Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-07-2008, 14:40   #101
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Jak zwykle gdy się budził, odruchowo przejechał ręką po włosach. Swoich długich, kręconych... Chwilka, moment!

Pamiętał... Co on pamiętał? Bieganie po wyspie i kolejne strzały, dziwnych napastników i te okropne mundury. Ale przecież wtedy był jakiś inny... Czy raczej - teraz jest inny.

Wstawał powoli, z początku klęcząc. Coś mu nie grało, przecież pamiętał świat z innej perspektywy, był chyba wyższy. Powoli pełzł, bo jeszcze nie miał odwagi stanąć na nogi, ku kałuży, która ostatecznie rozwiała wszelkie wątpliwości. Stał się dzieckiem.

Może to tylko sen? A może cała przeszłość, cała dojrzałość, wszystkie te zdarzenia były snem? Snem tak długim, iż zapomniał już, jak znalazł się na tej wyspie, na której się z niego obudził. Pewnie jakieś wakacje, tato zawsze lubił takie wyjazdy. Można powiedzieć, że tato lubił tylko takie wyjazdy...

- O Jezu...- wyszeptał, a po chwili jego oblicze przepełniło przerażenie - co on powiedział! Przecież doskonale pamiętał gniew ojca, gdy używał takich słów "bez powodu", kolejne kary, kolejne ćwiczenia i ciągłe powtarzanie "To dla Twojego dobra!"

-Lane? Straffey? To wy? - usłyszał głos innego chłopca. Czy to był Scott...?

- Tak, to laczej ja...- wymruczał, a potem cały się zaczerwienił. Tyle lat ćwiczył, albo śnił, że ćwiczył, dykcję, by znowu powrócić do niewymawiania "r". Jak ktoś ma go brać na poważnie!?

Trzeba bowiem wiedzieć, iż Charles Straffey od dziecka chciał być traktowany poważnie.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 02-07-2008, 22:25   #102
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Otworzyła oczy próbując sobie uzmysłowić dlaczego w zasadzie zasnęła. Przypomniała sobie pościg za Tomem, ostatnią rozmowę z Wolfem i... Tak, właśnie wtedy spłynęła na nią fala tej dziwnej senności. Na Wolfa zdaje się również.

Zdała sobie sprawę, że się do kogoś przytula. Spodziewała się dostrzec twarz Wolfa lecz ze zdziwieniem stwierdziła, że tuż przy niej leży obcy, może dwunastoletni chłopiec.

- Co jest to jasnej cholery – warknęła zdezorientowana i jeszcze szerzej otworzyła oczy w wyrazie zaskoczenia. Jej głos... brzmiał zupełnie inaczej.

- Jakbym nałykała się helu? Nie, to nie to – pomyślała – raczej jakbym znów była dzieckiem.

Chcąc się upewnić, że to niedorzeczna teoria spojrzała na swoje ręce. I zobaczyła tuż przed nosem małe, delikatne dziewczęce dłonie. Skoczyła jak oparzona na równe nogi wpatrując się w swoje ciało. Chude patykowate nogi, płaska klatka piersiowa bez śladu najmniejszych choćby kobiecych zaokrągleń. Była ubrana w jeansowe krótkie ogrodniczki i niebieski T-shirt przedstawiający Wolverina. Naciągnęła materiał, przekrzywiła głowę i wlepiła w niego zdziwione oczy.
- Myślałam, że wyrzuciłam tą koszulkę wieki temu – zamyśliła się.
Superbohater spoglądał na nią groźnie, rozkładając na boki dłonie uzbrojone w długie ostrza z adamantium. W dzieciństwie był jej ulubionym komiksowym bohaterem. Ale to było tak dawno temu. Prawie zdążyła wymazać to już z pamięci.

Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. A na nich, dla odmiany, tkwiły teraz stare sfatygowane conversy. Ich gumowe noski były pomazane długopisem. Skomplikowany wzór miał zdaje się przedstawiać logo X-Men. Mama wielokrotnie chciała je wyrzucić a Kate sumiennie wyciągała je wprost z kosza na śmieci i dalej w nich, w najlepsze, urzędowała. W końcu dzięki tym trampkom biegała najszybciej na osiedlu.

- Wszystko jak za starych dobrych lat – uśmiechnęła się pod nosem – szkoda, że to wszystko sobie tylko wyobraziłam.

Dotknęła jeszcze swoich włosów. Krótko przystrzyżone, sięgające nieco poniżej uszu, z prostą grzywką opadającą na czoło. Taką fryzurę nosiła niemal całe dzieciństwo. Zawsze uważała, że długie włosy przeszkadzają jej wspinać się po drzewach i swobodnie ganiać się z chłopakami, dlatego usilnie namawiała mamę by pozwoliła je ściąć. Ta jednak nie chciała nawet o tym słyszeć. Uwielbiała zaplatać Kate warkocze i szczotkować sięgające pasa włosy. W końcu Kate ścięła je sama, przy użyciu nożyc krawieckich. Mama nie była zachwycona. W zasadzie to była zdruzgotana, ale zgodziła się wreszcie na comiesięczne wizyty u fryzjera. – Kate zaśmiała się szczerze na to wspomnienie.

