Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2008, 14:31   #13
Nightcrawler
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Tim

W większości wypadków wartownik przyłapany na braku czujności, taki zaskoczony czyimś przybyciem akurat na jego warcie – na ogół staję się ciutkę drażliwy. Fistaszki w tym względzie nie odstawały od schematu. Trzy czarne lufy, zwiastujące rychłą zagładę kalibru 5,56mm. Tylko ostatni z „wesołego” kwartetu spokojnie podszedł bliżej najbardziej wysuniętego w stronę Tropiciela strażnika i zatoczywszy w powietrzu kółko palcem rozkazał dwóm pozostałym rozglądać się w około. Ręka starszego mężczyzny powędrowała w stronę kabury z przedwojennym Browningiem HP. Surowa mina nadawała mu jaki taki wygląd przywódcy tego stada. Po chwili lustrowanania Tima wychrypiał:
- nie wiem, jaki Jack Cię przysłał, nie kojarzę też żadnego Bennego. Więc lepiej módl się by Modo coś na ten temat wiedział inaczej Jony przerobi Cię na karmę dla Croca- – klepnął w ramię kapana i ruszył w stronę najbliższego namiotu.
Lufa M4 błyszczała złowrogo w blasku jedynego ogniska. Podobny błysk można było dojrzeć w oczach Jonesiego…
Po długiej chwili ciszy z namiotu, do którego wpełzł dowódca warty, wygramolił się żylasty facet o chłopięcej, choć lekko pomarszczonej twarzy. Zaraz za nim, prawie na czworakach wyszedł sporych gabarytów łysielec o szarej skórze. Gdy stanął górował nad chudym towarzyszem, ale też nad większością chłopaków chłopaków obozie.

Mniejszy, o lekko rozbieganym spojrzeniu przerzucił wzrok z Tima na dowódcę warty i z wymuszonym uśmiechem parsknął:
- Spoko James m się już tym zajmiemy, to ziomek ziomek bagien od naszego kumpla… - kiwnął głowa w stronę tropiciela.
Starszy mężczyzna jakby nie zwracając uwagi na jego mękolenie zadarł głowę do góry i spojrzał w oczy wielkoluda.
- Taa, Vinnie ma racje – swój ziom.- – odparł zdawkowo Modo.
Po czym dwaj kamraci przypominający Flipa i Flapa (tylko bez bandziocha wielkości cyrkowego bębna) ruszyli w stronę Tima.
Szaroskóry wielkolud wskazał w stronę stojącej z boku ciężarówki i wszyscy trzej podeszli do niej spokojnie.
Vince w miedzy czasie tłumaczył szeptem:
- Miło widzieć, że stary piernik Jack kogoś nam przysłał. Sorki za powitanie, ale nie wtajemniczaliśmy naszych compadres w nasze biznesy.- wyciągnął drgającymi palcami zmięta paczkę papierosów z kieszeni i odpalił jedną tanią lufę. Zaciągnąwszy się westchnął i kontynuował:
- Benny dojechał z nami praktycznie tutaj i dalej przesiadł się do naszej ekipy jadącej do Mobile. My musieliśmy tutaj zostawić parę rzeczy i jutro też tam jedziemy, wiec możesz się z nami zabrać. O samym grubasie nie warto dużo gadać. Wyczułem, że to cwaniak, ale traktował mnie jak swojaka wiec się dałem nabrać na rozrzedzoną morfinę i takie tam- wypuścił dym ustami, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
- wolelibyśmy by bossi się o tym za bardzo nie dowiedzieli, jestem tutejszym specem od geografii a Modo to zajebisty kierowca – nie mają nikogo lepszego na trasy w okolicy Florydy, ale powiedzmy, że ich tolerancja też czasem się kończy, comprende ?-
Modo, oparty o ciężarówkę, lustrując Tima swymi zimnymi oczami powiedział cicho jakby na zakończenie:
- jeśli chcesz możemy ruszać teraz, ale możemy się trochę przespać i coś zjeść przed wyjazdem…-
- a tak, tak zapraszamy do namiotu, e fajeczkę może? - z głupim uśmiechem Vince wysunął rękę miętosząca paczkę sieczki w stronę tropiciela…


