Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2008, 01:46   #26
Salazar
 
Salazar's Avatar
 
Reputacja: 1 Salazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumny
[MEDIA]http://pulpa1.googlepages.com/VampireBloodlines-30-SantaMonicaThem.mp3[/MEDIA]


Wilhelm von Richtenstein::

Stanąłeś koło okna i spojrzałeś na Warszawę, twój nowy dom, sam nie wiesz na jak długo. Miasto prężnie się rozwijające i mogące przynieść duże zyski. Usiadłeś na sofie z zamiarem zaczekania aż ktoś raczy się zjawić.
Nagle w twojej kieszeni odezwał się telefon.
- Guten nacht herr Wilhelm. - rozpoznałeś głos, twój primogen.
- Gute Nacht... - Wilhelm odebrał komórkę lekko zdziwiony co było słychać w jego głosie.
- Jest pan sam? Widziałem na korytarzu pana Kmielika, a Malkavian miał zostać u księcia.
- Tak, w tej chwili nikogo innego nie ma w pokoju. - Wilhelm wstał i podszedł do okna. - W jakiej sprawie Pan dzwoni?
- Nie tylko książe ma swoich informatorów. - głos Ostrowskiego zdradzał, że jest w nie najlepszym humorze. - Konemure, oto w jakiej sprawie dzwonię.
- Rozumiem. Słucham pana, primogenie.
- Konemure dzierży w swoich żółtych łapach jedną drugą Toyoty i Sony w Polsce, wie pan co to oznacza?

- Że klan Ventrue mógłby zyskać na śmierci Konemure, gdyby tylko dobrze to rozegrać.
- Dokładnie. Jest pan wyznaczony do skazania tego dupka na niebyt. Skorzystajmy z tego. - teraz głos Leopolda stawał się coraz bardziej podekscytowany, prawie słyszałeś jak trybiki ruszają się w jego głowie na myśl o przypływie wielkiej gotówki. - Moi radcy prawni już pracują jak przejąć jego majątek. Oczywiście zrobimy to pod przykrywką państwową, ale...
- Ale? - Głos kainity nie przejawiał takiego zainteresowania jak u primogena, jednak zauważył pewną możliwość zysku.
- To zadanie musi być wykonane. On musi zniknąć.
- On dalej jest żyjącym dla mediów. Może widziałeś te nagłówki?
- Mówiąc szczerze nie kojarzę jego twarzy z gazet.

Przypomniało ci się właśnie jak widziałeś kilka miesięcy temu w Gazecie Wyborczej na pierwszej stronie: "Tajemniczy biznesman z Japonii finansuje polskich naukowców."
-Hmm... No może faktycznie coś widziałem. W takim razie teraz gazety ukażą nagłówek: "Tajemniczy biznesman z Japonii zmarł w wyniku wojny gangów. Policja nie radzi sobie z przestępczością"...
- I co nas to obchodzi?
- odparł wesoło primogen. - Jego śmierć nabije nam tylko kiesę, a rozgłos sprawi, że będziemy mieć mniej problemów na ulicach, bo mundurowi pod presją umieją bardzo dużo.
- I właśnie o to chodzi. Media dowiedzą się o jego śmierci, więc nie będzie zbytnich problemów z przejęciem jego udziałów w firmach. Gdyby tylko "zaginął", wtedy mogłyby być większe problemy, gdyż wciąż byłby on udziałowcem, którego akcje wciąż mają właściciela.

