Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2008, 13:55   #143
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Barbak; zbierasz wszystkie siły i... TERAZ! Przerzucasz bestię ponad sobą, stwór z wściekłym sapnięciem poleciał w dół płonących schodów piwnicy. Podrapany, pogryziony, chwytasz za łuk.

Funghrimm; Podłoga drżała, deski parkietu trzaskały, łamane pazurami bestii. Tak jak poprzednio; rozpęd, skok, w prawo, w lewo, w prawo, przypadła do ziemi, wybiła się wysoko, nadstawiając łapy z pazurami, jakby chciała cię nimi zagarnąć. Katem oka dostrzegłeś barbaka z lukiem – nadeszła pomoc!

Barbak; Wycelowałeś; bestia skoczyła na dwarfa, puściłeś strza...!!!
Bestia wyskoczyła z płonącej piwniczki, uderzając cię w plecy, popychając – wypuściłeś niekontrolowanie strzałę, zrobiłeś kilka wielkich, koślawych kroków do przodu.

Funghrimm; Strzała świsnęła, ale bestia zamiast paść martwa, runęła prosto na ciebie. Szlag by, gdzie on się uczył strzelać?! – pomyślałeś gniewnie, kiedy turlałeś się po podłodze z rozdartym ramieniem.

* * *
Czyż to nie było zabawne? To był jeden wielki żart losu, największy w historii. W dłoni trzymał narzędzie zagłady smoków. Początkowo plan Shabranido był zupełnie inny. W ostatniej chwili pan chaosu zmienił zdanie i kazał verionowi przenieść się na tę właśnie skałę. Na skalę, z której zobaczył ją. Odwrócił głowę, spoglądając na nią. Była zajęta walką. Miała swoje zasady. Żyła, walczyła dla idei. Dla przyjaciół. Nie zwróciła na niego większej uwagi, z nadzieją, że odejdzie i nie wróci. Wiedziała, że tam był. Był obcy, był paskudnym tworem czegoś, z czym nie chciała mieć nic wspólnego. Wrócił.
Odezwała się pierwsza. Początkowo nie patrzył jej w oczy. Przyglądał się jej, kiedy odwracała wzrok, wiedziała. On ma najpiękniejsze oczy na świecie.
Wszyscy go nienawidzili. Jej przyjaciele, jej bliscy. Nikt go nie akceptował, był tworem chaosu, był żywą nienawiścią. Milczący, wrogi, snuł się z dala od nich. Początkowo żałowała, że był tak asertywny. Później cieszyła się, że ma go tylko dla siebie.
Jest tak idealnie. Ona dla niego, on zawsze gotów, by się z nią spotkać, by przy niej usiąść, by ją objąć, odezwać się do niej. To jej wystarczyło. Za to go kochała. Nie potrafiła nazwać tego, co ją w nim fascynowało. Wiedziała tylko, że żaden inny nie miał tego czegoś.
Kiedy płakała, żywił się jej bólem. Ale było coś jeszcze. Mówił wtedy tonem, który rzadko nie słyszała z jego ust. Lubił się droczyć, uśmiechał się widząc jej łzy, lecz nie chciał, aby cierpiała. Chaos nie pozwalał mu o tym mówić, ale ona wiedziała, że cierpiał, kiedy ona cierpiała. Poczeka. Kiedyś w końcu się do tego przyzna.
Pamiętała tamten dzień. Jej przyjaciele, i ona. Góry. Poszli przodem. Rozpętała się straszna ulewa, zboczem spływał potok deszczu. Almanakh samotnie schodziła w dół szlakiem, kontemplując w strugach deszczu. Chciała to poczuć, ten deszcz, ten szum, tę potęgę, tę samotność. Zrozumieć ją, zastanowić się... czy... nadal tego chce...? Czy zawsze... tak będzie...?
Deszcz był tak ulewny, ze widoczność sięgała jedynie kilku metrów. Naraz z szarości przed nią wyłoniła się sylwetka mężczyzny. Przystanęła, w pierwszej chwili pomyślała, że nie chce być sama... sama z tym.... kimś obcym... że nie ma dokąd, że... przyjaciele...
- Gdzie byłaś? – spytał z wyrzutem, ale uśmiechnięty. – Wróciłem po... eeh...? Tych, co zostali z tyłu...
To był chyba najszczęśliwszy moment jej życia.
- Chodź szybciej, leje tak, że nawet gacie mi już przemokły! – zaśmiał się.
Chichocząc, szła pospiesznie za nim w dół zbocza. Pośliznęła się.
- Uważaj – złapał ją za rękę, mimo to, upadła tyłkiem w kałużę i roześmiała się.
- No i co ty najlepszego...?! – noga mu się usunęła, zrobił śmieszny szpagat, chwycił za jakąś paproć, ale wyrwał ją z korzeniami i również plasnął w wodę.
Chyba tylko oni dwoje mogli śmiać się wtedy do rozpuku, kiedy pioruny biły z nieba, a wszyscy uciekali przed powodzią.
Kiedy dotarli do schronienia, mokrzy zupełnie i ubabrani błotem, stanęli w progu roześmiani. A potem wyszła zrobić herbatę. A on zasnął na jej łóżku, na jej poduszce. Przez kilka godzin, nim się obudził, po prostu siedziała i patrzyła na niego.

