Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2008, 22:13   #11
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Aromat cygar splatał się w powietrzu z dźwiękami muzyki wydobywającej się z włączonego radia. Stary „Sonyak” raczył właśnie słuchaczy najnowszą wersją jakiegoś odgrzewanego przeboju sprzed pewnie wieku, by po chwili przejść do informacji pogodowych na trasie Los Angeles – Santa Monica.


- Kevin Righetti? – Przesiąknięty zapachem tytoniu człowiek w beżowym prochowcu wypowiedział to nazwisko, powtarzając je jeszcze później kilka razy. Vince’owi nic nie mówiło, toteż pytająco spojrzał na mężczyznę.
- To ty – wyjaśnił chłopakowi.
- Ja?
- Owszem. Jestem inspektor Falk, z biura szeryfa L.A., a mój kolega właśnie rozmawia z Twoją przyjaciółką. Wiesz, jak ona się nazywa?
Vince wzruszył ramionami, choć ciekawość paliła go mocno. Wiedział jednak, iż zazwyczaj w takich wypadkach najlepiej trzymać język za zębami.
- Hm – nie opanował się jednak. Na zewnątrz trzymał się twardo, ale leciutko rozbiegane spojrzenie zdradzało niepewność, zaniepokojenie, wreszcie ciekawość. – Niestety nie.
- Jessica Carter.
- Przykro mi, ale znam ją tylko, jako dziewczynę z elewatora.
- Tak, wiem. Szkoda. Ale ładna, nieprawdaż?
- To prawda – przyznał chłopak dość oględnie. Ale słowa nie do końca wyrażały jego myśli. Amber była inna niż kiedyś, to prawda, ale to mało istotne. Wcześniej nie zwracał uwagi na tak młode dziewczyny. Żeby być szczerym, poza małżonką, nie zwracał na nie w ogóle. Bynajmniej nie to, że chodziło o jakiś rodzaj homoseksualizmu, po porostu ciągła praca i przemęczenie sprawiały, że odechciewało mu się nawet seksu. Siąść, poczytać gazetę i choć przez chwilę nic nie robić. Tego chciał w tych niewielu wolnych chwilach. Amber, nawet zmęczona, stanowiła przy nim kipiące źródło energii. Zawsze niesyta nowych doznań, ciekawa, impulsywna. Uwielbiała tańczyć, szaleć, potem zaś upojona szampanem kochać się do utraty przytomności. Początkowo dotrzymywał jej kroku, ale później robili to coraz rzadziej i rzadziej. Kiedy mieli wolne chwile wydawało się, że spontaniczność wraca. Bawili się, pili i zatrzymywali między piętrami hotelowe windy, jeżeli akurat mieli na siebie ochotę. A potem uśmiechali się do siebie wysłuchując niechętnych uwag portierów. Tyle, że wtedy znowu następował rozjazd i te chwile, które wydawały się drogą powrotu do świetnej przeszłości, rozwiewały się niczym dym. - Całkiem prawdopodobne – pomyślał, że był to jeden z powodów rozluźnienia ich związku.

Jednakże teraz było inaczej. To dziwne, ale inaczej. Wcześniej 17-olatkę traktowałby raczej jako dziecko, teraz zaś ... kochał ją ... a jej ciało ... Nie wiedział, jak to sobie tłumaczyć. Inna, ale ta sama. Amber i Jessie, pełna jedność. Nowe ciało dziewczyny podniecało go tak, jak dawne. Aż głupio było mu się przyznać przed samym sobą, iż wczoraj zasypiał z obrazem jej cholernie kształtnych piersi. Kiedy pokazała je na chwilę w pralni, to działo się zbyt nagle, żeby w pełni dotarło wszystko do niego. Jeszcze ta psycholog wlazła niepotrzebnie między nich. Ale potem, późnym wieczorem, ten seksowny i podniecający obraz powrócił. Przemierzał dziewczynę od góry wzrokiem wędrując w wyobraźni przez blond włosy, głębokie oczy, kształtny nosek i usta, smukłą szyję, aż wreszcie dochodził do jędrnego biustu uwieńczonego różowymi malinami sutek. I nagle uświadomił sobie, od jak dawna nie myślał tak o Amber. Ich szalona noc poprzedzająca akcję w dawnej fabryce maszyn stanowiła wyjątkowy przykład spontaniczności w ich pożyciu małżeńskim. To było nagłe, szalone, niespodziewane i dlatego nawet nie miał czasu na myślenie. Brał ją i dawał swą męskość skupiając się na wspólnych doznaniach, nie myślach. Teraz jednak oddziałały ich szpitalne ściany. Uświadomił sobie, że ledwo się rozstali a zatęsknił za tą piękną cholernicą, z którą od tylu lat nie potrafił dojść do ładu, ale bez której ... Brakowało nawet prostego dotknięcia jej dłoni, czy wypowiadanego słowa. Zaczynał myśleć o niej i wtedy, pośród innych wizji, przebiegał mu przez umysł obraz nagich piersi Amber. Dlaczego? Hormony młodego chłopaka, którym teraz był? Niełatwo było odpowiedzieć mu na pytanie: kim się teraz stali? Dziewczynie także. Bardzo chciał jej pomóc! Wprawdzie również on miał identyczny kłopot, ale wszak była jego żoną, polegała na nim, ufała mu. Musiał jej jakoś pomóc, musiał, jednak tymczasem miał przed sobą przedstawiciela biura szeryfa, który nie chciał mu dać zbyt wiele czasu na rozmyślanie.