- Dziwne – pomyślała – prawie już o tym zapomniałam. - Tommy śmiał się ze mnie opętańczo bo obcięłam włosy tuż przy skórze i wyglądałam jak ofiara holokaustu. A mama zalała się łzami jakby co najmniej ktoś umarł – zaczęła się śmiać jeszcze głośniej na wspomnienie dziecięcego figla. - A ojciec... No tak, ojciec wściekł się nie na żarty, że sprawiłam mamie przykrość. I oczywiście dostałam solidne lanie. Zanim włosy trochę odrosły minął chyba miesiąc i wszyscy przez ten czas brali mnie za chłopca. To było na prawdę zabawne.

- Uspokój się Kate – starała się zapanować nad chichotem – Śmiech jest nie na miejscu. To się nie dzieje naprawdę. Po prostu widzisz rzeczy, których nie ma. To wszystko sobie wyobraziłaś. Tak jak kiedyś wymyśliłaś sobie Bobby'ego. To się nie dzieje naprawdę, to się nie dzieje naprawdę... - zamknęła oczy i głęboko zaczerpnęła tchu.

Kiedy je ponownie otworzyła nic się jednak nie zmieniło. Postanowiła na razie poddać się temu szaleństwu. Poczeka po prostu na dalszy ciąg wydarzeń.

- To się dzieje tylko w twojej głowie Kate – powtórzyła na głos i zaczęła potrząsać za ramię leżącego obok chłopca. Skoro ona wyglądała jak smarkula to całkiem możliwe, że to był Wolf.

- Wolf – szepnęła i tym razem szarpnęła go za rękaw ciut mocniej – Wolf to ty?

Najpierw trzeba go ocucić a później odnaleźć Tommy'ego. Z Wolfem lub bez niego.
 
liliel jest offline  
Stary 03-07-2008, 10:41   #103
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Chris Lane

- Lane? Straffey? To wy?

Głos Scotta wyrwał snajpera ze snu. Dobiegał jakby zza grubej, aksamitnej kotary. Lane przeciągnął się a potem usiadł, a raczej wstał. Skoczył na równe nogi mocnym wybiciem z pleców, nazywali to chyba sprężynką jak byli mali. Eeeech, dawno nie robił takich rzeczy, dawno nie czuł się młodo:

- Jasne jak słońce szefie, że to ja! –
wyrzucił z siebie i szybko zamknął usta.

O kurwa! Trajkotał chłopięcym głosem z prędkością karabinu maszynowego. Tak jak lata temu, kiedy mamie opowiadał wymyślone przygody Hana Solo. Spojrzał na kumpli i zobaczył dwójkę dzieciaków, których delikatne rysy twarzy i kolor włosów dziwnie przypominały jego kompanów. Sam byl dziesięciolatkiem, nawet ciuchy się do niego dopasowały. Mundur skurczył się i dopasował do proporcji dziecka:

- Scott, jeśli to cudowna broń Al-Kaidy, to zrobiła chyba z nas... dzieci.


Przez chwila przemknęła mu przez głowę wizja bazy w Faludży, na której użyto cudownego promienia arabusów. Całe plutony spadochroniarzy ze sto pierwszej w za dużych mundurach, drużyna Special Forces raczkująca po siedzeniach dopancerzonych Hummerów, dwuosobowy zespół Marines Snipers, w którym strzelec żałośnie płacze, bo ktoś zjadł jego herbatniki, a obserwator dłubie z zacięciem w nosie i wreszcie dowodzącego bazą generała, jak bezskutecznie próbuje nasadzić na głowę czapkę tak, by nie spadała mu na nos. Wizja była tak absurdalna, że Lane zarżał niczym koń... a raczej źrebak.

- Charlie śliczne masz włoski, jak aniołek!


Chris przez chwilę wpatrywał się w małego Straffeya, a potem złośliwie się uśmiechnął. Jednym ruchem ręki schwytał przelatującego nieopodal motyla. Wielkie i piękne bydlę z niego było. Skrzydełka w kolorach tęczy pięknie opalizowały w promieniach słońca. Chris schował owada w dłoniach i wciąż patrząc na mikroStraffeya zaczął do niego szeptać:

W dłoniach swych trzymam motylka
I wystarczy jedna chwilka,
Aby pragnień siła wielka,
Przemieniła mu skrzydełka.
Potem wyjdzie aureolka,
No i mamy już aniołka.


A potem jednym szybkim gestem wyrzucił owada w powietrze i zdębiał. Jako dzieciak często z mamą układał różne wierszyki o zwierzątkach, kiedy udawali, ze umieją czarować, ale... W powietrzu unosił się mały najprawdziwszy aniołek, który niczym faerie śmigał wokół głowy Straffeya. Miał takie same jak on złociste, kręcone włoski. Chris zaśmiał się i podskoczył do góry. Upadł przy tym tak niefortunnie, ze się przewrócił:

- Ała! Kolano! – krzyknął z bólu. – Chyba skaleczone. Jake, co się tak gapisz jak Dr Octopus na Spidermana? Poszukajcie liścia babki, bo się tu wykrwawię. Rany, jak boli!