Axel

Tuman kurzu… właściwie tyle zostało po Red Whip w Jackson. Zresztą, co tu się dziwić, dostała, czego chciała i nawet nie chodzi tu o gamble a raczej o następny cel.
Wiecie to jest właśnie najważniejsze – cel, coś, co popycha nas do przodu mimo ruiny i gruzów w około. Coś, co sprawia, ze każdego ranka wstajemy i ruszamy na przód. Miłość, nienawiść, kasa… cokolwiek ważne jest by iść na przód – robić coś, a nie stać w miejscu i użalać się nad sobą.
Co prawda czasem się odechciewa – wiece muldy skażonego piachu, pożółkłe trawsko i gdzieś na horyzoncie czasem wychudłe zmutowane psisko.
Szczęściem piesio szybko zwiał unikając spotkania z większym kalibrem Axel, a Meridian wyrastało z zagruzowanej autostrady zaraz na rozdrożu między Birmingham a Mountgomery, dając, jaką taką nadzieje na normalny posiłek i może jakieś informacje.
Niestety po krótkich oględzinach Red zrozumiała, że banda smutasów w ruinach niewielkiego miasteczka, żyje głównie tylko i wyłącznie z gambli podróżnych zatrzymujących się w knajpie na rozdrożu.
Z tego miejsca – w miarę spokojnie, bo resztkami autostrad, dało się dostać nawet do Nowego Orleanu, lecz samo to miejsce, prócz jakiej takiej cysterny oleju napędowego, siatki z drutem kolczastym i zdezelowanego moteliku przerobionego na mordownie nie miało nic do zaoferowania. No może prócz smażonej na grillu iguany …
Wczesnym popołudniem Red miała już rozdroże za plecami prując z zawrotną prędkością – jakieś 40 km/h max – w stronę Atlanty. Nie było sensu bawić się na autostradzie, szczególnie ze podobno w okolicy Birmingham grasował jakiś gang, więc kobieta wybrała droge, na przełaj, przez bajeczne rozdroża Alabamy. Tak znaczy się więcej rachitycznych krzaczków, i kępki pożółkłej trawy.
Może Wam oszczędzę opisywania cztero godzinnej podróży w skwarze, w jednolitym krajobrazie, urozmaiconym co jakiś czas przejechaną jaszczurką co ?
Wystarczy powiedzieć, że dziewczyna miała już kapkę dość, gdy o zmierzchu dotarła do niewielkiej fabryczki przy starej spękanej asfaltowej drodze, jakieś 150 - 200 kilosów od Atlanty.
Niewielki komin strzelał do góry w niebo niczym, palec trupa, który przed śmiercią chciał zwrócić na siebie uwagę Najwyższego. Niewielki budynek przytulony do komina raził zdartym tynkiem i krwistą czerwienią nagich cegieł. Okna bez szyb spoglądały smutno na stojący obok budynku samochód – rozklekotany, ale dziwnie nie pasujący do tego obrazka, jakby znalazł się tutaj całkiem nie dawno…

Paul

- e lornetkę, no nie, nie bardzo- młody spojrzał przez ramię w stronę świateł.
Chwila nie uwagi wystarczyła… wozem szarpnęło, rura wydechowa pierdnęła niczym jakiś mastodont i coś niemiłosiernie szczyknęło w metalowych kościach zawieszenia. W najlepszym wypadku poszła opona. Nie zmieniało to jednak faktu, że pojazd znieruchomiał i zamilkł.
Po chwili niezręcznej ciszy, i kilku bez efektownych próbach odpalenia silnika Mike zwiesił głowę i szepnął.
- przepraszam, wygląda na to, że się zesrało- podniósł wzrok na najemnika kończąc – ale zaraz to naprawie – serio, spoko jest…- jednak mina mu trochę zrzedła, gdy zauważył, że Paul nawet nie patrzy w jego stronę. Chwilę wcześniej obserwowana grupa zatrzymała się, jakby po środku niczego. Teraz dwa jaśniejące punkty reflektorów, oderwały się od grupy i ruszyły w ich stronę…
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline