Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-06-2008, 20:45   #141
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
X wtrąc dla wszystkich w grocie z trollem
Raygi;
- No proszę, czyżbym miał poznać bliżej myśliwego…? Mistress, nie zakręcisz mnie wokół swojego palca.
- Hym! – uśmiechnęła się, szczerze rozbawiona.
Mogłaby... już przestać... tak pożądliwie się gapić...!
- Mówisz do drowa z wojsk pajęczych czaszek, egzekwującego wolę Lolth tu, nawet w twoim świecie, mówisz do mrocznego elfa, który oddycha wojną i agresją.
- Ymmm... – mruknęła, jakby w ogóle cię nie słuchała, i, zapatrzona na twój tors, przejechała po nim delikatnie pazurkami z góry na dół.
- Ktoś nazwał mnie szalonym… Ha…! Te słowa padają dwa wieki za późno!
- Szaleństwo to superlatyw, dear Ray`gi – poprawiła włosy, spojrzała ci w oczy.
- Nie przeczę Almeno, że smak twoich ust jest słodki, ale pomyśl, o ile będzie słodszy, kiedy wezmę go sobie nie jako jałmużnę, ale jako własność?
Ku twemu przerażeniu, fascynacja lśniąca w jej oczach, zamiast zamienić się w zimny gniew, zabłysła jaśniej.
- Cóż, Verion też nie należał do uległych – zachichotała.
- Nie bój się moja droga. Wszyscy ujrzą twoją porażkę.
- Jak dotąd nikomu się to nie udało, ale, nawet jeśli, to... co z tego – pogładziła cię znów po włosach, ścisnęła srebrny kosmyk w dłoni i szarpnęła za niego, gwałtowniej przyciągając cię bliżej.
Wasze usta omal się nie zetknęły.
- Więc żyj – mruknęła, odwracając wzrok, jakby ze zmęczeniem. – Żyj dalej.
- Schowaj już te drżące piąstki i przerwij wreszcie tamę na rzece zwanej wojną.
- Oh, you wish it so? – uniosła jedną brew, uśmiech zniknął z jej twarzy.
Puściła twoje włosy, sięgnęła ręką w bok, ogromny wilk popiskując przyjaźnie i wymachując ogonem podszedł, wręczając jej kapelusz.
- Do zobaczenia na linii frontu, beiberon…!
- Nie, Raygi – oddała ci kapelusz. – Nigdy tam nie dotrzesz.
Po chwili znów się uśmiechnęła.
- I o to chodzi. O wyzwania. Zwykłam pozbywać się tego, czego już nie potrzebuję, lecz czasem warto zostawić sobie małą niespodziankę na nudny sobotni wieczór - zironizowała. – Nie chodzi o to, żeby zapolować zwierzynę, a by polować. Nie nadajesz się na demona, sam wiesz o tym najlepiej. Gdybyś wiedział, czego pragniesz, czego szukasz, wiedziałabym o tym i ja, ale twoje myśli, Ray`gi, są pozbawione celu. Z jednej strony to właśnie cię ratuje, niespodzianko. Z drugiej zaś – dlatego właśnie Tacy Jak Ty są nieszczęśliwi. Trudno.

Nagle wszystkie wilki otaczające ją uniosły głowy i zawyły przeciągle.
- OOO-ŁŁŁŁŁŁ!!!! NUUUU-OŁŁŁŁ!!!
Mistress skrzywiła twarz w grymasie wściekłości, czystej wściekłości. Nim się obejrzeliście, zniknęła, a wilki ze spuszczonymi ogonami rozpierzchły się i straciliście je z oczu.
Co jest...?
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 26-06-2008, 10:34   #142
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Astaroth uderzał mocno i pewnie, bez obawy że jego broń stępi się lub złamie. Jego dwie szable były odporne na czynniki fizyczne tak jak on sam - teraz, odkąd stał się demonem mógł śmiało powiedzieć, że były jego częścią. Po chwili, drzewo porąbane na małe kawałki przestało zagrażać kamienicy, a Astaroth zwrócił się do gapiów obserwujących całe zajście

- Ludzie! Już wszystko w porządku! Rozejdźcie się i nie przeszkadzajcie w usuwaniu pozostałych szkód. Jeżeli ktoś z was chce pomóc, niech zorientuje się skąd to drzewo się wzięło

Gdy Astaroth skończył przemowę do tłumu ruszył w stronę burdelu. Kirrenę pozostawił wraz z Azmaerem, więc o jej bezpieczeństwo chwilowo nie musiał się martwić, natomiast przybytek rozkoszy, który był jednym z jego przyczułków w tym świecie wymagał opieki. Jednocześnie ciekawiło go, jak Azmaer to wszystko urządził.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 27-06-2008, 13:55   #143
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Barbak; zbierasz wszystkie siły i... TERAZ! Przerzucasz bestię ponad sobą, stwór z wściekłym sapnięciem poleciał w dół płonących schodów piwnicy. Podrapany, pogryziony, chwytasz za łuk.

Funghrimm; Podłoga drżała, deski parkietu trzaskały, łamane pazurami bestii. Tak jak poprzednio; rozpęd, skok, w prawo, w lewo, w prawo, przypadła do ziemi, wybiła się wysoko, nadstawiając łapy z pazurami, jakby chciała cię nimi zagarnąć. Katem oka dostrzegłeś barbaka z lukiem – nadeszła pomoc!

Barbak; Wycelowałeś; bestia skoczyła na dwarfa, puściłeś strza...!!!
Bestia wyskoczyła z płonącej piwniczki, uderzając cię w plecy, popychając – wypuściłeś niekontrolowanie strzałę, zrobiłeś kilka wielkich, koślawych kroków do przodu.

Funghrimm; Strzała świsnęła, ale bestia zamiast paść martwa, runęła prosto na ciebie. Szlag by, gdzie on się uczył strzelać?! – pomyślałeś gniewnie, kiedy turlałeś się po podłodze z rozdartym ramieniem.

* * *
Czyż to nie było zabawne? To był jeden wielki żart losu, największy w historii. W dłoni trzymał narzędzie zagłady smoków. Początkowo plan Shabranido był zupełnie inny. W ostatniej chwili pan chaosu zmienił zdanie i kazał verionowi przenieść się na tę właśnie skałę. Na skalę, z której zobaczył ją. Odwrócił głowę, spoglądając na nią. Była zajęta walką. Miała swoje zasady. Żyła, walczyła dla idei. Dla przyjaciół. Nie zwróciła na niego większej uwagi, z nadzieją, że odejdzie i nie wróci. Wiedziała, że tam był. Był obcy, był paskudnym tworem czegoś, z czym nie chciała mieć nic wspólnego. Wrócił.
Odezwała się pierwsza. Początkowo nie patrzył jej w oczy. Przyglądał się jej, kiedy odwracała wzrok, wiedziała. On ma najpiękniejsze oczy na świecie.
Wszyscy go nienawidzili. Jej przyjaciele, jej bliscy. Nikt go nie akceptował, był tworem chaosu, był żywą nienawiścią. Milczący, wrogi, snuł się z dala od nich. Początkowo żałowała, że był tak asertywny. Później cieszyła się, że ma go tylko dla siebie.
Jest tak idealnie. Ona dla niego, on zawsze gotów, by się z nią spotkać, by przy niej usiąść, by ją objąć, odezwać się do niej. To jej wystarczyło. Za to go kochała. Nie potrafiła nazwać tego, co ją w nim fascynowało. Wiedziała tylko, że żaden inny nie miał tego czegoś.
Kiedy płakała, żywił się jej bólem. Ale było coś jeszcze. Mówił wtedy tonem, który rzadko nie słyszała z jego ust. Lubił się droczyć, uśmiechał się widząc jej łzy, lecz nie chciał, aby cierpiała. Chaos nie pozwalał mu o tym mówić, ale ona wiedziała, że cierpiał, kiedy ona cierpiała. Poczeka. Kiedyś w końcu się do tego przyzna.
Pamiętała tamten dzień. Jej przyjaciele, i ona. Góry. Poszli przodem. Rozpętała się straszna ulewa, zboczem spływał potok deszczu. Almanakh samotnie schodziła w dół szlakiem, kontemplując w strugach deszczu. Chciała to poczuć, ten deszcz, ten szum, tę potęgę, tę samotność. Zrozumieć ją, zastanowić się... czy... nadal tego chce...? Czy zawsze... tak będzie...?
Deszcz był tak ulewny, ze widoczność sięgała jedynie kilku metrów. Naraz z szarości przed nią wyłoniła się sylwetka mężczyzny. Przystanęła, w pierwszej chwili pomyślała, że nie chce być sama... sama z tym.... kimś obcym... że nie ma dokąd, że... przyjaciele...
- Gdzie byłaś? – spytał z wyrzutem, ale uśmiechnięty. – Wróciłem po... eeh...? Tych, co zostali z tyłu...
To był chyba najszczęśliwszy moment jej życia.
- Chodź szybciej, leje tak, że nawet gacie mi już przemokły! – zaśmiał się.
Chichocząc, szła pospiesznie za nim w dół zbocza. Pośliznęła się.
- Uważaj – złapał ją za rękę, mimo to, upadła tyłkiem w kałużę i roześmiała się.
- No i co ty najlepszego...?! – noga mu się usunęła, zrobił śmieszny szpagat, chwycił za jakąś paproć, ale wyrwał ją z korzeniami i również plasnął w wodę.
Chyba tylko oni dwoje mogli śmiać się wtedy do rozpuku, kiedy pioruny biły z nieba, a wszyscy uciekali przed powodzią.
Kiedy dotarli do schronienia, mokrzy zupełnie i ubabrani błotem, stanęli w progu roześmiani. A potem wyszła zrobić herbatę. A on zasnął na jej łóżku, na jej poduszce. Przez kilka godzin, nim się obudził, po prostu siedziała i patrzyła na niego.