Mówił to, co mu ślina na język przynosiła, nie panował nad sobą. Chciał biegać, skakać i znów patrzeć w gwiazdy. Snuć marzenia o kosmicznych podróżach i ratowaniu księżniczek z rąk złego Imperatora. Ba! Teraz to mógłby zniszczyć Gwiazdę Śmierci, o ile ktoś da mu ten cholerny liść babki!

- Zrobimy tak, chłopaki: opatrzycie mnie, a potem pójdziemy i zbudujemy szałas. Taki fajowy, co to nawet deszcz przez niego nie przecieknie, zrobimy łuki i strzały i upolujemy coś do żarcia. Zobaczycie jak chłopaki i dziewczyny będą nam zazdrościć, gdy zobaczą, ze się tak fajosko bawimy.

Chłopaki. Dziewczyny. Sam nie wiedział, dlaczego nie powiedział: major z resztą oddziału. Czekał na reakcję kumpli:

- No, Charlie, będzie superancko! Zobaczysz! Starzy cię nie poznają, jak wrócisz do domu. Będą dumni, ze takiego synalka mają. Opalisz się i wogle! Noooo, chłopaki, do roboty!

Nawet nie zauważył, kiedy aniołek zniknął.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu



Ostatnio edytowane przez kitsune : 03-07-2008 o 12:10.
kitsune jest offline  
Stary 03-07-2008, 14:28   #104
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Potrząsanie Petera za ramię nie przyniosło żadnych widocznych efektów.
James przyjrzał się śpiącemu. Dopiero w tym momencie zwrócił uwagę na to, że chłopak był, podobnie jak on sam, w stroju wojskowym, ale rzeczy leżącego były najwyraźniej dopasowane.
"Ładna mi sprawiedliwość..." - pomyślał James z goryczą.
Ponownie potrząsnął Peterem, trochę mocniej, ale skutek był taki sam, jak poprzednio. Peter spał jak kamień.

James, nieco zniechęcony, rozejrzał się dokoła. Peter w niczym nie przypominał śpiącej królewny i bajkowe metody budzenia raczej nie wchodziły w grę. A inne metody... Wiadro wody i chlust... To by było dobre, ale wody nie było nawet na lekarstwo.
W tym momencie wzrok Jamesa padł na dość spore wybrzuszenie, jakie utworzył leżący pod pałatką przedmiot. Odrzucona na bok nieprzemakalna płachta ukazała oczom Jamesa plecak...
James za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć, czy wyruszył na ten mały spacerek z plecakiem. Ale nawet jeśli, to z pewnością nie miał takiego...
Pomarańczowy, ze stelażem, w niczym nie przypominał tych tradycyjnych, wojskowych.
James nieco nieufnie rozwiązał sznurki i sięgnął do środka... Bez wątpienia zawartość również była inna... Fakt, że niektóre przedmioty pozostały bez zmian... Apteczka, race, przybory toaletowe... I cholerne miętówki, na widok których robiło mu się niedobrze...
Za to wcięło hełm, granat, linkę, mapę elektroniczną, racje żywnościowe... Zamiast tego pojawiły się dwa granatowe T-shirty, czarny bezrękawnik, krótkie i długie spodnie, sandały... Nieco podniszczone adidasy... I czapka z nadgryzionym przez czas znaczkiem Milwaukee Bucks. Na daszku ciągle był widoczny podpis Mosesa Malone...

James zamrugał oczami, ale przedmioty nie rozpłynęły się w powietrzu. Jeśli dobrze pamiętał, podobny zestaw miał wyjeżdżając z klasą na wycieczkę...
Sięgnął do bocznej kieszeni... Tak jak się tego spodziewał, tkwiła tam, pokreślona pisakiem, mapa Parku Narodowego Glacier...
Wybuchnął śmiechem. Może nieco histerycznym, ale przez moment nie potrafił się opanować...

To już przechodziło wszelkie pojęcie. Tak zwariowane połączenie elementów przeszłości i teraźniejszości... Całkiem jakby ktoś mu grzebał we wspomnieniach, by wydobyć z nich przedmioty, o których on sam w zasadzie dawno temu zapomniał... I czemu uległy zmianie wyłącznie rzeczy w plecaku? Czemu Peter jest przebrany w mundurek, leżący na nim, niczym na kadecie z akademii, a w ubraniu Jamesa nie zmienił się nie tylko rozmiar, ale nawet zawartość kieszeni...?

Westchnął ciężko, co w wykonaniu dwunastolatka zabrzmiało nader zabawnie.
Nawet gdyby siedział tu przez tydzień i porósł mchem, to i tak nie doszedłby do żadnych wniosków. Trzeba było podnieść tyłek i ruszyć szukać pomocy, na przykład na plaży. A potem dowiedzieć się, co się stało z innymi...
Najgorszy problem polegał na tym, że nie mógł zostawić Petera...

