Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2008, 23:30   #15
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Najpierw była bezbarwna nieważkość próżni. Potem leniwa smuga świadomości istnienia uniosła się, jak smuga bladego dymu w nieruchomym powietrzu wczesnego poranka. Ledwo wyczuwalna, wznosząca się wyżej i wyżej ku blaknącym błyskom na ciemnym wciąż firmamencie. Dlaczego była pewna, że to nie są gwiazdy?

„Mikro wyładowania...
impulsów... elektrycznych...
przepływających w... neuronach...
tworzących nowe połączenia na styku... synaps?
Czym są... synapsy?
Pamięć... wiedza... wola...
zrozumienie... myśl... inteligencja...
miłość... doświadczenie ściśnięte na niewielkiej przestrzeni wewnętrznego wszechświata.
Mapa życia. Miriady miriadów dróg utkanych świetlistą pajęczyną. Historia świata integralnej, świadomej istoty.”

Tu-dum... -grom rozdzierający zmysł uśpionego słuchu -...Tu-dum... -ciszej, proszę!
Tu-dum... -bezlitosne grzmiące -...tu-dum!
Czerwona rzeka rwąca brzegi… tętniąca w skroniach jak bębny wzywające do boju. Czerwień pod powiekami…
Powiekami!?
Powinna podnieść powieki.
Ktoś natarczywie domagał się, aby otworzyła oczy.

Ciąg świetlistych impulsów, jak błyskawica przemierzająca niebo od jednego krańca po drugi, w jednym mgnieniu oka. Wezwanie odbijające się od cembrowiny świadomości, jak kamień rzucony w bezdenną czeluść kamiennej studni. Zwielokrotnione echo.
Natrętne.
Niemilknące echo.
Tonęła w ciemnej, głębokiej studni. Przeraźliwe zimno wprawiało w niekontrolowane drżenie jej przemoczone ciało…
Ciało?!
Tak miała ciało.
Czuła je.

Ciepła, niematerialna dłoń uchwyciła jej tonący w gęstej nie-materii umysł i ogrzała gorliwym pragnieniem połączenia ciała i ducha na powrót w jedność.
„Kto woła?!”

Wszechświat wirował w szalonym tańcu, a ona omdlewała w jego ramionach. Wszechświat miał niepokojąco błękitne oczy…
Przyprawiały ją o ból głowy…
Pulsujący w skroniach rytmem uderzeń serca ból.

I stało się tak, jak gdyby ktoś otworzył równocześnie sto okien.
Barwy, dźwięki, zapachy wlały się w bezbarwność i bezdźwięczność nieświadomości potężniejącym z każdą chwilą strumieniem, łącząc mocnym ściegiem wnętrze z materialna zewnętrznością. Oporne powieki posłuchały woli, racząc mózg widokiem rzeczywistości. A rzeczywistość wpatrywała się w nią parą niebieskich, jak letnie niebo oczu. Pełnych niepokoju, nadziei i obaw. Wciąż jeszcze zawężoną przestrzeń percepcji wypełnił uspokajający dziecięcy szept i zanim rumieniec podświadomych, ckliwie dziewczęcych pragnień i uczuć zdołał wypełznąć na blade policzki młodej Wiedźmy, do błękitnego ciepłego spojrzenia dołączyło drugie – złote, ozdobione rzędem radośnie wyszczerzonych, drobnych, równych ząbków.
Bezwiednie i w niewinnej szczerości odwzajemniła się podobnym.
Nawet widok wzniesionego jeszcze w niepewnej ręce ostrza uszczęśliwiał. Oznaczał, że postąpiła słusznie okazując zaufanie, że jej osąd nie zawiódł. Przymknęła zmęczone oczy i pozwoliła wymknąć się z piersi głębokiemu westchnieniu ulgi.
Za wcześnie.