[media]http://youtube.com/watch?v=yNwK8creEM8&feature=related[/media]

Tak jak teraz.
Siedziała przy jego łóżku, głaskała go po głowie. Tak, jak Mistress, miała nadzieję. Verion był spokojny, leżał z zamkniętymi oczami, pod okryciem, poobkładany kompresami z ziół.
- Dlaczego...?!
- ...
- Co mam zrobić?! Powiedz mi... błagam... co mam... zrobić... Ty... krwawisz... - szepnęła.
Białe pajęczynki na jego dłoniach zamieniały się w otwarte ranki.
- Uroki... śmiertelkh...
- Nic nie mów! - złapała go za dłoń. - Nic nie mów...
- Oh my, ale... – otworzył jedno zamglone oko. – Czy nie tak... powinno być...? On umiera i ... mówi jak ją kocha - zaśmiał się z bólem.
- Ty i twoje żarty - uśmiechnęła się. - Jak już wyzdrowiejesz...
Pajęczynki zaczęły blaknąc i znikać.
- Oni naprawdę to zrobili – mruknął rozbawiony Verion. – Funghrimm i Barbak.
- Widzisz? Jeszcze trochę. Wytrzymaj jeszcze trochę, powoli dojdziesz do siebie.
- Słonko... Umieram... z głodu... - szepnął. – Valgaav... Połamał mi wszykhh... dot...khnij, zobacz jak trzeszczy... Czuję... jak wszystko... we mnie pływa... Mam pełno... krwi w płucach...
- Nie mów tak. Wyzdrowiejesz... - przytuliła jego dłoń. – Na świecie jest wiele negatywnych uczuć, jedz, spokojnie, jedz! Widzisz, gorączka już spadła! Powoli się pozbierasz, tak... tak jak wtedy... – przełknęła łzy. – Wtedy, Kanzeliv też połamał ci żebra, pamiętasz? Mistress nie pozwoli ci... Musimy być razem. Chaos i Biel, pamiętasz? - uśmiechnęła się ponownie.
- Tak... Pamiętam. Almanakh...?
Zamarła w zdumieniu. Powiedział na nią...!
- Posłuchaj mnie.

„Ludzie robią wszystko bardzo bardzo powoli. Powoli myślą, powoli mówią,
powoli się uczą. Powoli kochają, powoli ufają, powoli umierają,
codziennie po trochu. Ludzie zmieniają się bardzo szybko. Dlatego właśnie są
zabawni. Myślące trzciny, myślą więc są, jak myślą, o czym ? Chcą
dążyć do transcendentalnych ideałów, wciąż myśląc o sprawach
eschatologicznych. Nigdy nie nadążają. Zawsze są o krok do tyłu, spóźnieni z
poglądami, z miłością, z nienawiścią i zemstą.
Jak istota, która wymyśliła sobie byt wyższy i kłania się mu, modli
się do wytworu własnej wyobraźni, płaszczy się przed nim, błaga go, hm, a
kiedy wszystko zawodzi zwala winę na brak opatrzności, opuściłeś
mnie mój boże, mój tworze, jak mogłeś, jak śmiałeś?! Jak oni...? Hm;3
Kilka tysięcy lat, od Wielkiej Wojny do wojny, a oni wciąż uważają
siebie za coś sensownego. Błądzić, nic co ludzkie nie jest, niebo gwiaździste
nade mną, człowiek człowiekowi, na co to wszystko? Ponieważ mogli. Wolna
wola. Panteizm, teocentryzm, hm, oh my, ile mądrych poglądów, tyle
stęchłych geniuszy pod ziemią;3 Zostawcie coś po sobie, czemu nie, zostawcie,
dla mnie, dla Mistress, dla przyszłych pokoleń, pędźcie słowa i czyny,
zdychajcie wielkimi, napędzajcie wieczne koło Wielkich Wojen. Dobro,
piękno, sprawiedliwość, Platon. Zdechł, jak każdy inny. Wiara, nadzieja,
miłość. Żywcem pożerani przez lwy. Każda świątynia spłynęła kiedyś
krwią. Nie zabijaj. Nadstaw drugi policzek, katowana żono. A przecież bardzo
lubią wyjątki. Żerują na nich jak muchy. kto dal im prawo tworzyć prawo?
Udało sie im?
Dualizm natury człowieka. Ciało i dusza, źródło grzechów i sfera
sacrum, antyczna hybris i ideał.
Kiedy zdychali u mych stóp nie wyglądali na świętych. Flaczki,
przyjemne, lepkie, pełzające zabawnie, acz cuchnące niemiłosiernie - czego
człowiek by nie zrobił, aby przeżyć? Muszą się czymś zasłonić, maską
uczuć, maską etyki, moralności. Nienawidzą konać z poczuciem winy i
bezwartościowości. Łatwiej zatuszować grzech niż się go wyzbyć - twory
wyobraźni są przecież litościwe, kochające i wybaczające, więc odrobina
wymuszonej skruchy załatwi sprawę.
Najgorsi są ci młodzi. Oni nie potrafią jeszcze stworzyć boga w swym
umyśle, modlą się do tworów dorosłych osobników, bez przekonania, z
przymusu, który z czasem przechodzi w obsesję i bardzo wygodne, samooczyszczenie
z grzechów. Młodzi ufają. Młodzi kochają. Potrafią cieszyć
się chwilą, nie tym co mają. Z czasem wszystko ogranicza
się do kwestii przeżycia i bycia lepszym, by nie zaginąć w tłumie obcych,
których nie zdążyli poznać za dzieciństwa i nie poznają już nigdy.
Słonko. Almanakh. Almeno.
Dzieci Światła nigdy nie dorastają. Dzieci Światła, zawsze
skrupulatnie zapatrzone w ideę, spoglądają na nią aż do śmierci, a nawet
dłużej. Wiem, że jest ci ciężko. Wiem, że to boli. Mieć przeciwko sobie cały
świat. Ale pokonałaś go już. Sama. Wszystko co najgorsze za tobą.

Nigdy nie będziemy razem. Możemy kłamać sobie w żywe oczy, możemy czekać niecierpliwie na każde kolejne spotkanie, a kiedy nikt nie patrzy, cieszyć się dotykiem dłoni, włosów, ust. Możemy, całą wieczność, przez chwilę. Nie żałuję, że cię spotkałem. Cierpisz z mojego powodu. Pragniesz czegoś, czego nie mogę ci dać, wzbraniasz się przed tym jednocześnie, egzystujesz w swoim świecie pięknych iluzji, miłości do mnie, w czymś, czego nigdy nie osiągniesz, ponieważ... Nie płacz. Uśmiechnij się. Niech inni nie widzą, niech nie wiedzą. Nie zrozumieliby.
Nigdy nie będę przy tobie na zawsze. Ale zawsze będę tu dla ciebie. Ty zawsze byłaś dla mnie.
Nie potrafię inaczej, Słonko. Ty też nie.
Proszę, niech tak... zostanie.”