- Jessica Carter i Kevin Righetti – przerwał mu skupienie.
- Jessica Carter i Kevin Righetti – powtórzył Vince. - Może być. Jestem może Włochem? Nazwisko takie jakieś stamtąd.
- Nie powiedziałbym – uśmiechnął się policjant. - Jesteś 100%-owymn Amerykaninem. A nazwisko, no cóż, wiemy, że Twój pradziadek także takie nosił, a dalej nie sprawdzaliśmy. Kojarzysz coś? Pamiętasz?
- Nie. Dobra, zostawmy nazwisko. Coś jeszcze?
- Wolnego chłopcze. Ja tu przepytuję, ale skoro nawet swojego nazwiska nie pamiętałeś, to pewnie wiele do powiedzenia nie masz? – Podrapał się zafrasowany w głowę. Odruchowo wyjął cygaro i już miał zapalić, kiedy nagle schował je na powrót do kieszeni:
- Tutaj nie można – rzekł jakby sam do siebie. – Dobra, wiemy niewiele – zwrócił się do Vince’a. – Zniknięcie zgłoszono dwa tygodnie temu. Twoje otrzymaliśmy ze szkoły, mniejsza z tym, dlaczego nie od rodziny. Oprócz ciebie i panny Carter odnotowano zniknięcie kilkorga innych uczniów waszego liceum. Notabene, pamiętasz tą szkołę? – Podsunął chłopakowi pod nos zdjęcie nieznanego budynku.


- Nie mam pojęcia. To moja?
- Tak. Simon Kenton High School. Elitarne liceum dla uzdolnionej młodzieży. Albo bogatej – dodał po chwili. – Tak czy siak, wygląda to nieźle. Niewątpliwie jedna z najlepszych szkół Los Angeles. Właśnie stąd pochodziły wszystkie zgłoszenia. Początkowo przypuszczaliśmy, że chodzi o zbiorową ucieczkę?
- A takie się zdarzają?
- Ba – parsknął mężczyzna w prochowcu. – nawet nie domyślasz ile. Mniejsza z tym. Ale teraz nie sądzimy, że tak było. Możliwe, że inni uczniowie zginęli podczas tego wybuchu, ale ciągle mamy nadzieję, że może któreś z zaginionych dzieciaków dało jednak nogę z domu i, kiedy straci wszystkie pieniądze, wróci bądź odezwie się do rodziców. Właśnie dlatego mieliśmy nadzieję, że nam pomożecie. Chcieliśmy uzyskać pewność, kto został porwany, kto natomiast, niekoniecznie.

Mężczyzna stojący naprzeciwko tak naprawdę nawet nie wyglądał na inspektora. Przypominał raczej dobrego wujka. Trochę niepewnego, trochę zabawnego.
- Niestety nie, choć, proszę mi wierzyć, chciałbym, żebyście dorwali tych sukinsynów – odparł z żalem Vince, który mimowolnie poczuł do Falka sympatię. Może to ten bezradny uśmiech powodował, że wyglądało, jakby policjant chciał się zaprzyjaźnić ze wszystkimi? Ciekawe, czy to prawdziwy element jego charakteru, czy tylko trick? Ponadto rzeczywiście, jaja by wyrwał Fisherowi i tym pogrzanym członkom sekty, gdyby ich osobiście dorwał. Miał nadzieję, iż wszyscy oni padli podczas wybuchu.

- Tak też myślałem – pokiwał głową. - Uprzedzali mnie w szpitalu. Więc, co możesz mi powiedzieć?
- Tylko to, co było w elewatorze ... – i chłopak streścił w kilku słowach pobyt w owym zamknięciu. – Więcej nie pamiętam. A czy ma pan jakieś inne informacje oprócz mojego nazwiska?
Falk pacnął się w głowę:
- Ech, jak zwykle zapomniałem. Skleroza. Tak, prawda – szukał przez chwilę notatek w wewnętrznej kieszeni prochowca. Wywalił na podłogę, przy tej okazji, notes, cygarniczkę i kilka złożonych kartek papieru. Zbieranie zabrało znowu moment, a potem jeszcze parę chwil wyszukiwanie odpowiedniej notki. - Kevin Righetti, syn Jake’a i Kate. Ojciec artysta, matka pracuje w domu. Dwie siostry. Starsza Cecylia, młodsza Sue. Adres ... ten tego, chyba nie zapisałem. Ech, ale to nic, rodzina cię zabierze.
- Rodzina? – Tego słowa Vince się obawiał. Przygryzł wargi i chwycił się poręczy krzesła, by Falk nie dostrzegł nagłego drżenia rąk. – Rodzina – pomyślał. – Rodzina. Jacyś obcy ludzie, którzy będą dla mnie rodziną. Kim są? Przecież rodzina to dla mnie Amber. Tylko ona. A te osoby? Dla nich będę pewnie ukochanym synem, czy bratem, oni natomiast dla mnie? – Zastanawiał się.
- Tak. Matka z siostrą. Właśnie czekają na korytarzu. Podpisz jeszcze kilka papierków i możesz iść. Rzecz jasna, liczymy – podał mu wizytówkę, - że zadzwonisz do mnie, jeżeli jednak miałbyś jakieś wspomnienia z całego porwania.

Próbował ukryć uczucie niepewności, ale niezbyt mu się udało. Jego rozmówca zauważył napiętą twarz i lekkie drgnięcie głosu, gdy wymawiał to szczególne słowo „rodzina”.
- Nie bój się – próbował chyba dodać mu odwagi. – Wspominano mi, ze nawet jeżeli teraz masz amnezje, to powinno się cofnąć, ale najważniejsze jest to, że oni cię kochają. To jedno z najpiękniejszych uczuć, kiedy dostrzegamy, że ktoś istnieje, dla kogo jesteśmy ważni. Jestem już z panią Falk bardzo długo po ślubie, więc wiem.