[media]http://youtube.com/watch?v=yNwK8creEM8&feature=related[/media]

Tak jak teraz.
Siedziała przy jego łóżku, głaskała go po głowie. Tak, jak Mistress, miała nadzieję. Verion był spokojny, leżał z zamkniętymi oczami, pod okryciem, poobkładany kompresami z ziół.
- Dlaczego...?!
- ...
- Co mam zrobić?! Powiedz mi... błagam... co mam... zrobić... Ty... krwawisz... - szepnęła.
Białe pajęczynki na jego dłoniach zamieniały się w otwarte ranki.
- Uroki... śmiertelkh...
- Nic nie mów! - złapała go za dłoń. - Nic nie mów...
- Oh my, ale... – otworzył jedno zamglone oko. – Czy nie tak... powinno być...? On umiera i ... mówi jak ją kocha - zaśmiał się z bólem.
- Ty i twoje żarty - uśmiechnęła się. - Jak już wyzdrowiejesz...
Pajęczynki zaczęły blaknąc i znikać.
- Oni naprawdę to zrobili – mruknął rozbawiony Verion. – Funghrimm i Barbak.
- Widzisz? Jeszcze trochę. Wytrzymaj jeszcze trochę, powoli dojdziesz do siebie.
- Słonko... Umieram... z głodu... - szepnął. – Valgaav... Połamał mi wszykhh... dot...khnij, zobacz jak trzeszczy... Czuję... jak wszystko... we mnie pływa... Mam pełno... krwi w płucach...
- Nie mów tak. Wyzdrowiejesz... - przytuliła jego dłoń. – Na świecie jest wiele negatywnych uczuć, jedz, spokojnie, jedz! Widzisz, gorączka już spadła! Powoli się pozbierasz, tak... tak jak wtedy... – przełknęła łzy. – Wtedy, Kanzeliv też połamał ci żebra, pamiętasz? Mistress nie pozwoli ci... Musimy być razem. Chaos i Biel, pamiętasz? - uśmiechnęła się ponownie.
- Tak... Pamiętam. Almanakh...?
Zamarła w zdumieniu. Powiedział na nią...!
- Posłuchaj mnie.