- Pamiętasz... kiedy... przypadkowo... weszłaś do łaźni... kiedy byłem nagi...? ^_^”” – uśmiechnął się Verion. - Teraz... masz... gorszą... minę... niż wtedy...!
- Ja tylko...
- Cry...for...me… please…?
Jej łzy od dawna już kapały na łóżko.
- Sama... przeciw... całemu... śśśw...
- Nie będę walczyć za świat, który zabierze mi ciebie! – krzyknęła w rozpaczy.
- Oh don`t say that. The world… can hear you ;3
- I don`t care!!!
- Khym!;3 – zaśmiał się krótko, obrócił głowę, ucałował jej dłoń. - I`m glad you`re here, Light, I`m... realy...
- Ah?! V-Ve…?!?!?

* * *
Wrzuta.pl - Nightwish - Deep Silent Complete

- RIIOOOOOOOOOOOO-UUUUUUUUUUUUUuuuuuuułłłłnnnnn!!!…
- VE-UUUUUUUUUUuuuuuuuułn!!!



Blask od pozostającej jasnej smugi na niebie, który odbijał się w ślepiach setek wilków wpatrzonych w gwiazdy, zgasł jak iskra. Zawiedzione spuściły z żalem łby i ogony. Węszyły jeszcze przez chwilę, aż wreszcie zawróciły i ruszył truchtem z powrotem do lasu. Ale ten trucht był wolniejszy i mniej radosny niż zwykle...
* * *
Ray`gi, Kejsi, Akrenthal, Tev, Estre, Levin [tyle was tam jest? XD]
Zsynchronizowane wycie wilków niesie się po całym lesie. Cichnie.
Teraz dopiero zauważacie, ze Ninjeti zemdlał, najwyraźniej na widok Mistress. Cucicie go. Kiedy dochodzi do siebie, zerka na Kejsi tucząca kamieniem w łańcuch, na Teva-tygrysa z dwoma wielkimi ostrzami, na Raygi`ego z demoniczna ręką, i na pozostałych, po czym wyjmuje z torby przewieszonej przez ramię obcęgi.
- Do sideł – wyjaśnia, przecinając łańcuch.
Troll, zestresowany i zagubiony, kręci się wokół Estre.
- Wracajmy już lepiej – radzi Ninjeti. – Za mną!
Prowadzi was poprzez las. Omijacie po cichu niewielką gromadkę wilków. Z daleka widzicie, jak jeden z drapieżników podnosi łeb; w paszczy dynda mu odgryzione ramię jednego z mężczyzn, których zostawiliście w lesie, związanych.

Docieracie szczęśliwie do Artesen. Troll trzyma się blisko Estre.
W siedzibie architektów czeka na was mężczyzna, z którym rozmawialiście wcześniej. Jest uradowany widokiem trolla. Troll wbiega do budynku i natychmiast zwija się w kłębek na swoim posłaniu.
- Dzięki wam! Obyście znaleźli też Zena, Ike i Shaen!

Jedna misja wypełniona! Poszukiwania chimer zaś trwają!

Jesteście wyczerpani. Znajdujecie schronienie na noc u stolarza, gdzie Estre zaciągnął się do pracy. Stolarz oferuje wam kolacje i nocleg za posprzątanie jego warsztatu.
- Była tu dziś niezła impreza, pijani przyleźli i nabałaganili! – oznajmia. – Czasem żałuję, że mamy tu ten burdel! Hałasy, te ich światła, fajerwerki!...
- Wracam do domu, starczy mi przygód na dziś – pożegnał się z wami Ninjeti.

Tak więc, nocujecie.
Jest jeszcze wiele nie załatwionych spraw. Bestia z jeziora. Sprawa elfów, które ponoć spowodowały suszę i zniszczyły tory w kopalni. Świątynia. No i inne.
* * *
Barbak, Funghrimm; Czarny warg za oknem ujada wściekle, podskakując przy oknie. Gwałtownie uspokaja się i znów wyje, po czym znika wam z oczu na tle fioletowych płomieni.
Atakujący was strażnicy-bestie na moment robią przerwę i krążą wokół was, przyglądając się wam jedynie. Azmaer nadal się nie pojawił, ale słyszycie jego głos.

Barbak; Okeeej, jest coraz dziwniej...
- Mogę widzieć o co Ci chodzi? I dlaczego do ciężkiej cholery posyłasz na mnie te swoje kundle?
- Nie bądź bezczelny – fuknął Azmaer, gdzieś z planu astralnego zapewne. - Miałem z założonymi ramionami patrzeć, jak puszczasz z dymem własność Pana Mgieł?
- Ktoś podpala ten burdel! A ja przed chwilą wybiegając z piwnicy darłem się żebyście uważali.
- Ty chyba naprawdę nie wiesz co robisz – zaśmiał się. – Oczy demonów widza więcej, niż „myślisz”.
- Oprócz tego co zrobiły ze mną Twoje burki ktoś mi jeszcze rozorał policzek! Bądź więc tak dobry i nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków.
- Jesteś nudny do bólu – bąknął Azmaer. – Wywalcie to za drzwi! – nakazał.
- Verion! Nie wystarczy Ci już tego? Może byś tu sobie przyszedł i nacieszył się tym co się tu dzieje. No i może pomógł byś w ramach „dziękuję”.
Verion jednak nie kwapi się do przybycia. Typowe!

Jedna z bestii doskakuje do ciebie, wykonuje zwinny zwód, po czym w oka mgnieniu przemienia się z powrotem w opancerzony zbroją twór bardziej ludzko-podobny! Sekunda twojego zdumienia, zagapienia, i twarda pięść strażnika wgniotła się głęboko w twój brzuch. Straciłeś oddech, ból był taka paraliżujący, że nie mogłeś się ruszyć. Druga bestia dopadła do ciebie, i obaj okładali cię dłuższą chwilę, kopiąc, gryząc, drapiąc.
Fioletowe płomienie rozstąpiły się, drzwi burdelu otworzyły się z hukiem na oścież, a ty wyfrunąłeś przez nie, lądują cna bruku, w ciemnej, opustoszałej uliczce. Strażnicy otrzepali ręce i zatrzasnęli drzwi.
Au. Każdy ruch boli. Mozolnie gramolisz się z ziemi, ale chodzenie nie jest przyjemne, trudno utrzymać zmęczone i poobijane ciało w pionie, wiec przysiadasz na moment, by odetchnąć.
Trzeb poważnie zastanowić się co dalej. Funghrimm tam został. Drzwi są zamknięte i trwają jak ta opoka, a szczelna ściana fioletowych płomieni broni wnętrza burdelu. Masz jednak wrażenie, że towarzysz do ciebie rychło dołączy...

No i dołącza!

Funghrimm; Barbak został „wyproszony w trybie ekspresowym”, i przyszła kolej na ciebie.

Barbak, Funghrimm; poturbowani i poranieni, spoczęliście na bruku. Fioletowa poświata bijąca z okien burdelu gaśnie, dym ulatujący oknami i kominem przerzedza się.
W ciemności uliczki błysnęły jasne ślepia. Czarny warg podkrada się nieco w wasza stronę, spuszcza łeb, węszy, po czym odwraca się i niespiesznie odchodzi.

Jesteście tak poturbowani i zmęczeni, że dziś już nie macie ochoty na dalsze utarczki ze strażnikami burdelu, tym bardziej, że drzwi i okna zatrzasnęły się za wami niewytłumaczalnie szczelnie i upierdliwie.
Wleczecie się do medyka – nieczynne nocą. Świątynia Khemetry zamknięta na cztery spusty. Jedyna tawerna – to samo. Szczęśliwie, zauważacie z daleka resztę drużyny, która nie dostrzegłszy was, udaje się do solarza. Podążacie tam i załapujecie się na nocleg!

Wszyscy; Znowu razem! XD Spędzacie noc u stolarza w warsztacie, na podłodze, na prowizorycznych posłaniach z kocy i skór. Jako tako, prowizorycznie, jakoś [zostawiam to wam jak] opatrzyliście rany Barbaka i Funghrimma. Nie macie już na nic sił. Zasypiacie.