Na korytarzu było kilka osób: pracowników szpitala i odwiedzających.
- Którzy z nich to moi krewni? – Zapytał drepczącego obok inspektora, które w dłoni trzymał niezapalone cygaro i pewni marzył o chwili, kiedy wyjdzie ze szpitala i zaciągnie się dymkiem. Nagle zobaczył jakąś kobietę. Starszą, niemodnie ubraną w przybrudzone ciuchy. Biegła, wyciągała ręce, krzyczała coś niezrozumiale, nic nie robiąc sobie z zaskoczonego totalnie personelu. Była blisko.

- Mama? – Chciał spytać, ale nie zdążył. Dobry odruch wyrobiony przez lata służby spowodował, że widząc lecącą w lego twarz dłoń gwałtowni przykucnął. Falk nie był taki szybki. Także chyba silny, po pod uderzeniem kobiety upadł na kolano, tyleż zaskoczony chyba, co obolały. Szczęśliwie także kobieta nie spodziewała się takiego efektu swojego ataku. Kilka sekund sprawiło, ze zaskoczeni pielęgniarze rzucili się na nią i obezwładnili. Chwycili za ręce, nogi, przydusili.
- Gdzie jest mój syn?! Łajdaku? Gdzie on jest?! – Vince zaczynał rozumieć jej rozpaczliwe słowa, gdy szamocząc się próbowała ujść trzymającym ją mężczyznom. – Gdzie on jest?! Byliście razem! Teraz ty jesteś, a on ... on ... To ty namówiłeś go do tej pracy w restauracji! To wy razem wyszliście! To ty! Ty! Ty!
- Szybko! Coś na uspokojenie i położyć ją! – Krzyczał dobiegający do niej lekarz, który na chwilę zagłuszył wrzaski kobiety.
- Nic panu nie jest? – Zapytał Vince masującego sobie brodę Falka, która zaczynała przybierać siny wygląd po prawej stronie.
- Nie!!! – Przez chwilę okrzyk kobiety znów przeciął korytarz, ale za chwilę umilkła. Jeszcze próbowała coś mówić, wyrywać się, ale słowa przekształcały się w bełkot kompletny, a próby uwolnienia coraz słabsze. Zastrzyk uspokajający ze środkiem nasennym podziałał.
- Nic panu nie jest? – Powtórzył jego pytanie lekarz, który zrobił iniekcję kobiecie.
- Nie, na scęście, chlyba – wymamrotał przedstawiciel szeryfa. – Ale ma mocny cios.
- Kto to jest? – Spytał Vince.
- Pani Cameron. Jej syna także porwlali. Ponoć wlaśnie lazem placowaliscie w restaułacji. Kurde, alez boli.
- Wie pan, co, lepiej jednak, jak to sprawdzimy – lekarz zerkał to na siniaka, to na wynoszoną właśnie panią Cameron.
- Hm, poradzis sobie? – Falk niepewnie zapytał.
- A z czym?
- Z nami, oczywiście, tłumoku – rozległ się jakiś głos z tyłu. – Jestem twoją siostrą, nie pamiętasz – odezwała się jakaś dziewczyna.


- Miło mi – wyciągnął rękę do mniej więcej 14-oletniej blondynki w różowej bluzeczce. – Jestem ... – już chciał powiedzieć Vince, ale ugryzł się w język. – Jestem Kevin i przykro mi, ale nie pamiętam. Zresztą to, ze jestem Kevin, także mi powiedzieli.
- Cholera, tego, że wisisz mi 5 dolców także nie pamiętasz?
- Eee ...
- Kurde, na żartach się nie znasz – parsknęła na zbaraniałego nagle Vince’a. – Cholernie się cieszę, braciszku, że jesteś cały – i nagle rzuciła mu się na szyję płacząc. Chłopak przez chwilę zaskoczony nawet bardziej niż 5-iodolarowym dowcipem nie wiedział, co robić, aż wreszcie odruchowo objął dziewczynę i przytulił. Siostrę. Jego nową siostrę. Aż zrobiło mu się głupio i wstyd, kiedy ta dziewczyna całowała swojego odzyskanego brata, a on, tak naprawdę, nie miał z osobą, którą znała, nic wspólnego.
- Kurde, nawet do kościoła znowu zaczęłam chodzić – powtarzała, - żebyś się tylko znalazł. Niech cię ... musiałeś ta głupio się dać porwać, pacanie jeden? Wszystkim moim dziewczynom kazałam cię szukać po ulicach, hotelach, nawet burdelach, choć wiedziałam, że tam to byś się nie wybrał. Ale już nie wiedziałam, co robić. Razem z Cecil ... ech.

- Chyba dadzą sobie radę – usłyszał glos lekarza do Falka.
- Tak, chodźmy – wymamrotał ten odchodząc z doktorem do gabinetu zabiegowego. Mocno całkiem zarobił.

- Jesteś Sue, prawda – ni to powiedział, ni zapytał.
- Tak, jestem Sue, twoja zwariowana, postrzelona Sue, z którą zawsze miałeś tyle kłopotów. Cholera, przysięgałam sobie, że jak się zjawisz, poprawię się, słowo.
- Poprawisz? – Vince nie zrozumiał.
- No wiesz, tłukłyśmy dziewczyny z 17-ej. Wcześniej zaczepiały Peggy i chciały, żeby im oddawała pieniądze, ale oberwały za swoje, więc ... z okazji twojego powrotu, braciszku, daruję im i wyślę Alison z propozycją pokoju. Kiedy dowiedziałam się, że tu jesteś zdjęłam glany, T-shirt i ubrałam się w coś tak durnego, jak ten róż, bo bałam się, że w normalnych ciuchach mnie tu nie wpuszczą.