„Dlaczego ptaki zamilkły?”
Szum lasu i krystalicznie czyste dotąd dźwięki spływającej z wodospadu wody, wydały się jej nagle oleiste i lepkie.
Coś ohydnego otarło się o jej myśl, budząc odrazę, jak gdyby zrywając kwiaty odwróciła nagle dłoń i zobaczyła na jej grzbiecie obrzydliwego robaka. Wstrząsnął nią nagły dreszcz. Miała ochotę krzyczeć.
Otrząsnęła się z wrażenia jego obecności. Nie dało za wygraną, krążąc wokół nich i dotykając z okrutnym rozbawieniem. Czuła jego fizyczną obecność. Gdzieś za skrajem lasu, między drzewami. Obserwowało ich z bezpiecznej odległości przygotowując się do ataku i rozbudzając apetyt, jak kot bawiący się z myszą.
Kątem oka dostrzegła ruch między pniami drzew. Najpierw tuż przy ziemi rozsnuły się w nienaturalnie szybkim tempie chmury dziwnej mgły. Mimo, że nie wydzielały żadnego zapachu, Dagacie bardziej przypominały biały dym. Jego kłęby unosiły się coraz wyżej i rozprzestrzeniały wzdłuż linii drzew, a potem jakby popędzone mocniejszym podmuchem, ruszyły w ich stronę.

TO było we mgle, lecz mgłą nie było. Posługiwało się nią. Wtłaczało w nich mleczny opar, zacierając jasność myśli, rozsądek i trzeźwość. Odwoływało się do zwierzęcych, niskich instynktów. Próbowało je wyczuć i uaktywnić. Dostosować do swoich celów. Potrafiło wzbudzić ukryte lęki. Wyłuskać je z przeszłości, przenieść do teraźniejszości i zatruć nimi przyszłość. I znajdowało w tym spełnienie.

„Dajcieee mii posmakowaćć swojegooo strachuu, takk zacznęę odd niegoo…” zasyczało w głowie Dagaty, rozrywającym, drażniącym głosem.

Przeniosła automatycznie wzrok na rozglądającego się z obłędem w oczach Jasnowłosego. Rękojeść noża wysunęła się z jego zdrętwiałych nagle palców. Podniósł drżące dłonie do czoła i objął głowę rękami cofając się i wpatrując w coś przed sobą rozszerzonymi strachem źrenicami. Z gardła wyrwał mu się brzmiący bólem i przerażeniem krzyk.

Zostaw mnie, ja nie chciałem, przepraszam, PRZEPRASZAM!

"Cóż miała uczynić? Stanąć do walki w jego obronie? Znowu? Była taka zmęczona po starciu ze Złem Kręgu."

Nie musiała starać się zbytnio, by dostrzec, co dzieje się w duszy miotającego się w narzuconym przez ich prześladowcę transie Nigela. Promieniowała z niego rozpacz, poczucie winy i straty nie do naprawienia, a nade wszystko dominujący nad wszystkim innym, strach.

"Czy miała patrzeć bezczynnie jak pogłębia się jego szaleństwo? Na mękę malującą się na jego dobrej twarzy? Na cierpienie, jakie zadawał mu ukryty we mgle łowca lęków, wysysający i pochłaniający jego strach?"

– Siostrzyczko, nadchodzi –szepnęła dziewczynka. Stała przy Dagacie, kurczowo zaciskając rączki na uchwycie dziwnego, długiego przedmiotu. To była w pewnym sensie jej broń –przemknęło jej przez myśl. Gdyby udało się wywabić tego stwora spośród mgły, to dziecko mogłoby się nią posłużyć.
Chwyciła za ramię rozdygotaną Karolinkę i nachylając się nad nią, przekazała jej szeptem swój plan działania.

Musiała go chyba tym sprowokować. Coś z wielką siłą rzuciło się na umysł Wiedźmy. A ona była taka zmęczona… tak, była zmęczona.
Dała posmakować mu swojego zmęczenia. Odskoczyło z zaskoczenia, zamykając się na nie. Było wściekłe i zarażało wściekłością.
Twarz Wiedźmy także wykrzywiła się wściekle.
Dagata powstała i ujęła w ręce porzucony przez Nigela swój własny kostur. Kilkoma energicznymi krokami, korzystając z chwilowego napływu adrenaliny, podeszła do Niebieskookiego, który stał wciąż krzycząc z udręką i rosnącym obłędem w niewidzących oczach. Wzięła zamach i uderzyła. Cios spadł na jego głowę, pozbawiając go przytomności.

