Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2008, 17:05   #89
sante
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
- - Takie działania są ... paskudne i obrzydliwe! A co z uczciwą walka? Pyzatym choroba mogłaby się samo iście rozprzestrzenić i po naszych oddziałach, nie wspominając już o kobietach i dzieciach! Nie da się kontrolować choroby bez szczepionki lub dobrego zaklęcia a na to trzeba czasu, którego nie mamy... – odpowiedziała mu z samego rana Amillay
- Myślę, że dowództwo jest wstanie podjąć takie ryzyko. Spójrz na to jak na bitwę, gdzie dwie strony się ścierają. Jedna jest o połowe mniej liczna. Dowódca tej słabszej strony wydaje rozkaz łucznikom do strzelania, mimo, że tam są jego ludzie. Powód jest prosty. Szanse na trafienie przeciwnika są jak 2:1. Poświęcenie jednostek dla dobra kraju jest ważniejsze niż twoje bezpodstawne obawy.

Akvilla ruszył za korowodem. Niespodziewanie tyły karawany zostały zaatakowane.
Garret pierwszy zareagował wypowiadając słowa, w które Metellus zabardzo nie chciał wierzyć. „Mam szczęście… może przeżyje…” Za dużo niewiadomych.
- A poza tym ja nie mam żadnych planów, marzeń ani życia po wojnie. Tak, więc nie martwcie się o mnie. Po prostu ucieknijcie jak najdalej stąd i wykonajcie misję. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Do zobaczenia.
- Nie ma mowy, ja stąd nie odejdę bez jakiegoś fragmentu ciała, jednego z tych potworów. To może zmienić bieg wojny. – szybko odparł Metellus chwytając jednocześnie za rękojeść miecza. – Do ataku! – ruszył biegiem z tarczą w lewej dłoni i nagim ostrzem w prawej.

Na okrzyk Metellusa odpowiedziały niespodziewanie inne głosy. Zaskoczony odwrócił się w stronę harmidru i ujrzał małe knypki w zbrojach, atakujące potwory.
- Kawaleria przybyła! – zawołał radośnie i rzucił się do ataku by pomóc wsparciu.
Z rozbiegu po pochyłej drodze wpadł z kopniakiem w jedno z stworzeń. Siła uderzenia odrzuciła wroga, a sam Akvila poślizgnął się na oblodzonej ścieżce i się przewrócił.
- Do stu zawszonych kroczy! – zawył z wściekłości i podniósł swój obolały tyłek znad ziemi.

Ledwo podniósł się z lodowatej powierzchni, gdy obok niego przeleciała głowa Erma.
- Ciekawe jak długo człowiek widzi po utracie głowy… - naszła go nagle ta jakże dziwna myśl. – Oby nie było mi dane tego prędko sprawdzać.

Zaatakował ponownie.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"
sante jest offline