Philippe spojrzał za okno, gdzie deszcz lał pełnią sił. Niebo płakało na widok tego co się dzieje pod nim. Smutny, wręcz przybijający krajobraz rozchodził się z wybitych okien motelu. W pewnym momencie Cotillard dostrzegł snop światła wyłaniajacego się zza wzniesienia, odbijającego się od kropel wody.
- O cholera... - skomentował krótko i ruszył biegiem na dół motelu by poinformować wszystkich o zbliżającym się pojeździe. - Mamy pro...
Nie dokończył zdania, bo wszyscy już zdążyli zauważyć tajemnicze światło.
Nastąpiła krótka wymiana zdań na temat przygotowania obrony.
- Ja nie mam żadnej broni palnej, mozecie zapomnieć, że wam pomogę w bronieniu tej dziury. Zmywam się stąd - chciał uciekać, moze w strugach deszczu, nisko pochylony, dałby radę umknąć tylnim wyjście gdzieś w pole. Jednak było już za późno, pojazd wyłonił się zza wzniesienia i zbliżył na tyle by mogli go dostrzec. Philippe zdenerwowany przysiadł w ciemnym koncie pomieszczenia i czekał na rozwój wypadków. Szczęście jednak gościom motelu dopisało, bo pojazd z bandą uzbrojonych ludzi przejechał dalej. Przez moment młody artysta dostrzegł dwie twarze skrępowanych ludzi.
- Miasto jest jednak bezpieczniejszym miejscem. - pomyślał o swojej skórze, nie bardzo biorąc sobie do serca los dwójki nieszczęśników.
- Dobra panowie, ja idę spać - zabrał swoje rzeczy i rzucił je za ladę recepcji i sam się też tam położył. Z jednej strony ścinana, z drugiej lada. Czół się bezpieczny. Próbował zasnąć, jednak myśl o tajemniczej grupie ludzi dawała bezustannie o sobie znać.
__________________ "War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout" |