Jaksa otworzył usta, by głos zabrać, ale nie wypowiedział ani słowa. Donośny głos strażnika odwrócił jego uwagę, a zanim cokolwiek rzec zdołał, kto inny zabrał głos.
Jaksa z uwagą wysłuchał słów przedmówcy. Nie interesowało go, że pan Mateusz wtrącił się wtedy, gdy on miał coś rzec - ważne było, czy owe słowa warte były wysłuchania. W końcu mówiący zamilkł, co pozwoliło Jaksie na powiedzenie tego, co myśli.
- Jakość konceptu zależy zawsze od obu stron - powiedział na tyle głośno, by słyszeli go tylko najbliżsi. - Jeśli Rożyński głupcem jest zarozumiałym, to waćpanów przyjmie.
Spojrzał na Daniłłowicza i Hassana i pokręcił głową.
- Jeśli oleum ma choć trochę w głowie, to rankiem trupy waćpanów obaczym i tyle. A nawet gdyby uwierzył i przyjął, to przez dni parę oka z waszmościów nie spuści i nawet do wychodka pod eskortą chadzać będziecie.
- Zakładnik zaś... Tu waszmość masz rację - skłonił głowę ku panu Ankwiczowi. - Hazard to niepotrzebny. Rożyński ogniem piec go zacznie, by wieści zeń wydusić. Albo go od razu zasiecze, korzyści żadnej w żywieniu go nie widząc.
- Insza rzecz - spojrzał na pana Daniłłowicza - gdyby sam waćpanów do kompanii zaprosił, ale to by czasu wiela wymagało... Gdybyście waćpanowie po karczmach się pokręcili, na krzywdę swoją narzekając...
Pokręcił głową.
- Jeśli komuś się spieszy, pozostaje szturmem zamek brać.
- Z marszu murów ni bramy nie weźmiem, boć to nie kurnik, czy fortalicyjka byle jaka. Chyba że ktoś żywot lekce sobie waży i swój, i cudzy. Byle ciura na murach wart więcej, niż ten, co pod murami stoi. A te szumowiny, choć to szczury pętli jeno warte, ze wszech sił bronić się będą wiedząc, że gardło dadzą gdy zamek padnie.
Spojrzał w ogień, a twarz miał przez moment zasępioną.
- Gdyśmy Biały Kamień szturmowali, spieszeni pancerni z piechotą po społu, siła luda padła nim muryśmy wzięli. I chociaż Szwedy, choć pludraki bezbożne, żołnierzem lepszym byli niż hołota Rożyńskiego, to drabin nie mamy ni piechoty... Mało kto z waćpanów do takiej walki przyuczon.
- Może lepiej by było - przez usta Jaksy przewinął się ledwo dostrzegalny uśmiech - miast z nory go wyciągać pozwolić, by samemu z niej wylazł... Łatwy łup mu podsunąć...
Spojrzał w stronę strażnika, skąd dobiegały głosy. Na przykład piękna, bogata niewiasta, podróżująca z niezbyt liczną eskortą...
- Sam bym do takiej eskorty przystąpił... - dodał. |