- No dobra, dzieciaki, dość tego gadania – wtrąciła nagle kobieta ubrana w jaskrawoczerwone wdzianko, która podeszła niespodziewanie w towarzystwie pani psycholog. Ile miała lat, trudno było powiedzieć. Na pewno starała się wyglądać młodziej, niżeli w realnej rzeczywistości.
- Jestem twoją, matką, pamiętasz? - Rzuciła lekko. – Pewnie nie, co może ci wyjść nawet na dobre, bo taka sytuacja zapewni ci prawdziwą wolność. Powinieneś to docenić. Jestem Kate Righetti.


- Przykro mi, ale nie kojarzę. Dlatego wie pani ... – Vince wydawał się nieco skołowany dziwnym podejściem matki Kevina.
- Jeżeli wolisz mówić per „pani”, a nie „matko”, jak przedtem, to nawet mi się to podoba. Albo po imieniu. Nowoczesność ma swoje prawa, dawne zaś funkcje rodzicielskie uważam za stanowczo przereklamowane. Matka? Ojciec? Wszystko to ogranicza wolność człowieka. Zarówno nas, jak i nasze dzieci. Nie uważa pani? – Zwróciła się do psycholog.
- No cóż, - psycholog, zdziwiona chyba słowami pani Righetti, usiłowała wymyślić jakąś nic nie znaczącą uwagę, bo najpierw kaszlnęła, aż wreszcie rzuciła ogólnikiem - są różne szkoły podejścia do tego problemu.
- Ech, wasze nieżyciowe szkoły. Kogóż to obchodzi?
- Ponoć uprawiałeś ostry seks z tą Jessiką. Pani psycholog wspomniała, ze nakryła was w pralni – matka nagle zwróciła się o niego.
- Co? – Jednocześnie krzyknęli Vince i Sue, obydwoje zamurowani, choć z zupełnie innych powodów.
- Właściwie, nawet nieźle, bo już się obawiałam, ze jesteś gejem. Znaczy, nie to, żebym miała coś przeciwko gejom, ale wolałabym, żeby mój syn zadawał się z kobietami. To jednak naturalniejsze i bardziej pasujące do siebie. Kobiety bardziej pasują do mężczyzn i odwrotnie. Nie uważa pani? – Znowu obarczyła psycholog odpowiedzią, a kiedy ta tym razem dość mocno zdystansowała się od jej opinii, zaczęła żywiołową dyskusję pozostawiając swoje dzieci samym sobie.
- Naprawdę uprawialiście seks? – Zaciekawiła się Sue.
- Niezupełnie. Tak naprawdę, to nie tylko nie uprawialiśmy tam seksu, ale nawet nie planowaliśmy uprawiać. A ta psycholog sama powinna się udać, ale do psychiatry.
- Haha – parsknęła śmiechem. – Szczerze mówiąc, tak myślałam, że jest cos nie tak. Najbardziej nieśmiały chłopak w szkole z jakąś laską? Wybacz braciszku, ale to wydało mi się średnio wiarygodne. Choć – dodała po chwili, - fajnie by było, żebyś sobie znalazł jakąś ładną dziewczynę. A ta, z którą przebywałeś w pralni, fajna jest?
- Bardzo – Amber-Jessie stanęła mu przed oczami. – Jest ładna, fajna, bardzo miła, mądra i niezwykle dzielna.
- No pewnie, że musi taka być. Mój braciszek trzymał się w ogóle z dala od dziewczyn, no, nie licząc tej geniuszki Nancy na kółku chemicznym. Ale z nią to chyba nawet Bob Bloomquist nie chciałby chodzić. Jeśli wiec spotkałeś się z jakąś dziewczyną, to naprawdę musiała ci przypaść do serca. Musisz nas sobie przedstawić. Wiesz, siostra w takich sprawach powinna dbać o brata.

Nieco przytłoczony szybkością i stanowczością jej wypowiedzi Vince na chwilę zamilkł. Od jego siostry, na pierwszy rzut oka: miłej, zgrabnej blondynki nie wyróżniającej się niczym poza zgrabną buzią, biła spora charyzma. Nawet jej słowa wypełniała energia. Gdy wspomniała, że kazała dziewczynom szukać Vince’a po mieście brzmiało to szalenie naturalnie. Chłopak czuł, że Sue wydała polecenie, bo miała pewność, że zostanie wykonane. Była dzieckiem. Ciągle dzieckiem, ale dzieckiem, dla którego czuło się wiele respektu.
- Eee, Sue – zerknął na matkę i psycholog, które dalej prowadziły ożywioną dyskusję o homoseksualistach, - kto to jest ta Nancy z kółka chemicznego? Co to za gość Bob Bloomquist? Czy ja się naprawdę interesuję tą cholerną chemią?
- Juhu! Wreszcie zrozumiałeś. Dawno mówiłam ci, ze chemia jest nudna, a ty mi chrzaniłeś o jakimś Boyle'u, czy Daltonie ...
- Możesz już być spokojna – wtrącił ponuro. – Kompletnie zapomniałem, kim byli ci panowie, jeżeli kiedykolwiek pamiętałem.
- Pamiętałeś, to jacyś chemicy z dawnych czasów, kiedy nie było jeszcze komputerów i hot dogów.
- O rany! – Vince nie cierpiał chemii.
- Prawda? Również tak uważam, ale mniejsza z tym. Nancy Cardigan to twoja koleżanka z klasy. Nawet ja ją znam, bo kilka razy była u nas w domu. Robiliście jakieś postrzelone eksperymenty, które zadano wam na kółku chemicznym. Raz nawet zalaliście stół kwasem i tato był na ciebie cholernie wściekły. Znaczy, on jest zawsze na ciebie wściekły, ale wtedy faktycznie się wkurzył, tak, że nocowałeś kilka dni u Cecil, zanim nie spił się na tyle, że zapomniał. A do Nancy, to wiesz, jakby ci to powiedzieć. Wysoka, dość tęga, byłaby niezłym nabytkiem dla mojej grupy, gdyby miała w sobie więcej energii niż kulawa żółwica. Ma trochę krzywy nos i w ogóle należy, biorąc pod uwagę również pryszcze, szczególnie ten na lewym policzku, do brzydali. Próbowałam jej kiedyś wspomnieć, żeby sobie usunęła, jak raz była u nas i wyprostowała nos, ale odrzekła, iż ludzie, którzy oceniają innych po powierzchowności fizycznej to idioci. Cóż, jej sprawa, ale w szkolnym życiu to z taką postawa do niczego nie dojdzie. Poza szkołą również. Choć, co prawda, ma bogatego ojca, więc raczej nie musi się o nic starać, ale przynajmniej nie zadziera nosa, ponadto wydawało się, że naprawdę cię lubi.