„Ludzie robią wszystko bardzo bardzo powoli. Powoli myślą, powoli mówią,
powoli się uczą. Powoli kochają, powoli ufają, powoli umierają,
codziennie po trochu. Ludzie zmieniają się bardzo szybko. Dlatego właśnie są
zabawni. Myślące trzciny, myślą więc są, jak myślą, o czym ? Chcą
dążyć do transcendentalnych ideałów, wciąż myśląc o sprawach
eschatologicznych. Nigdy nie nadążają. Zawsze są o krok do tyłu, spóźnieni z
poglądami, z miłością, z nienawiścią i zemstą.
Jak istota, która wymyśliła sobie byt wyższy i kłania się mu, modli
się do wytworu własnej wyobraźni, płaszczy się przed nim, błaga go, hm, a
kiedy wszystko zawodzi zwala winę na brak opatrzności, opuściłeś
mnie mój boże, mój tworze, jak mogłeś, jak śmiałeś?! Jak oni...? Hm;3
Kilka tysięcy lat, od Wielkiej Wojny do wojny, a oni wciąż uważają
siebie za coś sensownego. Błądzić, nic co ludzkie nie jest, niebo gwiaździste
nade mną, człowiek człowiekowi, na co to wszystko? Ponieważ mogli. Wolna
wola. Panteizm, teocentryzm, hm, oh my, ile mądrych poglądów, tyle
stęchłych geniuszy pod ziemią;3 Zostawcie coś po sobie, czemu nie, zostawcie,
dla mnie, dla Mistress, dla przyszłych pokoleń, pędźcie słowa i czyny,
zdychajcie wielkimi, napędzajcie wieczne koło Wielkich Wojen. Dobro,
piękno, sprawiedliwość, Platon. Zdechł, jak każdy inny. Wiara, nadzieja,
miłość. Żywcem pożerani przez lwy. Każda świątynia spłynęła kiedyś
krwią. Nie zabijaj. Nadstaw drugi policzek, katowana żono. A przecież bardzo
lubią wyjątki. Żerują na nich jak muchy. kto dal im prawo tworzyć prawo?
Udało sie im?
Dualizm natury człowieka. Ciało i dusza, źródło grzechów i sfera
sacrum, antyczna hybris i ideał.
Kiedy zdychali u mych stóp nie wyglądali na świętych. Flaczki,
przyjemne, lepkie, pełzające zabawnie, acz cuchnące niemiłosiernie - czego
człowiek by nie zrobił, aby przeżyć? Muszą się czymś zasłonić, maską
uczuć, maską etyki, moralności. Nienawidzą konać z poczuciem winy i
bezwartościowości. Łatwiej zatuszować grzech niż się go wyzbyć - twory
wyobraźni są przecież litościwe, kochające i wybaczające, więc odrobina
wymuszonej skruchy załatwi sprawę.
Najgorsi są ci młodzi. Oni nie potrafią jeszcze stworzyć boga w swym
umyśle, modlą się do tworów dorosłych osobników, bez przekonania, z
przymusu, który z czasem przechodzi w obsesję i bardzo wygodne, samooczyszczenie
z grzechów. Młodzi ufają. Młodzi kochają. Potrafią cieszyć
się chwilą, nie tym co mają. Z czasem wszystko ogranicza
się do kwestii przeżycia i bycia lepszym, by nie zaginąć w tłumie obcych,
których nie zdążyli poznać za dzieciństwa i nie poznają już nigdy.
Słonko. Almanakh. Almeno.
Dzieci Światła nigdy nie dorastają. Dzieci Światła, zawsze
skrupulatnie zapatrzone w ideę, spoglądają na nią aż do śmierci, a nawet
dłużej. Wiem, że jest ci ciężko. Wiem, że to boli. Mieć przeciwko sobie cały
świat. Ale pokonałaś go już. Sama. Wszystko co najgorsze za tobą.

Nigdy nie będziemy razem. Możemy kłamać sobie w żywe oczy, możemy czekać niecierpliwie na każde kolejne spotkanie, a kiedy nikt nie patrzy, cieszyć się dotykiem dłoni, włosów, ust. Możemy, całą wieczność, przez chwilę. Nie żałuję, że cię spotkałem. Cierpisz z mojego powodu. Pragniesz czegoś, czego nie mogę ci dać, wzbraniasz się przed tym jednocześnie, egzystujesz w swoim świecie pięknych iluzji, miłości do mnie, w czymś, czego nigdy nie osiągniesz, ponieważ... Nie płacz. Uśmiechnij się. Niech inni nie widzą, niech nie wiedzą. Nie zrozumieliby.
Nigdy nie będę przy tobie na zawsze. Ale zawsze będę tu dla ciebie. Ty zawsze byłaś dla mnie.
Nie potrafię inaczej, Słonko. Ty też nie.
Proszę, niech tak... zostanie.”