Astaroth; Udało ci się uspokoić sąsiadów Kirenny. Zwabiony dziwnymi światłami, idziesz do burdelu. Kiedy docierasz na miejsce, hol na parterze jest pusty. Dwaj ochroniarze ustawiają pieczołowicie stoły i krzesła, barman szoruje szynkwas.
Na twój widok ochroniarze przyklękają, a karczmarz kłania się nisko, lękliwie. Z piwniczki wonieje spalenizną, na ścianach widać ślady pożaru, ale już się nie pali.
Strażnicy opowiadają ci, co się tu wydarzyło, i dokąd odeszli Barbak i Waldorff.

* * *
Wszyscy; Spało się nieźle. Coś cię obudziło, szmery, rozmowy...? Otwierasz oczy; reszta też już nie śpi. Jest ciemno, panuje jeszcze noc, ale czujesz się rześki i wypoczęty.
Wychodzisz na ulicę i od razu zauważasz, że coś jest nie tak. Stragany, sklepy, pozamykane. Na ulicach jest pełno ludzi. Mieszkańcy Artesen. Przekupki, żony, mężowie, chłopi, handlarze. Gapią się w niebo, gdzie górują znajome trzy księżyce. Szepczą, wskazują w gwiazdy. Panującą wokół zgrozę można wręcz wywęszyć.
- Może się zepsuły...?
- Wszystkie?
- Te chmury wiszą w miejscu!
- Byłem nad brzegiem, ocean jest gładziutki!
- Wiatr nie wieje!
- Kury nie piały.
- Ano. Najpierw te wielki, a teraz zupełna cisza.
Wsłuchujesz się. Jest do bólu cicho. Żaden pies nie szczeka, krowy nie muczą, konie nie rżą. Wilki nie wyją. Ptaki ucichły. Drzewa nie kołyszą się na wietrze. Nie ma wiatru.
Przechadzacie się ulicami, szukając odpowiedzi, ale nie możecie zrozumieć... Wreszcie, na placu głównym, gdzie zebrało się najwięcej ludzi, zerkacie tam, gdzie i oni patrzą. Na zegar na wieży.
- Przecież jest południe, na miłość Almanakh! – jęknął ktoś bezradnie.



Barbak; Twój medalion z trzema smokami zajaśniał nagle, wzbudzając zaintrygowanie ludności.

Wszyscy;
Ciszę przerwał melodyjny, głośny ryk.
- Przynajmniej smoki nadal śpiewają – zauważył ktoś, jakby od dawna widywano tu smoki.
- Patrzcie!
- Ooooo! – ludzie z westchnieniami zachwytu wznieśli głowy i w podekscytowaniu wskazywali w rozgwieżdżone niebo, po którym przemknął malowniczo ogromny smok.

Seiryuu by ~Vyrilien on deviantART

- Jakiś nowy!
- Olbrzymi!
- Może to wszystko jego sprawka?!
- Leci w góry!
- Będzie lądował!
Smok zniknął z widoku, jego sylwetkę zasłoniły budynki, ale wygląda na to, iż faktycznie kierował się w góry na północy.
Barbak; Twój medalion nadal lśni, ale znacznie słabiej.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 27-06-2008, 18:48   #144
 
Josonosimiti's Avatar
 
Reputacja: 1 Josonosimiti nie jest za bardzo znany
- No, i nareszcie wolny ! -
Estre uśmiechnął się, nieco głupkowato mrużąc przy tym znacznie oczy. Wciągnął dłoń, w stronę małej istoty i pogłaskał ją po główce pokrytej licznymi twardymi wypustkami. Troll wyraźnie szybko się oswoił z elfem, mimo dalszej nieufności co do reszty drużyny. Być może tutejsze życie sprawiło, że znał elfy od dawna. Ale skąd u demona mógłby znać elfy takie jak Estreiche?

- Wracajmy już lepiej. Za mną! - Estre kiwnął nieznacznie głową i schylił po swój falchion, który zostawił na ziemi.
Patrzył na trolla, wyczekując jakiejś reakcji - strachu. Stworzonko jednak stało spokojnie i zdawało nie zwracać uwagi na poczynania elfa. Estre już pewnie sięgnął po broń i schował ją pod płaszczem. Chwilę potem szedł za przewodnikiem poprzez ciemny las. Stąpał pewnie, mimo zmęczenia i przemoczenia.

Artesen... Wreszcie na miejscu. Estreiche nie za bardzo wie którędy dojść do siedziby architektów, więc podąża za resztą. W pełnym skupieniu obserwuje ulice które mijają aby pamiętać gdzie się znajdują. Nagle coś rozbija jego koncentrację. Coś w okolicach jego lewej nogi. Estre spuszcza wzrok. To tylko troll. Ciągle trzyma się blisko elfa i jest wyraźnie zaniepokojony widokiem ludzi.

Gdy dotarli na miejsce, przywitał architekta ciepłym uśmiechem. Jego dotychczasowy kompan wypatrzył sobie dobre miejsce. Widocznie dom trolla był właśnie tutaj.
"Śmieszne to wszystko. Będzie im potrzebny jakiś budowniczy, bo troll nie jest wielkości psa, przez całe swoje życie." Estre zaśmiał się w duszy.

- Wiem gdzie możemy przenocować, w zamian za naprawdę niewielki wysiłek. Chodzicie za mną. - Elf liczył na reakcje bez wahania. Taką otrzymał. Wiedział teraz, że drużyna mu w miarę ufa i pozwala tymczasowo przejąć pałeczkę.

Estre szedł prosto przed siebie wychodząc z siedziby architektów i skręcił dopiero w piątą uliczkę. Minął kilka domów i zatrzymał się przed sporym budynkiem. Wszędzie walały się wióry, deski, skrawki drewna oraz narzędzia. Zrobił głupią minę i starał się ogarnąć wzrokiem cały ten bałagan.
– Nie w takim stanie zostawiłem ten warsztat... - Powiedział sam do siebie.
Gdy zobaczył stolarza uśmiechnął się i przywitał.
– Witaj mistrzu! Pewnie nie spodziewałeś się, że przyprowadzę taką wesołą gromadkę. -
Jedną ręką wskazał drużynę stojącą za jego plecami, a drugą głaskał się po karku.
– Powiedz mi co tu się stało? Skąd ten cały bałagan? -
- Była tu dziś niezła impreza, pijani przyleźli i nabałaganili! Czasem żałuję, że mamy tu ten burdel! Hałasy, te ich światła, fajerwerki!... -
– Wspólnymi siłami szybko uporamy się z brudem! - Rzekł optymistycznie Estreiche i odwrócił się do towarzyszy.
– No to co? Do roboty ! Jak szybko zaczniemy, skończymy zanim ktokolwiek powie „Stopy Funghrimma śmierdzą jak, oddech stu bagiennych hydr” Bez obrazy oczywiście. -

Praca poszła szybko i sprawnie. Estreiche leżał już na swoim posłaniu. Jego płaszcz i koszula suszyły się rozwieszone na haku. Rozmyślał nad całym dniem. Długim dniem, który już właściwie się skończył. A on nadal żył...

Estre zawsze chciał znać swoje pochodzenie, wiedzieć dlaczego został sam i co znaczą jego zdolności. Odkąd zobaczył lustro chciał również wiedzieć co oznacza symbol na jego policzku.
Marzył w myślach, że pyta się któregoś z władców tego świata, o wszystko co mu leży na sercu.
Ale bał się... Po prostu się bał to uczynić. Bał się prawdy która może zabić jego nadzieję na potwierdzenie dziecięcych marzeń, o rodzie wysokich elfów, korzeniach sięgających początków i szansach na odnalezienie tego, na przebudzenie pradawnych mocy, które śpią i czekają na niego.
O naznaczeniu...
Ostatnimi czasy zabijał sam siebie, wmawiając sobie, że świat jest na tyle piękny tylko w opowiadaniach.
Coraz częściej twierdził, że jest Po prostu zwykłym leśnym elfem, o którym zapomniał cały świat.
Jest nikim... Ziarenkiem piasku na pustyni. Kroplą wody w oceanie. Zaledwie świecą w morzu ognia. To go bolało, ale również pomagało podjąć działanie. W końcu się przełamał. Nie miał sił dłużej z tym czekać.