- A Bob Bloomquist?
- Zboczuś – stwierdziła z niesmakiem.
- Gej?
- Nie, po prostu dupek. Podglądacz i fetyszysta chodzący jak panienka i usiłujący non stop podrywać wszystkie laski. Oberwał już chyba sto razy od kolesi, którym próbował odbić dziewczyny. Niepotrzebnie, bo laska, któraby poszła z takim gogusiem miałaby chyba nierówno pod sufitem. On jest aseksualny – stwierdziła poważnie. – Nawet Lindsy Davis, która wygrała zakład, że da się przelecieć w barze tuzinowi chłopaków podczas jednej nocy mówi, że nie oddałaby mu się nawet za duże pieniądze.
- Lindsy Davis? Nie kojarzę.
- I słusznie. Jest dziwką. Nigdy takich nie lubiłeś. Czy coś się zmieniło? – Zapytała patrząc badawczo.
- Nie wiem, czy nie lubiłem – odparł ponuro myśląc, jak mało rzeczy wie o sobie „nowym” samym, - ale teraz
- Wprawdzie ma 15 lat, ale zaliczyła już kilkudziesięciu facetów. To nimfomanka, choć, ubiera się całkiem nieźle, a cekiny na jej glanach wyglądają naprawdę odlotowo. Pewnie teraz nie pamiętasz ...
- Pewnie tak - wtrącił.
- No, ale była kiedyś moją najlepszą przyjaciółką. Kiedy byłyśmy w podstawówce.
- Zalewasz.
- Nie, choć rzeczywiście byłeś kiedyś wściekły i cieszyłeś się, gdy odeszła z mojej paczki. Była zbyt zajęta swoim nowym hobby.
- Jakiej paczki? Sue, ja naprawdę jestem ciemny. Nic nie pamiętam.
- Cóż, pomogę ci w edukacji.

- Słuchaj, a mama? Wydaje mi się trochę niezależna umysłowo? – Rzucił oględnie.
- „Niezależna umysłowo”? Co ty chrzanisz, braciszku. Ona była w wariatkowie. Ojciec, ech. Tak, że rodzeństwo Righetti może liczyć tylko na siebie. A paczki? No, moich dziewczyn. Wiesz.
- Nie wiem.
- Prawda, nie wiesz, ale też nie musisz, haha – roześmiała się. - Oczywiście, żartuję – dodała po chwili, - ale pogadamy innym razem. Wiesz, tutaj jest nieco zbyt dużo ludzi, a jakby cos mama usłyszała, znaczy, nie to, że się przejmie, ale jeżeli ona coś wie, będzie wiedziało niedługo całe miasto, bo takiej plotkary to jeszcze nie spotkałam. Tak, że uważaj na nią.

- Dlaczego miałby na mnie uważać? – Spytała nagle matka, która przerwała rozmowę z psycholog jakimś mocniejszym słowem, po którym pani doktor odwróciła się unerwiona i szybkim krokiem odeszła.
- Na matki zwykle trzeba uważać, co nie?
- Cóż, ja na swoją w ogóle nie uważałam. Ale Kevin, gdzie chcesz, żeby cię podwieźć. Musimy dość szybko, bo nie mam zbyt wiele czasu.
- Jest umówiona z Jackiem Panoxem z restauracji „Cocacabana”.
- Tak, a muszę się jeszcze przygotować. Malowanie, fryzjer, nowe ciuchy. Niech wie, że ma do czynienia z kobietą nowoczesną, a nie jakąś domową kurą. Dlatego Kev, jak chcesz jechać, to dobra, a jak nie, to zostawię ci pieniądze na bilety i lecę.
- Ale mamo, on nawet nie pamięta, gdzie mieszka.
- Zostawiłabym mu jakąś kartkę z adresem. Zresztą, od czego ty jesteś? Napraszałaś się na ten wyjazd, więc zrób coś pożytecznego i daj matce odpocząć od swoich dzieciaków, kiedy ma przed sobą ważną randkę. Rozumiemy się, moja panno?
- Raczej nie. I co Kev, pewnie do domu, bo tam przynajmniej znajdziesz trochę ciuchów? Aha, przyniosłem ci jakieś ciuchy na zmianę. Poszukałam coś w twoich szafkach. Przepraszam, jeśli nie trafiłam, ale przynajmniej będziesz miał czyste. Żarcia, jak znam życie, pewnie nie mamy, ale jakoś sobie poradzimy. Dysponuję jakimś kapitałem więc póki co, mogę ci przez jakiś czas fundować.
- Dzięki, Sue. Dobra – Vince stał nie odżywając się przez dłuższy czas. Miła młodsza siostra była super, ale mamusię to najchętniej wyrzuciłby przez okno razem z jej poglądami na temat funkcji rodzicielskich. Cóż, trzeba zacząć się przyzwyczajać. – Żeby tylko Amber trafiła lepiej – pomyślała, a na głos dodał. – Tak do domu. Potem się zastanowię.
- No to załatwiaj wypis i w 5 minut jesteś w moim samochodzie na lewym parkingu z boku za żywopłotem. Czerwone Galaxy.
- OK. Będę.