- Pamiętasz... kiedy... przypadkowo... weszłaś do łaźni... kiedy byłem nagi...? ^_^”” – uśmiechnął się Verion. - Teraz... masz... gorszą... minę... niż wtedy...!
- Ja tylko...
- Cry...for...me… please…?
Jej łzy od dawna już kapały na łóżko.
- Sama... przeciw... całemu... śśśw...
- Nie będę walczyć za świat, który zabierze mi ciebie! – krzyknęła w rozpaczy.
- Oh don`t say that. The world… can hear you ;3
- I don`t care!!!
- Khym!;3 – zaśmiał się krótko, obrócił głowę, ucałował jej dłoń. - I`m glad you`re here, Light, I`m... realy...
- Ah?! V-Ve…?!?!?

* * *
Wrzuta.pl - Nightwish - Deep Silent Complete

- RIIOOOOOOOOOOOO-UUUUUUUUUUUUUuuuuuuułłłłnnnnn!!!…
- VE-UUUUUUUUUUuuuuuuuułn!!!



Blask od pozostającej jasnej smugi na niebie, który odbijał się w ślepiach setek wilków wpatrzonych w gwiazdy, zgasł jak iskra. Zawiedzione spuściły z żalem łby i ogony. Węszyły jeszcze przez chwilę, aż wreszcie zawróciły i ruszył truchtem z powrotem do lasu. Ale ten trucht był wolniejszy i mniej radosny niż zwykle...
* * *
Ray`gi, Kejsi, Akrenthal, Tev, Estre, Levin [tyle was tam jest? XD]
Zsynchronizowane wycie wilków niesie się po całym lesie. Cichnie.
Teraz dopiero zauważacie, ze Ninjeti zemdlał, najwyraźniej na widok Mistress. Cucicie go. Kiedy dochodzi do siebie, zerka na Kejsi tucząca kamieniem w łańcuch, na Teva-tygrysa z dwoma wielkimi ostrzami, na Raygi`ego z demoniczna ręką, i na pozostałych, po czym wyjmuje z torby przewieszonej przez ramię obcęgi.
- Do sideł – wyjaśnia, przecinając łańcuch.
Troll, zestresowany i zagubiony, kręci się wokół Estre.
- Wracajmy już lepiej – radzi Ninjeti. – Za mną!
Prowadzi was poprzez las. Omijacie po cichu niewielką gromadkę wilków. Z daleka widzicie, jak jeden z drapieżników podnosi łeb; w paszczy dynda mu odgryzione ramię jednego z mężczyzn, których zostawiliście w lesie, związanych.

Docieracie szczęśliwie do Artesen. Troll trzyma się blisko Estre.
W siedzibie architektów czeka na was mężczyzna, z którym rozmawialiście wcześniej. Jest uradowany widokiem trolla. Troll wbiega do budynku i natychmiast zwija się w kłębek na swoim posłaniu.
- Dzięki wam! Obyście znaleźli też Zena, Ike i Shaen!

Jedna misja wypełniona! Poszukiwania chimer zaś trwają!

Jesteście wyczerpani. Znajdujecie schronienie na noc u stolarza, gdzie Estre zaciągnął się do pracy. Stolarz oferuje wam kolacje i nocleg za posprzątanie jego warsztatu.
- Była tu dziś niezła impreza, pijani przyleźli i nabałaganili! – oznajmia. – Czasem żałuję, że mamy tu ten burdel! Hałasy, te ich światła, fajerwerki!...
- Wracam do domu, starczy mi przygód na dziś – pożegnał się z wami Ninjeti.