– Mistres... Ty która władasz chaosem. Ty która wiesz więcej niż każdy mędrzec. Zwracam się do ciebie... ja Estreiche. Verion mówił, że we mnie coś widzisz. Zauważasz, że jestem inny...
Wyjaw mi tajemnicę mego pochodzenia. Nawet nie znam swojego prawdziwego imienia. Dręczy mnie to odkąd pamiętam. Każda chwila spędzona nad rozmyślaniami o życiu zamienia się w lata, co sprawia, że cierpię wiecznie. Chce wiedzieć na ten temat wszystko co ty i ty wiesz...
Odpowiedz na prośbę, a stawie się na twoje wezwanie. Igram z potężną mocą... Ale czymże ona jest wobec nicości, którą się powoli staję... -
 
Josonosimiti jest offline  
Stary 28-06-2008, 13:38   #145
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Dom stolarza nie był jednym z najschludniejszych, ale Ray’giemu musiało to wystarczyć. Posłania szorstkie, na dodatek potraktowano go równo z innymi członkami drużyny, ale miał za dużo rzeczy, które wymagały stosownego przemyślenia, by mógł zająć się wybrzydzaniem. Spojrzał na towarzyszy. Mieszkańców powierzchni. Ibilithów, czyli tych z natury gorszych. Ray’gi skrzyżował nogi i usiadł pod ścianą w milczeniu. Dziwne. Im dłużej przebywam z tą grupą, tym bardziej… utwierdzam się w przekonaniu, że jednak mam racje co do stopnia ich ograniczenia, ale w przeciwieństwie do moich założeń, stale rośnie liczba pytań, a nie znajduje na nie odpowiedzi. Najsłuszniej jest ich definiować jako pewien kaprys quasiintelektualny w umyśle jakiegoś ekscentrycznego boga powierzchni.

Ray’gi zmrużył oczy i spojrzał w psioniczną głębię kryształu. Psioniczną głębię, w której widoczni byli i Morcruchus i sławny niegdyś inkwizytor Von Armeshplaust. On ich widział. Oni jego nie. Posiadał nad nimi pełną kontrolę. Chociaż im wydawało się, że pozostają niezależni. Jak marionetkarz i jego lalki. Wielki Nekromanta był już męczący, więc Ray’gi pozwolił przeniknąć do umysłu inkwizytora. Jakie zaskoczenie…! Teraz, kiedy skazany na wieczną samotność w głębiach artefaktu, on, ten lichy zakonnik powinien stracić wiarę ! Ale nie…! On się modli… Drow przebiegł wstecz. W tym krysztale był niemal bogiem. Panował nad przyszłością i przeszłością, więc cofnięcie się wstecz nie sprawiło mu trudności. Von Armeshplaust przez te wszystkie dni, skazany na wygnanie ze świata żywych, on… się modlił. Jakże specyficznie…
…Ja jestem Abazigal. Zanim świat był, jam jest. Stworzyłem słońca. Stworzyłem światy. Stworzyłem istoty żywe i miejsca przez nie zamieszkiwane; umieszczam je to tu, to tam. Idą, gdzie im każę, robią, co im polecę. Jestem słowem i nigdy nie bywa wypowiedziane moje imię – imię, którego nikt nie zna. Nazywają mnie Abazigal, ale nie to jest moje imię. Ja jestem. Ja będę zawsze…
Czy czegoś Ci to nie przypomina Ray’gi…? – spytał sam siebie drow. Tak. Tak samo mówiła Mistress, jeszcze przecież niedawno. – stłumił chichot. „Jestem wieczna, jestem wieczna Ray’gi…!” Już wiedział co spowodowało jej gniew, to przerażenie, bezsilność. O Abazigalu, którego imię nieznane, patrz jak wyglądają teraz twoi wierni. I ty Mistress patrz jak twoje sługusy giną, już powoli, bardzo powolutku, zaczynasz sobie uświadamiać, że Fiolet skazany jest na samoistne wyniszczenie. Niczego nie zmienisz. – pomyślał.
Jestem wieczna, jestem wieczna Ray’gi ! Ray’gi uśmiechnął się powoli. To zdanie jest zarówno pomnikiem twojej pychy Mistress, ale wkrótce, już wkrótce stanie się twoim nagrobkiem i przypieczętuje twój los. – szalony błysk w oku zalśnił niczym gwiazda na nocnym niebie, wzrok powoli przesunął się po śpiących aż natknął się na Kejsi i mroczny elf zatrzymał spojrzenie – Popełniłaś tragiczny błąd Mistress. To ja będę wieczny.

Następnego dnia, co nie ubiegło uwadze mrocznego, nie obudziły go wszędobylskie promienie słońca, tylko uliczny gwar. Wstał, popatrzył na towarzyszy podróży tak jak zawsze patrzył na takich jak oni, westchnął fatalistycznie popychając drzwi domu stolarza i wyszedł na ulicę wciskając swój olbrzymi kapelusz na głowę. Założył go na ulicy z oczywistego powodu, że w poziomie nie zmieścił by się w drzwiach. Czemu oni tu mieszkają jak w jakiś norach ? Z pewną dozą niesmaku zauważył też obecność chodzącego zlewu na krasnoludzie ale i jego nienaturalnie wielkiego kompana-paladyna z chorobliwą skłonnością do chędożenia wszystkiego na około ( przynajmniej dumnie się do tego przyznawał, a jak było w rzeczywistości to może lepiej nie wiedzieć ). Zapowiadał się okropny dzień – nawet niebo nie było czyste. Tu jakieś słońce, tu trzy księżyce, tam z kolei jakiś smok. Smok ?! Ray’gi zmrużył oczy by się mu dokładnie przyjrzeć, ale coś go oślepiło. Jak się mógł spodziewać to orcza kreatura zaczęła błyskać swą biżuterią, jakby to była najlepsza chwila na… Chwileczkę… to już nie pierwszy raz… – drow natychmiast zmienił nastawienie ze zirytowanego na zaciekawionego. Trzeba będzie odłożyć na razie plany i uważniej się przyjrzeć temu fenomenowi, może być to klucz do zagadki, chociaż… – przyjrzał się Barbakowi – Co do niego nie można być pewnym.
 

Ostatnio edytowane przez Mijikai : 28-06-2008 o 13:40.
Mijikai jest offline  
Stary 28-06-2008, 14:09   #146
 
Kejsi2's Avatar
 
Reputacja: 1 Kejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputację
Kiedy wrócili szczęśliwie do Artesen, Kejsi zaczęła biega wokół Ninjeta.
- Dziękujemy, dziękujemy, dziękujemy, że zaprowadziłeś nas tam i z powrotem tutaj! Bez ciebie chyba byśmy się zgubili w tym lesie!
Elf Estre zaprowadził ich do warsztatu gdzie był straszny bałagan!
- Wspólnymi siłami szybko uporamy się z brudem! – stwierdził Estre.
- Tak, tak, tak! – Kejsi wesoło wyskoczyła w górę, zrobiła fikołek lądując przy miotle, i złapała ją, zaczęła nią wymachiwać jak mieczem. – Zaraz to posprzątamy!
- No to co? Do roboty ! Jak szybko zaczniemy, skończymy zanim ktokolwiek powie „Stopy Funghrimma śmierdzą jak, oddech stu bagiennych hydr.
- Hihi do roboty! – Kejsi uśmiechnęła się serdecznie do elfa i zaczęła z zamachem zamiatać. – swoją drogą ciekawe gdzie są Funghrimm, Barbak i Astaroth, ciekawe, ciekawe!

Kejsi sprzątała z entuzjazmem i niegasnącą energią. Bardzo podobał się jej optymizm elfa Estre i jego zapał. Wojownicy Bieli powinni być właśnie Tacy Jak On!
- Uffff padam, padam, padam! – kiedy już wszystko było uprzątnięte, Kejsi runęła na swój koc i zwinęła się na nim w kłębek po czym zasnęła.

Obudziła się, słysząc, że ktoś wszedł.
- Barbak, Barbak! Waldorff! – ze zdumienia zauważyła, że byli w okropnym stanie. – Co się stało!? Fuuuu, piliście! Niuch niuch, feeee spalenizna! Co wyście wyprawiali!?
Kejsi wybiegła obudzić stolarza, który niechętnie, ale dał jej trochę bandaży. Kejsi wróciła i opatrzyła dwarfa i orka.
Kiedy opowiedzieli jej co się działo, było już późno i Kejsi szybko zasnęła.