- Wiesz, że cię lubię Wilhelmie? Coraz bardziej. - odchrząknął i przeszedł do mniej przyjemnych spraw. Przynajmniej dla siebie. - Czterdzieści procent z jego udziałów, co ty na to?
- Niecałe ćwierć udziałów obu firm?
- Wilhelm uśmiechnął się delikatnie. - Sześćdziesiąt procent. W końcu zadanie nie jest łatwe.
- Pięćdziesiąt. Ty go poślesz do Buddy, czy gdzie oni tam idą, a ja załatwię przejęcie tego wszystkiego.
- Umowa stoi primogenie.
- Uśmiech nie znikał z ust kainity. - Zna pan zasady negocjacji. Pan dał mniej niż był w stanie... ja zażądałem więcej niż oczekiwałem. W końcu obaj jesteśmy zadowoleni.
- Nikt na tym nie powinien stracić... o ile będzie pan trzymał głowę nisko.
- zaśmiał się. - Dobrze, będę kończyć, skontaktuję pana jeszcze z moim informatorem.
- Kim jest pański informator i jak się ze mną skontaktuje?
- Oto się nie bój, tylko nie dzwoń teraz do niego, bo ma inne sprawy na swojej rozczochranej.

- Miłej nocy, panie Wilhelmie.
Rozłączył się, a chwilę potem dostałeś sms z numerem telefonu: 605888902.
- Auf wiedersehen Herr Ostrowski. - Wilhelm powiedział tuż przed tym jak primogen rozłączył rozmowę.
Po chwili drzwi do pokoju uchyliły się i wszedł Vincent. Kilka chwil za nim zaś pojawił się jeden ze sług Księcia niosiący dwie butelki i cztery kieliszki. Postawił wszystko na stole, ponalewał i spytał się:
- Życzą sobie panowie jeszcze czegoś?

Kamil "Kimi" Kmielik::