Spojrzał na pogrążonego we śnie chłopaka. Może jednak jest sposób, by obudzić tego śpiocha...

- Pobudka, pobudka, wstać!!! - zawołał James.

Peter usiadł i otworzył oczy.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-07-2008, 15:22   #105
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
Podporucznik Marti Wolf

Wolf powoli zaczął budzić się z dziwnego stanu zmęczenia, jaki ogarnął go zanim upadł wtulony w Kate. To była zdecydowanie jedna z przyjemniejszych chwil w jego życiu, od czasu pewnych wydarzeń. Jeśli z tego wyjdzie, pewnie spotka się z nią. Czy będzie chciała? I o czym będzie z nią rozmawiać? Czy jeszcze potrafi gadać o czymś, nie związanym z wojskiem? Wciąż z zamkniętymi oczami leżał w zadumie. Wszystko było takie skomplikowane. Wiele by teraz dał, żeby znów być małym Martim z Alabamy. Coś pociągło go za rękaw... Właśnie zorientował się, że to dziewczęcy głos go obudził i ewidentnie nie należał do Kate. Otworzył oczy i obrócił się w jej kierunku. Sam nie wiedział czemu, ale zamiast dobyć jakiejkolwiek broni, co jest uzasadnione w końcu jest żołnierzem, zaczął krzyczeć... Ot reakcja obronna... na... zbyt bliską odległość! Tak właśnie – w końcu ona jest dziewczyną! Co Ty w ogóle gadasz Junior! Skarcił się w myślach i pacnął z otwartej w czoło.

Wolf to ty? – odezwała się dziewczynka.

Szlag! Skąd ona wie jak się nazywam.

- Po nazwisku to po pysku! Tfuuuu…- wypluł co wykrzyczał.

Co ja mówię!? Szybko złapał się za język. Czy to Kate? Co tu się dzieje do cholery? Marti skoczył szybko na równe nogi i zauważył, że roślinność, która nie tak dawno plątała się pod nogami, teraz zakrywa go całego. Patrzył na nie mniej zdezorientowaną dziewczynę i zaczynał dostrzegać podobieństwo. Znikome, ale zawsze jakieś.
Trzeźwe myślenie to podstawa w takich sytuacjach. Przemyślał wszystko naprędce i doszedł do wniosku, że nawet ubranie zmalało wraz z jego ciałem. Baaa… Mało tego! Ma na sobie koszulkę z napisem U.S. ARMY i flagą Stanów Zjednoczonych, którą dostał od Georga…jak był mały… „głodne” trampki, których podeszwa przeżyła więcej niż buty żołnierza z Wietnamu, brązowe, lniane spodnie robocze z kilkoma kolorowymi łatami i kieszonką na proce z amunicją oczywiście. PROCA! Sięgnął odruchowo do kieszeni i wyciągnął z niej swoją niezawodną procę. Był tak podniecony tym wszystkim, że zapomniał o dziewczynce, która stała niedaleko i o tym, że jest w dżungli pełnej niebezpieczeństw.
Bardzo szybko miał się o tym przekonać…
Zaczął rozglądać się dookoła w poszukiwaniu ofiar. Kilka motylków latało między liśćmi wielkich drzew. Marti naciągnął procę i wystrzelił niewidzialnym pociskiem w jednego z nich. Pocisk wspomagany efektami dźwiękowymi z ust Martiego, dotarł do celu z głośnym „Booooom!”. W jednej chwili Junior zaniemówił i otworzył usta do granic możliwości.
Trzy latające motylki eksplodowały całą gamą kolorów niczym najpiękniejsze fajerwerki jakie można zobaczyć. Dziesiątki barwnych plam opadły na drzewa, rośliny, Juniora i Kate

- Wooooooow… - tylko tyle był z siebie w stanie wydusić, czekając na reakcję dziewczynki. Nim się jej doczekał wydał z siebie kolejny okrzyk. – Aaaaaaaaaaaaaaa! Ałaaa… Aj jak boli… - złapał się za rękę, która stała się celem wyjątkowo agresywnej muchy. – To Zabójcza Mucha Z Dżungli! Zaraz umrę… fff…ffff..fff… - zaczął dmuchać w ranę, jakby to miało uratować mu życie.
 
DrHyde jest offline  
Stary 05-07-2008, 21:44   #106
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Anderson, Kent, Wolf

Peter usiadł i otworzył oczy. Wyglądał na młodszego od Jamesa, mógł mieć jakieś 7-8 lat. Chcąc rozproszyć z powiek resztki snu, potarł je dziecinna dłonią.


Wreszcie spojrzał na swoją rączkę. Potem na siebie i skurczony do obecnych rozmiarów mundur. Wreszcie popatrzył szczerze w oczy Kentowi. Rozejrzał się powoli. I znów spojrzał na Kenta zagubionym wzrokiem.

- Kim jesteś? Gdzie moja mama? – zachlipał cichutko.