Obudziła się, było jeszcze ciemno! Ziewnęła, przeciągnęła się, zrobiła koci grzbiet i trzepała się wywijając kocim ogonkiem. Uczesała niebieskie włosy, poprawiła futerko. Spojrzała na swoją białą bluzeczkę i sukienkę.
- Oh!!! – jęknęła z żalem, łapiąc się za głowę. – Oh oh oh!!!
Rozejrzała się z przerażeniem, jakby chciała się gdzieś ukryć. Po tych wszystkich przygodach i walkach jej biały strój był cały pognieciony, wypaskudzony ziemią, trawą, a bluzeczka nawet się udarła!
- Wstyd, wstyd, wstyd!!! – jęknęła z rozpacza Kejsi i pognała gdzieś, czerwona jak burak.

Po chwili zza drzwi wyłoniło się powoli jedno czarne, wielkie kocie uszko Kejsi, które poruszyło się zabawnie. Następnie Kejsi wyjrzała lekko do warsztatu, zaglądając tam jednym kocim, złotym oczkiem.
- I jak, i jak teraz? – spytała nieśmiało, powoli wchodząc do warsztatu.



- Wiecie, to dziwne, wszyscy są na ulicy, chodźmy zobaczyć co się stało!

Kejsi szła ulicami za resztą. Ogonek jej opadł, skuliła się i wlokła blisko Estre, przestraszona. Wszyscy byli przestraszeni! Czuła się jak w mieście duchów. Wokół było strasznie ciemno, strasznie cicho, cicho, cicho!
- A gdzie śpiew ptaszków!? – jęknęła cicho. – Gdzie szum liści!? Gdzie słońce!? Gdzie jest światło!? Tu jest tak strasznie!
Zegar wskazywał południe, a przecież panowała noc! Kejsi usiadła, chowając się za Estre.
- Co się stało, co się stało!? Gdzie jest słońce, gdzie wiatr!?
Zamknęła oczy i siedziała długo, w oczekiwaniu na coś.
- Almanakh ani Lavender nie odpowiadają mi! – pisnęła z rozpaczą. – Nie chcą zabrać mnie do Veriona, nie chcą! Oh! To na pewno... to moja wina! – zapłakała. – Ja... nie chciałam jej pomóc... a przecież... przecież ona go kochała! I on ja też! A ja nie chciałam mu pomóc, nie chciałam, to moja wina! Myślałam... myślałam, że ten symbol mu wystarczy, ale głupia, głupia, głupia! Przecież on jest Kiharą, co mu po tym symbolu!? – otarła łzy. – Przepraszam, ja... je powinnam była...! Coś zrobić, ja...!? Na pewno Almanakh i Mistress są teraz na nas złe prze mnie! Głupia, głupia, głupia! Nie mogłam tego zrozumieć... a przecież ona naprawdę go kochała! Wojowniczka Światła Almanakh naprawdę go kochała! Kochała, jak każda kobieta kocha tego jednego jedynego! Ale byłam głupia, głupia, głupia, nie powinnam jej mówić, że...!

[media]http://www.youtube.com/watch?v=UYtadyqEByE[/media]

Nad miastem przemknął naraz ogromny, piękny smok! Ludzie westchnęli z zachwytem, Kejsi zadarła głowę.
- Smok, smok, smok! Piękny! Barbak, twój amulet, świeci, świeci, świeci! Co to znaczy!?

Rozejrzała się wokół.
- Może powinniśmy dziś dalej szukać tych chimer, może idźmy do elfów, może one coś o nich wiedzą? Po drodze moglibyśmy odwiedzić tego smoka!
 
__________________
"Bóg stworzył świat. Szatan zobaczył, że świat jest dobry i zaniepokoił się trochę. Bóg stworzył człowieka. Szatan uśmiechnął się, machnał ręką i rzekł do siebie: eee spoko, będzie dobrze!" - Almena wyjaśnia drużynie stworzenie świata....:D
Kejsi2 jest offline  
Stary 30-06-2008, 14:44   #147
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Barbak siedział na ziemi w izdebce u stolarza. Drużyna składająca się z bardziej lub mniej barwnych postaci ponownie była razem. Ork omiatał ich wzrokiem, zastanawiając się nad tym gdzie poniosą go teraz nogi, gdzie jego Pan karze mu teraz podążyć? Co zrobić? Jak mawiał pewien mądry niziołek: „Trzeba uważać, gdy wychodzi się z domu, albowiem nigdy nie wiadomo gdzie poniosą Cię nogi”. Do niedawna, Barbak nie zdawał sobie w pełni sprawy jak głębokie było to stwierdzenie. Siedział teraz w zupełnie innej rzeczywistości, w zupełnie innym świecie, z istotami, które stały się dla niego bardzo bliskie, którym bez wahania był gotów powierzyć swoje rzycie (no może prawie wszystkim). Zastanawiał się również nad przebiegiem wydarzeń dnia dzisiejszego, nad walką jaką przeszedł. Zastanawiał się w którym momencie popełnił błąd i doszedł do wniosku, ze w czasie walki nie popełnił go wcale. Jedynym błędem było przystąpienie do samej potyczki, miast zabranie swego zielonego siedzenia byle dalej gdy było to jeszcze możliwe. Teraz siedział pobandażowany przez Kejsi. Obok niego siedział Fungrimm dziwnie przygnębiony po stracie swego topora. Ork zastanawiał się czy w jakiś sposób nie pocieszyć przyjaciela... domyślał się jednak, że w tej chwili krasnolud powinien pozostać sam ze swymi myślami.. zapewne było to lepsze tak dla nie go jak i samego Barbaka. Tak, dzień wczorajszy....
... Ork przerzucił nas sobą przeciwnika i z ulgą stwierdził, że jego ciało bezwładnie poszybowało ku płomieniom. Nie myśląc wiele ujął Maleństwo i wycelował je w kolejnego rywala. Miał szanse załatwić sprawę raz na zawsze, mógł jednym celnym strzałem ocalić przyjaciela, i jednocześnie ustalić w jakiś sposób wynik tego starcia, fakt potem był jeszcze Azmaer, ale na pewno w jakiś sposób by z tego wyszli. Zawsze im się udawało. Dlaczego nie miało by się udać teraz?

Nie udało się. Do końca swego marnego, zielonego żywota Barbak zapamięta, że wrzucanie piekliszczy demoniszczy do palących się pomieszczeń absolutnie nic nie daje. Zapamięta również, że obracanie się tyłem do płonących pomieszczeń, w których piekliszcza się znajdują jest co najmniej nieroztropne. Coś z czym walczyli i co pozornie przed chwilą miało się palić, nie tylko nie paliło się, ale jeszcze wskoczyło Barbakowi na plecy, gdy ten składał się do strzału. Wytrącony z równowagi Ork wypuścił strzałę. Ta nie tylko nie trafiła w cel, a jeszcze przeleciała niepokojąco blisko Fungrimm’a. W chwili gdy to się jednak stało Ork nie miał najmniejszych szans na zastanawianie się nad tym. Został bezceremonialnie sprowadzony do parteru, skopany, poturbowany.... słowem pokazano mu gdzie jego miejsce. Rozmowa z Azmaer’em nie przyniosła zamierzonych skutków, zresztą jak miało by być inaczej, z Orka był naprawdę kiepski kłamca. Lokal opuścił w tempie ekspresowym, lądując boleśnie na bruku. Chwil kilka potem tą samą trajektorią szybował krasnolud.

Gdy siedzieli na bruku, Barbak dostrzegł kogoś, kogo winien dostrzec dożo wcześniej. Warg, spuścił głowę i węszył. Ork spiął się w sobie i od razu zrozumiał, że nie ma w tej chwili najmniejszych szans na zrobienie czegokolwiek. Czół każdy centymetr swego ciała. Każda jego część bolała w większym lub mniejszym stopniu. Warg węszył. Jeśli zaatakuje nie dość, ze nie będę w stanie go złapać, to jeszcze najprawdopodobniej skończę jako jego przekąska... Po tym jednak co działo się przed kilkoma chwilami, Warg stawał się być co najmniej zabawnym zagrożenie. Zwierze jednak nie zaatakowało, obróciło się i powolnym krokiem, jakby smutne odchodziło. Ork poczuł ukłucie w sercu. Nie wiedzieć dlaczego, ale zawsze smutek zwierząt bolał go. Chciał się zerwać, chciał gonić wilka. Nie dał jednak rady. Jego ciało w żaden sposób nie chciało z nim współpracować.
- Poczekaj! Zostań ze mną! Krzyknął słabo. Jednak czarnego kształtu już nie było.