Wychodzisz z Elizjum i w pośpiechu postanowiłeś, że udasz się do Pragi Południe.
To tam ma być gorąco, więc gdzie indziej Nosferatu mogliby wściubiać swoje nosy?
Twoim celem na tą chwilę jest wymiana informacji, tak żebyś mógł swoje zadanie wykonać jak najlepiej i najszybciej.
Ruszyłeś przez uśpioną Warszawę, przejeżdżasz przez Most Świętokrzyski.
Światła latarni odbijają się w asfalcie i kałużach, mijasz z dużą prędkością nieliczne samochody ciesząc się znów wolnością, tylko przed fotoradarem zwalniasz, bo po co robić sobie kłopoty ze śmiertelnymi mundurowymi. Zwróciłeś uwagę, że coraz bardziej się chmurzy, a na wschodzie powoli robi się coraz jaśniej.
Wjeżdżając do dzielnicy Brujah widziałeś skrajną biedę ludzi mieszkających tam, kupy gruzu, śmieci i pijaczków leżących w bramach.
Zostawiłeś swój wehikuł w jednym z zaułków i postanowiłeś szukać „pięknych inaczej” Kainitów na piechotę.
Znalazłeś coś po kilku minutach, lecz to nie byli Nosferatu.
Po przejściu około pięćdziesięciu metrów stałeś się światkiem dziwnej sceny.
Widzisz mężczyznę, łysego o długiej rudej brodzie osaczonego przez... Azjatów.
W wysokim mężczyźnie rozpoznajesz jednego z Brujahów, widziałeś go kilka razy w Elizjum, jak bezwstydnie rzucał słownymi groźbami do kilku Ventrue.
Stanąłeś w miejscu, około stu metrów od starcia. Widzisz, że Krzykacz wypalił ze swojego shotguna, ale nie mając czasu na przeładowanie tylko poprawił pięścią rany zadane przez śrut. Kitajec przeturlał się, ale zaraz znów powstał na nogi.
Szybko rozeznałeś się w terenie i widzisz, że większość świateł w budynkach jest wyłączona, że nie ma żadnych przechodniów, a ulica ogólnie jest słabo oświetlona, przez mrygające, rzucające pomarańczowawe światło latarnie. Ulica jest wybrukowana, więc raczej niewielu tędy jeździ.
Przez głowę ci przeszło, że niebezpiecznie będzie użyć tutaj swoich wampirzych zdolności, ale nagle pojawiła się myśl
„A chuj tam, dawno nie smakowalem przygody.”
Obudziłeś w sobie moce i twoje oczy nagle przejrzały przez mrok, a z palców wyrosły pazury, jedna z najstraszniejszych broni wśród wampirów.
Podbiegłeś do grupy z okrzykiem:
- Kurwa! Co wyprawiacie?- po czym zatrzymałeś się w odpowiedniej odległości.
Spojrzałeś po napastnikach i znów krzyknąłeś:
- Zostawcie go albo was tu porozpierdalam!Tylu na jednego to nie honorowe!
Nagle zza zakrętu wyjechała furgonetka i zatrzymała się koło skośnookich. Był to duży czarny samochód dostawczy.
Dwóch atakujących spojrzało w twoją stronę, po czym dostali po ryjach od Brujaha.
Rozsunęły się drzwi furgonetki, gdy ty zacząłeś przygotowywać się do walki. Powoli zbliżając się do walczących obserwowałeś furgonetkę. Zauważyłeś jak wysiadł z niej mężczyzna i to nie byle jaki.
Sam Konemure, we własnej osobie, rozpoznałeś go dzięki swym kocim oczom. Dla ciebie w tej chwili ważniejszy był jednak członek Camarilli i uratowanie jego skóry.
Przywódca Kitajców krzyknął coś do swoich i wszyscy rzucili się w twoją stronę, a zdezorientowany Brujah spojrzał na nowoprzybyłego. Zobaczyłeś, że nagle Krzykacz zwiotczał i upadł.
- Czas na rzeź. - powiedziałeś cicho i rzuciłeś się na biegnących, wskoczyłeś między nich wpadając na jednego, obalając go na ziemię i rozorawszy mu twarz.
Krzyczy w niebogłosy wijąc się na ziemi, a ty zdałeś sobie sprawę, że ulicę zaczynają rozświetlać zapalające się światła w mieszkaniach.
Słyszysz ryk silnika oddalającego się furgonu, spojrzałeś jeszcze w tamtą stronę i w ostatnim momencie dzięki swojemu wampirzemu wzrokowi udało ci się wyłapać początek rejestracji: WS02.
Skupiłeś się jednak po chwili na walce:
- Zrobię z wami coś gorszego niż z Nim! Wypierdalać!
Dwóch pozostałych rozbiegło się na boki, przeskoczyli ogrodzenia i znikli w głębi nocy, trzeci dalej wije się prawie u twoich stóp, a czwarty, patrzy się całkowicie zaskoczony całą sytuacją.
- "Nandajo?"- udało mu się wykrztusić.
Po czym uderzyłeś w brzuch, upadł na ziemię i tak został.
Słyszysz jakieś szybko oddalające się kroki i niewiele myśląc pobiegłeś za ich źródłem.
Niestety po chwili, gdy wbiegłeś między kamienice stukot butów ustał. Zwiał ci.
Ochłonąwszy po chwili stajesz się na powrót Kamilem Kmielikiem, wróciłeś się i wszedłeś do pubu, a raczej mordowni przed którą doszło do walki. W środku było jeszcze kilku stałych bywalców, większość pod stolikami.
Spytałeś barmana czy możesz skorzystać z telefonu, a ten jako chyba jedyny trzeźwy w pomieszczeniu poza tobą wskazuje ci automat na ścianie. Stary, na monety. Kain jeden wie, czy jeszcze działa.
Wykręciłeś 997 i po chwili usłyszawszy w słuchawce krótki sygnał odezwał się miły głos:
- Policja, w czym mogę pomóc?
Udając zdyszany głos odrzekłeś po chwili:
- Dobry... wieczór.
- Co się stało, proszę pana?
- Chciałem zgłosić napaść... bylem właśnie tam na ulicy widziałem jak dwóch zamaskowanych kolesi pobiło dziewczynę i nie wiem czy to ich samochód czy nie.