James potarł z namysłem czoło. Faktem bezsprzecznym było, że pod wpływem jakieś siły (być może najnowszej broni) zostali zamienieni w dzieci. Mimo to jednak Kent był świadomy swojej osobowości, pamiętał przeżycia... Był więc dorosłym zamkniętym w ciele dziecka – ot częsty motyw amerykańskich komedii przestał być fikcją. Jednakże coś więcej stało się w O’hrurgiem. Ten bowiem nie tylko wyglądał na dzieciaka, ale też tak się zachowywał.

- Majorze, ja...

Nie wiedział od czego zacząć, sam wciąż miał mętlik w głowie.
Przerwał, bo buzia chłopca rozpromieniła się.

- Tak, bawiliśmy się w wojsko! Ja byłem majorem. Ty też tam byłeś? Z jakiej dzielnicy jesteś?Peter na czworakach przysunął się bliżej – Tata pozwolił ci wziąć swój mundur? Mój nigdy by się nie zgodził, chociaż jego i tak nie ma ciągle w domu...

Nagle chłopak zamilkł. Niedaleko z dżungli ich uszu doszedł bowiem inny dziecięcy krzyk.

– Aaaaaaaaaaaaaaa!

Kilkulatek zerwał się na równe nogi. Jego pyzata buzia wyrażała zdecydowanie. Gestem dowódcy wskazał pobliskie krzaki i krzyknął:

- Terroryści napadli! Musimy odbić jeńców. Za mnąąąą!!!

Nie patrząc na Jamesa, Peter co sił w krótkich nóżkach pognał w kierunku, z którego dochodziło wołanie.
Tymczasem drugi z chłopców stał przez chwile, próbując zebrać myśli.

„ Co tu się dzieje?!”

Rozumiejąc, że zaraz straci małego majora z oczu, Kent powziął szybką decyzje i ruszył za nią. Jedno wszak było pewne: nie powinni się rozdzielać.

Gdy wreszcie Peter przystanął, James dostrzegł w zaroślach przed nimi dwójkę kolejnych dzieciaków. Chłopca i dziewczynkę. Coś był znajomego w wielkich ciemnych oczach tej drugiej, gdy patrzyła na niego ze zdziwieniem. Chłopak natomiast zbyt był zajęty chuchaniem na swoją rękę.

- Ha! Mam cię terrorystko! – krzyknął z satysfakcją O’hrurg do KateZostaw go, bo... bo cię rozstrzelam! W wojsku nie ma miejsca dla kobiet!



Lane, Scott, Straffey

Jake podrapał się z namysłem w głowę. To, co działo się wokół niego, było zbyt realistyczne i trwało za długo, aby być tylko snem. Wyglądało na to, że on i towarzyszący mu żołnierze zostali zamienieni w dzieci. Tylko dlaczego on zdawał sobie z tego sprawę, a tamci zupełnie zdziecinnieli? To było zagadką, która zapewne wyjaśni się dopiero w przyszłości...

Zamiast jednak rozwiązywać zagadki Scott i Straffey mieli pustkę w głowie. Bo jak zinterpretować, to co przed chwilą zobaczyli? Wyczarowany przez Lanego aniołek zbyt długo krążył nad głową małego blondasa, żeby mogli uznać go za przywidzenie.

Pocierając swoje miękkie niczym puch włoski, Charles spojrzał w niebo, próbując wypatrzyć stworzonko, które przed chwilą wzleciało ku słońcu.
Mrużąc oczy w ostrym świetle chłopak patrzył do góry.

Coś... coś tan było. Wysoko. Jakiś kształt. Kształt ten przybliżał się, lecąc w dół prosto na trojkę dzieciaków. Gdy ogromny cień padł na polankę pośród której stali, wszyscy go dostrzegli. Wielki... szczególny kształt.

Nagle Lane omal nie zachłysnął się powietrzem uświadamiając się, że widział już parokrotnie w książkach stworzenie rzucające ów wyjątkowy cień.

- TO SMOOOK!!!


Faktycznie. Kilkunastometrowa bestia pikowała wprost na nich. Potężna, wyposażona w garnitur straszliwych zębisk paszcza otworzyła się.

- Zalaz zionie ogniem! – wyseplenił przerażony Charles. Tak bardzo się bał, tak bardzo, bardzo... bardziej niż wtedy, gdy tata przyszedł z pasem do jego pokoju...

Wytrąciwszy prędkość bestia zawisła jakieś kilkanaście metrów nad głowami chłopców. Czuli na twarzy wiatr z potężnych, mielących powietrze skrzydeł.

- GRRRRAAAAAAAAUUUURRRR!!!

Usłyszeli straszliwy ryk smoka, a zaraz potem coś błysnęło w jego paszczy. Cała gama refleksów... To nie był ogień, to... bańki!


Mydlane bańki wystrzeliły w powietrze, by po chwili zacząć opadać ku ziemi, akurat tam, gdzie stali chłopcy. Aż trudno było oprzeć się, by nie pobawić się w ich zbijanie...

