Ksiądz parsknął poirytowany brakiem reakcji. Postał jeszcze chwilę, bez słowa patrząc się na przeterminowane żarcie, poczym wrócił do swojego stolika. Wyjął z kieszeni sfatygowanego snickersa i począł powoli skubać go zębami. Delektował się smakiem, wciąż myśląc o konserwach, które niedługo mogą zostać jego jedynym posiłkiem.
Wciąż bił się z myślami, a one wracały i wracały. I tak od dobrych stu kilometrów jego pielgrzymki po ziemi ojczystej. Vanitas, wszystko marność, cholera... Czy to już piekło?
Wymruczał pod nosem kilka słów w swoim rodzimym języku, niemieckim. - Stamtąd westchnienia, płacz, lament chorałem. Biły o próżni bezgwiezdnej tajniki. Więc, już na progu stając, zapłakałem…To jest myśl…
Te rozważania przerwał dźwięk z podwórza i słowa Chrisa.
- Broń? Po co komu broń. Miłujmy się do diabła. Nic tylko byście się strzelali i zabijali. Dajmy im prowiant, który tu znaleźliśmy to może sobie pójdą… A jak nie... To wtedy się strzelajcie, z moim błogosławieństwem wręcz. Ten lokal jest zajęty. Czasy ustępowania bliźnim i nadstawiania drugiego policzka już dawno się skończyły |