ale wciągnęli ja do takiej furgonetki.
-Gdzie to się stało?
Podałeś adres oraz zmyślone dane, a także dokładny opis furgonetki i początek jej rejestracji. Masz nadzieję, że jakiś patrol nawinie się na ich trasę i zatrzyma Kitajców.
- Dziękujemy za zgłoszenie, wysyłam patrol.
Wychodzisz po chwili z baru odprowadzony leniwym spojrzeniem gospodarza pubu, gdy znalazłeś się na ulicy z najbliższej bramy usłyszałeś ciche:
- Hej, ty.
Obejrzałeś się zaskoczony.
- Tak, ty Kimi. Nie rozglądaj się tak nerwowo. - słyszysz głos z wejścia na podwórko kamienicy.
- Przepraszam. - uspokoiłeś głos i oparłeś się o ścianę w bramie, udając, że przeglądasz portfel.
Naprzeciwko ciebie stoi ubrany w szary płaszcz Nosferatu, o obrzydliwej nabrzmiałej twarzy i nosie złamanym pod dziwnym kątem.
- Potrzebuję rzetelnych informacji od kogoś zaufanego i czy możesz mi ustawić spotkanie, za odpowiednia cenę?
- To kosztuje, złociusieńki.
- Zdaję sobie sprawę.
- odpowiedziałeś.
- Najpierw ty, potem ja. Co oferujesz? - na twarzy oszpeconego wampira pojawił się chytry uśmieszek.
- Zapłacę dużo.. za dyskrecje. Czego żądasz? -zacząłeś wyliczanie. - Gotówka, krew, przyslugi?
- A kiedy my byliśmy niedyskretni? - widzisz, że się trochę zmierził. Po czym odrzekł. - Przysługa, tak. To jest najlepsza waluta.
- Kochany chodzi mi o niebezpieczną sprawę.
- wyjaśniłeś.
- Dobra, wal.
- Jak gdzie i kiedy najszybciej i najbezpieczniej zabić pewnego Spokrewnionego?
- Pewnego złociutki?
- widzisz, że on wie w którą to stronę zmierza. - Jeśli myślimy o tym samym, to to będzie duuuża przysługa.
- Mogę zadać Ci jedno pytanie przed wymienieniem nazwiska?
- chciałeś zboczyć trochę z toru, bo zauważyłeś, zresztą słusznie, że oczy twego informatora zaczęły się niebezpiecznie świecić.
- Słucham. - odparł lekko zgaszony.
- O jaką organizację dbasz? Wiesz dobrze, że lepiej sobie nie komplikować życia, więc muszę wiedzieć czy nie wykopie sobie dołka.
- Nie rozśmieszaj mnie. Podejrzewasz, że mógłbym sprzedawać informację Sabatowi i Kitajcom?! - puknął się w pierś. - To martwe serce należy do Camarilli. - deklaracja zabrzmiała pewnie i szczerze w twoim mniemaniu.
- Ok, przed chwila wkurzył mnie pewien azjata jak widziałeś porwał jednego z naszych.
- Dobra młody, a raczej panie Kmielik, wiem kto zacz. Konemure, gorący towar na mieście, a gdzie go znajdziesz? - pytanie retoryczne, bo zaraz odpowiedział dość rzeczowo. - Magazyn przy Zabranieckiej 20, tam rezyduje wraz kilkoma swoimi najbardziej zaufanymi.
Z jego rękawa wysunął główkę czarny szczurek.
- Ej, nie pokazuj się obcym.
- Może jest od kogoś uzależniony?
- Tego nie wiem, ale...
- wtedy na ulicy rozległy się syreny policyjne.
Schowałeś się głębiej w bramę i ukryłeś w cieniu.
- Oj, będziemy spadać. - Nosferatu wbiegł na podwórze, podniósł z nienaturalną siłą klapę kanałów i zanim ci zniknął z oczu pokazał wyraźny gest: "Zadzwonię.", po czym zniknął w odmętach warszawskich kanałów.
Wskoczyłeś po chwili zanim chcąc przeczekać chwilę w ukryciu. Deszcz zaczął łomotać po chwili o pokrywę.