Tymczasem smok zatoczył jeszcze okrąg w powietrzu, mrugnął porozumiewawczo okiem do Scotta i... odleciał w kierunku wielkiej góry. Wkrótce zasłoniły go też drzewa.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 07-07-2008, 13:40   #107
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kate spoglądała na całą scenę a jej oczy w wyrazie zdziwienia robiły się coraz większe i większe.

Najpierw motyle zmieniają się w fajerwerki a później Wolf zaczyna panikować jak dzieciak z powodu przeklętego owada! Ale, zaraz, zaraz. Wolf jest przecież dzieciakiem! - prychnęła do siebie zirytowana – na dodatek nie tylko wygląda jak szczeniak ale jeszcze się tak zachowuje! I w jaki u diabła sposób udało mu się „wyczarować” te cuda? Magia wyspy? Nie dość, że odmłodnieliśmy to jeszcze zostaliśmy wyposażeni w dziwne...umiejętność?

- Świetnie – powiedziała nagle entuzjastycznie i spojrzała na swoją koszulkę – zupełnie jak X-Men! - przez chwilę na jej twarzy błądził podejrzany uśmieszek lecz zaraz potrząsnęła zdecydowanie głową i znów zaczęła racjonalnie myśleć.

- Wolf, przestań się wreszcie wydzierać – złapała chłopaka za rękę i spojrzała mu w oczy – To tylko cholerna mucha a zachowujesz się jakbyś oberwał postrzał! Patrz mi w oczy. Nazywasz się Marti Wolf, jesteś podporucznikiem Armii Amerykańskiej. Obecnie służysz jako pierwszy pilot w misji pod dowództwem majora O'Hrurga, pamiętasz? Nie jesteś dzieckiem do jasnej cholery! Oprzytomniej wreszcie!

Polubiła Wolfa ale w tej chwili miała ochotę przełożyć go przez kolano i dać mu kilka solidnych klapsów. Żeby wreszcie dotarło do niego co tu się naprawdę dzieje. Żeby przestał wreszcie się mazać. Nie miała dobrego podejścia do dzieci i nie przychodziło jej do głowy żaden rozsądny pomysł jak go uspokoić.

I wtedy pojawiła się kolejna dwójka chłopców. Czyżby tym, który wygłaszał groźby pod jej adresem był sam major? Z tym, że teraz jego wiek opiewał co najwyżej na 8 lat. Istne szaleństwo! Wydawało jej się, że to ona cierpi na psychozę a wygląda na to, że jej jako jedynej zostały resztki zdrowego rozsądku.

Po rysach twarzy czwartego z chłopców wywnioskowała, że to Kent. Posłała mu idiotyczny uśmiech i zapytała:

- Kent, tobie też do reszty odbiło czy masz świadomość kim naprawdę jesteśmy? Bo im – spojrzała na O'Hrurga i Wolfa to się chyba wydaje, że mamusia ich zaraz zawoła na obiad a później pobawią się w ogrodzie. Szlag! - przetarła dłonią oczy – Trzeba odnaleźć pozostałych i zobaczyć jak się z nimi sprawy mają.

Czekała na reakcję Kenta w napięciu. Jeśli się okaże, że on też zdolny jest co najwyżej do zabawy w berka to się chyba zupełnie załamie.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 07-07-2008 o 14:10.
liliel jest offline  
Stary 09-07-2008, 09:41   #108
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
James potarł ręką czoło.
Nie rycz, mały - chciał powiedzieć, gdy w oczach Petera pojawiło się zagubienie, a na policzki spłynęło parę łez.
Nie wyglądało to najlepiej... Peter nie tylko wyglądał na ośmiolatka, ale i myślał jak mały chłopiec. Jeśli innych innych spotkało to samo, to ich los mógł być przesądzony... Grupka dzieciaczków, płaczących za mamą...
- Majorze, ja...
Gdyby najpierw trochę pomyślał, to pewnie nie wypowiedziałby tych słów. Co prawda łzy Petera zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale równocześnie...
Oszołomiony James nie potrafił zebrać myśli. Peterowi najwyraźniej zdawało się, ze to jakaś zabawa... W dodatku wyglądało na to, że chłopiec był w stanie bardzo szybko zapomnieć o całym świecie... Zewnętrznym... Tym prawdziwym...

Przeraźliwy krzyk rozdarł powietrze i wyrwał Jamesa z rozmyślań.

Peter, wciąż w swoim urojonym świecie zabawy, ruszył w stroną krzyczącego z takim animuszem, jakby naprawdę uwierzył we własne słowa o terrorystach. I w to, ze ma z nimi walczyć. Popędził przed siebie nie myśląc o tym, że nie jest w przydomowym ogródku. A traktowanie świata jak placu zabaw było bardzo niebezpieczne dla każdego. A wyglądało na to, że Peter nie ma żadnych problemów z oderwaniem sie od rzeczywistości.

Nie chcąc tracić Petera z oczu James chwycił plecak i pobiegł za nim, postanawiając, że gdy tylko złapie dzieciara, to na tyłku wypisze mu kilka zasad zachowania.