Ford Galaxy matki widział już chyba lepsze czasy niż obecne. Wielki, z potężnym silnikiem był nieomal ikoną przełomu lat 60-tych i 70-tych przed pierwszym kryzysem paliwowym. Teraz pewnie niewiele egzemplarzy tego wysłużonego auta jeździło po drogach Ameryki. Zauważył go szybko, bo obok wozu stała Sue, która machała dłonią.
- Hej, minęło 7 minut. Już miałam odjeżdżać. Wskakuj – usłyszał wypełniony pretensją głos matki.
- Jasne, dzięki, że poczekałaś 2 minuty na swoje potomstwo – rzekł z pozorną uprzejmością Vince. Nie sądził, że pomiędzy nim, a rodzicami Kevina dojdzie do zbyt wielkiej zażyłości. Sue polubił od razu, ale matkę? Czy ona żyła tylko randkami oraz olewaniem obowiązków. Bo na razie tak wyglądało. Aha, jeszcze Sue mówiła, ze była leczyła się psychiatrycznie. Natomiast ojciec? Ponoć pijak, artysta, co przeważnie standardowo wiązało się ze sobą. Ciekaw był jeszcze Cecil. Miał nadzieję, iż starsza siostra będzie przynajmniej trochę podobna do Sue.

Przez całą drogę do domu nie mówił wiele. Miał skwaszony humor, podobnie zresztą, jak siostra. Tylko Kate wydawała się zadowolona, bo bez przerwy gadała i zasypywała ich informacjami, jaki to Jack Panox jest przystojny, jaki męski, ile ma pieniędzy oraz że zajął 1 miejsce w wyborach na właściciela najlepszej myjni samochodowej wschodniego wybrzeża i w ogóle, jaki z niego super mężczyzna, życząc Kevinowi, żeby postarał się go naśladować.

Przedmieścia Los Angeles wyglądały zupełnie inaczej niż zatłoczone, obstalowane wieżowcami centrum. Zieleń, woda oraz wille tworzyły wspólnie miła mieszankę bogactwa, które wzięło ślub z naturą.
- Może nie będzie tak źle, jak myślałem? – Zastanawiał się puszczając mimo uszu ględzenie matki. Zresztą, przecież to nie była jego rodzicielka. Co go obchodziło, co się z nią działo? Chrzanić to, ze łajdaczyła się na lewo, prawo, że dawała dupy geniuszowi mycia samochodów Jackowi Panoxowi, że ojciec ponoć chlał. Kurcze! Przecież to są obcy dla niego ludzie, nawet Sue, chociaż fajna z niej dziewczyna. Ale jeśli wyobrażał sobie zadzierzgnięcie jakichś więzów przyjaźni z siostrą, to taka matka go zwyczajnie odrzucała. Kurcze! Zachowywała się jeszcze gorzej, niż on oraz Amber w ich małżeństwie, a robić to jeszcze gorzej niż oni, stanowiło niezły wyczyn. Zresztą, chrzanić to, obejrzy co się da, potem natomiast uzgodnią z żoną, co robić dalej.

- Dobra, to tutaj. Wysiadajcie i miłego wieczoru. Pa! – Krzyknęła odjeżdżając, kiedy jej dzieci wysiadły z Forda, lecz nawet się nie obejrzała, czy pomachała ręka przez opuszczoną szybę. Obydwoje zostali sami na cichej ulicy, z której szybko uleciał warkot potężnego krążownika szosy. Wokół drogi leciały równo przycięte żywopłoty, które oddzielały posiadłości od ulicy.

- Tutaj mieszkamy – Sue wskazała na jedyny żywopłot, który wyróżniał się wśród innych, niestety, nie na korzyść. Znać, że nożyce ogrodowe tknęły go dość dawno i teraz jako jedyny wyróżniał się mocnymi odrostami.
- Odkąd zniknąłeś, nikt się nim nie zajmował – wyjaśniła siostra. – Jak będziesz miał czas, przytnij go znowu, bo nam przyrypią karę. Ojciec wprawdzie by nie zapłacił, ale pewnie uregulowałaby rachunek Cecil. Tymczasem ona utrzymuje praktycznie cały dom i nie potrzebuje dodatkowych kłopotów. Notabene, jeżeli wnętrza także nie pamiętasz, nie przestrasz się wchodząc. Piętro jest jeszcze OK. Ojciec tam się nie zapuszcza, wprawdzie głównie siedzi w swoim garażu udając, że maluje, a w rzeczywistości chleje tequilę.
- Może mnie oprowadzisz?
- Nie ma sprawy, choć, wieczorem muszę zniknąć. Będę u Eve, jakbyś mnie potrzebował. Ale potem wrócę.
- Jasne, ale dla mnie Eve to równie dobre miejsce, jak każde inne. Wiesz, amnezja.
- Czasem zapominam – przyznała.
- Ale dzięki, ze będziesz. Słuchaj, masz może pożyczyć telefon?
- Jasne, jeżeli stara Nokia ci nie będzie przeszkadzać?
- Obecnie nie przeszkadzałby mi nawet stary rupieć na korbkę, byle miał numer oraz kartę.
- Spoko, wystarczy na długo, jakby co, zresztą, mam drugi. 323.634.2735, to mój numer. Zresztą masz go w kontaktach. A co, planujesz gdzieś dzwonić? Zresztą, tak czy siak, faktycznie komórkowiec ci się przyda
- Owszem, wiesz, teraz naprawdę chciałbym mieć pod ręką kogoś mogącego udzielić mi jakiegoś info.
- Wiem braciszku – przytuliła się do niego. – Przepraszam, naprawdę muszę wybyć na jakąś godzinę, czy dwie. Potem wrócę.
- Ależ jasne, myślałem, ze w takich wypadkach raczej rodzice opiekują się dziećmi.
- Jak widzisz, nie nasi. Gdyby Cecil była, także przygarnęłaby ciebie, ale jest w Bostonie ze swoim sponsorem. Rozmawiałam już z nią, ty też chcesz zadzwonić?
- Nie, raczej nie – odrzekł po namyśle. – Wolałbym raczej bezpośrednio. Wiesz, ciężko jest wytłumaczyć swojej siostrze, ze się jej nie zna.