Vincent:

Idziesz luksusowym, pięknie wykończonym korytarzem Sheratonu. Idąc nim można się poczuć jak w jakimś pałacu. Wspaniałe uczucie, pozwalające poczuć się ważniejszym.
Po drodze spotkałeś służącego, który poinstruował cię do którego pokoju masz się udać, a na klatce schodowej mignął ci schodzący Gangrel. Gdy zszedłeś na właściwe piętro, twym oczom ukazał się piękny widok.
Przy załomie korytarza stała jedna z najpiękniejszych kobiet jakie widziałeś w życiu, a nawet nie życiu.
Spojrzała na ciebie swymi olśniewającymi oczami i już zdobyłeś pewność, że to nie śmiertelniczka.
- Maleńka mam chwile czasu, co ty na to. żeby pójść do ekskluzywnego pokoju, wziąć ze sobą vitae i rżnąć się jak króliki całą noc? - powiedziałeś to wyuzdanym tonem mrugając do niej okiem, po czym po chwili ze szczerym zakłopotaniem - Przepraszam najmocniej, pani wybaczy to zachowanie. Kiepsko się dzisiaj kontroluję. Nie chciałem być tak grubiańsko bezpośredni...
Lekki przepraszający ukłon
Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Przeprosiny przyjęte, panie...?
Pewny, rozbrajająco chamski uśmiech :
- Nestor...-po czym lekkie zająknięcie które przechodzi w: – Vincent. Po prostu Vincent.
Uśmiech pełen kultury i szacunku
- Z kim mam przyjemność jeśli wolno spytać?
- Natasza. Po prostu Natasza.
- teraz zdałeś sobie sprawę z jej wschodniego, rosyjskiego akcentu.
- Cudowny wschodni akcent. Mam nadzieję że się pani dobrze bawi w Elizjum, mimo pewnych...niekontrolowanych zachowań - lekki uprzejmy ton z naganą samokrytyczną skierowaną w twoją osobę.
- Dopiero co wróciłam do miasta. - znów ten zniewalający, nieśmiały uśmiech. - Nie było mnie tu trochę, więc nie za bardzo jeszcze wiem co się dzieje. - Zamilkła na chwilę i spojrzała na ciebie spod wpółprzymkniętych powiek. - Podobasz mi się Vincencie? Pewnie wiele dziewczyn ci to mówi, prawda?
- Niestety, za mało o tak cudownej aparycji. Gdzie pani Nataszo się podziewałaś do tej pory? Czyż Warszawa nie jest najciekawszym, najbrudniejszym i najbardziej niekontrolowanym miejscem w Polsce? Gdzież mogłoby być lepiej? - uśmiech ...rozbrajający uśmiech
- Niby w Paryżu. - uśmiechnęła się szczerze. - Ale mężczyźni tam... - widzisz niezadowolenie, a potem zaczęła wodzić po tobie wzrokiem. - Masz jakąś kartkę?
Wyciągnąłeś mały notes, podałeś jej dość spokojnym ruchem. Na chwilę w momencie kiedy musnęła palcami twoją skórę budzi się Nestor co widać na sekundę na twarzy Malkaviana. Uśmiech pełen zwierzęcego podniecenia zagościł nie na dłużej niż pół sekundy. jednakże był on dostrzegalny
- Proszę bardzo.
Wyjęła długopis, zapisała swój numer.
Uśmiechnęła się do ciebie, podeszła i wkładając karteczkę do dłoni zaszeptała wprost do ucha:
- Jutro będę bardzo sama i będę się bardzo nudzić.
Po czym z figlarnym uśmieszkiem odwróciła się i ruszyła w dół korytarza.
Zobaczyłeś jeszcze jak nie odbiła się w lustrze wiszącym na jednej ze ścian.
Nasunęło ci się pytanie:
- Jak może tak świetnie wyglądać nie widząc się?
Spoglądasz za nią oszołomiony, mrucząc cicho:
- Nestorze, chyba trafił swój na swego, skoro podobały się jej Twoje wypady...
Delektując się wonnym zapachem jej perfum podążyłeś w inną stronę do wynajętego pokoju, gdy wszedłeś zobaczyłeś jak stojący przy oknie Wilhelm chowa komórkę do kieszeni marynarki.
Za sobą zaś usłyszałeś kroki, zerkając przez ramię zauważyłeś lokaja niosącego na tacy dwie butelki i cztery kieliszki. Postawił wszystko na stole, ponalewał i spytał się:
- Życzą sobie panowie jeszcze czegoś?

