To same gruzy. Symbol upadku chorego społeczeństwa. Rikard rozglądnął się dookoła, przeszedł kilka kroków. W tym wszystkim czuł jedynie bierność i ponure oczekiwanie na koniec. Pomysły przybyszów puścił mimo uszu. W sumie nie ufał im, a oni wydawali się zachowywać, jakby znali się od dawna. Z drugiej strony nie był pewien jak długo nie widzieli innych. Być może i ja będę musiał się ich trzymać. Będzie to zależeć od dalszego życia.
Spojrzał na pogorzelisko - jedno z wielu. Składało się z tego wszystkiego, co znajdowało się pod ręką niszczyciela. Wówczas dostrzegł coś pomiędzy tymi gratami. Coś co wyraźnie różniło się od tych mebli. Początkowo, gdy mózg stworzył teoretyczny obraz, nie chciał w to uwierzyć. No nie, to już jest za wiele. Podszedł bliżej i spojrzał na gruzowisko. Niestety, nie mylił się.
Z pogorzeliska wystawała ludzka ręka. Zachowana na palcu obrączka wskazywała, iż nie była to ofiara rabunku. Nie, kurwa, tego już rzeczywiście jest zbyt wiele. Uklęknął przy niej i dotknął. Poczuł lekkie obrzydzenie, więc wstał i splunął na bok. Nie, to nie jest pensjonat. To cmentarz.
Odwrócił się do reszty i krzyknął po niemiecku;
- Wygląda na to, że nie wszyscy opuścili to miejsce.
Gdy dosłyszał jakieś odgłosy, stwierdził, że mogą pochodzić gdzieś z góry, lecz nie zawracał sobie tym głowy. Zapewne któryś z wędrowców postanowił przeczesać to miejsce. |