Był najsłabszym ogniwem. Łatwą zdobyczą i źródłem siły dla tego czegoś we mgle.

- Nie będziesz żarł darmo, tchórzliwy pasożycie –warknęła. –Kryjesz się za drzewami małpo? Wybierasz najsłabszych?! Zabolało, co?! Musiało zaboleć –zaśmiała się histerycznie. –Boisz się?

- Co tyyy możeszzz wiedzieććć o strachuuu żmijooo? Pokażęęę ciii prawdziwyyy strachhh, o jakimmm ciii sięęę nawettt nieee śniłooo w najgorszychhh koszmarachhh. A potemmm pożywięęę sięęę nimmm. Jesteśśś mojaaa!

- Spróbuj tchórzu. Mały, strachliwy łajzo, który musi kryć się we mgle. Wyjdź i nie bój się pokazać swojej wrednej, plugawej mordy. Jesteś aż tak paskudny, że boisz się stanąć ze mną twarzą w twarz. Boisz się, że dostanę ataku śmiechu na twój widok pokrako? Parskała niepowstrzymanym śmiechem.

- Jaaa miałbymmm sięęę ciebieee baććć? Zobaczzz, zostałaśśś zupełnieee samaaa. W moimmm rękuuu. Mogęęę zrobiććć z tobąąą, cooo Tylkowo zechcęęę. Spójrzzz na niegooo –wskazał myślą na leżącego mężczyznę. –Zabiłaśśś gooo dla aa mnieee. Patrzzz, cooo muuu zrobiłaśśś. Nasyććć oczyyy swoimmm dziełemmm...

Coś zmusiło ją do skierowania wzroku na ziemię. Zacisnęła zęby, czując jak przechodzi ją dreszcz przerażenia. To prawda, zabiła go! Patrzyła na rzucającego się w agonalnych drgawkach, kopiącego ziemię nogami człowieka z zalaną krwią twarzą.

„ Jak to możliwe?! Co ja zrobiłam?!” –Chciała podbiec do niego, ratować, ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Kłęby oparu zgęstniały wokół niej i oblepiały jak wilgotne błoto. Mimo to, ciągle wyraźnie widziała swoją konającą, zakrwawioną ofiarę.

Stop! Coś tu nie grało. Nie mogła się skupić. Była taka słaba i zmęczona. Tak, była. „Żryj to zmęczenie, gnoju!”

- Co z tego? Nie wierzę, że to ja go zabiłam. A jeśli nawet, to lepiej będzie jeśli umrze, niż miałoby go spotkać to, co ty mu przygotowałeś, pasożycie! Jest mi obojętny. Teraz już jest.

Dała mu poczuć swoją obojętność i ulgę, jaką odczuła, będąc pewna bezpieczeństwa udręczonego umysłu nieszczęsnego chłopaka.

Krwawy obraz zatarł się i zbladł. U jej stóp leżał Nigel z rozrzuconymi szeroko rękami, ale żywy, oddychający, choć nieprzytomny.

- Myśliszzz, że wygrałaśśś? Zwabiłaśśś tylkooo swoichhh przyjaciółłł. Maszzz gościii sarenkooo.

We mgle zamajaczyły chwiejne postaci. Była pewna, że ich oczy są mlecznobiałe. Stężała nie mogąc się poruszyć w reakcji na siłę groźby nieuniknionego…

„To nieprawda, to nie może być prawda. Jednak mała Siostrzyczka ostrzegała ją, że potwory są blisko. A jeśli naprawdę zdążyły tu dotrzeć? Jeśli to nie jest złudzenie? Iluzja podsunięta przez łowcę. Jeśli czekał na ich wsparcie w swoich ohydnych łowach?”