- Mnie poznałeś szybko, więc Cecil także ci się uda. To naprawdę fajna dziewczyna ... – opowiadając o ich starszej siostrze Sue prowadziła go przez ogród, a potem do mocno zaniedbany dom. Miała rację wspominając, by się nie przestraszył. Już totalnie zaniedbany, choć spory ogród zwiastował burdel, który musiał być we wnętrzu budynku. Jak wyjaśniła dziewczyna, jeszcze kilka lat temu roślinami opiekował się zawodowy ogrodnik, ale od kiedy ojciec zaczął pić i przestał mu płacić zabrał się z dnia na dzień, a matka, no cóż, matkę to nie obchodziło. Pieniądze miała własne od kolesiów podobnych do Panoxa i nie zamierzała się nimi dzielić ani z mężem, a ni z dziećmi. Zresztą rzadko sypała w domu. Przeważnie, kiedy już naprawdę nie miała innego wyjścia. Natomiast ojciec był non stop. Siedział w garażu wśród płócien popijając meksykańska wódkę. Jednakże nie namalował od dawna nic sensownego. Jego dawne prace wisiały w Metropolitan Museum i wielkich galeriach, ale to były dawne czasy. Teraz nic nie robił koncentrując się na alkoholu. Żył z niewielkich sum, które przesyłali mu manszardzi i galerie. Wszystko szło na używki. Dom był zadłużony i obciążony hipoteką. Szczęśliwie bank zgodził się na przejmowanie części pieniędzy ojca bez jego pośrednictwa, co pozwalało utrzymywać, póki co, dom. Zaś za media płaciła z własnej kieszeni Cecil. Wydawało się, że wszystko było na głowie właśnie jego i sióstr, jakby rodzice żyli w swoich światach, gdzie nie musieli się zajmować niczym poza samymi sobą.

Zaniedbany ogród przypominał zakazany kawałek ze słynnej książki Frances Hodgson-Burnett, ale dopiero wnętrze domu ukazywało z całą okazałością biedę i totalne olewactwo właściciela. Brud, połamane meble, wystające sprężyny z foteli szły o lepsze z rozrzuconymi na podłodze cuchnącymi, spleśniałymi ogórkami oraz rozlanym sokiem, który przyciągał roje much. Widać było, że dawno już tu nie sprzątano. Vince przejechał palcem po stole. Kurz siadł na palcu.
- Kiedyś sprzątaliśmy bardziej, ale wiesz, obecnie niezbyt często bywamy. Kiedyś zresztą ojciec pogroził, że wszystko ma zostać jak było, bo mu zmiany przeszkadzają tworzyć, jakby cokolwiek tworzył. Dlatego dbamy najwyżej o to, żeby były porozstawiane środki na prusaki. Potem zrobię trochę porządku. Wiesz, nie pomyślałam, ze może na twój przyjazd zdałoby się choć podłogę przetrzeć z tego śmierdzącego świństwa. Ale na górze jest lepiej. Nie jest tak brudno i w ogóle.

Ku zdziwieniu Vince’a wejście na schody było zamknięte drzwiami.
- Wiesz, ojciec – wyjaśniła mu Sue, otwierając. Widać pan tego domu był skrzyżowaniem Frankensteina oraz Henry’ego Morgana. Tak, jak tamtymi się straszyło kiedyś dzieci, tak w rodzinie Righetti wystarczyło się powołać na ojca.

Piętro było jednak rzeczywiście bardziej zadbane. Widać, że ktoś je mył od czasu do czasu.
- To twoje drzwi do pokoju, to moje, a to mamy, jeśli akurat tutaj przebywa. Aha, masz klucz na górę, bo swój pewnie straciłeś. Mama ma także, i Cecil, chociaż mieszka gdzie indziej. Na Rigstreet. Wejdziesz do siebie? – Spytała dostrzegając, że Vince stoi przed swoimi drzwiami i waha się, czy przycisnąć klamkę.

Tam był jego pokój. Właściwie nie jego, ale Kevina. Oddzielony jeszcze drewniana barierą drzwi, którą, po chwili wahania, odsunął na bok. Niewielki, prosty, z jednym drewnianym łóżkiem oraz biurkiem, na którym stał miniaturowy model F-15. Przy ścianie znajdowała się szafka z książkami poświęconymi głównie chemii, a po drugiej stronie szafa na ubrania. Wszystko drewniane w barwie jasnokasztanowej. Nad łóżkiem wisiała flaga Lakersów, za którymi Vince raczej nie przepadał. Mimo, iż był Kalifornijczykiem, zazwyczaj kibicował bostońskim Celtom. Zadbany, jako tako czysty, jeżeli nie liczyć sporej warstwy kurzu.