Na widok stojącej dwójki dzieci myśli o wychowywaniu Petera wyleciały mu z głowy.
- Czyżby ten wydzierający się dzieciak miał być chlubą armii, dzielnym podporucznikiem Wolfem? - pomyślał. - A tak wyglądała sierżant Anderson jako dwunastolatka?
W niczym nie przypominała rezolutnej... i nieco inaczej zbudowanej kobiety, którą poznał kilkanaście godzin wcześniej.
Słowa padające z ust dziewczynki upewniły go, że, na szczęście, nie on jeden zachował nieco zdrowego rozsądku...

- Kate? - powiedział. - Dzięki Bogu...
Opanował chęć chwycenia jej w objęcia. Co pewnie skończyłoby się tym, że Kate podbiłaby mu oko...
Poza tym jego ciało dwunastolatka też miało pewne opory.
Na dodatek były jeszcze inne sprawy do załatwienia...

- Majorze - powiedział tonem, który, przynajmniej teoretycznie, miał być pełen autorytetu - nie czytał pan ostatniej depeszy ze sztabu generalnego? Kapitan Anderson - wskazał na Kate - jest naszym człowiekiem na tyłach wroga. Zdobyła dla nas tajne materiały z ich bazy. Musimy je dostarczyć do kwatery głównej.

Usta Petera wygięły się w żałosnym grymasie. Widocznie ośmiolatek zaczął żałować, że nie może zastrzelić dziewczynki na miejscu.
James nie miał zamiaru pozwalać na żadne łzy...

- Majorze O'hrurg! - powiedział. - Proszę się zająć porucznikiem Wolfem. Nie widzi pan, że jest ranny w rękę? Proszę go zaprowadzić do punktu opatrunkowego.
James wskazał kierunek, w jakim znajdował się brzeg.
- Tam jest doktor Mc’Roilly, zajmie się nim. A teraz proszę mu zrobić tymczasowy opatrunek...

Ręka Wolfa wyglądała na całkiem zdrową, więc James nie przejmował się tym, ze chłopak macha nią i chucha, jakby od tego miało zależeć jego życie.
James zerwał dwa neutralnie wyglądające, wolne od robactwa liście i kawałek pozbawionej kolców cienkiej liany i podał Peterowi.
- To powinno wystarczyć - powiedział.
- A na brzegu czekają na nas pontony... - dodał kuszącym tonem. - Przecież zawsze chciałeś popływać pontonem wojskowym, prawda?

Twarz Petera rozbłysła jak słońce. Niechęć do Kate wyleciała mu z głowy, a waga powierzonego mu zadania sprawiła, że wyprostował się dumnie i podszedł do Wolfa.
- Daj rękę - powiedział. - Założę ci opatrunek - wyciągnął dłoń, w której trzymał liście.

James westchnął z ulgą. Z uśmiechem podszedł do Kate, na twarzy której malowały się mieszane uczucia.
- Nie obiło mi. Jak widzę, ciebie też ominął ten los... To jest już nas dwoje...
Spojrzał na Petera i Martina, a uśmiech spełzł mu z twarzy.
- Marzyłaś kiedyś o tym, by być młodą mamą? - spytał nieco ironicznie.
Spojrzał na Kate.
- Proponowałbym zaprowadzić dzieci na plażę - powiedział cicho - a potem poszukać innych...
 
Kerm jest offline  
Stary 10-07-2008, 00:13   #109
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
Podporucznik Marti Wolf

- Wolf, przestań się wreszcie wydzierać – złapała chłopaka za rękę i spojrzała mu w oczy – To tylko cholerna mucha a zachowujesz się jakbyś oberwał postrzał! Patrz mi w oczy. Nazywasz się Marti Wolf, jesteś podporucznikiem Armii Amerykańskiej. Obecnie służysz jako pierwszy pilot w misji pod dowództwem majora O'Hrurga, pamiętasz? Nie jesteś dzieckiem do jasnej cholery! Oprzytomniej wreszcie!

Mały Marti poczuł się tak jakby cały świat za chwilę miał się zawalić. Czuł jak serduszko zaczyna mu szybko bić. Ona na niego nakrzyczała. Tak po prostu zachowała się jak dorosła. „Nie jesteś dzieckiem…!”




„Nie jesteś dzieckiem…!”





-Nie jesteś dzieckiem! Rozumiesz gówniarzu! Dorośnij wreszcie!ojciec podniósł kij i zamachnął się na rozleniwionego Martiego, który właśnie skończył rysować swoje nowe dzieło sztuki. Tak piękne. Przecież chciał tylko mu pokazać, żeby się ucieszył ...był dumny... Łzy stanęły mu w oczach.





Rysunek Martiego




– Znowu będziesz beczał?! – kij z hukiem uderzył w teczkę z rysunkami, którą w porę osłonił się dzieciak. Marti zerwał się na równe nogi niczym postać z bajki i zaczął biec, kurczowo trzymając rysunek w ręce. Biegł…biegł ile tylko sił w nogach…


„Oprzytomniej wreszcie!”



Wolf nagle jakby przebudził się z zimowego snu, zamroczony dziwnymi wspomnieniami, które nasunęły mu łzy do oczu. Wspomnieniami, których nie chciał pamiętać. Nie wiedział kompletnie co się dzieje. Wszytsko było takie dziwne jak w bajkach, które mamusia czytała mu do poduszki. Wiedział, że chce mu się płakać i że zaraz umrze jeśli nikt mu nie pomoże. W końcu z Zabójczą Muchą Z Dżungli nie ma żartów. Odsunął się od Kate na dystans i nagle z krzaków wyskoczyło dwóch dzikusów. Marti tak sie przestraszył, że aż proca wypadła mu z ręki. Nie wiedział czy to Zły Wilk czy Potworny Potworniak z lasu. Już sam nie wiedział co gorsze.


- Ha! Mam cię terrorystko! – krzyknął z satysfakcją O’hrurg do Kate – Zostaw go, bo... bo cię rozstrzelam! W wojsku nie ma miejsca dla kobiet!

Gdyby nie to… Gdyby nie to, że był ranny to by mu pokazał czyje to podwórko i kto tu rządzi! Jaka terrorystka? W jednej chwili Wolf poczuł jakąś wieź, coś co go do niej ciągło… Dlaczego? Przecież ona zachowuje się jak dorosła. Jak mama...?

Nagle wszystko się wyjaśniło. Drugi chłopak, którego nazywali Kent wytłumaczył co się dzieje. W końcu ktoś zaczął interesować się jego raną. Bardzo go to ucieszyło. Nawet odechciało mu się płakać i już nie chciał się bawić w wojsko. Kent zbadał ranę jak Pan Doktor i już było lepiej. Ale…ale coś dalej było nie tak. Natłok myśli uderzył w głowę Juniora. Coś kłóciło się w jego głowie z tym co działo się dookoła. Nagle przypomniał sobie… helikopter… lądowanie… Kate…

- Kate? James? … Co… co się dzieje…
 
DrHyde jest offline  
Stary 12-07-2008, 00:11   #110
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Chris Lane

Chris stał jak wryty na polanie i wlepiał ślepka w pikującego smoka. Ten zszedł do ataku niczym armijny A-10 Thunderbolt, ale nie odpalił rakiet, nie zionął nawet ogniem, jak we „Władcach Ognia”. Z rozdziawionego pyska, którym mógłby na raz połknąć forda sedana, wyleciały setki, nie! tysiące baniek mydlanych! Lśniące tęczowo sfery zaczęły z wolna opadać na trójkę chłopców, a może dorosłych? Smok tymczasem odleciał. Chris nie zauważył nawet kiedy, urzeczony wpatrywał się w opalizujące bańki. O już już! Jedna nadpłynęła wprost nad głowę Chrisa. Lane przez chwilę patrzył się na nią okiem dorosłego. Zwykła mydlana bańka, w której świat odbijał się zdeformowany. Powykrzywiane palny, dziwne chmury, wielkie głowy Lane’a i Straffeya. A potem znów dorosły wycofał się gdzieś daleko, a do głosu doszło dziecko. W bańkach dojrzało inny świat.

Magiczny, piękny. Zapomniane krainy, zamki, różnokolorowe kamienice. Chłopiec uniósł dłoń, nie reagując na ostrzegawcze pohukiwania dorosłego, który zabarykadował się głęboko we własnym ego. Wyprostował wskazujący palec i dotknął bańki. Ta zatańczyła na palcu, a potem odbiła się od opuszka niczym balon i podfrunęła do góry, by wreszcie rozprysnąć się miriadami mikroskopijnych kropli. Chris roześmiał się wesoło:

- Hej! Jake! Charlie! Fajne nie?!

Spojrzał na chłopaków i spoważniał. Dorosły znów wypłynął na powierzchnię:

- Wszystko się pojebało, prawda? Nie Al-Kaida, nie broń, żadni terroryści... – Uniósł głowę i ze smutkiem spojrzał na błękitne niebo. – Nikt stąd nie wrócił, po każdym ślad zaginął. Jak Zapodziani Chłopcy w „Piotrusiu Panie”, zapomnieli o tym, kim są... Sam czuję, jak z każdą chwilą mam ochotę skakać i brykać tutaj. Odrzucić cały świat, który zostawiłem za sobą. Armię, służbę, dom...

Nagle zachciało mu się bardzo płakać, bo dzieciak w nim zasmucił się, gdy dorosły uprzytomnił sobie, że być może nie zobaczy swojej córeczki i żony. Potarł piąstkami oczy, chcąc wepchnąć z powrotem ciekawskie łzy, które chciały się wydostać spod powiek na światło dzienne. Podjął decyzję:

- Szybko wracamy do naszych, nim kompletnie krótkie spodenki staną się naszym mundurem. Razem spróbujemy coś wymyśleć. Może da się skonstruować łódź, prowizoryczną, i opuścić tę piekielną wyspę?

Na niebie dostrzegł nagle szybujący statek. Albo miał omamy, albo znów coś wyczarował, tym razem nieświadomie.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172