Zbyszek:

Zobaczyłeś agresję malującą się na twarzy Azjaty, wyszczerzył w twoją stronę wampirze kły i po chwili z cienia wychynęło jeszcze czterech, a ty niewiele myśląc ściągnąłeś strzelbę z ramienia i wypaliłeś. Raz, drugi, trzeci. Krew bryzgała z ich ran na wszystkie strony, znacząc chodnik rdzawymi plamami, a po każdym strzale coraz więcej okien rozświetlało się od blasku żarówek. W końcu skończyły ci się naboje, ale napastnicy mimo ran dalej napierali, któryś z nich uderzył w strzelbę i podbił ją tak, że nie mogłeś przeładować. Zacząłeś ich okładać swymi ciężkimi pięściami i trzymanym niczym maczuga shotgunem, bo nie było czasu na wyjęcie kija bejsbolowego.
Zza ich pleców usłyszałeś jakieś okrzyki mężczyzny o dziwnej aparycji (w świetle latarni wyglądał dziwnie zwierzęco), nie za wyraźnie bo odbijały się echem od ścian budynków, a ty podniecony walką nie za bardzo zwracałeś uwagę na otoczenie. Nagle dwóch atakujących obejrzało się za siebie. Wykorzystałeś to sprzedając każdemu po mocnym sierpowym. Cofnęli się.
Pisk opon, tuż za tobą, a po chwili szybkie zdecydowane kroki. Spostrzegłeś, że tamci spojrzeli ponad twoim ramieniem i dostając jakieś rozkazy w niezrozumiałym ci języku rzucili się na mężczyznę, który wcześniej coś krzyczał.
Odwróciłeś się z myślą o zaatakowaniu kolejnego Azjaty, gdy przed tobą pojawił się z nienaturalną prędkością ubrany w czarną marynarkę mężczyzna o skośnych oczach i krótkich włosach. Powiedział jedno słowo:
- Śpij.
Twoje ciało zwiotczało, a cały świat rozmazał się w jednej sekundzie i straciłeś przytomność, nie wiedziałeś co się z tobą dzieje.
Pod powiekami dalej widziałeś chlustajacą posokę twych wrogów, dalej widziałeś zapomnianą przez Boga i władzę miejskie ulicę warszawskiej pragi, dalej widziałeś pochmurne niebo. Gdzieś w podświadomości słyszałeś ryk policyjnych syren i łomot ciężkich kropel deszczu.
Obudziłeś się po jakimś czasie.
Zobaczyłeś, że jesteś w wysokiej celi, bez okien, ubikacji, a drzwi wyglądają na bardzo solidne, minimum dwadzieścia centymetrów grubości, pancerne.
Nie wiesz gdzie jesteś i jak się tu znalazłeś. Nie masz przy sobie broni, a twój motor został na pastwę praskich uliczników. Jesteś wściekły, coraz bardziej i szukasz tylko ujścia dla swego gniewu.
Nagle ciemność rozjaśniła się, wizjer w drzwiach odsunął się i ukazała ci się para ciemnych i bezlitosnych jak najbardziej skośnych oczu.
- Nie śpimy już? - zabrzmiało sarkastyczne pytanie z wyraźnym azjatyckim akcentem.
 
__________________
Oto pięść moja. Zna ją świata ćwierć...
Kto ją ujrzy, ujrzy swoją... śmierć...

GG: 953253

Ostatnio edytowane przez Salazar : 01-07-2008 o 11:56.
Salazar jest offline