Podporucznik Marti Wolf Wolf powoli zaczął budzić się z dziwnego stanu zmęczenia, jaki ogarnął go zanim upadł wtulony w Kate. To była zdecydowanie jedna z przyjemniejszych chwil w jego życiu, od czasu pewnych wydarzeń. Jeśli z tego wyjdzie, pewnie spotka się z nią. Czy będzie chciała? I o czym będzie z nią rozmawiać? Czy jeszcze potrafi gadać o czymś, nie związanym z wojskiem? Wciąż z zamkniętymi oczami leżał w zadumie. Wszystko było takie skomplikowane. Wiele by teraz dał, żeby znów być małym Martim z Alabamy. Coś pociągło go za rękaw... Właśnie zorientował się, że to dziewczęcy głos go obudził i ewidentnie nie należał do Kate. Otworzył oczy i obrócił się w jej kierunku. Sam nie wiedział czemu, ale zamiast dobyć jakiejkolwiek broni, co jest uzasadnione w końcu jest żołnierzem, zaczął krzyczeć... Ot reakcja obronna... na... zbyt bliską odległość! Tak właśnie – w końcu ona jest dziewczyną! Co Ty w ogóle gadasz Junior! Skarcił się w myślach i pacnął z otwartej w czoło. – Wolf to ty? – odezwała się dziewczynka. Szlag! Skąd ona wie jak się nazywam. - Po nazwisku to po pysku! Tfuuuu…- wypluł co wykrzyczał.
Co ja mówię!? Szybko złapał się za język. Czy to Kate? Co tu się dzieje do cholery? Marti skoczył szybko na równe nogi i zauważył, że roślinność, która nie tak dawno plątała się pod nogami, teraz zakrywa go całego. Patrzył na nie mniej zdezorientowaną dziewczynę i zaczynał dostrzegać podobieństwo. Znikome, ale zawsze jakieś.
Trzeźwe myślenie to podstawa w takich sytuacjach. Przemyślał wszystko naprędce i doszedł do wniosku, że nawet ubranie zmalało wraz z jego ciałem. Baaa… Mało tego! Ma na sobie koszulkę z napisem U.S. ARMY i flagą Stanów Zjednoczonych, którą dostał od Georga…jak był mały… „głodne” trampki, których podeszwa przeżyła więcej niż buty żołnierza z Wietnamu, brązowe, lniane spodnie robocze z kilkoma kolorowymi łatami i kieszonką na proce z amunicją oczywiście. PROCA! Sięgnął odruchowo do kieszeni i wyciągnął z niej swoją niezawodną procę. Był tak podniecony tym wszystkim, że zapomniał o dziewczynce, która stała niedaleko i o tym, że jest w dżungli pełnej niebezpieczeństw.
Bardzo szybko miał się o tym przekonać…
Zaczął rozglądać się dookoła w poszukiwaniu ofiar. Kilka motylków latało między liśćmi wielkich drzew. Marti naciągnął procę i wystrzelił niewidzialnym pociskiem w jednego z nich. Pocisk wspomagany efektami dźwiękowymi z ust Martiego, dotarł do celu z głośnym „Booooom!”. W jednej chwili Junior zaniemówił i otworzył usta do granic możliwości.
Trzy latające motylki eksplodowały całą gamą kolorów niczym najpiękniejsze fajerwerki jakie można zobaczyć. Dziesiątki barwnych plam opadły na drzewa, rośliny, Juniora i Kate… - Wooooooow… - tylko tyle był z siebie w stanie wydusić, czekając na reakcję dziewczynki. Nim się jej doczekał wydał z siebie kolejny okrzyk. – Aaaaaaaaaaaaaaa! Ałaaa… Aj jak boli… - złapał się za rękę, która stała się celem wyjątkowo agresywnej muchy. – To Zabójcza Mucha Z Dżungli! Zaraz umrę… fff…ffff..fff… - zaczął dmuchać w ranę, jakby to miało uratować mu życie. |