Tak więc, nocujecie.
Jest jeszcze wiele nie załatwionych spraw. Bestia z jeziora. Sprawa elfów, które ponoć spowodowały suszę i zniszczyły tory w kopalni. Świątynia. No i inne.
* * *
Barbak, Funghrimm; Czarny warg za oknem ujada wściekle, podskakując przy oknie. Gwałtownie uspokaja się i znów wyje, po czym znika wam z oczu na tle fioletowych płomieni.
Atakujący was strażnicy-bestie na moment robią przerwę i krążą wokół was, przyglądając się wam jedynie. Azmaer nadal się nie pojawił, ale słyszycie jego głos.

Barbak; Okeeej, jest coraz dziwniej...
- Mogę widzieć o co Ci chodzi? I dlaczego do ciężkiej cholery posyłasz na mnie te swoje kundle?
- Nie bądź bezczelny – fuknął Azmaer, gdzieś z planu astralnego zapewne. - Miałem z założonymi ramionami patrzeć, jak puszczasz z dymem własność Pana Mgieł?
- Ktoś podpala ten burdel! A ja przed chwilą wybiegając z piwnicy darłem się żebyście uważali.
- Ty chyba naprawdę nie wiesz co robisz – zaśmiał się. – Oczy demonów widza więcej, niż „myślisz”.
- Oprócz tego co zrobiły ze mną Twoje burki ktoś mi jeszcze rozorał policzek! Bądź więc tak dobry i nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków.
- Jesteś nudny do bólu – bąknął Azmaer. – Wywalcie to za drzwi! – nakazał.
- Verion! Nie wystarczy Ci już tego? Może byś tu sobie przyszedł i nacieszył się tym co się tu dzieje. No i może pomógł byś w ramach „dziękuję”.
Verion jednak nie kwapi się do przybycia. Typowe!

Jedna z bestii doskakuje do ciebie, wykonuje zwinny zwód, po czym w oka mgnieniu przemienia się z powrotem w opancerzony zbroją twór bardziej ludzko-podobny! Sekunda twojego zdumienia, zagapienia, i twarda pięść strażnika wgniotła się głęboko w twój brzuch. Straciłeś oddech, ból był taka paraliżujący, że nie mogłeś się ruszyć. Druga bestia dopadła do ciebie, i obaj okładali cię dłuższą chwilę, kopiąc, gryząc, drapiąc.
Fioletowe płomienie rozstąpiły się, drzwi burdelu otworzyły się z hukiem na oścież, a ty wyfrunąłeś przez nie, lądują cna bruku, w ciemnej, opustoszałej uliczce. Strażnicy otrzepali ręce i zatrzasnęli drzwi.
Au. Każdy ruch boli. Mozolnie gramolisz się z ziemi, ale chodzenie nie jest przyjemne, trudno utrzymać zmęczone i poobijane ciało w pionie, wiec przysiadasz na moment, by odetchnąć.
Trzeb poważnie zastanowić się co dalej. Funghrimm tam został. Drzwi są zamknięte i trwają jak ta opoka, a szczelna ściana fioletowych płomieni broni wnętrza burdelu. Masz jednak wrażenie, że towarzysz do ciebie rychło dołączy...

No i dołącza!

Funghrimm; Barbak został „wyproszony w trybie ekspresowym”, i przyszła kolej na ciebie.

Barbak, Funghrimm; poturbowani i poranieni, spoczęliście na bruku. Fioletowa poświata bijąca z okien burdelu gaśnie, dym ulatujący oknami i kominem przerzedza się.
W ciemności uliczki błysnęły jasne ślepia. Czarny warg podkrada się nieco w wasza stronę, spuszcza łeb, węszy, po czym odwraca się i niespiesznie odchodzi.