- Więc tak mieszkał Kevin – zastanawiał się. – Jakim był człowiekiem? Pewnie dobrym, skoro siostra go tak lubi – odpowiedział w myślach sam sobie.
- Kev, jak ze szkołą? – Usłyszał nagle cichy głos Sue.
- Szkołą? – Zapytał odruchowo zdziwiony. No tak, zapomniał o szkole. Tu miał 17 lat i musiał się znowu przyzwyczaić do liceum.
- Tak, Twoje liceum oraz moje gimnazjum. Kiedy planujesz się wybrać? Póki co, spokojnie możesz poobijać się w domu. Wiesz, możesz mieć problemy z poradzeniem sobie w szkole z amnezją. Może odczekasz jakiś czas, póki ci się nie przypomni co nieco.
- Chyba masz rację, ale chyba lepiej pójdę – Vince czuł się głupio, kiedy uświadamiał sobie, ze chce zobaczyć szkołę, poczuć się znowu studentem, nawet, jeżeli miałby wkuwać tą cholerną chemię, której nigdy nie mógł zrozumieć. Ciekawość? Dreszczyk emocji? Na pewno, ale także jakąś niechęć do spędzania całych dni w miejscu z ojcem, którego nie widział, ale o którym wyrobił już sobie opinię. Jednak chciał jeszcze omówić ta sprawę z żoną. Zresztą, co tam szkoła? Oni musieli omówić praktycznie wszystko.
- Nie ma sprawy, zawsze trochę zarobisz?
- O czym mówisz?
- O dziennikarzach. Nawet ja czytałam, że was uwolnili. Gwarantuję, że będą tam czekali na ciebie i tą dziewczynę. Jeśli się dobrze uwiniesz, to możesz ich naciągnąć na parę dolców. Ale ty raczej nie miałeś zdolności targowania się? No cóż, kiedy będą mówili o wywiadzie za darmo, gadaj o amnezji, to prędko zrozumieją, w czym rzecz.
- Może nikogo nie będzie?
- Nie licz na to. Ponadto pewnie pan dyrektor się z wami spotka, a ponadto, jeżeli ci nie zależy specjalnie na tej lasce z pralnio, to jutro może być twój dzień. Gwarantuję, ze ileś dziewczyn poleci na ciebie chcąc, żebyś im opowiedział o tym, jak było. Nawet, jak was porwali, kupę razy kompletnie nieznane osoby wypytywały mnie, czy jestem siostrą tego, co został uprowadzony? Wiesz – nagle uśmiechnęła się, - bardzo się cieszę, braciszku, ze żyjesz. Kiedy myślałam, że ... głupia rzecz, naprawdę się cieszę – oparła mu głowę o ramię. - Ale wiesz – powiedziała po chwili milczenia, - muszę lecieć, tak jak wspominałam. Niedługo wrócę, obiecuję. Wtedy pogadamy. Jesteś głodny? Ech, co ja mówię, pewnie jesteś.
- Niespecjalnie, a co, chcesz coś ugotować? No to mogę być.
- Przykro, ale jeszcze się nie znalazł żołądek zdolny znieść to co ugotuje Sue – wielka kucharka – wypięła dumnie pierś. – Ale kupię jakąś chińszczyznę. Kiedyś lubiłeś takie dania. Kiedy będę wracać – dodała powoli z szelmowską miną, - bo nabieranie własnej siostry na głód jest co najmniej nieprzyzwoite.
- Dobra – uśmiechnął się Vince, - tak naprawdę niezbyt chce mi się jeść, ale do twojego powrotu pewnie zgłodnieję. I dziękuję, ze jesteś. Wiesz, nie pamiętam cię, ale jesteś naprawdę świetną siostrą – uścisnął ją.
- No co ty! Ale cóż, ktoś w tej rodzinie musi być świetny, więc zdecydowałam, że będę to ja, jako najodpowiedniejsza kandydatka. Cieszę się, ze tobie to także pasuje.
- Idealnie, a teraz OK. Twój starszy brat nie będzie cię zatrzymywał, zwłaszcza, jeżeli obiecujesz, iż niedługo wrócisz.
- Obiecuję i przyniosę jedzenie. Pa, braciszku – krzyknęła na odchodnym znikając za drzwiami.

Siostra! Była naprawdę super. To dziwne, ale faktycznie Vince czuł, jakby ją znał od dawna i darzył sympatią. Teraz poszła, a chłopak, choć ją polubił, nie zamierzał wprowadzać 14-oletniej dziewczynki w sprawy jego i Amber. Sięgnął do kieszeni wyjmując kartkę, która dała mu jedna z pielęgniarek, gdy załatwiał dokumenty wypisowe. „Jessica Carter 323.729.4179" widniało na kartce.
- Dziewczyna, która mi to dała – wspomniała ciemnoskóra pracownica szpitala, - chyba była bardzo ... no wiesz, chyba jej zależy na tobie, bo powiedziała, że teraz ma tylko ciebie. Mimo, ze odchodziła z ojcem i bratem. Wprawdzie to nie moja sprawa i może nie powinnam ci tego przekazywać, ale popatrzyła na mnie tak błagalnie, ze ... no, po prostu masz tą kartkę.
- Dziękuję siostro – rzekł wzruszony. Pamiętała o nim! – To naprawdę bardzo ważne i, może mi siostra wierzyć, że zrobiła dobry uczynek dostarczając tą kartkę. Naprawdę, bardzo, bardzo dziękuję.

Wyjął z kieszeni komórkę Sue i zaczął wykręcać podany przez małżonkę numer telefonu.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 03-07-2008 o 07:57.
Kelly jest offline