Warto było? Panie? Czy było warto? Pomagając jednemu stworzeniu, uczyniłem coś, czego nie zrobiłbym przenigdy. Panie mój! Boli mnie chyba każdy mięsień mojego ciała, bolą mnie nawet oczy i włosy. Mam nadzieje że to poświęcenie, będzie czemuś służyło. Almanakh! Pani! Niech to co zrobiłem przez ostatnie kilka godzin pomoże Twemu wybrańcowi. Proszę cię, nie proś mnie więcej o coś takiego. Błagam, nie proś mnie więcej. Jedno kłamstwo, jeden uczynek pociąga za sobą następny i kolejny. Każdy z nich jest coraz gorszy, a każdy kolejny wzywa, kusi do kolejnych. Światło jest mi zbyt drogie, abym je opuścił. Błagam nie proś mnie o to więcej. Palladine! Wybacz proszę o to co uczyniłem.

Wraz z karłem włócząc się po mieście w końcu trafili do warsztatu stolarza, w końcu też trafili do przyjaciół.

- Barbak, Barbak! Waldorff! Co się stało!? Fuuuu, piliście! Niuch niuch, feeee spalenizna! Co wyście wyprawiali!?

Ork nie spodziewał się, że ucieszy się tak bardzo na widok małej chimery. Nie spodziewał się też że będzie posądzony o sprawy tak przyziemne jak pijaństwo. Nie był jednak w stanie się kłócić. Marzył o tym aby ułożyć się dosłownie gdziekolwiek, marzył aby odpłynąć w sen. Nie mógł, Kejsi przyniosła bandaże. Opatrzyła tak jego jak i Fungrimm’a z matczyną wręcz troską. Gdy Ork przypominał bardziej mumię, niż siebie samego, wdzięczny za pomoc ucałował dłonie Kejsi. Następnie usiadł na swym posłaniu i pogrążył się w zadumie.............

........... zasnął......... YouTube - War is Coming
Sen jednak, nie dość że nie przyniósł ulgi, to zdołował go jeszcze bardziej. Miał wrażenie, że dopiero co zamknął oczy, a już trzeba było je otwierać. Jedna powieka boleśnie, ciężko uniosła się. Ku jego zdziwieniu było jeszcze ciemno. Kejsi jednak wstała. Czy może właśnie się podnosiła. Wygięła się przy tym tak bardzo, że Ork poczuł dreszcz na plecach. Dziwny ale bardzo przyjemny dreszcz, taki jakiego nie czół od bardzo dawna, taki za jakim bardzo tęsknił. Chimerka zrobiła przegląd swego odzienia i zajęła się poprawianiem urody. Po chwili zniknęła. Ponieważ dzień się jeszcze nie zaczął, powieka orka zadziwiająco szybko zamknęła się ponownie, a zielony ponownie znalazł się w objęciach Morfeusza...........
........- I jak, i jak teraz?- Padło pytanie. Ork ponownie się ocknął, ale tym razem otworzyło się oboje oczu. Otworzyło i od razu przybrało postać wielkich monet. Przed nim stała Kejsi i jakby nie Kejsi zarazem.
- Nie znam się na dzisiejszej modzie, ale wyglądasz czarująco.
- Wiecie, to dziwne, wszyscy są na ulicy, chodźmy zobaczyć co się stało.

YouTube - Gregorian - My Immortal Music Video - Evanescence

To co po chwili ukazało się zielonym oczom, było co najmniej niepokojące. Świat jakby zamarł na chwilę, stał się cichy, jakby wyczekiwał na coś. I to coś bardzo szybko się zbliżało, niepokoiło, drażniło. Powodowało to nieprzyjemne uczucie, które gryzie gdzieś na skraju świadomości. Uczucie jasno mówiące, że stało się coś złego. Czy że może, że było się elementem czegoś złego?

Medalion zabłysł. Nie było to dla orka dziwne, jednak postronni ludzie zaczęli pokazywać go sobie palcami. Ork wyszczerzył się do nich brzydko, po czym zlekceważył i zaczął wpatrywać się w niebo. A na niebie już po chwili pokazała się istota, do której rodzaju Ork miał wieczny szacunek. Pojawił się smok.

Pojawienie się stworzenia, spowodowało pewne zamieszanie, jednak Ork go nie dostrzegał. Zachwycał się pięknem przelatującego stworzenia. Jego majestatem, gracją. Jego siłą, finezją, delikatnością. Wszystkim tym naraz, zaklętym w łuskowym ciele. Stworzenie przeleciało nad ich głowami i poszybowało w kierunku horyzontu.

- Może powinniśmy dziś dalej szukać tych chimer, może idźmy do elfów, może one coś o nich wiedzą? Po drodze moglibyśmy odwiedzić tego smoka! Głos Kejsi ponownie wyrwał go z zadumy.
- Gdy ostatnio miałem inne zdanie skończyło się to dla mnie, bandażowaniem. Poza tym, chętnie pójdę za Tobą, choćby na koniec świata. Biorąc pod uwagę że jesteśmy na wyspie to nie będzie tak daleko. Ork puścił oko do Kejsi. Do elfiastych bardzo chętnie się przespaceruje. Tylko w którą to stronę? Ork uśmiechnął się niby to beztrosko.

Palladine? Co się dzieje?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 30-06-2008, 18:45   #148
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Mistress...
Istress...
Esss...
Ivji…?
Hapssss… enth… Ovh...
Oovh...

Estre poruszył się niespokojnie na posłaniu.

Chcę wiedzieć na ten temat wszystko co ty i ty wiesz...
N-hija? Ija-ija-ija... Invija-ija-ija...?

Elf wymamrotał coś przez sen.

Odpowiedz na prośbę, a stawie się na twoje wezwanie. Igram z potężną mocą... Ale czymże ona jest wobec nicości, którą się powoli staję...
- Come then-en-en... Follow the dragon...

Estre; obudziłeś się, ale w myślach wciąż słyszałeś dziwne echo: “Follow the dragon-on-on…”

Barbak;
Palladine? Co się dzieje?
Z odległych gór, poprzez wszechpanująca ciszę, niesie się melodyjny smoczy ryk.
- Przybądźcie, albowiem wojna została wypowiedziana – donośny, niski głos smoka wzbudza panikę wśród ludności.


Wszyscy;
- Wojna?!
- Jaka wojna?!
- Smoki nas zaatakują?!
- Nie chcemy wojny!!!
- Smoku, miej litość!!!
- Złóżmy mu ofiarę!
- Tak! Ubłagajmy smoka, niech odda nam słońce i wiatr!

- Ludzie, nie lękajcie się, albowiem was los dopiero będzie przesądzony – odparł smok.
- Ale my nie chcemy wojny!!!
- Co mamy zrobić, smoku?!

Smok milczy, kobiety w płacz, dzieci w ryk, mężczyźni wykrzykują błagania do smoka, istny chaos i harmider.

Decydujecie się wyruszyć na poszukiwania tego smoka. Idziecie ciemnym lasem. Wokół jest zupełnie cicho, słyszycie dokładnie każdy swój krok, każdą złamaną gałązkę. Poprzez nieruchome, ciche korony drzew widzicie już szczyt góry.



Czujecie charakterystyczny zapach jeziora, grunt robi się grząski. A niech to! Mokradła! Jest ciemno, nie znacie terenu. Im głębiej idziecie, im dalej przed siebie, tym głośniej grunt chlupocze wam pod nogami. Musicie jakoś przebrnąć przez te mokradła... po kępkach roślinności? Po pojedynczych drzewach? Wpław, na dno? Wrzucacie spory kamień w wodę. Plup! Znikł. Wrzucacie kamień na coś, co wygląda jak wysepka z blotka między wielkimi kałużami. Plop! Kamień znikł. Macacie patykiem kępę wysokiego mchu torfowca. Miękkie, grząskie.

- VUUUU-UUUUUNNNNNN !!!
Znowu on!