Serce w niej zamarło. Jedna po drugiej, białookie istoty wyłaniały się z mgły, otaczały ich i zacieśniały krąg. Mężczyźni i kobiety. Niektórzy nadzy, niektórzy w resztkach łachmanów na pokaleczonych ciałach. Z kijami i pałkami w rękach o przerośniętych paznokciach. Wszystkie o pustych twarzach niewyrażających żadnych uczuć. Pośród nich przemykały wyleniałe, wychudłe jak cienie zwierzęta. Było ich zbyt wielu. Nawet gdyby była w pełni sił, nawet gdyby miała swój łuk i strzały. Ale nie miała ich. Desperacko próbowała odnaleźć swoją broń, ale nigdzie nie mogła jej dostrzec. W duszę Wiedźmy, jak jad zaczęła sączyć się nieopanowana panika.

- Zabawcieee się zzz nimiii dzieciii, a jaaa spijęęę ichhh bólll i strachhh. Ichhh ciałaaa sąąą waszeeesyczało we mgle.

- Siostrzyczko, gdzie jesteś?!krzyknęła, rozpaczliwie szukając wśród oparu drobnej, dziecięcej postaci.

Gdzieś w dali usłyszała stłumiony płacz, pisk, a potem zduszony skowyt.

- Proszę, nie rób jej krzywdy! Nie jej, proszę! –Łkała, błagając go o litość nad dzieckiem.

Na czworakach, jak zwierzę, bo na nic więcej nie starczyło jej siły, podpełzła do wciąż nieprzytomnego Nigela. Poruszył się. Wiedziała, że nie dadzą rady wymknąć się, że zginą tu, zadręczeni przez zwyrodnialca z mgły i opętanych. Nie było ratunku. Chciała być tylko blisko kogoś normalnego, czującego jak ona. Czuła się bezradna i winna. Rozpacz odbierała jej rozum i tamowała oddech, kiedy zanosiła się od płaczu. Przylgnęła do budzącego się z omdlenia Jasnowłosego i objęła go mocno. Ktoś chwycił ją za włosy i szarpnął, próbując oderwać ją od niego. Spojrzała w blade oczy nad sobą, poprzecinane siatką czerwono sinych naczynek i kurczowo zacisnęła powieki jęcząc cicho i szlochając. Kolejni opętani wyrwali go z jej objęć i pociągnęli za nogi, szarpiącego się i krzyczącego w głąb chmury mgły. Jakaś ręka uzbrojona w długie, zakrzywione, sine paznokcie uderzyła ją na odlew w twarz, odrzucając na kilka kroków. Słyszała rozdzierające wrzaski Nigela, nie mogąc nic zdziałać. Kilka głuchych uderzeń i… cisza. Klęknęła na piachu i pobielałymi wargami ze śladami krwi, zaczęła szeptać modlitwę, litanię do Jedynej.

Przedwieczna Matko
Jedna w Czterech
Świetlista Pani
Źródło Siły

Ty, Która Strzeżesz Wrót Domu
Która Czuwasz Dla Dobra Swego Ludu

W ogniu
W powietrzu
W ziemi
W wodzie

Zbudź się na me błagania
Przejrzyj myśli moje
Zbadaj serce
Zważ duszę
Osądź pobudki

Czwórjedyna w miłości
Czwórjedyna w mocy
Czwórjedyna w mądrości
Czwórjedyna w prawości

Stoję na rozdrożu Matko
Samotna w ciemności
Wołam do Ciebie
Pani Krańców Ziemi

Odziana w szkarłat krwawy
Odziana w błękit nieba
Odziana w zieleń liści
Odziana w biel śniegu

Podaj dłoń siostrzaną
Osłoń matczynym ramieniem
Wspomóż w walce mocą
Utul w śmierci, gdy nadejdzie pora.

Najpierw nerwowo, gorączkowo, rwącymi się sylabami. Potem coraz spokojniej, koncentrując się na pojedynczych słowach, a jeszcze później na ich znaczeniu. Dawały nadzieję, pomagały odciąć się od trucizny sączącej się spośród mgły. Powoli spływał na nią spokój, ufna pewność, że została wysłuchana. Niemal fizycznie, poczuła miłość Matki, jak złożony na czole czuły pocałunek.
Uśmiechnęła się.

- Nie boję się ciebie pasożycie…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 14-07-2008 o 08:45.
Lilith jest offline