Jesteście tak poturbowani i zmęczeni, że dziś już nie macie ochoty na dalsze utarczki ze strażnikami burdelu, tym bardziej, że drzwi i okna zatrzasnęły się za wami niewytłumaczalnie szczelnie i upierdliwie.
Wleczecie się do medyka – nieczynne nocą. Świątynia Khemetry zamknięta na cztery spusty. Jedyna tawerna – to samo. Szczęśliwie, zauważacie z daleka resztę drużyny, która nie dostrzegłszy was, udaje się do solarza. Podążacie tam i załapujecie się na nocleg!

Wszyscy; Znowu razem! XD Spędzacie noc u stolarza w warsztacie, na podłodze, na prowizorycznych posłaniach z kocy i skór. Jako tako, prowizorycznie, jakoś [zostawiam to wam jak] opatrzyliście rany Barbaka i Funghrimma. Nie macie już na nic sił. Zasypiacie.

Astaroth; Udało ci się uspokoić sąsiadów Kirenny. Zwabiony dziwnymi światłami, idziesz do burdelu. Kiedy docierasz na miejsce, hol na parterze jest pusty. Dwaj ochroniarze ustawiają pieczołowicie stoły i krzesła, barman szoruje szynkwas.
Na twój widok ochroniarze przyklękają, a karczmarz kłania się nisko, lękliwie. Z piwniczki wonieje spalenizną, na ścianach widać ślady pożaru, ale już się nie pali.
Strażnicy opowiadają ci, co się tu wydarzyło, i dokąd odeszli Barbak i Waldorff.

* * *
Wszyscy; Spało się nieźle. Coś cię obudziło, szmery, rozmowy...? Otwierasz oczy; reszta też już nie śpi. Jest ciemno, panuje jeszcze noc, ale czujesz się rześki i wypoczęty.
Wychodzisz na ulicę i od razu zauważasz, że coś jest nie tak. Stragany, sklepy, pozamykane. Na ulicach jest pełno ludzi. Mieszkańcy Artesen. Przekupki, żony, mężowie, chłopi, handlarze. Gapią się w niebo, gdzie górują znajome trzy księżyce. Szepczą, wskazują w gwiazdy. Panującą wokół zgrozę można wręcz wywęszyć.
- Może się zepsuły...?
- Wszystkie?
- Te chmury wiszą w miejscu!
- Byłem nad brzegiem, ocean jest gładziutki!
- Wiatr nie wieje!
- Kury nie piały.
- Ano. Najpierw te wielki, a teraz zupełna cisza.
Wsłuchujesz się. Jest do bólu cicho. Żaden pies nie szczeka, krowy nie muczą, konie nie rżą. Wilki nie wyją. Ptaki ucichły. Drzewa nie kołyszą się na wietrze. Nie ma wiatru.
Przechadzacie się ulicami, szukając odpowiedzi, ale nie możecie zrozumieć... Wreszcie, na placu głównym, gdzie zebrało się najwięcej ludzi, zerkacie tam, gdzie i oni patrzą. Na zegar na wieży.
- Przecież jest południe, na miłość Almanakh! – jęknął ktoś bezradnie.



Barbak; Twój medalion z trzema smokami zajaśniał nagle, wzbudzając zaintrygowanie ludności.

Wszyscy;
Ciszę przerwał melodyjny, głośny ryk.
- Przynajmniej smoki nadal śpiewają – zauważył ktoś, jakby od dawna widywano tu smoki.
- Patrzcie!
- Ooooo! – ludzie z westchnieniami zachwytu wznieśli głowy i w podekscytowaniu wskazywali w rozgwieżdżone niebo, po którym przemknął malowniczo ogromny smok.

Seiryuu by ~Vyrilien on deviantART

- Jakiś nowy!
- Olbrzymi!
- Może to wszystko jego sprawka?!
- Leci w góry!
- Będzie lądował!
Smok zniknął z widoku, jego sylwetkę zasłoniły budynki, ale wygląda na to, iż faktycznie kierował się w góry na północy.
Barbak; Twój medalion nadal lśni, ale znacznie słabiej.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline