"Cholera, musiałem przysnąć!" - zaklął w duchu Nygaard. Wstał z niewygodnej pozycji i przetarł oczy. W motelu było więcej osób niż ostatnio. Niech to diabli, powinien uważać na siebie - mógł już nie żyć. Wciąż znajdował się w zrujnowanym budynku, tobołek leżał obok - cały. Spójrzmy na zebranych.
Ksiądz. Jeszcze księdza tu brakowało. Jego stosunek do duchowieństwa był obojętny - nie rozumiał zatwardziałych antyklerykałów, ale również w tej warstwie postrzegał zepsucie społeczne. Ponadto nie wierzył w Boga.
Dwóch mężczyzn... wnioskuję, że z wyglądu i dialektu musi być gdzieś z Bałkanów. Brodaci przybysze. Zapewne anarchiści. Czyli blisko ideologicznie. Może da się z nimi dogadać. Jakiś szalony "artysta" - kolejny z tych wizjonerów. Więc głos, który słyszał w snach rzekomo mówiący o spaleniu tego miejsca, musiał należeć do niego.
Czas najwyższy jakoś się przedstawić;
- Greetings from Norway - rzekł po angielsku. - Comrades!
Lepiej byłoby mu mówić w języku niemieckim, ale nie był pewien jak wiele z tych osób potrafi się nim posługiwać. Liczył również na miłe przywitanie. Jeśli nie to kulkę w łeb dostanie szybciej niż to przewidzi. Dla Rikarda to obojętne. |