Wątek: Wataha
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-07-2008, 15:56   #47
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
- Ciekawe czy zwieje na drzewo.
Amadeusz zaryzykował szybki rzut oka na kota.
- Założę się, że będzie się za nim kurzyło mimo że ściółka zdaje się być jeszcze wilgotna! Amadeusz odwzajemnił wilczy uśmiech Kell’eh’owi.

Czekał na to co zrobi niedźwiedź. Ten jednak ze zrozumiałych względów zrejterował. Miał wszakże przed sobą dobrze zorganizowane wilcze stado, z heroldem przedniej klasy. Jak widać mowa Amadeusza podziałała na mały rozumek miłośnika ostrych zabaw z pszczołami. W zorganizowanym pośpiechu wycofał się on w dalszą część lasu. Ten pojedynek wygrany. Ale czy był on jedynym? Na pewno nie. Na pewno jeszcze tego dnia przyjdzie mu zmierzyć się z jednym przeciwnikiem. Skrzyżować szpady talentów, sztylety rymów, ostrza poczucia humoru. Tak! Ktoś ośmielił się mówić mową wiązaną w jego obecności! Jakże to?

Amadeusz zwrócił niewielką uwagę, na dziadygę podrygującego na drzewie. To trzęsło się teraz w zasadzie tak samo mocno, jak i przed kilkoma chwilami, mimo że nie było już przy nim niedźwiedzia. Zadziwiające jak z perspektywy zwierzęcia szybko można nabrać pogardy do człowieka. Nawet jeżeli w głębi serca jest się człowiekiem. Amadeusz podszedł do pnia i warknął od niechcenia na odchodnym. Jego umysł przetwarzał już sylaby, analizował rymy, szukał natchnienie. Gdzie jesteś moja muzo?

YouTube - Nightwish - 7 Days to the Wolves

Stado wyruszyło na wschód. Amadeusza jak nigdy wcześniej teraz wiązał z nimi wspólny cel. Trzeba się pozbyć tego ciała i powrócić do swego własnego. Cholera mnie bierze na samą myśl spędzenia w tym futrze reszty swego żywota. Przecież z takimi łapami nie da rady grać na lutni, na flecie... jak z takimi strunami głosowymi, z takim pyskiem deklamować poezję? Amadeusza zastanawiał jeszcze jeden fakt. Z swej ludzkiej natury był zagorzałym pacyfistą. Nie tolerował przemocy, brzydził się nią wręcz. Teraz czy to z powodu wilczego „ja” czy też w związku z przeżytym szokiem, stresem uaktywniły się w nim pokłady agresji z których nie zdawał sobie sprawy. Agresji nad którą nie panował. Amadeusza to niepokoiło, a gdy dłużej się nad tym zastanowił także wręcz przeraziło. Dlaczego? Powód był prosty. Pomijając kilka mało znaczących potyczek jeszcze nigdy w swoim życiu nie walczył z nikim o swoje rzycie, nigdy nikogo nie zabił, nigdy nie musiał walczyć o byt. Zawsze dzięki talentowi muzycznemu spadał na cztery łapy. Tfu! Chyba niektóre sprawy nabierają nowego znaczenia. A dziś? Gdy zobaczył tego człowieka, gdy był przykuty łańcuchem... gdyby uwolnił się wcześniej odczuł by dziką satysfakcję z wgryzienia się w tętnicę szyjną. Ogarniała by go ekstaza gdyby czuł ciepłą posokę spływającą mu po pysku wraz z życiem tego nieszczęśnika. A niedźwiedź? Przecież wyraźnie go prowokował, przecież gdyby to stworzenie naprawdę zdecydowało się na walkę, ktoś mógłby zostać ranny, może nawet zginąć. Mimo tak oczywistych kwestii nie opanował się. Dlaczego? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

Tymczasem brnęli przez las, później przez jakieś pole. Na chwilę czarny wilczur zatrzymał się i podziwiał piękno roztaczającej się przed nim przyrody. Ta również jakby na chwilę się zatrzymała... jakby patrzyła na niego.

I była chwila ciszy, i powietrze drżało,
Głuche, milczące jakby z trwogi oniemiało.
I łany zbóż, co wprzódy kładąc się na ziemi,
To znowu w górę trzęsąc kłosami złotemi, wrzały jak fale.
Teraz stoją nieruchome, i poglądają w niebo najeżywszy słomę.
I zielone przy drodze wierzby i topole,
Co pierwej jako płaczki przy grobowym dole były czołem,
Długimi kręciły ramiony, rozpuszczając na wiatry warkocz posrebrzony.
[A. M.]

Amadeusz nie mógł dłużej zachwycać się zielonym pięknem. Musiał gonić za przyjaciółmi. Obiecał sobie jednak zapamiętać chwilowy przypływ weny, wykorzystać go w przyszłości.

Bieg był ciekawym doznaniem. Przez większość swego żywota, Bard przesiadywał w karczmach, bodrelach, czasem na dworze jakiegoś wielmoża. Pił, palił, śpiewał, recytował, chędożył lub oddawał się orgią natury duchowej. Zasadniczo nie przejmował się czymś takim jak kondycja. W tym nowym ciele, nie dość że przebiegł odcinek dłuższy niż przez całe swoje dotychczasowe rzycie, to jeszcze nawet przy tym specjalnie się nie zziajał. Było to ciekawe i przyjemne zarazem. Każdy bieg ma jednak swój koniec, czy też może należało by go określić mianem przystanku. Tak samo było i w tym przypadku. Przystanek okazał się jednak dużo bardziej problematyczny, nie był to bowiem przystanek dobrowolny a przystanek przymusowy jaki spotkali na swej drodze. Była to ni mniej, ni więcej przeszkoda. Przeszkodą okazał się most pełen ludzi. Pełen rzemieślników naprawiających most (zapewne wysokiej klasy specjalistów zatrudnionych na Umowę o Dzieło) i pełen jakiś uzbrojonych oprychów, zapewne straży. Gdyby był w swej normalnej postaci, taki widok po całodniowej podróży ucieszył by go niepomiernie... gdyby był w swojej skórze. Obawiał się że będąc w obecnej postaci pokazanie się strażnikom mostu może spowodować, iż Ci najpierw nacisną mechanizmy spustowe kusz (które zawsze w takich przypadkach są niezwykle delikatne), a dopiero potem zapytają czyj to był pies. Amadeusz nie miał zamiaru sprawdzać swych domysłów. Podczołgał się za swymi przyjaciółmi możliwie blisko, nadstawił uszu i nasłuchiwał. To co usłyszał w żadnej mierze nie było krzepiące. Nie dość, że nie można było przejść mostem, to jeszcze jakaś poczwara zamieszkiwała tutejsze wody. Klops!

Wilczur położył po sobie uszy, łeb spuścił na kwintę. Położył się w trawie i pogrążył w rozmyślaniach. Uszy trzymał ustawione wysoko niczym radary wyłapujące wszystko co mogło by się wydawać podejrzane.
- Oni na pewno nie będą pracować w nocy. Poczekajmy! Może wtedy będzie tu mniej tłoczno, może wtedy uda nam się przejść suchą łapą i bez szypu w rzyci?.

Amadeusz obawiał się, że jego pomysł nie będzie przyjęty. Obawiał się również, że przejście przez most w tej konkretnej chwili i „przypadkowe” ugryzienie kogoś może mu się spodobać.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 09-07-2008 o 08:14.
hollyorc jest offline