyliście, w jaki sposób są zniszczone?-

Chłopak wyszedł zza lady i ruszył równym krokiem przez pomieszczenie rozmyślając nad tymi niezwykłymi oknami.
- Prawdziwe piękno – słowa zaakcentował potwierdzającym ruchem ręki – dotychczas świat żył w sztywnych ramach, a teraz dzięki rewolucji mamy wolność myśli! Dusza dziś nie musi skrywać w sobie artystycznego powołania, bo jakby nie patrzeć nikt już nam nie może powiedzieć byśmy nie robili tak, czy siak. Te okna są sztuką stworzoną w chwili uniesienia, czy właśnie nie takiej sztuki powinno się szukać? Chwila, uczucie, sposobność to są te trzy czynniki tworzące coś czego nikt nie może powtórzyć.-

Młody chłopak w garniturze przystanął na moment i spojrzał ponownie po obecnych. Ściągnął powoli ciemne okulary z nosa i spojrzał na osobnika siedzącego na schodach.
- Spalmy to miejsce! – podszedł do niego i stanął jakiś metr przed nim, cały czas patrząc mu w oczy – wiem, ze patrząc na ten świat który cię otacza, masz ochotę go zniszczyć. Jesteś wściekły na świat za to jaki się stał. Daj temu upust – zrobił obrót dookoła własnej osi jednocześnie rozchylając ręce w geście jaki księża czynią gdy błogosławią swe owieczki – Wszyscy dajcie upust swej złości. Spalmy to miejsce! – splunął na podłogę papierosa który zapewne dopalił się już dobre parę godzin temu podczas podróży niekończącą się drogą z żółtymi pasmami pośrodku.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"
sante jest offline