Trzy dni minęły od mojej 'feralnej' pobudki. Poniekąd miałem rację co do Kamienskiego - facet szybko dochodził do siebie. Technika robiła swoje; dziesięć lat temu pozostało by nam pewnie zapakować go w worek i przy wtórze wspaniale oprawionej ceremonii wysłać w próżnię. Tylko, że ja nienawidziłem marnotrawstwa, a strata mechanika, jaki by on nie był, tym marnotrawstwem właśnie była.
Przez te trzy dni, w spokoju mogłem prowadzić całą nawigację. Nikt nie wcinał się do moich wyliczeń, nikt nie ograniczał dostępu do systemów okrętu. Z początku mogło się to podobać, dopóki nie dotarło do mnie, że gdzieś przepadł kapitan. Krótkie śledztwo pomogło go odnaleźć - był w barze, zalewając robaka. Skrzywiłem się okrutnie, bo kapitan najwyraźniej w żadnym wypadku nie zasługiwał na stopień jakim go obdarzono. Dawał okropny przykład załodze, która w dodatku składała się w dużej części z cywili. Było jasne, że ja i Pierwszy, jako dwaj najstarsi oficerowie musimy coś z tym zrobić.
- Komputer, zlokalizuj pierwszego oficera - odezwałem się do maszyny. Po uzyskaniu odpowiedzi przekazałem jej kontrolę nad nawigacją okrętu, po czym wyszedłem spotkać się z Nightwatchem. Musieliśmy w miarę dyskretnie rozważyć, co zrobić z dowódcą. Wprawdzie miałem jeszcze porozmawiać z Ware'm na temat sensorów okrętu, które zadziałały z takim opóźnieniem, że mało nie spowodowały katastrofy, ale to mogło w tej chwili zaczekać. Trzeba było ustalić priorytety.
__________________ There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old. |