- Flephrgph....!
Co do...?!
Dzięki panującej wokół ciszy, dosłyszeliście dziwny bulgot nad wami, oraz szelest liści. Z gałęzi drzewa zwiesiło się ku wam przedziwne, obleśne coś!

Bushwhacker by ~Abiogenisis on deviantART

Nie jest zbyt szybkie, po nieudanej próbie ataku wciąga się z powrotem na gałąź i dynda. Jak dobrze się przyjrzeć, w okolicy jest tego więcej!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 01-07-2008, 13:06   #149
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację

......A z orężem swym gotów na każde wezwanie,
Z czystym sercem, sumieniem
Wierny Ork stanie!

Wezwanie nadeszło. Wojna! Z kim? Gdzie? Czy to ważne? Palladine wzywa! Rusz zatem orku swą zieloną rzyć i ruszaj na wezwanie. Tak jakeś przysięgał, tak jakeś ślubował.

Na dźwięk słów Palladine’a Barbak padł na kolana. Nie zdawał siebie sprawy, że słowa które słyszy, docierają również do reszty ludzi zgromadzonych wokoło, nie docierało to do niego, nie było to też dlań w danej chwili istotne. Ludzie z zasady są rasą słabą, nie potrafią obiektywnie oceniać tego co dzieje się wokoło nich. Nie potrafią też słuchać tego co się do nich mówi. Są słabi. Mimo tego pałęta się ich po tym świecie coraz więcej i zapowiada się że będzie się pałętać dalej. Dlaczego? Ano są dwa powody, dla których rasa ludzka zdaje się coraz bardziej wpływać na świat. Nie masz nikogo innego, kto jest zawsze tak chętny do bitki i do pochędóżki. A ludzie zawsze chętni byli do młócki. Co do pochedóżki, to zdawać by się mogło, że wystarczy iżby baba siadła na męskich spodniach i już zaraz brzuchata chodzi. Tak oto zdobywają panowanie (jak zwykli mawiać) nad światem. Zabijają wszystko dookoła i mnożą się jak króliki. Ale dalej pozostają słabi. Tak jak w tym przypadku. Gdy nie rozumieją tego co się dzieje, gdy ich proste móżdżki nie akceptują tego co przed nimi staje, zawsze uderzają w płacz i lament. Zawsze oczekują, że wszystko będzie im dane, nigdy że będą musieli na coś sami zapracować.

Ork otrząsnął się z szoku wywołanego, przez słowa Palladine’a. Był gotów, nie ważne na co. Na śmierć, walkę, kalectwo, chwałę, sławę. Nie ważne. Był gotów na to co przyniesie mu los, na to co zaplanował mu Palladine.

Spojrzał na przyjaciela, który z pustymi rękoma wyraźnie nie wiedział co powinien zrobić.
Wyglądał dokładnie tak jakby chciał zrobić coś głupiego i brzydkiego, komuś, byleby szybko.

- Coś mi się widzi, ze nie będę teraz wybiegał przed Ciebie. Ork zagaił rozmowę.
- Obstawiam tyły.
- Jak zawsze.
- Maj presies.
- Nie nie nie... nie masz juz topora.
- No właśnie
- To czym będziesz teraz wymachiwał? Patykiem?
- Wędką!
- Odwal się od Maleństwa!
- Maj presies.
- Nie nie nie! Krasnoludy nie strzelają z łuków! Tym bardziej nie z takich, których nie są w stanie napiąć.... za malutki jesteś
-Ja nie mówiłem że z niego będę strzelał.
- Odwal się od Maleństwa!
- Ok. sssssss.
- Zostaw!
- Hihih!
- Po łapach dam!
- Albo nie, nie chce mi się.
- Twoje szczęście!
- Nie wiem o co Ci chodzi!


Barbak nie kontynuował tematu. Ku zielonej radości, szybko wyruszyli. Znów przed nimi stanął trakt.... jaki trakt? Przebijali się przez jakieś bagniska, przez jakieś moczary. Gidze by nie pojrzeć woda, błoto. Przez korony drzew zamajaczył szczyt góry. Wysoko, stwierdził w duszy z pewną obawą Ork. Chwila zamyślenia spowodowała, iż wpadł po kolano w kałużę/błoto. Z niesmakiem wygramolił się zeń i szybko dołączył do reszty... właśnie co dalej. Takich błotnych pułapek, było coraz więcej. Większość z nich okazywała się być jeszcze głębsza.
Przydałby nam się jakiś przewodnik. Zamyślił się Ork.

- VUUUU-UUUUUNNNNNN !!!
Chwała niech będzie Palladine’owi

W tej samej chwili jakieś dziwne coś próbowało tak jakby zaatakować. Leniwie, powoli, jakby żyjąc w zupełnie innym świecie, opuściło się i próbowało złapać. Uchylić się nie było trudno. W zasadzie było to równie łatwe jak zabranie pisklakowi cukierka. Problem polegał na tym, że tych dziwnych, wyglądających jakby nie wyglądały stworów było sporo. Wisiały siebie, od tak jakby nigdy nic co i róż wyciągając się i próbując złapać coś lub kogoś.

- Może lepiej nie prowokujmy tych stworzeń. Nie wiemy co to jest i nie wiemy jak dużo jest tego w okolicy. Barbak zwrócił się do reszty towarzyszy. Zdaje mi się że ten Warg może nam pomóc. Nie wiem dlaczego, ale losy orków zawsze były w jakiś sposób połączone z Wargami. A ten tu pojawia się moim oczom już po raz trzeci. To musi coś znaczyć.

Zdecydowanym krokiem, ale uważnym zarazem Barbak zaczął podchodzić do wilka. Starał się omijać zwisające nie wiadomo co i starał się nie wpaść ponownie w błoto.

Jeśli uda mu się podejść do wilka, przyklęknie na jedno kolano z otwartymi dłońmi.
- Pomożesz mi przyjacielu? Zapyta.

Jeśli natomiast Wilk zacznie oddalać się podąży za nim. Postara się utrzymać jego tempo.
Trzeba zawierzyć Palladine’owi i losowi.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 01-07-2008 o 15:49. Powód: dodatkowy dialog z Fungrihmem
hollyorc jest offline  
Stary 01-07-2008, 14:33   #150
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Nie miał ochoty gadać z Azmaerem. Zresztą wcale nie miał ochoty gadać z kimkolwiek. Właśnie stracił swą piękną księżycówę. Ten tam potwór ją mu zeżarł.
-Że niby co to było pasztetowaaaaa?
Głos mu wiązł w gardle i nie wiedział co dalej ze sobą zrobić. Zresztą dość szybko opuścił lokal w zorganizowanym pośpiechu....

Gdy już doczłapali się na stancje i stolarza byli wszyscy. Wszyscy prócz jego wiernego topora. Głos Kejsi na pewien czas wyrwał go zadumy.
-Cieszę się i że Cię widzę. Chyba nie udało nam się uratować Veriona?
Opatrzyła ich, zajęła się nimi niczym anioł. W tym popapranym świecie gdzie demony były wszędzie można było liczyć na nią. Podczas opatrunku przeraźliwie trzeźwo opowiedział swoją przygodę a Artman.
-Nie nie jestem pijany. Nie po takiej ilości trunku. Chcieliśmy zrobić prezent Verionowi i na dodatek rozwiązać problem szerzącego się tu CHAOSU. Od świadków dowiedzieliśmy skąd się biorą problemy. Azmaer twór Astha się tu zaległ i nie zważa sobie na nic i robi co chce. Na dodatek na swych usługach ma wilkołaki? Albo jak to się tam nazywa. Podejrzewam że te wilki, które atakują ludzi czy stada też muszę mieć jakiś związek z nim.

-Udało się wam odnaleźć Trolla? Super! Przynajmniej Wam się udało. Pamiętasz nasze ustalenia w sprawie prywatnej. Może jeżeli byśmy zrobili coś by je zrealizować to pomogło by to Verionowo i Almanakch?

Idę poszukać jakiegoś oręża.

****
Smok i zamieszanie jakie wywołał nie podziałało wcale na Fungrihmm’a. Zgodnie z Barbakiem i Kejsi oraz resztą drużyny ruszył przed siebie. Miał dosyć tej bezczynności oraz tego że znów zawiódł siebie. Chciał zrobić coś głupiego i brzydkiego komuś byleby szybko!
 
Vireless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172