- Panie Rohirrim! - zawołał Szrama, zbliżając się dopiero do bramy, bowiem tak już ten świat urządzony, że piechór od jeźdźca jest zwykle wolniejszy, a zwłaszcza piechór ciągnący za sobą opierającego się wściekle rumaka. - Panie Roh...! A szlag by go... tak mu spieszno. Zresztą, nie było się czego spodziewać, tak patrzył na mnie, jakym mu matkę zabił i sponiewierał... Tfu... w dowolnej kolejności.
- A mnie Szramą zwą - rzekł, gwałtownie klękając między hobbitami tak, że jego urocza twarz znalazła się nagle na poziomie ich twarzy, a krnąbrna chabeta mało nie wyrżnęła łbem o Adamusa.
- By mi się szanownych panów pomocna dłoń przydała. A po prawdzie to pewnie wszystkie cztery - powiedział trochę jakby przez zęby. Napięte mięśnie brzucha i klatki, w rześkim powietrzu wiosennego poranka, spływały potem i drażały lekko. Co się działo z zakrytymi rękami, można było tylko zgadywać, ale żyły na ściskających rzemienie dłoniach starały się najwyraźniej ze wszystkich sił podpowiedziać. |