Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2008, 18:36   #31
Ratkin
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Doktor McAlpin prowadził swoją, drobną podopieczną przez należący do niego klub. Trzymając pod rękę Lukrecję starał się iść w miarę wolno, nie chcąc by wyczuła jego pośpiech. Organizm doktora zaczynał domagać się kolejnej dawki środków, od których był uzależniony. Walka z nałogami była ciężka. Choć w ostatnim czasie, Brendan stoczył kilka bohaterskich starć z głodem morfinowym, wiedział, że dziś nie może już pozwolić sobie na choćby drobną pomoc swojego Geniuszu. Użytych tego dnia kilka drobnych efektów magycznych powoli nakładało się na siebie. Doktor nie mógł liczyć, że użycie kolejnego nie będzie kosztowało go zbyt wiele. W jego umyśle zalęgło się pytanie do samego siebie. Na ile to jego osobista, podświadoma potrzeba zażycia „leków” zdeterminowała przekonanie, że trzeba podać Lukrecję badaniom, wymagającym powrotu do jego domostwa? Postanowił nie dać po sobie nic poznać. Usunął z pamięci wszelkie znamiona nałogu przywołując kolejny tkwiący w podświadomości sygil. Mimo, że uczucie głodu zniknęło, pozostał w zamian pewien wyrzut sumienia…

Z rozterki wyrwał go dysonans, jakiego doznał zaraz po wkroczeniu go głównej sali klubu. Do jego uszu dobiegała muzyka. Od czasu zatargu z Kultystami Ekstazy klubu nie raczył odwiedzić żaden artysta z wyższych sfer, co spowodowało, że fortepian został zdegradowany do roli zwykłego elementu wystroju. W ciągu ostatnich miesięcy odegrał tylko jedną poważniejszą rolę. Jeden z stałych bywalców, zaprosił do klubu, sprowadzoną przez siebie grupę czarnoskórych niewolników grających na rozmaitych rodzajach bębnów i innych instrumentach ludowych. Murzyni użyli wtedy fortepianu jako podestu dla swojego występu. Brendan kazał uwiecznić to zdarzenie na dagerotypie i posłać do fundacji Kultystów. Do dziś nie mógł przeżyć, że nie było mu dane oglądać oburzonych min tych bufonów.

Melodia, obficie doprawiana fałszywymi nutami, wydobywająca się z instrumentu nie pozostawiała Brendanowi żadnych wątpliwości, kogo ujrzy za pulpitem.

-Lukrecjo, widzę, że mamy gościa. Ten oto nietuzinkowy jegomość to mój stary kompan, sir…-doktor zaniemówił w pól słowa. Nie chodziło oto, że nie mógł sobie przypomnieć imienia swojego przyjaciela sprzed lat. Znał go, był tego pewien, choć nie mógł sobie o nim nic przypomnieć. Widział, że jest kaleką – to widział, jednak nie mógł przypomnieć sobie, w jaki sposób biedak stracił obie nogi. Odnośnie tego jednego człowieka w pamięci Brendana ziała wielka czarna dziura. Co gorsza ich gość właśnie ich zauważył i zaczął zbliżać się do końca granego utworu.

-Ależ nie trudź się eee… stary przyjacielu. Ten stary rupieć jest nie dość, że rozstrojony to jeszcze przeklęty przez tuzin kipiących nienawiścią artystów. Takiemu ładunkowi emocjonalnemu nie oprze się nawet twój talent!-na twarzy Brendana zagościł jowialny uśmiech, zadowolonego z siebie idioty, który nie znikł nawet kiedy zaczął cedzić konspiracyjnym szeptem słowa kierowane do Lukrecji.

-Moja droga, nie wymagaj ode mnie, żebym teraz wyjawił przyczyny mojego postępowania. Wyobraź sobie, że w futerale gdzie trzymasz swoją ulubioną porcelanową lalkę ktoś w ramach głupiego dowcipu zostawił, no nie wiem, karteczkę z napisem „HAHA” właśnie, gdy chciałaś ją komuś pokazać!- próbował rozpaczliwie wyjaśnić Lukrecji, na twarzy której malowało się rosnące zdziwienie, o co w tym wszystkim chodzi.

-Ja tego człowieka znam, ale nie pamiętam jak się nazywa i kim jest! Urok jakiś albo, co gorsza…Lukrecjo, zawsze jesteś taka wygadana, proszę zrób coś! Potem Ci to wszystko wyjaśnię-Brendan zauważył, że Lukrecja gniewnie zmarszczyła brwi i zadarła swój nosek. Śliczny, drobny nosek musiał przyznać. Jednak obecnie dla Brendana ten delikatny grymas oznaczał tyle, że później czeka go duuuużo tłumaczeń.

Lukrecja radośnie wyprzedziła swojego opiekuna. Nadmiernie odpychający gest, jakim wyrwała ramię z delikatnego uchwytu Brendana podbił cenę, jaką będzie musiał zapłacić za odegranie tego przedstawienia. Nie skończy się na kupnie kolejnej porcelanowej lalki do wciąż rosnącej kolekcji. Mała Lukrecja podeszła do siedzącego za fortepianem mężczyzny. Z radosną, dziewczęcą pewnością przedstawiła się, tak by nieznajomy musiał odpowiedzieć tym samym. Zarazem ściągając z Brendana powinność przedstawienia ich sobie. Naturalny czar i wdzięk Lukrecji dawały jej specyficzny immunitet w wypadku takich drobnych nagięć etykiety. Brendan poczuł ukłucie zazdrości. Nie lubił, kiedy uśmiechała się do nieznajomych z mieszanką dziecięcej ufności i kokieterii typowej dla dziewcząt wyglądających na młodsze niż są w rzeczywistości. Doktor podejrzewał, że na jego twarzy maluje się właśnie standardowa w takich sytuacjach, kiedy zmuszony był to oglądać – zazdrość.

-Nie wiedziałam, że doktor Brendan ma w gronie przyjaciół tak utalentowanych muzyków. Może opowie nam pan o tym przy popołudniowej herbatce? To zapewne nie tuzinkowa historia, a doktora Brendana tak trudno namówić na wspominki o jego podróżach.-bezczelnie dodała tak, by usłyszał to McAlpin. Świadom, że Lukrecja dobrze wie, jaki tryb życia prowadził podczas wypraw po krajach orientu. Zresztą nawet gdyby nie wiedziała, to plotkami, po publikacji jego książek, żyło pół oczytanego Londynu…

Nagle, ktoś bezceremonialnie szturchnął Brendana w plecy. Kiedy obrócił się, zobaczył przed sobą niechlujnie ubranego służącego, którego za nic nie mógł sobie przypomnieć. Służący trzymał w ręku bilecik, który bezceremonialnie wręczył a raczej bezczelnie wepchnął Brendanowi do ręki. Poczym odwrócił się i ruszył do wyjścia.

Doktor spojrzał na trzymany w ręku papierek, na którym elegancką czcionką napisane było:


HA.HA.


Zdezorientowany Szkot obejrzał się ponownie za niezidentyfikowanym służącym opuszczającym właśnie pomieszczenie.

-Przepraszam, można prosić o podanie herbaty dla trzech osób?-rzucił za nim niepewnym głosem.

-Sam se zrób-odrzekł duch paradoksu poczym wraz z trzymanym przez Brendana bilecikiem zniknął.
 
Ratkin jest offline