Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2008, 12:24   #44
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Maestriel, upadek:

A język mój będzie głosił Twoją sprawiedliwość
i nieustannie Twą chwałę.
(Ps 35, 28 )


Czemu to tak musi boleć? Kiedy Ty spadasz niczym żałosna gwiazda zrzucona z nieboskłony. Okrutne jest ostrze Trona! Skóra piecze, skrzydeł już nie czujesz, nie czujesz szat, nie czujesz swego bytu. Tylko bezkres spadania, ciemność w oczętach których otworzyć się nie da. Grzmot wielkiej bitwy już minął, czy to może sama bitwa minęła? Czy Ty zmierzasz ku nicością w umarłych postawionych rzędzie? Co znaczy słowo umarłych? Właściwie to gdzie zmierzałeś? Kiedy to wraz z innymi maluczkimi rzucałeś kamieniami niby do celu tworząc góry, kiedy trzymałeś wichry i rzeźbiłeś kwiaty. I kiedy w zdumieniu Twym i sensu odkryciem doszyłeś do wzniosu. Doszyłeś? Czy gdziekolwiek zaprowadziło Cię to prócz tego boku wypełniającego Twe ciało? Ból, może się do niego przyzwyczaisz, lecz jak to niemożliwe kiedy z każda chwilą, nawet tą najmniejszą, boli inaczej i mocniej. W jaźni mamrocze głos Azazaela i Satanela, głos obwieszczający bunt przeciw tym którzy bronią dostępu do Jehowy. Jahwe, jakże teraz od niego daleko. Wielki trzask bitwy, chwała przeciw chwale, potęga przeciw potędze, moc przecie mocy, wola przeciwko bezwolnym Tronom, miłość do Jehowy i nienawiść do synów Adama przeciw oddaniu i służbie. Kiedy kazano się pokłonić Adamowi, kiedy Zakfariel skrzyżował gorejące ostrze z Azazelem... Ból! Trach! Ból! Koniec spadania!
Leżysz, wszystko piecze, boli, szczypie. Pali jaźń i ćmi całe ciało. Gdzie jesteś? Do Twego nosa dociera swą i smród. Tego nie było w niebie. Otchłań? Nigdy tam nie byłeś, lecz podobno powiadano że tam nie ma nic Tu było coś. Odgłosy i ból. Jakieś niepojęte słowa które znasz, lecz nie wiesz skąd, jakiś tajemniczy zew nieznanego. Czy to ziemia? Jaku tu śmierdzi! Jak to boli! Pisk opon, coś hamuje... znowu te słowa, takie obce niczym tysiące igieł w Twym sercu. Oczęta powoli otwierają się w boleści, ktoś dotyka ciała, podźwiga. Biorą na egzekucję...
-Ej, Dominik, co mu się siało do kurwy nędzy?
Boli, jesteś w mieście? Mieście? Jakie to słowo, co znaczy? Wiesz co oznacza, nie wiesz skąd jest. Cierpienie! Bezsilność!
Gdzie teraz jesteś? Te słowa mamroczące w głowie, ten ból, chociaż mniejszy, to obecny. Sala, czysta, lecz nadal śmierdzi. Śmierdzi człowiekiem, Ty nim przesiąkłeś. Noc, ciemna noc w szpitalu. Szpitalu? Znowu brzemię cierpienia odzywa się.
-Zdrowia, pieniędzy i pierwszy milion...
Co znaczą te słowa wymawiane przez kogoś z oddali. Boli! Znowu, lecz już mniej. Ktoś podchodzi, wzrok jeszcze mamrocze sennie i nie widzisz dobrze. Bierze twoje łuzko, prowadzi do sali, Podstawia, speszony lekarz... speszony? Te słowa... Lecz on milczy. Ciebie nie boli, on milczy. I wiesz dla czego, jesteś pośród trzech twoich braci. Uhmathael i Ambustiel.
Skurcz mięśni, podnosząca się powieka, serce które zabiło mocniej tłumiąc cierpienie. I ten lekarz, niezbyt wysoki szatyn, o ospałym spojrzeniu i zdziwionym wyrazie twarzy.

Wcześniej – Christianus, odejście
-Bracia. Ja dłużej tak nie mogę.
Spojrzał na Was takim zimnym spojrzeniem, niosącym ból wiecznego wartownika otchłani, jednego z aniołów siedmiu wielkich arami, a zarazem zemsty. Wpierw jego spojrzenie powędrowało na kota. Jakby pytając co i on uczyni. Anioł pytający kota? Któż mógł to wiedzieć. Pewnym krokiem podszedł do okna z miną szaleńca. Tak, Ci którym przewodził Douma zawsze byli dziwni. Lecz to była najczystsza forma szaleństwa, gdzie jaźń buntuje się przeciw rzeczywistości, a rozpacz jest silniejsza od świadomości.
Powolne kroczenie, szaleńcze i pełne bólu jakby każdy krok tutaj był niczym ostrze w jego ciele. Podszedł do okna, nawet na was nie spojrzał.
-Ja tu dłużej nie chcę być...
Słowa powiedziane z wyrzutem. Stanął na parapecie i skoczył. Spadał długo, nie było słychać uderzenia o ziemię. Wyglądało to jakby sam mrok nocy przyjął go do siebie, jakby swój pomagał swemu...
Tak oto Christianus upadł po raz drugi.

Po odejściu Christianusa – Andrel, ucieczka
Andrel sięgnął do kieszeni i wyjął z niej paczkę zapałek. Podpił jedną przyglądając się płomieniowi.
-Amen/
Zdmuchnął ogień, usiadł na ziemi.
-Za co, dobry Boże nasz? Słyszysz mnie?
W głosie pobrzmiewała rozpacz, tęsknota za wszystkim co utracił. Czy aby na pewno? Lecz skoro sam uznał że to utracił, to była prawda. Przyjrzał się Wam z odwiecznym pytaniem na ustach.
-Czemu?
Powstał z ziemi, powoli, flegmatycznie, jakby nie chcąc nic robić.
-Bracia...
Zebrał się w sobie by coś Wam opowiedzieć.
-Bracia... ukarano mnie niszcząc mój wkłada w świat, wypaczając tą wspaniałą roślinę... Bracia... Wybaczcie...
Jego kroki zaczęły pobrzmiewać po sali echem, jakże ziemskim. Raz, dwa trzy.
-Idę szukać. Może jeszcze kiedyś się spotkamy.
Chciał już wyjść, stal w progu gdzie jego jaźń borykała się z dylematem, samotnej wędrówki i trwania pośród mu podobnych. Odwrócił się rzucając Wam spojrzenie pełne rozpaczy.
-Zdrowia, pieniędzy i pierwszy milion...
Powiedział do Was wychodząc z sali. To było takie ludzkie, słowa nowe i tak przesiąknięte człowiekiem, pychą i dumą. Zostaliście sami.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline